Jakimś cudem Amnon zwalczył chęć rzucenia butem w obozowego śpiewaka i zwlókł się z pryczy. Poprawił koszulę i zarzucił na siebie płaszcz. Bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności zarzucił obszerny kaptur na głowę i wyszedł przed prowizoryczny obóz, aby przywitać się z Diabłem. Czarny jak noc koń potrząsnął grzywą na powitanie i cicho chrapnął dopiero kiedy mężczyzna był tuż obok. Pogładził nozdrza konia i podążył w kierunku pobliskiego jeziora. Rozebrał się i wskoczył do zimnej wody. Przez kilka minut pływając bez celu myślał o tym co może przynieść nowy dzień, poza goblinami, rzecz jasna.
Wyszedł z wody i usiadł na brzegu koncentrując się na kilkanaście minut.
Nałożył dopasowany bęzrękawnik i wyciągnął na wierzch dłuższe, proste, czarne włosy. W swojej rasie uchodził jeszcze za młodzika, ale ludzie nie potrafili zauważyć takich szczegółów - widzieli za to ponadprzeciętny wzrost, posturę i oczywiście - kości szczęki... Gdy rogów i ogona nie było widać spod płaszcza...
Amnon wrócił do obozu i przechodząc koło ognia zajrzał do garka, w którym standardowo gotował się gulasz na winie. Poza plusami, obozowe życie miało również minusy - takie jak ten gulasz... W namiocie ubrał się do reszty, spodnie; dobre, dopasowane buty; skórzana zdobiona złotem i czerwienią zbroja bez rękawów; karwasze... Kilka płynnych ruchów, aby wszystko dopasowało się do siebie... Ponownie zarzucił na siebie płaszcz i poszedł coś zjeść. W sumie było mu jedno, czy ktoś kiedyś zauważył tatuaż jaki miał na lewym ramieniu czy sygnet i pierścień jakie nosił na palcach. W tym towarzystwie o pewne rzeczy się nie pytało, a nawet jakby - on nie zamierzał odpowiadać...