Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2011, 21:05   #212
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nie wstała i nie wywarczała Cirnowi prosto w twarz, dlaczego Adam będzie siedział przy stole - bo Srebrny Kieł nie miał dość jaj, by walczyć samemu - tylko dlatego, że Diakonowi po raz pierwszy udało się dokumentnie zbić ją z pantałyku. Kiedy zaczął mówić o oddaniu głosu za Roberta, już wstawała, z purpurową z gniewu twarzą, by protestować. Kiedy padł ów głos, powietrze uleciało ze świstem z jej ust, a sama szamanka zawisła w bezruchu przytrzymując się stołu, zanim usiadła bezwładnie, czując się wybitnie głupio, z gryzącą świadomością własnego - niesprawiedliwego i krzywdzącego osądu Aureliusza. A Diakon zastrzelił ją po raz drugi - tym razem wprawną próbą związania Akinowi rąk i uniemożliwienia działania. Kiedy już przetrawiła decyzje i działania starszego hermetyka, gniew na butną postawę przywódców wilkołaków rozwiał się, pozostawiając po sobie tylko niesmak.

"Jesteście siebie warci..."

Patrzyła na Cirna i Akina z niemaskowanymą uprzejmością gospodarza niechęcią i milczała. Cirn ponownie wyciągnął sprawę swojej urazy, i począł ją polerować niczym nastoletni skin swoje pierwsze glany. Nawet nie chciało jej się już z nim szarpać, na twardogłowego Srebrnego Kła szkoda było słów i energii... Drażniła ją tylko jedna kwestia: Akin, który handlował życiem pobratymców jak kawałem mięcha cieszył się szacunkiem i chodził z podniesioną głową. Adam, który miał odwagę walczyć o ludzkie życie został praktycznie wygnany, i teraz w gorzkim milczeniu, ze wzrokiem wbitym w stół łykał kolejną tyradę Cirna, po raz kolejny dowiadując się, że jest zdrajcą, wyrzutkiem... nikim. Dotknęła pod stołem pocieszająco jego zaciśniętych, spoconych rąk.

Oparła brodę na palcach złożonych dłoni.
- Czterech - uściśliła. - Z waszej strony gwarantujemy bezpieczeństwo czterech. Mam dług wobec brata Tego, który Prowadzi - oznajmiła powietrzu nad głową Cirna. Nawet jeśli zamierzał oponować, było jej to obojętne. - Ale to mój osobisty dług, poza obecnymi uzgodnieniami.

Crin zareagował jak na niego przystało. Chłodnym w widoku, a naprawdę gorącym, o niemal nie palącym pod swym ołowianym ciężarem policzków Ravny, spojrzeniem. Wrażenie potęgowało jeszcze te, że wilkołak milczał przez pewien czas.

- Jeśli myślisz, że jakikolwiek Srebrny Kieł kiedykolwiek będzie wymagał przysługi od śmiertelnika, mylisz się. Puszczam to mimo mych uszu, postąpisz podług siebie. Nie licz, że tym spłacisz hańbę siedzącego przy tobie.

- Zapominasz, z kim rozmawiasz. Widziałam, jak radziliście sobie z istotą z jeziora
- w jej głosie tym razem nie było nawet cienia drwiny. - To mój dług i moja sprawa. Adam spłaci swoje w wybranym przez siebie czasie i w wybrany przez siebie sposób. Cóż, on przynajmniej miał i ma dość odwagi, by walczyć o to, co nazwał swoim i własnym... - usta szamanki wykrzywił drapieżny, pogardliwy uśmiech. - Ty zaś nazwałeś tę ziemię swoją i byłeś gotów zabić za to, że postawiliśmy na niej stopy, ale tolerujesz na niej żmijowe plugastwo, targując się o pierdoły z potencjalnymi sojusznikami i podnosząc raz po raz własne mało znaczące urazy, by pokazywać je światu jak zaszczytne blizny... Wolałabym zobaczyć jak walczysz o to, co nazywasz własnym, Ty który Prowadzisz, przeżyć tę bitwę i stworzyć o niej pieśń, niż być raz po raz świadkiem, jak tylko mówisz o swej dumie i honorze. Ale będzie, jak postanowisz... Tylko że gdy odrzucisz nasze warunki, jeziorem zajmiemy się sami. W oczach świata... - Ravna uśmiechała się coraz szerzej i szerzej, i walczyła ze sobą, by nie parsknąć śmiechem i śliną przez stół -... Srebrny Kieł, który na swej ziemi stał bezczynnie i patrzył na pleniące się plugastwo, podwinie ogon i z założonymi rękoma i bezpiecznej odległości popatrzy, jak raną na ciele ziemi zajmą się śmiertelnicy, którzy mają więcej honoru i odwagi od niego - potoczyła wzrokiem po zgromadzonych i ciągnęła bezlitośnie. - Dwaj starcy, dzieciak ledwie odrosły od ziemi, zapijaczony muzyk, kobiety i kaleka. A, zapomniałabym. Jeszcze ogłoszony wyrzutkiem Gnatożuj. Decyzja należy do ciebie i uszanuję ją. W odróżnieniu od niektórych uważam, że nie każdy jest godzien swego przeznaczenia i jeśli chce odpuścić, bo go ono przerasta - głos szamanki stał się łagodny i pełen współczucia - należy mu na to pozwolić.

Z każdą chwilą wzrok Akina mętniał. Na dnie źrenic widać było zawiść, chęć rewanżu podsycając spór. Lecz kiedy tylko stawała się ona widoczna, myśli wilkołaka odpływały w dal. Albo inaczej – ktoś je posyłał do wszystkich diabłów. Pomarszczona dłoń Vovka dotknął ramiona Crina aby ten się uspokoił. Lecz nie to podziałało, a Diakon.

- Adeptko Turi, powściągnij emocje. - powiedział stanowczo. Na moment to ostudziło przywodzę wilkołaków.
- Tak, Mistrzu - odparła Ravna posłusznie i błyskawicznie, choć nie dość pokornie, by ktokolwiek miał wątpliwości, że zamilkła tylko dlatego, że powiedziała już wszystko, co chciała. Skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała wyczekująco na Cirna.

Ten rozejrzał się po sali, mówił krótko, prawie urwanymi głoskami.
- Doskonale. Do końca fazy księżyca będzie nas to zobowiązywać, potem... Potem niech się dzieją. Wyroki. I mówiąc to momentalnie, silnym, nieludzkim pociągnięciem paznokci rozerwał skórę dłoni. Perliste krople krwi kapnęły na stół, kiedy Srebrny Kieł na własna krew przyjął warunek wzajemnej ochrony.


Szamanka przekrzywiła głowę jak ptak, przypatrując się krzepnącym na stole kroplom. Miała dziwny wyraz twarzy, jakby ten widok był dla niej przykry. Pomimo tego, że głosowaniem odrzucili pomysł złożenia wilkołaków w ofierze na ołtarzu wojny z technokracją, pomimo tego, że ta część jej wizji miała się nie spełnić, miała złe przeczucia i ogarnął ją niepokój. Patrzyła na trzech wilkołaczych przywódców i nijak nie mogła przegnać wspomnienia, które niechciane wychynęło z jej pamięci. Trzech okrwawionych łbów, które bracia podrzucili jej do pokoju, dla żartu, by ją przestraszyć, tych trzech głów patrzących martwo w pustkę nieruchomymi oczami.

.

Zamrugała, jakby chciała w ten sposób przepędzić nieprzyjemne wspomnienie, ale z przymusem dotknięcia krwi na stole, nim całkiem straci ciepło ciała i zakrzepnie, walczyła tylko chwilę. Wbiła zęby w kant dłoni, podniosła się, przechyliła przez stół i bez słowa odcisnęła na drewnie przed Cirnem krwawy ślad. Nim opadła na swoje miejsce, musnęła szybko palcami krew wilkołaka. Usiadła na swoim miejscu, a na jej twarz wyszedł przepraszający wyraz autentycznego zawstydzenia i zmieszania. Nie patrzyła już nikomu w oczy, a pod stołem paznokciami okrwawionych palców podważyła szkiełko zegarka i dotknęła delikatnie srebrnych, trwających w martwym bezruchu wskazówek.
 
Asenat jest offline