Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2011, 22:58   #18
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wieczór, czy może już początek nocy, mijał w dość przyjemnej atmosferze, urozmaicanej wymianą pytań, odpowiedzi i poglądów.
Ku zdziwieniu Zhaaawa nawet jego towarzysze raczyli włączyć się do dyskusji. Na szczęście, bo już miał wrażenie, że ma do czynienia ze stadkiem baranów, co to po znalezieniu się na innej planecie ani be, ani me nie potrafią z siebie wydusić, o kukuryku nawet nie wspominając. A tu proszę - nagle się okazało, że nie tylko potrafią mówić, ale i pytania zadawać. Co prawda niektórym kultury nieco brakowało, skoro nawet przedstawić się nie potrafili, ale najwyraźniej jak komu bogowie dali urodę, to na czym innym poskąpili.
W końcu jednak dyskusja wygasła. Niektórym skończyły się pytania, innych zmorzył sen.

Światło jako takie nigdy nie przeszkadzało Zhaaawowi w zaśnięciu. Umiejętność wykorzystywania każdej wolnej chwili na sen nie była wyssana z mlekiem matki, ale ten fakt nie umniejszał jej znaczenia. Zhaaaw potrafił równie dobrze nie spać przez czterdzieści osiem godzin, jak i przespać godzin dwanaście.
W tym jednak przypadku taki długi sen raczej nie byłby mile widziany, gdyż nie niósł ze sobą upragnionego wypoczynku, a przynajmniej nie w takiej formie, jaką można było sobie wyobrazić.
W pierwszej chwili nie potrafił się zorientować, co kto mówi. Rozlegające się w jego umysle głosy mieszały się ze sobą, ścierały, zagłuszały jedne drugie. Dopiero po dłuższej chwili zaczął je rozróżniać i rozumieć, co do niego mówią. Co wcale nie ułatwiło zrozumienia przekazu.
Natrętne głosy, przypisujące Zhaaawowi niepopełnione grzechy i informujące go o ciekawych faktach z życia innych były całkowicie zbędne podczas nocnego odpoczynku. . Irytował dodatkowo zdecydowany brak konsekwencji w skierowanych pod adresem Zhaaaa (a może nie tylko do niego skierowanych). Głosy mogłyby się zdecydować. Albo mieli komuś pomóc, albo się wynieść. Chyba, że mieli zrobić i jedno, i drugie, tyle że w odpowiedniej kolejności.
Koszmarne głosy nie ustawały, na skutek czego rankiem Zhaaaw obudził się nieco niewyspany i w nieco kiepskawym humorze.
Którego nie poprawiło ani narzekanie (bo jak inaczej można by to określić) Shyede, ani smak ożywczej wody z jaskiniowego zbiornika.

Droga do miasta, przez bagienko, nie była drogą przez mękę, ale do najprzyjemniejszych nie należała. Nie musieli co prawda taplać się po pas w błocie, ale towarzyszące wędrówce aromaty nie pozwalały zapomnieć o tym, gdzie się znajdują. A marzenia o kawałku przyjaznego terenu lub też o odrobinie wody do mycia uparcie nie chciały się spełnić. Plusy w postaci suchego traktu i chmur, chroniących ich przed palącymi promieniami słońca, to było troszkę zbyt mało, by wędrówkę móc zaliczyć do przyjemnych.

Powiadają, że wszstko prędzej czy później się kończy. To, co dobre, zwykle prędzej, ale to już drobiazg z natury technicznych. Złe rzeczy (zdarzenia i tak dalej) również przecież kiedyś się kończą, a to, że nie zawsze tak, jak by się chciało. Dotarcie do tak oczekiwanego i wypatrywanego miasta stanowiło moment, w którym coś się kończyło i coś się zaczynało. A na pierwszy rzut oka można było sądzić, że skończyło się właśnie to złe, a zaczęło - to gorsze.
Miasto powitało ich dymem i smrodem zgnilizny, jakby tuż za rogiem rozkładały się setki trupów. Zrujnowane domy wyciągały ku pochmurnemu niebu kikuty wypalonych, zniszczonych szkieletów murów, a na ulicach, zamiast zwiastowanych zapachem zwłok, poniewierały się ludzkie szkielety. Gadające szkielety, w dodatku przemawiające setkami głosów, pełnych tych samych żądań i pretensji, co we śnie.

W tym momencie Zhaaaw poczuł się tak, jakby się znalazł nagle w samym środku planu filmowego, na którym nienajlepszy reżyser, dysponujący za to mnóstwem środków, kręcił horroro-thriller klasy D. Ruiny miasta - proszę bardzo. Przeplatające się setki głosów? Czemu nie. Ale szkielety, z których po setkach lat powinny zostać rozwiewane wiatrem kupki proszku, a w najlepszym wypadku stosy nie połączonych ze sobą kości? Całkiem jakby scenarzysta, połączywszy ze sobą różne pełne grozy elementy, po prostu przesadził, tworząc coś, co przerodziło się w końcu w parodię.
Czy dlatego Shyede nie reagowała na nic? Czy powodem było to, że wszystko już się jej opatrzyło? Zobojętniało? A może, po prostu, ani nie widziała, ani nie słyszała tego, co było przeznaczone tylko i wyłącznie dla oczu i uszu czwórki gości.
Dla niej ważniejsze było, by owi goście raczyli się wreszcie umyć, bowiem wydzielany przez nich zapach był zbyt ostry dla jej powonienia. Aktualnie-nie-wężyca chyba troszkę przesadzała. W końcu to jej, w znacznej mierze, zawdzięczali taki a nie inny stan fizyczny.
Bagienna panienka o wrażliwym nosku... Jakby sama pachniała fiołkami. Idealny dowód na prawdziwość powiedzenia o źdźble w oku bliźniego. Aż dziw, że aromaty, jakimi obficie częstowało ich miasto, nie robiły na niej wrażenia. Lubiła je może? Widocznie nagle, wraz ze zmianą wyglądu, zmieniły jej się upodobania i zapach, którym była otoczona na co dzień, nagle przestał jej odpowiadać. Jaka skóra taka natura? W końcu wilki, podobno, padliną nie gardziły, więc pewnie nie powinien się zbytnio dziwić takim a nie innym gustom Shyede.
Wąż w wilczej skórze... Zabawne...

- Z przyjemnością się wykąpiemy - powiedział. - Przynajmniej ja. Ale sądząc po otaczających nas zapachach to chyba powinniśmy wytarzać się w jakiejś padlinie, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

- Przynajmniej nie wyróżnialibyście się tak bardzo - prychnęła w odpowiedzi.

- Jak będziemy czyści - odparł natychmiast - to od razu rzucimy się komuś w oczy.

Zanim zdążył ruszyć w stronę miejsca przyszłej kąpieli wyprzedził go rogaty jegomość. Kolejny, obok rudej, anonimowy uczestnik wycieczki. I, sądząc z zachowania, kogoś zobaczył.
Przez chwilkę Zhaaaw przysłuchiwał się połówce dialogu, bowiem odpowiedzi niewidzialnego rozmówcy do niego nie docierały, a potem zwrócił się do Shyede.

- Czy to jest tak, że my widzimy rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją? I co ma z tym wspólnego owa ochrona, o której wspomniałaś?

Wciąż skupiając się głównie na rogatym i spowitym w cieniu fragmencie uliczki, pokręciła przecząco głową.

- Nie powinniście widzieć niczego poza wrakami pojazdów, gruzem zalegającym pod ruinami tych dużych domów i ewentualnie białą mgłą.

- Innymi słowy szkielety, głosy, to coś, z czym on rozmawiał - skinął głową w stronę rogatego - to nasze prywatne omamy?

- Szkielety? - zapytała, przenosząc wzrok na Zhaaawa. - Szkielety moglibyście ewentualnie widzieć. Jednak pozostałe rzeczy to wasza prywatna sprawa. Nie zmienia to jednak faktu, że nic z tych rzeczy nie powinno przedrzeć się do waszej świadomości. Nie, jeżeli posiadacie barierę, a zostałam poinformowana, że takową na was nałożono.

- Zatem pewnie nie została założona - stwierdził Zhaaaw. Kolejny powód do radości, pomyślał ponuro. - Gdzie tu jest jakiś sklepik z amuletami przeciw widziadłom? - zażartował.

- To nie są widziadła. Widziadła was nie zabiją, nie rozszarpią, nie opętają. - Odpowiedziała całkiem poważnie. - Bez bariery... No cóż, zobaczymy jak silne są wasze umysły. - Wyciągnęła dłoń i wskazała koniec głównej ulicy. - Jeżeli uda się wam dotrzeć do zbiornika, spróbuję przekazać wam część własnej ochrony.

- W takim razie, co nam grozi ze strony tych... tego czegoś, co widzimy? - spytał. - I co to w ogóle jest?

- Co widzisz patrząc na mnie? - Zamiast odpowiedzieć sama zadała pytanie.

- Kobietę dość wysoką, mającą mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu. O, dotąd - pokazał na sobie. - Wyglądająca na jakieś dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat. Możesz pokazać zęby? - spytał.

- Och daj spokój, nie o to mi chodziło - warknęła. - Widzisz człowieka? Ogon? Wilcze łapy? Uszy? Czy widzisz coś poza tym? Coś nietypowego?

- Wilcze łapy i czerwony ogon to niezbyt typowe elementy. Jeśli o to ci chodzi, oczywiście. Nie masz skrzydeł czy aureoli - powiedział. - Nie wiem, czy spodnie i top to coś typowego. Tutaj, oczywiście.

Roześmiała się, lecz nie był to wesoły śmiech.

- Przynajmniej z jednym trafiłeś - rzuciła nie wyjaśniając o co jej chodzi po czym kontynuowała.
- Wychodzi na to, że bariera została rzucona, jednak ma ona was chronić przed moją osobą. Tylko i wyłącznie. Każdy z demonów zamieszkujących to miasto może was rozszarpać na strzępy, a oni chronią was przed jedyną osobą, która wam pomaga. Powiedz mi, co takiego zrobiliście, że was skazano na ta misję? Zresztą nie, niewiele mnie to w sumie obchodzi. Postarajcie się nie dać zwieść i informować mnie o tym co widzicie żebym mogła odsiać z tego prawdę.

- Czyli ciebie widzimy tak, jak wyglądasz naprawdę, natomiast inni, których zobaczymy...
- nie dokończył. - Widocznie komuś nieźle się naraziliśmy - stwierdził.

- Och nie, nie widzicie. Przynajmniej nie do końca, jednak nie jest to dla was ważne. Pozostali... Jeżeli ja ich zobaczę to znaczy, że tam są. Jeżeli ukażą się tylko wam, to znak że jesteście zwodzeni.

- Wystarczy iść prosto i nie zwracać uwagi na nic, czego ty nie zauważysz?
- spytał. - Rozdeptując po drodze nie istniejące w rzeczywistości omamy?

- Mniej więcej, tak.

- No to spróbujmy.

Po tych słowach ruszył do przodu.

Doszedł nieco dalej niż jego towarzysz. Udało mu się minąć rogatego, a nawet dojść do połowy szerokości kolejnego budynku. Nic się nie pojawiło, nic go nie zaatakowało. Nic, przynajmniej do momentu w którym dotarł do małego skrzyżowania. Światła sygnalizacyjne rozbłysły czerwienią. Gdzieś z oddali dobiegł odgłos metalu uderzającego w metal. Gniewne pokrzykiwania, zbyt dalekie by można je było zrozumieć. Na koniec rozległo się wycie. Długi, przechodzący w skowyt dźwięk.

- Cześć - odezwał się głos za jego plecami.

A kysz, zjawo, pomyślał, cierpliwie czekając na zmianę świateł. Rozejrzał się w poszukiwaniu przycisku, umożliwiającego przyspieszenie zmiany.

- Powiedziałam cześć - ponownie odezwał się głosik.

- Nie myślałem, że to do mnie - odparł, nie obracając się. - Moi znajomi nie używają tego słowa. Shyede? Czy coś widzisz? - podniósł głos. - I jakie są światła, bo mi okulary chyba zaparowały i źle widzę - dodał.

- Poza tobą i aniołkiem nikogo tu nie ma, więc do kogo by miało być? - Głosik, a raczej jego właścicielka wyraźnie poczuła się urażona.

- Nie ma świateł, Zhaaaw. Szkło jest rozbite, nie ma tego, co dostarczało temu energii. Co widzisz - odezwała się Shyede - lub słyszysz?

- Aniołek, powiadasz?
- spytał Zhaaaw. - A słyszysz go? Coś mówi?

Ruszył do przodu. W końcu nie chodziło o przestrzeganie (czy nieprzestrzeganie) przepisów, ale o dotarcie do owego basenu. Bez względu na jakieś głosy czy aniołki.

- Oczywiście, że coś mówi. Widziałeś kiedyś niemego anioła? Nazwała cię Zhaaaw - podpowiedział głos, który wciąż podążał za Strażnikiem.

- Zhaaaw co się dzieje? - Shyede nieco zdenerwowana dogoniła mężczyznę i zastąpiła mu drogę. - O jakim aniołku ty mówisz?

- O tobie, Shyede - odparł spokojnie Zhaaaw. Czyżby poprzednio trafił z tymi skrzydłami i aureolą, których zobaczyć nie potrafił? Ciekawe... A może miał do czynienia z upadłym aniołkiem, którego pozbawiono skrzydeł? To by było jeszcze ciekawsze... - Moja informatorka właśnie mnie powiadomiła, że jesteś aniołkiem. Jakiś komentarz dla prasy, Shede? - spytał. Odwrócił głowę nieco w bok. - Jak wygląda ten aniołek? Możesz mi powiedzieć? Bo on mi nie chce się pokazać w całej okazałości. Przebrał się i udaje, że nie jest aniołkiem.

Z ust Shyede padło słowo, wypowiedziane w niezrozumiałym języku, a twarz zastygła w maskę gniewu.

- Kimkolwiek jesteś ani się waż. - Rozkaz został wydany stanowczym głosem w którym powiało grozą.

- Aniołek, aniołek, aniołek się wściekł - zanuciła osóbka zza pleców Zhaaawa. - Przepraszam. Już nie będziemy - dodała.
W oddali po raz kolejny zabrzmiało wycie wilka.

- Hmmm... - Komentarz Zhaaawa ograniczył się do tego jednego słowa. A raczej zlepku liter. - Możemy iść dalej? - spytał. - Aniołku? - dodał bezgłośnie, poruszając samymi wargami.
- Dlaczego mówisz o sobie 'my' - zwrócił się do tego czegoś za swoimi plecami.

- Ponieważ... Auć... Powiedz jej żeby przestała! - Coś czerwonego mignęło tuż za Shyede.
- To booli... Niech przestanie! - Krzyk przybrał na sile łącząc się z kolejnym wyciem, a później z następnym i następnym...

- Odejdź! - Spojrzenie Shyede skupiło się na Strażniku.

- Ja? - zdziwił się Zhaaaw. - Stoisz mi na drodze - stwierdził. - Czy to wilcze wycie jest prawdziwe? - spytał.

- Nie! - warknęła Shyede.

- Tak! - krzyknęła osóbka, która teraz znajdowała się za pół-wilczycą, a której obecnośc poza głosem zdradzał fragment czerwonego płaszcza.
- Oczywiście, że są prawdziwe. My jesteśmy prawdziwi. Ona was okłamuje. Nie wierzcie jej!

- Wycie nie jest prawdziwe. I nie, nie do ciebie był skierowany nakaz. Czy to coś wciąż zaprząta twój umysł?

- Owszem... Zaczyna teraz twierdzić, że kłamiesz, że nas oszukujesz i takie tam... Ale przecież aniołki nie kłamią, prawda?
- W lekko kpiącym geście uniósł lewą brew. - To jak jest z tymi skrzydłami? - spytał. Trudno było jednoznacznie powiedzieć, do kogo to pytanie było skierowane - do Shyede, czy do tego czerwonego czegoś, za jej plecami.

Shyede skrzywiła się jakby nagle została zmuszona do przełknięcia bardzo kwaśnego owocu.

- To nie jest teraz istotne - warknęła.

- Jest! Właśnie, że jest. Jak możecie powierzyć swoje życie komuś, kto was okłamuje? - Głosik ani myślał się poddać. - Zapytaj ją o imię.. Zapytaj o prawdziwe imię... No zapytaj...

- Odejdź. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Odejdź albo zniszczę to miasto i was wraz z nim. - Shyede zdecydowanie była u kresu wytrzymałości.

- Co jest z tym prawdziwym imieniem, aniołku? - spytał Zhaaaw. - Jak poznam, to się objawisz w prawdziwej postaci? Nie krępuj się, mi możesz powiedzieć. Nikomu go nie zdradzę.

- Zamknij siÄ™
- warknęła w odpowiedzi.

- Pytaj ją! Pytaj ją! - podjudzał głosik.

- Zhaaaw jeżeli mi nie ufasz to zawsze możesz wybrać to coś, z czym teraz rozmawiasz. Jeżeli jednak chcesz przeżyć spróbuj się temu oprzeć. - Pół-wilczyca starała się mówić opanowanym głosem nie spuszczając spojrzenia z twarzy Strażnika. - Mogę spełnić groźbę, którą rzuciłam, jednak wraz z nimi pogrzebani zostaniecie również wy, a do tego nie mogę dopuścić. Wybierz stronę po której stajesz.

- Nie ufaj jej. Ona was zdradzi, zobaczysz.
- Istotka wychyliła się zza Shyede tak, że Zhaaaw mógł dostrzec iż ma do czynienia z dziewczynką mniej więcej dziesięcioletnią ubraną w czerwoną sukienkę i takiego samego koloru płaszczyk z kapturem.
- Ona jest zła. Każdy ci to powie. Chodź ze mnąą, zaprowadzę cię do przyjaciół. Tam jest pięknie, zielono. Zobaczysz, chodź... - Wyciągnęła zapraszająco dłoń w jego kierunku.

- Troszkę później, Czerwony Kapturku - odpowiedział Zhaaaw. - Ty sama sobie przeczysz, aniołku - zwrócił się do Shyede. - A ja się teraz czuję niczym biblijna Ewa kuszona przez węża. - Uśmiechnął się, średnio szczerze do półwilczycy. Chciaż nie była to jego religia, to znał tę historię. - Chodźmy do tego basenu, tam porozmawiamy - zaproponował.

- Jesteś głupcem Zhaaawie Kthaara i przez swą głupotę zniszczysz więcej niż własną duszę - wyszeptała dziewczynka w czerwonym kapturku po czym zaczęła się rozpływać w powietrzu, aż został po niej tylko płaszczyk który uleciał w dal wraz z wiatrem.

- Czy to odeszło? - zapytała Shyede.

Zhaaaw westchnął ciężko.

- A możesz mi chociaż powiedzieć, jakie znaczenie miałaby znajomość imion? - spytał. - I skąd to coś wiedziało, kim jestem? Umiejętność czytania w moich myślach, czy też projekcja moje wyobraxni?

- To wpłynęło do twego umysłu karmiąc się twoimi myślami. Starało się wykorzystać słabość którą uznało za najdogodniejszą. Najwyraźniej bardzo nieufny z ciebie człowiek - odpowiedziała aczkolwiek nie na wszystkie zadane jej pytania.

- Gdyby to było całkowitą prawdą, to nigdy byśmy się nie spotkali - odparł Zhaaaw. - Bez względu na o, co zapisano w Księgach Przeznaczenia - dodał.

- Nie istnieje coś takiego jak całkowita prawda. Wkrótce sam się o tym przekonasz. Teraz pora ruszać dalej. Miej oczy i uszy otwarte. Nie zaszkodzi jednak, jak spróbujesz zamknąć swój umysł.

- Zamknąć umysł? Jakieś porady?
- spytał Zhaaaw.

- Nie myśląc. To nie powinno sprawić problemu ani tobie ani pozostałym.

- GratulujÄ™ dowcipu.
- Zhaaaw wykonał całkiem udana parodię dworskiego ukłonu. Powstrzymał się od wyrażenia opinii, co sobie Shyede może zrobić z taką radą. W jej obecnej postaci fizycznej byłoby to możliwe do zrealizowania. - A czy wystarczy skupienie się na jednej tylko myśli?

- Może wystarczyć jeżeli będzie to myśl, którą nie będzie się dało wykorzystać przeciwko tobie. W innym wypadku skupienie się może spowodować efekt wręcz odwrotny od zamierzonego.


- Kłania się tabliczka mnożenia - mruknął Zhaaaw pod nosem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-02-2011 o 23:09.
Kerm jest offline