Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2011, 17:05   #24
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czyżby to, o czym napomknął Mark, miało coś wspólnego z uprowadzonym ludzkim szczeniakiem? Jak na komendę, cała uwaga Kocicy przyjęła pozycję “na baczność”. Zakotłowało się lekko pod kudłatą czaszką. Kilka wyszczerzonych wciąż jeszcze ku niej w szczerbatych uśmiechach kusz, stawiało pod znakiem zapytania zbieżność interesów ścigających porywaczy ludzi i were. Nie była zatem pewna czy warto zgłaszać ewentualną partycypację we wspólnym przedsięwzięciu. Układ był kuszący, choć ciut niewygodny. Zwłaszcza, gdyby wspólnicy musieli ciągle patrzeć sobie na ręce.
“Jeśli jesteś po słabszej stronie zrób wszystko co możliwe, by znaleźć się po tej drugiej” - lubił mawiać Many. Tyle, że drugim jego ulubionym powiedzeniem było: “Pośpiech jest niezbędny tylko przy łapaniu pcheł, jedzeniu ze wspólnej miski i rozstroju żołądka.”

- Porywaczy, mówiłesz? - zapytała nonszalancko.
- To tylko romantyczna teoria w wydaniu Egerii i Thyone - odparł Mark. - Ale wspólnie postanowiliśmy to sprawdzić.
- Uprowadżono... To żnaczy, żaginął ktosz Wam bliszki? - Starała się podtrzymać rozmowę nie budząc podejrzeń.
- Nie przejmuj się. - Mark machnął ręką. - Nikt nam nie zginął. To całe porwanie, to tylko taka teoryjka. A czemu pytasz?
- Dżiwi mnie, iż dla szprawdżenia jakiejsz wydumanej teorii, ryżykujecze wędrówkę po Pusztkowiu. - Wzruszyła ramionami. Delikatnie wyjęła z garści amulet oblepiony zielonym pyłem. Ostrożnie otrzepała rękę, a potem zapięła swój medalion na szyi.
- Po pierwsze, nie ta teoria jest powodem naszej tu obecności - uśmiechnął się Mark. - A po drugie, i tak idziemy w tamtym kierunku. - Machnął rękę, obejmując połowę widnokręgu.
Niedbale rzuciła okiem na uzbrojonych kuszników. Bełty nadal tkwiły w łożyskach, lecz ich ostrza pochylały się ku ziemi. Szybko zwróciła spojrzenie z powrotem na Mark'a.
- Niebeszpieczna to droga. Oby Wasz czel był tego wart - uśmiechnęła się do niego. - A czo żamierzacze żrobić, jeszli teoria okaże szę prawdą? - Zaśmiała się rozbawiona myślą o ich zaskoczeniu, gdyby udało im się dogonić porywaczy.
- To się jeszcze okaże - odparł Mark. - Tego nie wie nikt z nas i nikt z nas nie powie w tej chwili, co znajdziemy i czy w ogóle coś tam będzie. A jeśli się okaże, że przy okazji trafimy na porywaczy... To się zobaczy...
- Żdaje szę, że macze szporo wolnego czaszu - wykrzywiła się odrobinę kpiąco, spoglądając spod oka na Mark'a. - Nicz wasz nie goni, ani wy nikogo nie gonicze.- Ni z tego ni z owego nagle dobry humor opuścił ją. - Na Pusztkowiu nie szpotyka szę żbyt częszto ludżi, którzy mają aż tyle szczęszcza.
- Na Pustkowiach raczej w ogóle nie spotyka się zbyt często ludzi - odparł Mark. - A niektórzy mają pecha spotkać ich naraz w dość dużej ilości. Jeśli zaś chodzi o wolny czas... Troszkę go mamy. Rodzaj przerwy w codziennych zajęciach.
Fradia położyła na ziemi koc, na nim umieściła broń were.
- Możemy iść - powiedziała.
- Uważaj na siebie jeszcze przez pewien czas - dodała Egeria.
- Taki mam żamiar. - Pokaźne kły znów ukazały się w pełnej okazałości. - Żechczesz mi przypomniecz Wielebna czy ja czi już podżękowałam? - Uczyniła krok w kierunku Egerii.
- Owszem, nie zapomniałaś - odparła Egeria. - A nawet gdyby nie, to nic by się nie stało.
- Więcz dziękuję czi jeszcze rasz, tak na wszelki wypadek.
- Proszę bardzo - uśmiechnęła się kapłanka. - Polecam się na przyszłość - dodała.
Podczas wymiany owych uprzejmości reszta drużyny ruszyła powoli w drogę. Żegnając were skinieniem głowy lub uniesieniem ręki.
- Egerio, idziemy - powiedział Moloss. - Zostajesz tutaj?
- Nie, już idę - odparła Egeria. - Do zobaczenia - rzuciła w stronę were i dołączyła do pozostałych.
- Żegnajcze... dżiwni ludże - odpowiedziała were, także unosząc dłoń, lecz nie ruszając się z miejsca. - A może do żobaczenia wkrótcze? - prychnęła do siebie. Amulet na piersi Kocicy brzęknął cicho, lekko trącony twardym pazurem. - Aure, ty widzisz wszystko. Czuwaj i rozsądź - dodała ciszej odprowadzając wzrokiem oddalających się z wolna wędrowców. - I chyba lepiej, jeśli nie będziemy musieli się znów spotykać.


Were była, were się zmyła.
Gdy tylko zmiennokształtna została daleko z tyłu, spotkanie z nią straciło nieco na znaczeniu. Przestała być atrakcją dnia i należało zacząć myśleć o rzeczach ważniejszych. Oczywiście tygryso-kobieta stanowiła przykład tego, jak niebezpieczne stworzenia można spotkać na Pustkowiach, ale o tym wiedzieli już wcześniej.
Trzeba było tylko pamiętać, że inne potwory mogą być mniej przyjacielsko nastawione. I nie sugerować się tym akurat jednym przypadkiem.

- Cholerna powódź - mruknął Moloss, patrząc na pokłady błota, złośliwie rozciągające się na ich drodze. Albo bezdrożu... Jak zwał, tak zwał, ważne że trzeba by przez nie przejść, chcąc dalej podążać w odpowiednim kierunku. Leniwe strużki wody, snujące się między zwałami błota jakoś nie zachęcały do podjęcia próby przejścia.
- Ponoć błotne kąpiele są bardzo zdrowe - zażartował Tilney, kątem oka spoglądając na Thyone.
- A idź się utop - skomentowała bardka. - W tym błocku najlepiej.
- Panowie, jako osoby dobrze wychowane - mówiła ze śmiertelną powagą Egeria - przeniosą nas. W ten sposób znajdziemy się po drugiej stronie suchą i czystą nogą.
- A my uświnieni po pas! - Aucassin wyśmienicie udał oburzenie. - To, według ciebie, jest równouprawnienie?
- Po pierwsze najwyżej po kolana, po drugie, to nie ja jestem orędowniczką tego kierunku w polityce społecznej - odparła Egeria. - Mój honor nie zostanie nadwyrężony, gdy mnie któryś z was przeniesie.
- Dobra, dobra - wtrącił się Mark. - Zanim się zaczniecie wzajemnie nosić na rękach pójdziemy w górę, aż nie znajdziemy drzewek, na których przeczekaliśmy powódź.
- Większość przeczekała - teatralnym szeptem odezwał się Aucassin.
- Tam zgubiliśmy naszych, hmmmm, porywaczy - mówił dalej Mark - tam musimy zacząć szukać ich śladów.


Może oblicze Verta zwrócone było w inną stronę? A może to Rohren spojrzał na nich łaskawym okiem? Jakimś dziwnym trafem udało im się znaleźć miejsce, gdzie błota było jak na lekarstwo, a skalny próg, przez który przelewały się strugi wody, umożliwiał swobodne przejście.
To, że przy okazji musieli nieco nadłożyć drogi, to już był drobiazg.

- Zgłodniałem - odezwał się po kolejnych dwóch godzinach marszu praktyczny jak zawsze Moloss. - Śniadanie przeszło nam koło nosa, to może chociaż obiad?
- Ty byś tylko jadł i jadł. - Thyone zmierzyła łowcę mało przychylnym spojrzeniem. - Gdzie ty mieścisz te tony jedzenia?
- Niektórzy czynnie spędzają czas - odparł Moloss.
- A ci inni muszą dbać o dietę - wtrącił się Aucassin. - Świat jest niesprawiedliwy.
- Jakoś nie widziałem, leniu, byś się miarkował w jedzeniu - Thyone przeniosła wzrok na barda. - Molossowi to jeszcze można wierzyć, że coś robi, a ty?
Przyjacielskie docinki trwały jeszcze kilka chwil i umilkły nagle, ucięte szybkim gestem idącego na czele Tilney'a.
- Nasz obiadek i kolacja. - Wskazał na kilka dorodnych, rogatych sztuk, zaspokajających pragnienie w niewielkim potoczku.
- Ale ładne! - zachwyciła się Thyone.
- I tak smakowicie wyglądają! - zawtórował jej Tilney.
- Hej! Miłośnicy natury i jedzenia! - wtrąciła się nagle Fradia. - Może tak zainteresujecie się czymś więcej, niż zaspokojenie głodu artystycznego i fizycznego?
Wskazała nieco w bok, gdzie wśród skał majaczył czerwonawy kształt, z wolna podkradający się do trawożerców.


Czy właściciel olśniewających ząbków miał pecha i został zauważony, czy też nagły poryw wiatru poniósł jego zapach w nieodpowiednim kierunku... I gdyby niektóre zwierzęta potrafiły mówić, to nawet można by uzyskać odpowiedź na to pytanie, bowiem rogate stworzenia zerwały się do biegu i ruszyły wprost na patrzących na nich ludzi.
Czerwonofutry myśliwy, nie zniechęcony niepowodzeniem, potężnymi skokami ruszył za nimi.
 
Kerm jest offline