Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2011, 18:21   #79
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Jessica Kingston i Clause Grand

Słońce faktycznie nie zmieniało położenia. Stało w tym samym miejscu, zalewając ruiny swoim krwistym blaskiem. Umysł już dawno pogodził się z obrazami, jakie widzieliście wokół. Zobojętniał.

Szliście przed siebie bez celu i bez nadziej, by ten cel znaleźć. Krok za krokiem. Noga za nogą. Oczy piekły was od pyłu, który unosił się w powietrzu. Piasek wciskał się w każdy, nawet najbardziej niedostępny, zakamarek ciała. Czasami zatrzymywaliście się, by ugasić pragnienie w którejś z wyglądające na czystsze kałuż. Woda z nich smakowała żelazem i miała rdzawą barwę.

Czasami mieliście wrażenie, że kręcicie się w kółko. Zgliszcza były do siebie tak podobne. Masy gruzu, cegieł, potłuczonego szkła i sterczących w niebo, przerdzewiałych prętów zbrojeniowych. Ale niekiedy potrafiły was zaskoczyć czymś innym. Odnowiona fasadą kamieniczki jakby żywcem wyjętej z któregoś z historycznych, europejskich miejsc; kompleksem ruin jakiejś fabryki, a nawet ulicą przypominającą plan westernu. Wszystko jednak wydawało się być puste i w jakiś sposób .. splugawione.

Grand zrobił Jess buty z kawałka szmat, bo te, w których się tutaj znalazła były w strzępach. Po drodze znaleźliście również szerokie, workowe spodnie, gruby sweter z czegoś, co wyglądało jak wełna i czapkę ruskiego czołgisty z czasów drugiej wojny światowej. To pozwoliło nieco ubrać Jessicę.

* * *

Najgorsze z wszystkiego było zmęczenie psychiczne i brak poczucia czasu. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę nad wytrwałością, tym bardziej, że Jess chyba zachorowała od tego, czym raczyliście się po drodze.

Skryliście się w jakiejś zburzonej bramie. Jess szybko odjechała w sen. Clause przez chwilę trzymał wartę. Sam nie wiedział, kiedy zamknęły mu się oczy.

* * *

Pierwszy obudził się Grand. W zasadzie obudził go ból. Jego ciało zdawało się płonąć. Najbardziej odczuwał to w głowie. Potworny, nieopisany ból. Przed oczami migały mu chaotyczne obrazy, których nie potrafił zapamiętać. Były tam twarze. Były miejsca. Były sytuacje. Mozaika potężnych emocji i uczuć, która cięła jego jaźń, niczym zaciskający się drut kolczasty.
Krzyczał. Na pewno. Bo te krzyki obudziły Jess.

Policjantka czuła, ze jest chora. Miała gorączkę i omamy. Widziała rzeczy, których nie ma. Wielkie, wijące się jak węże rury, które wyrastają z czaszki Granda i znikają gdzieś w ruinach. W owych przewodach płynęła jakaś gęsta breja, przypominająca płynny asfalt. Cokolwiek działo się z jej towarzyszem nie wyglądało to za dobrze. Ale co wyglądało tutaj dobrze?
Clause Grand leżał na ziemi, drgał konwulsyjnie. Maska spadła mu z twarzy, a z ust wylewała się wydzielina – wymioty pomieszane z jakąś bagienną treścią.


Clause Grand

- X- 635!

Potężny głos przeszył ciszę. Poranił twoje uszy.

Poczułeś zimno na rozgrzanej skórze.

Leżałeś na metalowej kratownicy drgając konwulsyjnie. Zdezorientowany. Zagubiony..

- Jesteś X-635! – potężny głos znów przeszywał ciszę. – Wstań!

Wstałeś z dziwną łatwością.

- X-635! – potężny głos huczał wprost w twojej głowie. – Od teraz służysz mi. Jesteś częścią Legionów Przeklętych. I będziesz mi posłuszny.

Ostre, czerwone światło przebiło mrok i zraniło twoje oczy. Zamknąłeś konwulsyjnie powieki i zacząłeś krzyczeć.

* * *

Ocknąłeś się w zburzonej, zasypanej gruzem bramie. To był tylko zły sen. Koszmarny majak.

Spojrzałeś na miejsce, w którym siedziała Jess. I zamarłeś. Nie było jej. Poza tobą w bramie nie było nikogo! Jess znikła.

Spojrzałeś w stronę wyjścia z bramy, z nadzieją, że gdzieś ją jeszcze zobaczysz.

Stał tam ktoś. Chudy mężczyzna w płaszczu. Rozpoznałeś w nim detektywa Cohena. Spoglądał wprost w stronę twojej kryjówki, jakby zobaczył coś niepokojącego.

Nim zdołałeś zareagować – rozpłynął się w powietrzu.


Rafael Jose Alvaro

Lokal tętnił życiem. Gwar głosów mieszał się z głośną muzyką, zapachy jedzenia z papierosowym dymem i perfumami. Ludzie przychodzili do niego by wypić kilka głębszych, pogadać ze znajomymi, odprężyć się. Chyba nieświadomi tego, kto prowadził ów przybytek i jaka klientela przychodziła się tutaj pobawić.

Jerome przywitał się z tobą serdecznie i pomógł znaleźć miejsce. Chwilę później siedziałeś przy stoliku chłonąc atmosferę knajpki.

Faktycznie, można było się w niej zatracić. Poczuć normalność. Zielonooki Jerome stworzył tutaj coś może nie przytulnego, ale na pewno fajnego.

Pierwszy raz od dłuższego czasu nie czułeś głodu krwi. To był kolejny plus lokalu. Skończyły się problemy z polowaniem. Będziesz mógł to robić jedynie dla dreszczyku emocji.

Paradoksalnie – hałas panujący w knajpce pozwolił ci się skupić. Twoje myśli krążyły wokół Claire, strony internetowej ze zdjęciami masakr, Zdradzonego, „Szczurka”, Jacooba, Metropolis i zaginionej w nim Jess.

Wszystko było takie ... szalone. Jak koszmar, z którego chętnie byś się obudził. Ale – przeczuwałeś to całym sobą – najgorsze miało dopiero nadejść.

* * *

Do zimnego i ciemnego domu wróciłeś późno w nocy. Prawie nad ranem, kiedy zasypane śniegiem miasto, pogrążone było w największej ciszy. Nie spało. Waszk Nowy York nigdy nie śpi.

Ty też nie potrzebowałeś zbyt wiele odpoczynku. Kilka godzin do świtu powinno wystarczyć, by odzyskać stracone siły.

Nowy dzień również zapowiadał się pracowicie.


Patrick Cohen

Mieszkanie.

Wróciłeś do niego niechętnie, po tym co zaszło w nim podczas waszej nasiadówki. Wiedziałeś o pożarze, który ugasił Alvaro. Ale i tak widok był przerażający.

Ściana, na której widniał wcześniej znak, była poczerniała, jakby ktoś oblał ją benzyna i podpalił. Parkiet pod nią poczerniał od wody z gaśnicy. Co prawda Alvaro zrobił wiele, by ją usunąć, ale nie tyle, by można było uznać to za wystarczające.

Salon był wyziębiony. Rafael zostawił otworzone okno, by wywietrzyć dym. Zamknąłeś je, poświeciłeś pół godziny na uporządkowanie bałaganu po pożarze i poszedłeś do sypialni, by pomyśleć nad sprawą.

* * *

Znów śniłeś o wieży, do której prowadził ślad krwi. Karminowa wstęga wijąca się pośród ruin i wypalonych zgliszczy. Jak nić Ariadny prowadząca przez labirynt.

Szedłeś, jak zawsze ostrożnie, przez Miasto Miast.

Tym razem jednak byłeś bardziej świadomy tego, dokąd zmierzasz.

W pewnym momencie zatrzymałeś się, mając wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Tak. Ktoś był w zrujnowanej bramie po prawej stronie ulicy, którą się poruszałeś.

Pobudka była brutalna. W jednej chwili obserwowałeś ciemności zalęgające w bramie, w drugiej juz ze snu wyrywał cię dzwonek budzika.

Z dużym trudem podniosłeś się z posłania.

To nie był budzik. Tylko telefon.

- Cohen – przez kilka sekund docierało do ciebie, że to głos Strepsilsa. – Ubieraj się i jedź na 189 Ulicę na Bronxie. Mała Italia. Najszybciej, jak tylko dasz radę. Chodzi o Jessicę Kingston. Grubsza sprawa.

Nim zdążyłeś o coś zapytać, czy cokolwiek dodać “Piguła” zerwał połączenie.

Spojrzałeś na zegarek. Była piąta piętnaście rano. Za oknami nadal panowała noc.


Claire Goodam

Spałaś jak zabita.

Pamiętasz, że śniłaś. Śniłaś sny, które nie obiegały za bardzo od scen z „Teatru Love”. Był w tych snach De Sade. Tym razem bez gorsetu. Chudy. O skórze bladej jak glisty. I takich samych oczach.

Blade usta rozchylały się do pocałunku. Siny jęzor wysuwał się z nich w jakiś nieprawdopodobnie perwersyjny sposób. W twoich snach był rozdwojony, jak język węża.

Za markizem z twoich szalonych koszmarów snuła się czarna mgła. Poruszały się w niej jakieś postacie. Przez chwilę opar rozwiał się i zobaczyłaś pierwszy ich szereg.



Za nimi stały kolejne szeregi. Pokręcone, pokrzywione, okaleczone ludzkie szczątki w jakiś surrealistyczny sposób sprawiające wrażenie żywych istot.

Na szczęście nie pamiętałaś szczegółów koszmaru, kiedy obudził cię telefon.

Spojrzałaś zaspanym wzrokiem na wyświetlacz. Strepsils.
Po kilku sekundach wahania odebrałaś.

- Goodman – Strepsils był chyba nieco rozdrażniony tą przydługą przerwą. – Ubieraj się i jedź na 189 Ulicę na Bronxie. Mała Italia. Najszybciej, jak tylko dasz radę. Znaleziono Jessicę Kingston. Rusz się.

Momentalnie odzyskałaś świadomość.


Terrence Baldrick

Zasypiając miałeś nadzieję, że zastosowane środki zapobiegawcze pozwolą ci się obudzić we własnym łóżku.
Jak mawiają chyba Meksykańcy – „Nadzieja umiera ostatnia”.

Obudziło cię dziwne zimno.

Czułeś bransoletki kajdanek skuwające twój nadgarstek. Leżałeś na łóżku cuchnącym zastałym moczem i starym potem. Pościel lepiła ci się do ciała. Ze zgrozą ujrzałeś, że pokrywają ją różnobarwne plamy, jakby ktoś urządził sobie konkurs rozpoznawania substancji organicznych na płótnie.

Pokój zniknął. Zastąpiło go obleśne, zagrzybione pomieszczenie. Przez wybite szyby wpadał dziwny, ognisty poblask, jakby gdzieś w pobliżu płonęło coś dużego. Wydawało ci się, że słyszysz trzask płonącego drewna i jakieś krzyki.

- Powinienem się na ciebie pogniewać, Baldrick – żartobliwy głos spowodował, że o mało nie dołożyłeś kilku nowych plam do brudów na pościeli.

Wynurzył się z cienia. Był półnagi, w kobiecych, koronkowych majtkach. Jego chude ciało spływało czymś, co musiało być krwią. Ręce ubabrane miał, aż po łokcie w posoce, jakby przed chwilą nurzał je w czyichś zwłokach. Kto wie? Może faktycznie tak było.

- Powinienem czuć gniew, ale wiem kotku, ze to nie ty usmażyłeś biedną Macarenę – zaśmiał się rozbawiony. – Żebyś widział, jak ją to zdenerwowało. Następnym razem wyrwie ci fiuta gołymi rękami. Albo odgryzie, o ile nadal cię lubi.

Zmrużył oczy, jak kot. Czyżby lśniły żółtym blaskiem, jak oczy węża, czy to tylko była gra cienia.

- O proszę. Wyręczyłeś mnie i się skułeś. A druga rączka została wolna. Niegrzeczny kochaś. Mama nie uczyła, by trzymać obie rączki na kołderce?

Zadrwił. Jakoś nie miałeś siły by zdobyć się na odpowiedź. Czułeś, że zaraz skończysz, jak ten, w czyjej krwi babrał się Marikz. Że De Sade nie przyszedł tutaj pogawędzić. Że gadanina była czymś w rodzaju chorej gry wstępnej, do bólu, jaki chciał ci zadać.

- Widzisz, kotku – był coraz bliżej a z jego dłoni ... wysuwały się długie, lancetowate szpony. – Jak już zapewne wiesz, moich propozycji się nie odrzuca.

Dzwonek obudził cię niespodziewanie. Ostatnie, co zobaczyłeś, to rozwścieczona mina Hesusa de Sade

To była komórka, której na szczęście nie wyciszyłeś.

- Baldrick – To był „Piguła” – Ubieraj się i jedź na 189 Ulicę na Bronxie. Mała Italia. Najszybciej, jak tylko dasz radę. Znaleziono Jessicę Kingston. Rusz się. Sprawa jest bardzo, bardzo poważna.

Jakbyś, kurwa, tego nie wiedział.



Terrence Baldrick, Patrick Cohen, Claire Goodman


Nowy York, Mała Italia na Bronxie,
25 lutego 2012 roku
Godzina 06:22 AM


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x97f-_y93a0&feature=related]YouTube - Apocalyptica - Fade to Black[/MEDIA]

Przed szóstą rano na ulicach Nowego Yorku nie było jeszcze za dużego ruchu. Nocą znów sypnął śnieg i przemieszczając się ze swoich domów na Małą Italię mijaliście sporo pługów śnieżnych i piaskarek.

Nie było trudno znaleźć wskazany przez szefa adres. Światła radiowozów przed bramą jakiegoś magazynu wyraźnie wskazywały, że coś się tam wydarzyło. Ilość radiowozów i karetek oraz dwa wozy transmisyjne i garstka zaspanych dziennikarzy podkreślały wagę wydarzeń.

Był tam też Strepsils. Ubrany w ciemny płaszcz wyglądał jak bohater kiepskich filmów sensacyjnych. Jego twarz boksera – o ile to możliwe – była jeszcze bardziej zacięta.

Przywitał się z wami po kolei i przeprowadził przez szpaler zmarzniętych mundurowych kierując się zaśnieżonym parkingiem do tylnego wejścia. O ile zdołaliście się zorientować, byliście na tyłach jakiegoś dużego dyskontu handlowego. I właśnie wchodziliście do magazynu, w którym roiło się od techników, mundurowych i taśm policyjnych.

- Dziesięć ofiar – wyjaśnił Strepsils głosem na skraju wkurwienia totalnego. – To pracownicy nocnej zmiany. Wykładacze i sprzątacze. Znaleźli ich ludzie z dziennej zmiany.

Przeszliście szeroki korytarz, którym sztaplarkami wwożono towary i znaleźliście się w magazynach. Po obu stronach ciągnęły się wysokie półki zastawione kartonami, zgrzewkami, beczkami i skrzynkami z towarami.

Strepsils prowadził w stronę, gdzie co chwila błyskały światła aparatów fotograficznych.

Nawet wy stanęliście zszokowani tym, co ujrzeliście.

Dziesiątkę pracowników rozebrano do naga i przywiązano taśmą do pakowania do regałów. Na przeciwko siebie. W dwóch rzędach. Po pięć osób w każdym rzędzie. Ciała pozbawiono głów. Okrwawione kadłubki w znacznej części pokrojono, wycinając na skórze głębokie, czarne rany. Na każdym z ciał widniało jedno imię lub nazwisko. Widząc, co jest napisane poczuliście jak uginają się pod wami nogi.

„PATRICK” „COHEN” „CLAIRE” „GOODMAN”, „JESSSICA”, „KINGSTON”. “TERRENCE”, “BALDRICK” oraz “REFAEL” “ALVARRO”.

Głowy ofiar złożono u stóp wiszących ciał. Jak ofiary dziękczynne na ołtarzach pogańskich bożków.
W ustach nieszczęsnych ofiar tkwiły jakieś kartoniki. Pochyliliście się niżej i ujrzeliście karty tarota. Same wielkie arkana.

- Najdziwniejsze jednak było to – Strepsils dał wam znak ręką byście ruszyli za nim.

Posłuchaliście się z ochotą.

W pomieszczeniu biurowym, opatulona kocem i doglądana przez znanego wam lekarza siedziała Jessica Kingston. Miała poszarzałą twarz i puste, szeroko otwarte oczy, jak oczy lalki. Na policzkach i czole ujrzeliście kilka krwawych zacieków.

- Znaleziono ją pośrodku tamtej alejki – wyjaśnił Strepsils. – Jej ubrania były całe we krwi. Kingston klęczała pośrodku alejki i – jak zeznał świadek – wydawało mu się, ze się modli. Doktor Silverman kończy wstępną diagnozę, ale detektyw Kingston wygląda jak katatonik. Nie reaguje na światło. Na bodźce bólowe. Nic. Kazałem pobrać krew do analizy. Jak na razie jest naszym głównym świadkiem i być może też głównym podejrzanym.

Powiedział to tonem sugerującym, że nie wierzy w jej winę, ale za cholerę nie wie, co sądzić o tej całej sytuacji.

Wyjął papierosa i zapalił. Czyżby ręka drżała mu odrobinę.

- Dobra. Bierzecie tą sprawę – powiedział, jakby wbrew sobie. – Dziesięć zaszlachtowanych osób i członek waszego zespołu klęczący pośrodku miejsca zbrodni. Pięknie, kurwa.

Zaciągnął się i spojrzał na was odzyskując panowanie nad sobą.

- Do wieczora chce mieć dokładny raport. A teraz idę opierdolić pismaków.


JESSICA KINGSTON

Obudziłaś się z największym trudem. Całe ciało zdrętwiało ci i przemarzło. Mięśnie miałaś napięte, jak postronki. Gorączka trawiła twoje ciało.

Z wolna wracała świadomość. W oczy zraniło cię jakieś jaskrawe światło.

- Odzyskuje przytomność – powiedział jakiś głos dochodzący do ciebie z koszmarnie daleka.

Otworzyłaś z bólem sklejone czymś powieki. I o mało nie krzyknęłaś, kiedy dotarło do ciebie, co widzisz.

Znajdowałaś się w jakiejś piwnicy. Cuchnęło pleśnią i odchodami. Wisiałaś na ścianie. Zawieszona na łańcuchu doczepionym do nadgarstków.

Przed tobą kucały dwa stworzenia, które wyglądały jak skrzyżowanie brudnego szczura z kloszardem. Patrzyły na ciebie wygłodniałym wzrokiem. Jeden z nich ostrzył pocierając o siebie dwa noże. Drugi cofnął ci sprzed twarzy świecący przedmiot przypominajacy nieco żarówkę na kiju.

- Mogliśmy wziąć tamtego – narzekał drugi szczurowiec. – Spójrz na nią. Sama skóra i kości. Na długo nie starczy.

- Tamten był sługą Wieży. Chciałeś ściągnąć do nory innych z jego rodzaju – zripostował ostrzący noże stwór. – Ta jest chuda, ale starczy na kilka dni.

- Tamten starczyłby na kilkanaście – marudził pierwszy okaz. – Trzęsło nim tak, że mogliśmy poderżnąć mu gardło i nic by nie poczuł. Hyc z cienia, hyc w cień. I tyle. Mielibyśmy więcej mięsa.

- Głupiś Rharnok – ostrzący noże sprawdził ich ostrość na swoim palcu i z zadowoleniem wsadził przecięty kciuk do pyska. – Jak będziemy kroić ja po kawałku, też starczy nam na jakiś czas.

- Może i racja – mruknął drugi niezbyt chyba jednak przekonany i oblizał pysk

- Wy dwaj – z ciemnego korytarza, który wzięłaś wcześniej za plamę czerni, wynurzył się kolejny człowiek – szczur, zdecydowanie większy od znanej ci już dójki. – Matrona chce was widzieć.

Cała trójka znikła w ciemnym tunelu. Zostałaś sama pośród ciemności rozświetlonej ową dziwną „latarką, którą pozostawił jeden z ludzi – szczurów. Pozostawili także oba noże ułożone na krzyż na dużym, płaskim kamieniu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-02-2011 o 19:43.
Armiel jest offline