Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2011, 20:46   #194
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ziew

Dwójka Jedi, jadąca na jednym swoopie, wkrótce opuściła miejskie zabudowania i wyjechała na pustynię. Ziew starał się utrzymać spory dystans, tak aby pozostać niezauważonym. Gangsterzy skryli się za horyzontem, ale w ten sposób rycerz i padawan również nie znajdowali się w zasięgu ich wzroku.

Cały czas gnali naprzód, jedynie czasami wykonując skręty by ominąć niewielkie dziury, czy zjechać z wydmy po mniej stromym zboczu. Wkrótce piachy rozciągające się po horyzont zostały zastąpione przez twardą, popękaną z braku wody, ziemię. Szczury wciąż pruły przed siebie i Verpine zaczął się zastanawiać czy nie oddalili się od miasta za bardzo.

Mógł się mylić, ale wydawało mu się, że gdy gangsterzy ostatnio opuścili Mos Eisley nie odjeżdżali tak daleko. Teraz z kolei byli w drodze już kilka godzin. Mistrz Karnish mógł już dotrzeć do miasta, chociaż wówczas prawdopodobnie skorzystałby z komunikatora, żeby porozumieć się ze swoim uczniem i jego towarzyszem.

Na horyzoncie pojawiły się zarysy jakichś skalnych wzniesień. Przywodziły na myśl wyspę po środku wypalonej, niemal płaskiej, ziemi. Być może to tam Szczury Pustyni miały swoją kryjówkę, z pewnością zmierzały w tamtą stronę. Nagle Ziewa naszły złe myśli.

Zareagował błyskawicznie wytracając prędkość i dobrze zrobił. W następnej chwili leciał już wraz z Kastarem w powietrzu, a zaraz potem obaj wylądowali na ziemi. Swoop przewrócił się kawałek dalej, przekoziołkował, a gdy wreszcie stanął w miejscu z silnika wyłonił się czarny dym. Ktoś do nich strzelił i to bardzo celnie, gdyby nie byli Jedi, Verpine nie zareagowałby hamując i obaj byliby mokrymi plamami.

Induro i Xir'rk nie wiedzieli nawet skąd padł strzał. Podejrzewali jedynie, że musiałby to być snajper strzelający z daleka. Teren był płaski jak stół i nie było gdzie się ukryć, wyjątek stanowiły skalne pagórki, które jednak znajdowały się w sporej odległości, ale ktoś z dobrym karabinem mógł otworzyć do nich ogień.


Tamir

Czas dłużył się niemiłosiernie mimo niebezpieczeństwa wiszącego nad głową trójki Jedi, w postaci gniewu Hutta Ghuli. Ci nie oddawali się jednak emocjom i zachowywali względny spokój starając się unikać jakichkolwiek starć. Nie było to łatwe, na głównych ulicach zostaliby z pewnością od razu zauważeni przez, ścigających ich, gangsterów, z kolei w ciemnych zaułkach łatwiej się było skryć, ale tutaj ludzie Ghuli rządzili niepodzielnie i unikanie ich było nawet trudniejsze.

Jedi nie jest jednak zwyczajną osobą, która z pewnością dawno wpadłaby w ręce mściwego mafioza. Minęło kilka godzin w trakcie których nie padło zbyt wiele słów. Każdy zatopiony w myślach zastanawiał się nad różnymi rzeczami. Tamira nurtowała przede wszystkim Era, zastanawiał się jednak również nad tym ile dni będą mogli pozostać niezauważeni i czy mają jakąkolwiek szansę wytrzymać do powrotu mistrza Karnisha.

Nagle cicho zapiszczał komunikator do przesyłania krótkich wiadomości tekstowych, jaki na początku misji otrzymała każda grupa. Jared, który dzierżył urządzenie, uniósł je do oczu, a następnie podał towarzyszom. Okazało się, że była to wiadomość od mistrza Karnisha, jakby samo wspomnienie o nim wystarczyło do zwrócenia jego uwagi. Tekst głosił: "Spotkanie w tym samym miejscu, w którym was wyrzuciłem, za dwie godziny. Karnish". Mistrz nie wspomniał o powodzie takiego polecenia, ale z pewnością poznają go, gdy się z nim spotkają. Jedi musieli się spieszyć jeśli o wyznaczonej godzinie mieli się znaleźć poza miastem, na środku pustyni, w miejscu, z którego przybyli do miasta po opuszczeniu pokładu Gwiezdnego Ambasadora.

Bez zwlekania rycerze udali się w stronę najbliższego wyjścia z miasta, które otoczone było starymi, poniszczonymi już, murami i wydostać się można było z niego tylko przez kilka bram. Istniało ryzyko, że ludzie Ghuli obstawili wszystkie, ale pokonanie nawet sporego oddziału uzbrojonych bandziorów nie powinno być niemożliwym dla trójki Jedi. Niedługo już ich tu nie będzie, więc jakiekolwiek starcie nie powinno mieć poważnych następstw.

W czasie wędrówki Zabrak usłyszał ciche, chrapliwe nawoływanie: "Taaamiiirzeee". Głos był słaby i przeciągał każdą zgłoskę, i chociaż młodzieniec nie słyszał wyraźnie był pewien, że padło jego imię. Rozejrzał się szybko po alejce, ale nikogo nie dostrzegł. Po chwili do jego uszu doszło: "Taaamiiirzeee Tooorn". Nie było mowy o pomyłce.

- Słyszeliście? - spytał niepewnie przyjaciół. Ci nie wiedzieli o co chodzi Zabrakowi i ponaglali do dalszego marszu. Gdy ruszyli znów Jedi ponownie usłyszał swoje imię, ale tym razem towarzyszyło mu dziwnie znajome, choć niemiłe uczucie. Wydawało mu się nawet, że dojrzał jakąś postać, która ułamek sekundy później zniknęła za rogiem. Nagle do niego dotarło skąd zna uczucie, jakie go nawiedziło. Korel tu był! I najwyraźniej czaił się w pobliżu naigrywając się z Zabraka.


Era

Dziewczyna spędziła długie godziny na szukaniu czegokolwiek w ścianach pomieszczenia, w którym została uwięziona. Było w nim strasznie ciemno, więc gdyby nie wyczulone zmysły Jedi, musiałaby poruszać się w nim po omacku. Jedynie w pobliżu pola siłowego było nieco jaśniej. Oczywistym wydało się, że czytanie z pewnością nie jest w tym pensjonacie jedną z rozrywek dla gości.

Era podążała wzdłuż jednej ze ścian, gdy nagle coś poczuła. Maleńką iskierkę, którą zdefiniowała jako życie. Ruszyła szybciej jej śladem aż znalazła się w rogu na prawo od wejścia do celi. To coś było małe, ale szybkie i się poruszało. D'an ruszyła teraz w kierunku pola siłowego, ale zaraz się zatrzymała dostrzegając coś.

W słabym świetle Jedi dojrzała miskę z czymś co być może było jedzeniem, a w niej niewielkiego gryzonia, który zmieściłby się w zamkniętej dłoni. Wyjadał właśnie zawartość naczynia i najwyraźniej bardzo mu smakowało. Być może nie miał tu wielkiego wyboru.
 
Col Frost jest offline