Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2011, 16:27   #11
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Huk śmigłowców wciąż dudnił w uszach, gdy pluton gromadził się na placu bazy południowowietnamskiej. Jediah odprowadził wzrokiem dowódców znikających w baraku. Był wśród nich podporucznik O'Leary, dowodzący plutonem. Był sierżant Green, bezpośredni przełożony Marines i zwiadowców. Był podoficer z Sił Specjalnych, który jako jedyny w oddziale miał prawdziwy karabin – ciężki, dużego kalibru, z drewnianym łożem – Jediah też chciał taki. Był południowowietnamski kapitan, mówiący trudną do zrozumienia angielszczyzną. I było kilku innych, których szeregowy jeszcze nie kojarzył.

Dla ukojenia nerwów wyjął z kieszeni skręcanego papierosa i zapalił. Cuchnący dym z najtańszego tytoniu rozniósł się w dusznym powietrzu.
- Stary, co ty palisz? – chłopak obok zakasłał – Zużytą srajtaśmę?
- E no, dobry tytuń! – zaoponował Jediah.

Palenie uspokajało. Tyler starał się nie denerwować. Jeśli Siły Zbrojne potrafią przerzucić kilka tysięcy ludzi na drugi koniec świata i zapewnić im wszystko – od bomb po talk do stóp, to muszą wiedzieć, co robią. Umieścili go tu w konkretnym celu, wyszkolili do wykonywania powierzonych zadań i wszystko będzie dobrze, jeśli będzie słuchał sierżanta i trzymał głowę nisko.

Pluton ostatni raz sprawdzał sprzęt i przygotowywał się do wymarszu. Zwiadowcy z Force Recon pomalowali twarze, zdjęli hełmy i zastąpili je miękkimi kapeluszami. Tyler zrobił tak samo, pomyślał, że przecież stalowy hełm nie jest w stanie zatrzymać kuli. Może śrut na zające – to tak, ale takim Charlie raczej nie strzelał.

Z baraku komendantury wyszedł sierżant Green.
- Dobra, panienki – zebrał drużynę i krótko przedstawił trasę marszu – Przyjąć wrogą obecność w terenie. Pełna czujność. Na szpicy najpierw idą Tyler i Clark.
Zwrócił się do zwiadowców.
- Pierwszy etap to trzy godziny marszu do wioski, trasy są uczęszczane przez cywilów i ARVN, ale pilnujcie się zasadzek. Zrozumiano? Oczy szeroko – przyłożył rozłożone palce do oczu – Ja idę zaraz za wami, coś wypatrzycie zaraz meldujcie. Wsparcie ogniowe stanowi szeregowy Tran Quoc.

Wskazał na szczerbatego Azjatę z kaemem, przysłuchującego się z obojętną miną. Sierżant nie użył żadnego zwrotu uchybiającego Wietnamczykowi. Nie zamierzał psuć morale chłopaków, a może po prostu nie chciał obrazić kaemisty.

- Zrozumiano? Do wymarszu, zbiórka!

Dziewiętnastolatek z umalowaną na zielono twarzą i „szesnastką” w rękach prowadził oddział przez wietnamską dżunglę. Wszystko było tu inne, a jednocześnie tak podobne do parku Yellowstone. Powietrze pachniało inaczej, las rozbrzmiewał innymi dźwiękami, rośliny były niepodobne do amerykańskich. Mimo to zwiadowca bezbłędnie rozpoznawał schematy przyrody, odnajdywał wzrokiem zwierzęce ścieżki, przecinki, miejsca naznaczone pracą człowieka, jak i te wciąż dzikie. Pomyślał, że nawet tutaj, na innym kontynencie, widać rękę tego samego Stwórcy. Komuniści mogą mówić, że Boga nie ma. Może nawet rację ma pan Darwin, mówiący, że gatunki nie są stworzone, a wyrastają jedne z drugich. Jednak w całym stworzeniu za fasadą róznych kształtów dostrzec można pierwiastek jednej boskiej mocy.

Przemyślenia religijne nie zajmowały mu dużo czasu, skoncentrował się na zadaniu. W końcu, około trzech godzin od opuszczenia bazy, wstrzymał oddział wzniesioną dłonią.
- Zabudowania, sto metrów, na wprost – zameldował.
- W porządku – od Greena bił spokój – Idziemy odwiedzić tubylców.

 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.

Ostatnio edytowane przez JanPolak : 18-02-2011 o 16:46. Powód: książki z obrazkami mają lepszą sprzedaż ;)
JanPolak jest offline