Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2011, 19:40   #211
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aGmAmJFUvzM&feature=related[/MEDIA]

Kobieta słysząc słowa Diakona odetchnęła wreszcie dopiero teraz uświadamiając sobie, że wstrzymała na chwile oddech. Drżącą dłonią podrapała zaufanego przyjaciela za uchem.
Nie uśmiechało jej się wracanie na jezioro... Ale tak naprawdę co miała innego do zrobienia? - tak, mogła pójść i poszukać uzdrowienia dla siebie, ale nawet po tym nie miałaby dokąd wracać. Zostawiając swój dom zostawiła o wiele więcej niż tylko miejsce.
Nie była już ta sama osoba, która zamieszkiwała kiedyś Miasto Aniołów. Właściwie nie bardzo wiedziała czym tak naprawdę teraz jest.
Jednak starczała jej wiedza, że została okaleczona, nie ma domu, środków do życia, ani tak naprawdę uczciwych sposobów na zdobycie ich. Czy więc walka z tym, co częściowo przyczyniło się do jej nieszczęścia była tak złym wyborem? Chyba nie, być może zginie i na tym skończą się jej problemy... Przynajmniej w tym wcieleniu. Jeśli zaś nie...
Wtedy pomyśli co dalej.
Nie zwracała uwagi na wilkołaki. Niech dowódcy ustala, co robią, to nie jej sprawa, przynajmniej nie teraz. Głaszcząc poufałego rozmyślała o tym, co powinna uczynić... Jakie miała prawo zabierać go teraz ze sobą i narażać na niebezpieczeństwo - tak - poprzednim razem postanowił zostać, ale... Wiedziała, że nie zniesie jego straty. Dość, iż na sumieniu będzie miała człowieka, który ocalił jej życie - i to więcej niż raz.
Nie mogła pozwolić również na stratę najlepszego przyjaciela.
"Muszę go uwolnić... Jeszcze dziś..." Z ta myślą pochyliła głowę i otarła twarz dłonią nie chcąc, by ktoś zobaczył spływająca po jej policzku łzę.
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 20-02-2011, 21:05   #212
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nie wstała i nie wywarczała Cirnowi prosto w twarz, dlaczego Adam będzie siedział przy stole - bo Srebrny Kieł nie miał dość jaj, by walczyć samemu - tylko dlatego, że Diakonowi po raz pierwszy udało się dokumentnie zbić ją z pantałyku. Kiedy zaczął mówić o oddaniu głosu za Roberta, już wstawała, z purpurową z gniewu twarzą, by protestować. Kiedy padł ów głos, powietrze uleciało ze świstem z jej ust, a sama szamanka zawisła w bezruchu przytrzymując się stołu, zanim usiadła bezwładnie, czując się wybitnie głupio, z gryzącą świadomością własnego - niesprawiedliwego i krzywdzącego osądu Aureliusza. A Diakon zastrzelił ją po raz drugi - tym razem wprawną próbą związania Akinowi rąk i uniemożliwienia działania. Kiedy już przetrawiła decyzje i działania starszego hermetyka, gniew na butną postawę przywódców wilkołaków rozwiał się, pozostawiając po sobie tylko niesmak.

"Jesteście siebie warci..."

Patrzyła na Cirna i Akina z niemaskowanymą uprzejmością gospodarza niechęcią i milczała. Cirn ponownie wyciągnął sprawę swojej urazy, i począł ją polerować niczym nastoletni skin swoje pierwsze glany. Nawet nie chciało jej się już z nim szarpać, na twardogłowego Srebrnego Kła szkoda było słów i energii... Drażniła ją tylko jedna kwestia: Akin, który handlował życiem pobratymców jak kawałem mięcha cieszył się szacunkiem i chodził z podniesioną głową. Adam, który miał odwagę walczyć o ludzkie życie został praktycznie wygnany, i teraz w gorzkim milczeniu, ze wzrokiem wbitym w stół łykał kolejną tyradę Cirna, po raz kolejny dowiadując się, że jest zdrajcą, wyrzutkiem... nikim. Dotknęła pod stołem pocieszająco jego zaciśniętych, spoconych rąk.

Oparła brodę na palcach złożonych dłoni.
- Czterech - uściśliła. - Z waszej strony gwarantujemy bezpieczeństwo czterech. Mam dług wobec brata Tego, który Prowadzi - oznajmiła powietrzu nad głową Cirna. Nawet jeśli zamierzał oponować, było jej to obojętne. - Ale to mój osobisty dług, poza obecnymi uzgodnieniami.

Crin zareagował jak na niego przystało. Chłodnym w widoku, a naprawdę gorącym, o niemal nie palącym pod swym ołowianym ciężarem policzków Ravny, spojrzeniem. Wrażenie potęgowało jeszcze te, że wilkołak milczał przez pewien czas.

- Jeśli myślisz, że jakikolwiek Srebrny Kieł kiedykolwiek będzie wymagał przysługi od śmiertelnika, mylisz się. Puszczam to mimo mych uszu, postąpisz podług siebie. Nie licz, że tym spłacisz hańbę siedzącego przy tobie.

- Zapominasz, z kim rozmawiasz. Widziałam, jak radziliście sobie z istotą z jeziora
- w jej głosie tym razem nie było nawet cienia drwiny. - To mój dług i moja sprawa. Adam spłaci swoje w wybranym przez siebie czasie i w wybrany przez siebie sposób. Cóż, on przynajmniej miał i ma dość odwagi, by walczyć o to, co nazwał swoim i własnym... - usta szamanki wykrzywił drapieżny, pogardliwy uśmiech. - Ty zaś nazwałeś tę ziemię swoją i byłeś gotów zabić za to, że postawiliśmy na niej stopy, ale tolerujesz na niej żmijowe plugastwo, targując się o pierdoły z potencjalnymi sojusznikami i podnosząc raz po raz własne mało znaczące urazy, by pokazywać je światu jak zaszczytne blizny... Wolałabym zobaczyć jak walczysz o to, co nazywasz własnym, Ty który Prowadzisz, przeżyć tę bitwę i stworzyć o niej pieśń, niż być raz po raz świadkiem, jak tylko mówisz o swej dumie i honorze. Ale będzie, jak postanowisz... Tylko że gdy odrzucisz nasze warunki, jeziorem zajmiemy się sami. W oczach świata... - Ravna uśmiechała się coraz szerzej i szerzej, i walczyła ze sobą, by nie parsknąć śmiechem i śliną przez stół -... Srebrny Kieł, który na swej ziemi stał bezczynnie i patrzył na pleniące się plugastwo, podwinie ogon i z założonymi rękoma i bezpiecznej odległości popatrzy, jak raną na ciele ziemi zajmą się śmiertelnicy, którzy mają więcej honoru i odwagi od niego - potoczyła wzrokiem po zgromadzonych i ciągnęła bezlitośnie. - Dwaj starcy, dzieciak ledwie odrosły od ziemi, zapijaczony muzyk, kobiety i kaleka. A, zapomniałabym. Jeszcze ogłoszony wyrzutkiem Gnatożuj. Decyzja należy do ciebie i uszanuję ją. W odróżnieniu od niektórych uważam, że nie każdy jest godzien swego przeznaczenia i jeśli chce odpuścić, bo go ono przerasta - głos szamanki stał się łagodny i pełen współczucia - należy mu na to pozwolić.

Z każdą chwilą wzrok Akina mętniał. Na dnie źrenic widać było zawiść, chęć rewanżu podsycając spór. Lecz kiedy tylko stawała się ona widoczna, myśli wilkołaka odpływały w dal. Albo inaczej – ktoś je posyłał do wszystkich diabłów. Pomarszczona dłoń Vovka dotknął ramiona Crina aby ten się uspokoił. Lecz nie to podziałało, a Diakon.

- Adeptko Turi, powściągnij emocje. - powiedział stanowczo. Na moment to ostudziło przywodzę wilkołaków.
- Tak, Mistrzu - odparła Ravna posłusznie i błyskawicznie, choć nie dość pokornie, by ktokolwiek miał wątpliwości, że zamilkła tylko dlatego, że powiedziała już wszystko, co chciała. Skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała wyczekująco na Cirna.

Ten rozejrzał się po sali, mówił krótko, prawie urwanymi głoskami.
- Doskonale. Do końca fazy księżyca będzie nas to zobowiązywać, potem... Potem niech się dzieją. Wyroki. I mówiąc to momentalnie, silnym, nieludzkim pociągnięciem paznokci rozerwał skórę dłoni. Perliste krople krwi kapnęły na stół, kiedy Srebrny Kieł na własna krew przyjął warunek wzajemnej ochrony.


Szamanka przekrzywiła głowę jak ptak, przypatrując się krzepnącym na stole kroplom. Miała dziwny wyraz twarzy, jakby ten widok był dla niej przykry. Pomimo tego, że głosowaniem odrzucili pomysł złożenia wilkołaków w ofierze na ołtarzu wojny z technokracją, pomimo tego, że ta część jej wizji miała się nie spełnić, miała złe przeczucia i ogarnął ją niepokój. Patrzyła na trzech wilkołaczych przywódców i nijak nie mogła przegnać wspomnienia, które niechciane wychynęło z jej pamięci. Trzech okrwawionych łbów, które bracia podrzucili jej do pokoju, dla żartu, by ją przestraszyć, tych trzech głów patrzących martwo w pustkę nieruchomymi oczami.

.

Zamrugała, jakby chciała w ten sposób przepędzić nieprzyjemne wspomnienie, ale z przymusem dotknięcia krwi na stole, nim całkiem straci ciepło ciała i zakrzepnie, walczyła tylko chwilę. Wbiła zęby w kant dłoni, podniosła się, przechyliła przez stół i bez słowa odcisnęła na drewnie przed Cirnem krwawy ślad. Nim opadła na swoje miejsce, musnęła szybko palcami krew wilkołaka. Usiadła na swoim miejscu, a na jej twarz wyszedł przepraszający wyraz autentycznego zawstydzenia i zmieszania. Nie patrzyła już nikomu w oczy, a pod stołem paznokciami okrwawionych palców podważyła szkiełko zegarka i dotknęła delikatnie srebrnych, trwających w martwym bezruchu wskazówek.
 
Asenat jest offline  
Stary 10-03-2011, 11:06   #213
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Gdy Diakon ogłaszał wynik głosowania, Natalya parsknęła cicho pod nosem, a potem jej twarz przybrała kamienny wyraz. Rudowłosa miała wrażenie, że całe to głosowanie było tylko stratą czasu, że od samego początku do przewidzenia był jego wynik.

Było jak wtedy, gdy wiele lat temu ojciec zaproponował wyprowadzkę w Archangielska. Były długie godziny rozmów, wysłuchiwanie wszystkich za i przeciw, pytanie dzieci o zdanie i chociaż jej ten pomysł wcale się nie podobał i tak się przeprowadzili do Petersburga. A potem ojciec przy każdej kłótni, gdy Nana wyrzucała z siebie żal o przeprowadzkę, ojciec przypominał, że to przecież była ich wspólna decyzja.

Po głosowaniu kobieta miała nadzieję, że to już wreszcie koniec. Tak się jednak niestety nie stało. Zjawili się ich goście i gadanie rozpoczęło się na nowo. Nana od początku obrad nie miała siły kryć swego znudzenia, więc nawet nie próbowała się w tej materii wysilać. Teraz siedziała z wyrazem głębokiej apatii na twarzy, ręką podpierając ciężką od znużenia głowę.

Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej nie rozumiała swojego udziału w tych obradach. Przecież… zjawiła się raptem kilka dni temu, nie znała więc sytuacji ani trochę. Nie miała pojęcia o tym, co tak naprawdę się tu dzieje, bo przecież Igor nie raczył jej niczego wyjaśnić, kazał tylko przyjechać. No właśnie… Igor. Zjawiła się tu z jego polecenia, a on – jak zdołała się już przekonać – nie był tu szczególnie ciepło i serdecznie wspominany. Więc po co to wszystko? Po to, by zanudziła się na śmierć? No bo innego racjonalnego wytłumaczenia dla swojej obecności przy stole nie widziała.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 29-03-2011, 22:31   #214
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Ignorancja Diakona w duchu rozwścieczyła Colina. Dla jakiejś poprawności, przywołał pamięć tego samobójcy Roberta. Trawił urażoną dumę, ale w odmętach świadomości odczuwał ulgę, że nie będzie sprawcą kolejnej rzezi. Emocje, zagrożenia i możliwości wpływów zmieniały się diametralnie. Aż nazbyt często, nawet o 180 stopni.

Przywykł do siedzenia przy swoich księgach. Już od momentu przybycia tęsknił za swoim przytulnym gabinetem w Oxfordzie, gdzie miał zabrać się za spisanie w jednym tomie najnowszych odkryć z okresu sznureczkowego na Bałkanach. Nie było to może najwznioślejsze dokonanie, ale na pewno dające większe poczucie kontroli niż tutejsze harce. Przypomniał sobie akurat o nich, ale oczywiście jak na profesora na uczelni i hermetyka miał wiele innych spraw na głowie. Nie wiedzieć czemu, pomyślał jednak właśnie o tym. Najwyraźniej odpływał myślami.

Rozmowy ze zmiennokształtnymi, były w ocenie Colina dosyć burzliwe i zupełnie już niepotrzebne. Każdy dbał o swoich, co jest oczywiste. Złość na Diakona też powoli ustępowała. Chciał postąpić słusznie. Nasze czyny powinny być tak wybierane, by opisujący je na kartach historii mogli pokazać szczere i słuszne motywy. Na miejscu Diakona pewnie też by nie skorzystałby z posiadanej władzy. Władza to móc, a nie czynić. Możliwe, że nie byli jeszcze zgubieni. Zapisze to w raporcie, nie było to jednak nic godnego uwagi z historycznego punktu widzenia.

Ciemne moce się zebrały wobec tego zajścia. Trzeba odnaleźć tego przyczynę, to jest kuriozum. Bez pokonania dwóch przeszkód – technokracji i duchów jeziora nie można jednak zrobić kroku na przód. Przyszłość pokarze, potomkowie ocenią. Jeśli będzie mu dane, sam będzie mógł za dziesiątki lat wyciągnąć wnioski z wydarzeń, w których sam brał udział. To było piękne marzenie.

Kiedy krew Crina kapała na ziemię starzejący się hermetyk rozważał już na ile Fundacja się do tego wszystkiego przyczyniła. Trzeba brać pod uwagę wszystkie strony, jednak najpierw trzeba zawsze patrzeć na siebie. Największym grzechem maga jest zaniedbanie i pycha.

Trzeba Siergiejowi powiedzieć o krukach. Może powiedzieć coś w stylu: „Sytuacja w Fundacji nie ma się najlepiej. Zobacz co u waszych maskotek, może spojrzą na nas przychylnym okiem i nie będziemy zgubieni.” Frywolne te myśli były jednak bez pokrycia,zupełnie bezowocne. Będzie oschły jak zawsze. Nie miał pewności czy coś im się nie stało i nie chciał być źle zrozumiany. W tym szaleńczym awansie w hierarchii magów nauczył się już ufać przeczuciu. Czasem nie dość, ale własne błędy są ważnym bodźcem do nauki.


Jedyne czego pragnął to zamknąć się w pokoju i czytać, długo i zaciekle. Robił to gdy tylko mógł, była to jednak jedynie namiastka prawdziwej pasji której oddawał się w swej pracowni. Wyrwano go z bardzo uporządkowanego grafiku. Jakoś sobie radził, ale zauważył już w ciągu ostatnich godzin, że to co ma sprawiać przyjemność osobistego rozwoju i stymulacji jego ośrodków pamięci zmieniło się w rządzę. Chciał się jej jednak w pełni oddać, była to wszak pogoń za bezkresną wiedzą, której tak bardzo potrzebował.
 
Kritzo jest offline  
Stary 03-04-2011, 17:53   #215
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Czy zbliżał się koniec? Koniec tego etapu życia, rozwiązanie lub większe splatanie świat? Jeśli tak, jakaż musiała być to ironia losu , gdy ważyły się ważne sprawy... Colin uciekał myślami coraz to dalej i dalej ku historiom alchemików, plemion, czarowników, narodów i marszów wojsk; Natalya nie rozumiała, nudziła się, jej myśli również kołowały bez celu, a nawet jej avatar nie potrafił zebrać ich ku jednemu celu – wizji. Jeśli do tego dodać obraz zawstydzonych przed sobą członków fundacji jakoby było im wstyd za niedawne głosowanie, prężące się aby pokazać są siłę wilkołaki; Amy która już podjęła decyzje najwyższego aktu woli – ktoś patrząc obok musiał zanosić się ze śmiechu. Śmierć czy mrok? Mrok czy śmierć?
Mistrz Aureliusz chrząknął, spokojny, zimnym jak grad kul, acz w pewien sposób rozmarzonym – nie jak dziecko, jak ktoś patrzący w głąb otaczającej rzeczywistości – począł swą przemowę, czy raczej przygotowanie do niej. Wyprostował się na swym tronie z lekkim bólem, acz sprawnie, ogarnął wzrokiem wilkołaki. I chociaż stary hermetyk ze swym zabawnym wąsikiem, wyprasowaną koszulą czy twarzy na której trwało za mało zmarszczek powagi i siwizny rozsądku, a mimo to czuć było odeń silę przeżytych lat – Diakon po raz pierwszy, na chwilę sprawił, iż wilkołaki, a ponad wszystko Crin, stały się małymi szczeniakami, młodym wilkiem pragnącym władzy, a nie przywódcą, nieokrzesanym barbarzyńcą gotowym splądrować Rzym, lecz lękającym się. Ten moment, ułamki sekund przed zabraniem głosu przez przebudzonego unaoczniły jedną sprawę. Tak naprawdę Mistrz Aureliusz wygrał, uczynił wszystko podług swej myśli i zatryumfował ponad wilkami.

-Podsumowując, razem, ramię w ramię zniszczymy jezioro, jego istotę i byt. Jako utwierdzenie naszego paktu wiąże nasz wzajemna przysięga. Jutrzejszego dnia, o dziewiątej spotkamy się przy głazie, tym samym pod której prowadziliście mnie na obrady. Jak rozumiem, na miejscu zorganizowanie przejścia, do – tutaj mistrz zmieniło drobinę terminologię tworząc dziwny dysonans -krainy duchów należy po waszej stronie.

Nie Crin, a Vovk przytaknął mocarnie słowom maga. Tymczasem Isamu przyglądał się ze zdziwieniem Ravnie. Szamanka powoli odpływała, oczy jej zdawały się puste, chociaż mrugała, twarz bez emocji chociaż napłynęło wiele krwi tworząc rumienie. Czuła mrowie w nogach, a wizja jeszcze nie przychodziła. Musiała na nią czekać naprawdę długa Wnet... Nic. Ale...
Ona nie przyszła ku przyszłości, a przeciwnie. Przyszłość Crina prost uderzyła ją w twarz burzą chaotycznych dźwięków spośród których mogła wydobyć tylko jedną znajomą nutę wilczego wycia. Wzrok przysłaniała jej czarna woda zbijająca się w wir, lecz nie do zobaczenia co w niej i za nią. Została zdana tylko na słuch.. Chyba odgłosy walki, tarcie metalu o metal. Zwierzęce krzyki gniewu mieszały się z ludzkimi jękami rozpaczy. Moment ciszy którzy momentalnie opanowały skrzeki, dudnienia, dźwięki tak obce i... lodowate? Potem coś, co przypominało serię cieć mieczem, Ravnie ów dźwięk przypominał świt powietrza przy cięciu ostrzem w wielu filmach. Świsty się nasilały, zagłuszały nieprzyjemne tło innych odgłosów. Potem... Przerwały je dwa wystrzały chyba wystrzały albo uderzenia? Mówczyni Marzeń nie była pewna. Lecz rozpętał się sztorm trzasków, szumów jakby w radiu i płynącej wody lecz płakała skrzecząc. Zamieć i... Wszystkie inne dźwięki utonęły w chaosie za wyjątkiem jednego, dotychczas niezauważonego. Chóralnego krzyku tryumfu. Bez świstu wiatru.
Wilkołaki odeszły, narada skończona. Wszystko zostało ustalone. Przed rozejściem się ku swym sprawunkom, a mieli wszak prawie cały dzień i noc tylko dla siebie, Diakon zakomunikował, że zbiórka nastąpi jutro o szóstej rano w sali obrad. On wyszedł pierwszy wraz z Jonem kierując się ku jednemu, Adam spoglądał na Mówczynię Marzeń z troską, a jemu samemu drżało serce. Nie było tego widać, lecz to oraz pocące się dłonie nie miały prawa umknąć adeptce życia. Grigorij, Wiktoria, Isamu oraz Czarny postanowili resztę dnia spędzić w kuchni. Gustaw odszedł swoją drogą smętny. Cóż przyszło Colinowi jak tylko nie oddać się księgom? Cóż przyszło Amy? Rozmawiać z Mistrzem Rasputinem który poprosił ją na jedną z ławek otaczających fontannę w holu. Wychodzący Diakon zdążył jeszcze obdarzyć Mówczynię Marzeń ołowianym spojrzeniem - chyba w kwestii bębna.

***

Amerykance dane było zasiąść przy boku mocarnego mężczyzny. Czuła odeń ostrą woń alkoholu przemieszaną z potem, trochę kadzidła i kwintesencja w jego wzorcu błyskała delikatnie, potem mocniej, mocniej oślepiając i znowu gasła całkowicie aby ponownie rozjaśnić wzorzec Mistrza Rasputina. Od mężczyzny czuć było mocą, a krzyż wiszący na jego piersi zdawał się być niezwykłym artefaktem i najstarszym zaklęciem ziemi. Kiedy przeżegnał się przy pomocy dwóch skrzyżowanych palców, to słowa trójcy świętej zabrzmiały jakoby stare zaklęcie mocy, odwieczny gest ludzkości. Pobliska rzeczywistość drgnęła, a wraz z nią drgnęła Amaryllis Vivien Seracruz jakby lekko rażona mocą. Niebiański Chórzysta wpatrywał się w nią w milczeniu, nikt nie przeszkadzał. Może nawet ktoś przeszedł obok, nie zwróciłaby na to uwagi. Wreszcie mag uśmiechnął się trochę jak staruszek.

-Rozumiem, że dalej jesteś w stanie spełnić moją prośbę? Doskonale Amaryllis, wszystko układa się naprawdę dobrze. Ludzie poznali samych siebie i decyzje jakie podejmuje. Wielu przestraszyło się samych siebie... I dobrze. Gdyby doszło do walki z Technokracją, wszyscy byśmy przegrali. Jezioro to też brama i zostałaby otwarta. Tak... Ale jeśli taka byłaby ich wola, cóż nam prócz iść za owieczkami, prawda?

Westchnął, pociągnął z manierki spory łyk. Zamilkł na parę chwil. Amy wiedziała doskonale, że jej avatar chociażby już bliżej, nie tak daleko jak uprzednio to jakby stał do niej plecami. Jej poufały wtulał się do dziewczyny mentalnie. Ją natomiast przejął chłód i strach. Przed jutrem.

-Tak... Uciekam przed rozmową o śmierci. Mojej.. Chociaż... – Przerwał na moment aby wejrzeć swym spokojnym wzrokiem w oczy [b]Amy[/i]. - Ty pragniesz śmierci. Ja muszę, ty pragniesz. Mogę tylko radzić ci abyś żyła dalej i szukała raju. Ktoś go musi znaleźć. Może nie Aureliusz który za długo czekał i zjadła go własna pycha, może nie Robert któremu cierpienie zasłania wizje, może nie ja bo ja zabłądziłem i słuchałem tego, co słuchać nie powinienem. Ale odrzucając od was plewy które ta wcześniej zbłądziły, wy odnajdziecie raj. Nie Grigorij który szukać nie chce i nic go nie woła do poszukiwań, nie Michaił zdrajca, nie Wiktoria która pragnie szukać lecz głos w niej mały.. Lecz ty też szukać nie chcesz, ale masz silny głos w sobie... Tacy, wybrani przez absolut. Ty, Jon, Anna, Ravna, Oczmułenkowie... Do was należy szukanie. I widzisz?[/i] – Głos maga ożywił się, nut wybrzmiała w nim nuta rozbawienia. -Znowu odeszliśmy od tematu mojej śmierci.

Światło ze szklanej kopuły świeciło dziewczynie mocno w oczy. Za mocno, drażniąco, miała nieodpartą ochotę uciec stąd od światła, zaszyć się w ciemności i przeczekać w cisy. Promyki drażniły, głową ją rozbolała, tępy ból za oczami pulsował z wielką częstotliwością. Oczy nie mogły patrzeć ną światło wprost. Pociła się, nogi chciały się rwać do ciemności. Zajść do pokoju i tam leżeć. Jak wtedy, gdy straciła stopę...Wspomnienie bólu. Jednak dalej siedziała na ławce w holu, mając przy sobie Mistrza Rasputina. Więcej, ciągle patrzyła na światło i nie mogła uciec jakby czyjaś siła trzymała ją tak i kazała. Dobrze poznała swego avatara. Bo człowiek musi patrzeć ku światłu.

-Będziesz więc moim nemezis. Na jeziorze postaram się dać ci znak kiedy mam umrzeć. Jeśli nie, będziesz sama musiała to poczuć. Czemu? Byłem postulantem. Do niedawna jeszcze wierzyłem, że służyłem wyroczniom, one opasały mnie siłą i mądrością... Słuchaj, musisz wiedzieć. Jesteś moim nemezis, moim katem, jesteś tym który rozplecie losy. Musisz wiedzieć dziewczyno. Ty, bo się nie boisz. Wiedziałem, że Anna zginie. Wiedziałem lecz siła której służyłem kazała mi nie interweniować. Miałem zdać się na opatrzność. Anna zginęła, pozwoliłem jej umrzeć, chociaż myślałem, że to tylko próba. I coś jeszcze. To, to coś zabiło moją uczennice, to coś zabiło was, to coś wysługiwało się mną w grze przeznaczenia...Mistrz Rasputin począł mówić jeszcze ciszej. -Nie służyłem wyroczniom, nie absolutowi, nie świetlistej sile. Dlatego też nie mogłem nic zaradzić na sprawy w mieście. Poza horyzontem, daleko, daleko jest nephandi, zewnętrzne coś pragnące przez jezioro przedrzeć się, zbierało dusze przez lata w jeziorze aby ich siłom sforsować bariery. Tak, służyłem oku. Jak głupiec, walczyłem też z nim – manipulowany i popychany ku jego planom, tracąc co dla mnie najcenniejsze. Mogłem każdego ocalić, ale myślałem o próbie. Jest w mieście jeden nephandus, człowiek. Uczeń istoty jeziora. Historia to długa, Amaryllis i nie warta dalszego rozgrzebywania bez bólu. Nie mówiłem reszcie bo i nie mają prawa wiedzieć. Ich wolność, ich wizja i ścieżka, tylko jeszcze Jon wie. Jesteś moim nemezis i musisz wiedzieć, bo spodziewam się, że ma ofiara i ostatek sił mi danych przypieczętuje wasze wysiłki. Spotkam też mego wroga. Wiesz kim byliśmy? On był mrok, a ja byłem śmierć... Ale to ty masz być moim nemezis. Nie on, to by znaczyło, że on albo cokolwiek innego ma władzę najwyższą: skończy ze mną. Tymczasem ty masz władzę nad śmiercią i tobie ofiaruje, poddając się tylko pewniej kobiecie która zagra rolę. Chcesz, pytaj dalej.

Mówił długo, chicho i monotonnie. Podał jej swój krzyż zdjęty z szyi, ciężki. Amy bolała głowa.



***

W pokoju inspektora panowała atmosfera iście paradoksalna łącząca nerwowość ze spokojem i kontemplacją. Gdyż Colin był naprawdę rozdrobiony, a w spokoju czytał kolejne materiały dotyczące swej pasji, a emocje gwałtowne przechodziły. Chociaż, z drugiej strony, w jego sposobie odprężenia się istniał element maniakalny. Osoby nienormalnej.
Niewysłowiony niepokój nie pozwolił hermetykowi w pełni oddać się relaksowi. Lecz nie był to niepokój typowy – ścisk brzucha, słabość, drżenie rąk, analizowanie wydumanych sytuacji. Lęk Driscolla miał postać spirali po której zdawało się mu, że zsuwa się w głąb, miał postać jednego, nieludzkiego spojrzenia które ciążyło mu na karku, miał postać chłodnego wietrzyku w dziedzinie który byłby przyjemny. Gdyby nie wspomnienie szumu wody, lodu, śniegu i czegoś z zewnątrz. Syk. Uroboros syczał głośno, spokojnie, harmonicznie. Inspektor podniósł głowę, spojrzała ścianę. Tam, miast węża połykającego swój ogon, który miał syczeć, znalazł pękniętego gada. Przełamane w połowie koło łusek, złamane. Potem wzrok skierował na czytany tekst. Wiedziony intuicją, swym magicznym zmysłem i wiedzą, szybko dobył ołówka i kartki. Trochę jakby on-nie ona zanotował na bazie tekstu i liter układających się we wzory.

”1-3-7 Keter – Tiferet – Malchut (Ego – Triquetra? - Saligia!)
1-2-1 Chesed – 2C (Wilk) – (1 = 2)
PD MAV MAM AMP BB PRFBK PTPK TDBK UKDM-AAA-BB (7-1: umrze ta osoba)
Hod wypaczona! tak! Hod = 7 (tutaj! Teraz!) 111 (ktoś spotkał mesjasza Hod)”


Inspektorowi dane było się przyglądać swoim własnym komentarzom. W głowie pobrzmiewał klucz. Kabała.

***

Ranek. Odprawa. Zebranych magów Fundacji Białych Kruków powitał w sali obraz Diakon oraz Abraham, oboje bardzo poważni. Do sali spóźnił się trochę Mistrz Rasputin które powitały kruki w drzewie robiąc nic innego, a wydając głośne krakanie. Nana weszła do sali, a tam na nią czekał nie kto iny jak jej avatar. Nic nie mówił, a tylko przyglądał się wymowni, tylko cóż jej chciał przekazać? Cóż takiego? Nie wiedziała. Brak wskazówek stał się dla kobity bardzo irytujący.
Na stole leżały pistolety, na oko Glocki 19, w liczbie dziesięciu. Wirtualny Adept ze spokojem oświadczył, że nie obchodzą go umiejętności strzeleckie kogokolwiek lecz broń musi mieć przy sobie. Pokazał mechanizm zabezpieczania broni. Tylko jeden magazynek, na siedemnaście pocisków znajduje się w środku tylko siedem, natomiast wszystkie są wzmocnione Pierwszą, a trzeci pocisk w magazynku jest dodatkowo rezonansowy. Jedyne osoby z obecnych które nie brały broni to rada fundacji. Diakon uśmiechnął się markotnie. Dalej wyglądał słabo, Ravna czuła w jego wzorcu życia dziury, i co prawda jego wzorzec dalej skrzył się kwintesencją, to został mocno poszatkowany. Szturchnięcie Grigorija w Isamu, a potem poczta wymownych spojrzeń zwróciły uwagę na fakt kompletnie pominięty wzrokiem przez wszystkich, jakoby ich spojrzenia odsunęła tajemna siła. Na tronie przewodniczącego leżał pies, zwinięty w kłębek drzemał zmęczony. Pies czy raczej mag – Mistrz Robert. Podrapał się ze uchem i wejrzał mądrymi ślepiami w Ravne. Może jej tylko się wydawało, gdy psina zmieniała pozycje? Aureliusz rozpoczął odprawę:

-Wprowadzono was w tajniki broni palnej, a każdy taki strzał to jak wbicie igły w istotę jeziora... Nie będę uciekał się do zbędnego patosu przyjaciele. Na samym początku zaznaczę, że każdy z was ma prawo nie uczestniczyć w zajściach. Nie ukrywam, że śmierć podczas działań jest pewna, zarówno zginie wielu wilkołaków jak i wśród nas. Musicie mieć świadomość do wyboru. Musicie wiedzieć również, że chociaż zatrzymywać was nie będę, to wedle statusu fundacji za takie działanie grozi ostracyzm i cenzura.

-Dość tego pieprzenia i patosu...Jon skrzywił się, poprawił torbę z laptopem na ramieniu. -I nie morduj mnie wzrokiem Aurlek...

-Tak... Przesadzasz Jon. Mówiąc o planie, jest on prosty. Wilkołaki na miejscu przygotują przejście do umbry. Tym w odbiciu jeziora waszym zadaniem jest uruchomienie całej altyreri jaką posiadanie w kierunku jeziora. W tym czasie zapewne wilkołaczy szamani... ja, Jon, Adepta Turi, Adept Inspektor oraz Adeptka Amaryllis Vivien Seracruz weźmiemy udział w o wiele precyzyjniejszym rytuale bazującym trochę na... Gilgulu. Oczywiście nie jest to dokładnie ten sam rytuał lecz specyficznie ranienie złamków duchowych doskonale oddaje rdzeń magy zamkniętej w Perłowych Kamieniach przez Mistrza Roberta, na szczęście zapobiegliwie zdołał tego dokonać. Wszystkie ataki ze strony istoty jeziora miały postać w pewien sposób materialną dlatego też w umbrze na pewno uzyskują taka stałość. Dzięki temu wilkołaki oraz reszta z nas nie potrafiąca bezpośrednio zagrozić jeziorowi będzie musiała opierać się jego odwetowi. Jeszcze jedno: w jeziorze znajdują się łupiny avatarów oraz umysłów, zazwyczaj śpiących. Weźcie na swe sumienia, że po wszystkim mogą nie przejść cyklu. To jest niestety rzut monetą. Najważniejsze jest, aby nic się nie przedarło. O zamieszanie ze współpracą z Akinem możemy być spokojni. Został przyblokowany.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 04-04-2011 o 17:06.
Johan Watherman jest offline  
Stary 03-04-2011, 17:54   #216
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Obrzeża Moskwy

Tak, nie było więcej patetycznych słów. Ubrali kurtki i ruszyli na spotkanie z przeznaczeniem, zostawiając w dziedzinie kruki, Roberta oraz dwóch więźniów. Kiedy przeszli przez lustro, Isamu i Gustaw rzucili pieniążek śpiącemu pod postacią bezdomnego duchowi.
Magowie maszerowali niedługo, acz na tyle aby zmarznąć. Tego ranka zima uderzała mocniej mrozem, siarczystym mrozem który szczypał po twarzach. Wiar zdawał się przez noc usypać specjalne zapory przeciw nim, zaspy tworzyły pofalowaną ścieżkę, a śnieżne czapy sosen zdawały się chylić ko upadkowi na nieuważne głowy. Chociaż do miasta brakowało ledwo paru kilometrów, zdawało się, że jest się na końcu świata. Cicho, jasno, cicho, jasno... Śnieg sięgał przynajmniej do kostek, a niekiedy potężna, długa zaspa sięgała im do kolan i wyżej. Samoistnie utworzyła się kolumna marszowa i magowie zbili się w grupki. Pochód otwierał poważny Mistrz Aureliusz oraz spięty Gustaw. Za nimi szli niezbyt ściśle milczącyIsamu oraz Czarny, Wiktoria mordująca wzrokiem otoczenie kręciła się od jednej osoby do drugiej jakby nie mogąc pozostać w spokoju.. Grigorij postanowił na moment porwać Adama. Spoglądająca na ich rozmowę z pewnej odległości Mówczyni Marzeń mogła stwierdzić, że przyjaciel zaznał trochę otuchy podczas ny zdań z muzykiem. Jon dziwnym trafem postanowił trzymać się blisko Nany, a grupę zamykał Mistrz Rasputin od którego czuć było już mniej alkoholu, a więcej mocy. I ciepła. Amy mogła podejrzewać, że innym jest zimno, natomiast jej obok mistrz, bo nalegał aby szła z nim, było naprawdę ciało jakby grzała się przy kominku, chociaż powietrze wokół Niebiańskiego Chórzysty wcale nie wydawało się rozgrzane. Po prostu było przy nim jej ciepło. I tylko jej.
Dotarli na miejsce spotkania z wilkołakami. Najpierw zawiadomiła ich o tym ostra woń piżma, potem Ravna usłyszała szmery wokoło, a także – bębny, acz nie były to prawdziwe instrumenty. Potem przywitał ich Crin ze stojącym obok swym bratem. Carcarin ledwo trzymał się na nogach, miał w rękach miecz zawinięty w pokrwawione szmaty. Nie brakło również Vovka wysuniętego na przedzie, ten z przywódców wilkołaków uczynił gest. I Diakon mógł nawet wybaczyć wilkołakowi, że ten podał mu lewą, miast prawej dłoni. Lecz przywitanie nastąpiło. Grupie powitalnej nie zabrakło wszystkich tych, którzy siedzieli przy ognisku podczas ostatnich narad. Był więc Bezgard opierający się na kosturze, Flodryk-Milaić o miłej aparycji czy Grzmiące Gardło – ten, który po rozjechaniu się wszystkich wilkołaków, jest przywódcą tutejszego zgrupowania. Było także o wiele więcej oso niżeli znajomi z obrad, także w formach człowieczeństw, niektórzy przywódcami, inni wydawali się odpowiedzialni za umbralne przejście. Brakowało tylko... Akina. Natomiast za grupą w ludzkich postaciach, powitalną, w przeciągu podania sobie dłoni przez dwójkę dowodzących, zaroiło się bo bokach od wilkołaków. Amy i Colina przeszedł dreszcz gdy uświadomiły sobie, że naokólo siebie mają nie tylko masę wilków, zdecydowanie więcej od ilości ujrzanej pierwszy raz na jeziorze, lecz także wielu w formach wilkołaczych, potężnych, dyszących, o pazurach gotowych do bitwy.. W szczególności zdziwiło to Amy która powinna być obyta z takim widowiskiem. Wiktoria pobladła. Crin tradycyjnie mordował wzrokiem Ravnę, a teraz również Adama. Tyle, że Adama mordowała wzrokiem połowa wilkołaków i o ile spojrzenia przywódco i tych, których nie znające wilkołackiej terminologii osoby nazwałaby magami były do zniesienia, to zabójczy wzrok wielkich, dyszących istot pomiędzy drzewami oraz mniejszych, wyjących wilków – to naprawdę mroziło krew w żyłach i szamanka mogła stwierdzić, że jej przyjaciel nie czuje się dobrze. Nikt się nie odezwał. Ruszyli w milczeniu.
Słońce świeciło. Wiatr szumiał. Zima trwała. Cóż zmienią ich czyny wobec wielkości zimy?

***

Większość wilkołaków poruszała na poboczu. Tym razem marsz trwał długo. Na tyle długo, że odepchnięte na skraj świadomości niepokoje wróciły. Ze wzmożoną siłą. Zolą dek ściskał, zimno, mokro. Potem czarne scenariusze w myślach. Inspektorowi wydawało się, że świat faluje upadając ku nieznanemu wirowi. Nana o dziwo czuła się całkiem dobrze, czego nie mogła powiedzieć o bladych obliczach magów i... Hardych wilkołakach. Lecz taki rodzaj hardości to tylko pozór aby nie pokazać małego szczeniaczka we wnętrzu.
Dotarli do jeziora. Kra na nim pływała luźno, drzewa pochylały się ku jego nierównej tafli. Teurgowie pod przewodnictwem Bezgarda poczęli coś dziwnego... Każdy z nich wyjął po małym dzwoneczku. Przywiązano je do siebie. Uporczywy, czysty jak zła dźwięk odrobinę drażnił. Amt przemokły buty. Dźwięk drażnił, nasilał się gdy sznurkiem opasano całą grupę. Czysty, lecz mocniejszy, nie dzwonki, a dzwony. Ravna i Amy natychmiast poznał, że są to fetysze. Niemal widziały tęczowe formy duchów szacunek się na fali dzięków gdy rękawica zostawała delikatnie rozplatana. Nie było to trudne, bariera wciąż jeszcze pozostawała tutaj słaba. Aureliusz badał wzrokiem poczynania wilkołaków. Świat na moment jakby się rozmazał, stał się szary. Śnieg pod stopami wirował, jezioro przed nimi zniknęło za mgłą. Dla bardziej obeznanych magów i wilkołaku było to tylko drżenie pod stopami. Dla Girogija oznaczało bolesny upadek twarzą w śnieg.

Umbra - Jezioro

[media]http://www.youtube.com/watch?v=4anZ5_mGQfs[/media]

Jezioro, brama, cmentarz, dom. Czymże ono było? Kruszyna zawieszoną pośród normalnością, dziwnym pierwiastkiem, ropiejącą ranną. Źródłem. Miejscem przedarcia. U swym umbralnym odbiciu wyglądało groźnie. Pokrywała je szczelna, lodowa skorupa barwy ciemnego błękitu, sama znajdując się o kołdrą śniegu. Drzewa na nierównych brzegach jeziora otaczały je ponurym, pochylonym ku środkowi pierścieniem. I ta mgła, przypominająca zamieć w zwolnionym tempie. Jezioro niczym oko cyklonu pozostawało wolne od niaj, ale brzegi pokrywała mleczna, pełna zwieszonego lodu, zimna... Duchy gdzieś się pokryły, niebo tutaj przyjmowało barwę granatu, bez gwiazd i słońca, acz wszystko doskonale widać. Ciarki przechodziły na skórze. I dźwięki, potem coś stukało, uderzało, biło, drapało pazurami, a spojrzawszy w toń, widać ciemności i trupy. Wiatr wył, wył przeraźliwie, ale jakby głosząc słowa w obcej, bulgoczącej mowie.
Magowie i większość wilków weszła na jezioro, cześć z wilkołaków pozostała na brzegach pośród mgieł... O dziwo, ale teraz przebudzonym wszystko wydawało się lepsza alternatywą niżeli stanie w tej cholernej, przerażającej mgle! Kwintesencja w niej wirowała hipnotycznie, a coś we wnętrzu czuło taką odrazę, niepokój... strach? Zapach. Ostry, nieznany. Crin pociągnął nosem. Zimno, jakże wszystkim było zimno. Jeszcze nic się nie zaczęło, a Nana mogłaby przysiąść, że czuje się jakby miała gorączkę. Dreszcze, a mimo to pociła się jak mysz, w głowie pulsowało ją, jakiekolwiek światło drażniło, dźwięki powodowały gniew. Mistrz Rasputin położył ręke na ramieniu amerykanki jakby chroniąc ją przed tym nieprzyjemnym... Czymś?

-Zaczynamy.

Stwierdził przewodniczący rady fundacji kiedy wszyscy byli gotowi, jeśli można było mówić o gotowości w takiej sytuacji gdy kilkadziesiąt, jeśli nie ponad setka wilkołaków stała we mgle pręząć się do walki, przywódcy również, Jon kołysał się autystyczne przy komputerze, a Wiktoria prawie cakiem odleciała. Zresztą, wilki również wydawały się, że odpływają gdzieś daleko.
Trzask! Diakon wyjął z pudełeczka siedem wielobarwnych kulek i podrzucił je nad głowę, aby te utworzyły swym lotem różnobarwne, tęczowe wzory. On sam szeptał coś pod nosem w dziwnym języku, każdy czynił magye. Było... Za spokojnie. Kwintesencja falowała zwyczajnie, ktoś śpiewał pod nosem, kto inny wytężał tylko wolę, wilki wytężały zmysły w poszukiwaniu niebezpieczeństw. Stukanie pod lodem. Brak duchów. Ravna usłyszała bęben. Jeden, wielki, miarowo dudniący. Colin, on miał się dobrze. Gdyby nie irytujące drapanie pod skórą, gdyby nie spirala pojawiająca się mu przed oczami gdy mrugał. Gdyby nie to, że czuł na plecach czyjeś mrożące krew i całe ciało – spojrzenie. Czarne wstęgi visz jeziora wiły się daleko, strzelajace we mgłę. Amy i Colin zauważyli, że jakby przestrzeń się zaginała, tworząc sferę. Nic wielkiego, drzewa bardziej się pochylały, wstęgi strzelały bardziej ku niebu, a niebo – malało.
Cisza, spokój. Crin wziął miecz od swego brata. Potem.. Cisza, Stukania z jeziora zamilkły. Mgła zawirowała mocniej. To naprawdę oko cyklonu. Lecz wszystko przebiegało tak powoli, nieśpiesznie, bez grozy która można ujrzeć, magowie czynili co mają czynić, że można było przymuszać – już wygrali. Czyżby? Napięcie rosło. Niektórych chciało się płakać. Wiktoria płakała kręcąc kryształem na nitce.
Zima trwała.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 03-04-2011 o 17:56.
Johan Watherman jest offline  
Stary 05-04-2011, 21:30   #217
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=md8VDETzoFY&feature=related[/MEDIA]

Nadszedł więc wreszcie ten czas.. Choć rozmowa, czy raczej monolog nie nie przebiegła tak, jak by chciała wciąż miała nadzieję coś zmienić.

- Mówisz, że pragnę śmierci... Masz rację. Pragnę jej, bo wiem, że dzień za dniem, to co jest mną umiera. I ten... Głos, jakkolwiek go nie nazwiesz... Próbuje przejąc kontrolę. Tak, jest częścią mnie, wiem, ale jeżeli zagłuszy to co jest "mną" skrzywdzę tych, na których mi zależy. A co gorsza przestanę być "człowiekiem", a tylko tacy mają prawo zmieniać ten świat. Więc umrę, może nie jutro, może nie za miesiąc, ale w końcu stwierdzę, że... że wyczerpałam wszelkie opcje, że nie uda mi się zrobić nic od stania się potworem, jakim ON chce mnie widzieć. I jedyna różnica polegać będzie na tym, że do tego czasu skrzywdzę więcej osób. Mówisz o poszukiwaniu raju... Ja w niego nie wierzę. Może inni potrafiliby wierzyć, że taki istnieje, nie ja. Nie po tym co widziałam.

-Mówisz, jakby cierpienie było czymś nienaturalnym. Ja ci mówię, cierpieć i giąć się jest rzeczą ludzką. Czy Jezus skrzywdził apostołów kiedy umierali za niego? Czy my krzywdzimy śpiących tocząc wojnę za nich?

- Jezus... Ha... Nie będę rozmawiać o religii. W samej Biblii możesz znaleźć zaprzeczające sobie fragmenty, ale nie jest moja rola mówić innym co jest dobre, a co złe. Jedyne co wiem, to to, że gdybyśmy nie istnieli, nie byłoby wojny.

Znużonym gestem przetarła oczy wierzchem dłoni przez chwile jeszcze milcząc. Kiedy ponownie przemówiła choć głos miała spokojny, to słychać było w nim smutek.

- Tak, masz cholerna rację... Chcę śmierci. Ale mylisz się, jeśli sądzisz, że Ty musisz umrzeć. Śmierć to ucieczka, bardzo wygodna ucieczka od świata. Mówiłeś, że służyłeś oku. Cóż... Nie mogę powiedzieć, że jest to dla mnie zaskoczenie... Dużo myślałam o tej całej sprawie... I przyznam, że rozważyłam i taka możliwość... Ale... chcesz nam pomóc... Poświęcić się. I może rzeczywiście to pomoże, a może wcale nie. Ale nie będzie już Ciebie, żeby zobaczyć co z tego wyjdzie. Nie będzie kogoś, kto pomoże tym, którzy nadejdą... Jeśli chcesz się "zrehabilitować" może spróbuj żyć, nie pomogłeś wcześniej, pomyliłeś, się, tak, ale to nie znaczy, że nic nie możesz zmienić. Śmierć to droga tchórza, do diabła, przyznam, że jestem tchórzem, przecież boję się tego, czym mogę się stać, ale ja przynajmniej znam swoje możliwości i wiem... że im się już nie przydam. Ty możesz, jeżeli zechcesz. Ale to Twoja decyzja. Jeżeli wciąż będziesz pewien swej decyzji zginiemy oboje. Albo będę to tylko ja.

Stary mag przyglądał się jej spokojnie, pozwolił do końca wyrazić jej opinie nim zabrał głos.

- Jezus, Zaratusztra, cokolwiek... Ja już dobiegłem swej ścieżki. Jestem za stary, zbyt wiele zmarnowałem czasu i dynamika w moim życiu ustępuje miejsce statyce, która jest tylko ostrzem noża z którego można spaść w rozkład... Ja mam tylko dwie drogi, albo uciec poza horyzont i raz jeszcze szukać wyroczni. Już raz mnie oszukano. To jest koniec mojej ścieżki, dalsza droga to tylko upadek. Muszę wam pomóc, odkupić swe winy i zakończyć te sprawy. Wciąż jeszcze mam nadzieje, że po śmierci dołączę do światła. Nie interweniować? Było to zarzucenie wszystkiego, z czymże bym został? Moc? Po co mi ona jak nie ma do czego dążyć. Umrzeć muszę aby zakończyć sprawy. Inaczej nie pomogę tak, jak pomóc muszę. Ty jesteś jeszcze dynamiką. Masz szanse...

- Dynamika... -
uśmiechnęła się gorzko - O tak, niektórzy powiedzieliby, że mam jej aż za wiele, wiesz jaki jest problem z chaosem, że w końcu sam z siebie prowadzi do stagnacji. Moja szansa przepadła już w chwili narodzin, gdybym narodziła się dwieście lat temu, może sto, wtedy tak, może coś by z tego wyszło. Ale dzisiaj... Nie pasuje do tego świata. Próba przekonania się, że jest inaczej tylko wszystko pogorszyła. Nigdy nie mogłam być sobą wśród ludzi, kiedy po raz pierwszy spotkałam Przebudzonych, pomyślałam, że być może się pomyliłam, że jest jeszcze coś, czego nie dostrzegłam, jakiś cel.. Ale nie ma takiego. I im dłużej żyję, tym wyraźniej to dostrzegam. Nie, lepiej to skończyć, gdy jeszcze mam jakiś wybór. Cóż.. zdaje się, że jednak umrzemy razem... Niech więc tak będzie.

Mag tylko kiwnął głową. Nie potępiał, nie krytykował. Przyjął fakt do wiadomości.
Amerykanka uśmiechając się smutno wstała i pożegnawszy się z Rasputinem kulejąc ruszyła w stronę pokoju.
Dotarłszy tam z cichym westchnieniem ulgi opadła na łóżko.
Przez chwile siedziała jedynie w ciszy.

- Richy... - przygryzając wargi wzięła głęboki wdech i przymknęła oczy uspokajając się. - Richy, musimy porozmawiać.

Wyczuwszy mentalne skinięcie poufałego kontynuowała.

- Wiesz jaka jest sytuacja, nie sądzę bym wróciła z jeziora, a nawet jeśli... Nawet jeśli wrócę nie mam prawa zabierać Cie za sobą. Nie mogłabym po raz kolejny Cię narazić. Za dużo dla mnie zrobiłeś. Jesteś wolny... Może spotkamy się w następnym życiu, może nie, zrobisz co zechcesz... Jeśli postanowisz mnie odnaleźć... Proszę, jeśli się Przebudzę ostrzeż mnie, niech wiem, co mnie czeka. Jeżeli nie... - uśmiechnęła się i delikatnie podrapała pluszaka za uchem - Cóż, życzę Ci szczęścia. Tylko proszę, nie idź jutro za mną, dobrze?

Zdawało się jej, że duch rozumnie na nią patrzy... I odpowiada.

-Jeśli umrzesz tam, to już się nie odrodzisz. Przepadniesz w paszczy tego... Czegoś. Chcę zrobić ostatnią rzecz dla ciebie. Chociaż uchronić twe ja. Pozwolisz mi na to?

Zamilkła zaskoczona słowami przyjaciela, powoli na jej ustach pojawił się uśmiech. Dla niektórych wypadnięcie z cyklu mogło być koszmarem, ona widziała jej jako wyzwolenie. Być może nie takie, jakiego pragnęła, ale...

- Richy... Zrobisz, co zechcesz, ale nie chcę byś ryzykował dla mnie. Tym bardziej, że jeśli się odrodzę któregoś dnia mogę stać się potworem podobnym temu. I nie chcę tego. Sądzisz, że warto zaryzykować? - głos zadrżał jej lekko. Być może miał rację. W końcu nie znała przyszłości.

-To nie jest koniec... Śmierć tam to jest stanie się częścią potwora. Staniesz się potworem... Pozwól mi tylko. Zabronisz, a zrobię jak chcesz.

Z westchnieniem skinęła głową.

- Niech tak będzie...
- krzywiąc się lekko ułożyła się wygodniej i przytuliła zabawkę. - Richy.... dziękuje.

Przez parę chwil leżała jeszcze milcząc wreszcie jednak powstała zostawiając leżącego pluszaka na łóżku.
Miała jeszcze parę rzeczy do załatwienia.
Wyszukawszy w swoim bagażu papier i koperty usiadła by napisać list do kogoś, o kim nieomal zapomniała w całej tej gonitwie...

“Drogi Alanie,

Jeżeli dostałeś ten list, oznacza to, że już się nie spotkamy, przynajmniej nie w tym życiu. Proszę, nie martw się, na końcu była to moja decyzja. A jeżeli nawet umarłam, zrobiłam to dla dobrej sprawy. Ale to nieważne, to przeszłość, a jej się nie zmieni.

Ostatnio śniłam o Tobie, i choć mam nadzieję, że sny te były jedynie wytworem mej wyobraźni muszę przyznać, że martwię się.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.
Chciałabym opisać Ci wszystko co przeżyłam od czasu, gdy widzieliśmy sie po raz ostatni, jednak brak mi słów.
Cóż, nigdy nie byłam dobra w mowach.

Proszę, uważaj na siebie

Ama”

Zamknąwszy list w kopercie zajęła się skreśleniem szybkiej notki do Jona zawierającej wszelkie znane jej dane, które powinny pomóc mu przesłać jej list do przyjaciela.
Skończywszy dołączyła ją do listu i razem schowała do kolejnej koperty, na której markerem wypisała po prostu JON po czym przyczepiła kopertę do wewnętrznej strony drzwi swego pokoju.

Resztę wolnego czasu spędziła sprzątając swe rzeczy.
Skończywszy umyła się i przyszykowała ubiór i broń na jutrzejszy dzień po czym udała się na spoczynek.

***

Spokojnie przeczekała odprawę po czym kulejąc i podpierając się na skombinowanej skądś lasce ruszyła wraz z innymi. W czasie drogi przyciszonym głosem zapytała o coś idącego obok niej Rasputina, ale gdy ten skinął jedynie głową z westchnięciem i w milczeniu już kontynuowała podróż.

Znalazłszy się na duchowym odbiciu jeziora amerykanka zadrżała, jedynie świadomość idącego obok Richiego i Rasputina sprawiła, że nie przystanęła w drodze. Wciąż pamiętała ostatnie starcie, zarówno to na jeziorze, jak i w mieszkaniu mentora Nany...
Zaciskając zęby szła z innymi, aż osiągnęli cel.
Widząc wokół Przebudzonych czyniących swa magye dołączyła i swą siłę, swą wolę walki z wypaczoną istotą z jeziora.
Nucąc wraz z innymi, w skupieniu zatraciła się w tkaniu zaklęcia...
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 18-05-2011, 13:40   #218
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Światło i kolory powróciły, Ravna patrzyła się nieruchomo i bezrozumnie na Cirna, otwierając usta coraz szerzej i szerzej. Przełknęła wreszcie ślinę i chciała coś powiedzieć, ale nie miała pomysłu, jak zacząć. Szkiełko zegarka wymsknęło się jej z drżącej, śliskiej od krwi dłoni i szamanka zanurkowała pod stół. Kiedy na powrót wynurzyła się nad blat, wilkołaccy przywódcy byli już przy drzwiach, a ona dalej nie potrafiła wydusić ani słowa. Zakryła dłońmi twarz, zatrzęsły się jej ramiona.

- Ravna, coś się stało?
- Adam ujął ją lekko za nadgarstki. - Płaczesz?
Pokręciła głową, nadal przyciskając ręce do twarzy, i nadal brakowało jej słów. Kiedy wreszcie odjęła dłonie od policzków, ukazała światu przymrużone oczy i poczerwieniałą twarz i drgające od powstrzymywanego chichotu usta.
- Stało się. Zostałam ukarana. Cirn również. Nie płaczę, tylko się śmieję, bo sposób, w jaki nas ukarano, znajduję cholernie perwersyjnie zabawnym. Obawiam się jednak, że wasz dumny przywódca może mieć inne zdanie. Właściwie to jestem tego pewna.

***

- ... i właściwie to tyle, zdechł pies
- Ravna podwinęła nogi pod siebie i niezbyt epicko zakończyła relację z wizji. Adam zreflektował się i wreszcie strzepnął popiół z tlącego się papierosa.
- Uważasz, że to znaczy, że zginie?
- Każdy będzie miał swoją interpretację -
wzruszyła ramionami. - Ja uważam, że tak. Dostanie kulkę, może od przeciwnika, może przypadkiem od kogoś po naszej stronie, a może nie przypadkiem...
- Zdrajca?
- Czemu nie? Myśmy mieli jednego, może ich być więcej. Także wśród was. W każdym razie Srebrny Kieł oberwie, pójdzie pod lód i to będzie koniec Cirna i jego wielkiego przeznaczenia.
- I co w tym zabawnego?
- To, że ma go spotkać los, na jaki chciał skazać ciebie. Zostanie ukarany. Ja o tym wiem, a przysięgałam go chronić, za wszelką cenę, więc coś będę musiała z tym zrobić, choć z radością bym popatrzyła, jak dostaje wpierdol i czołga się bezradnie po śniegu. Jak i on, zostałam ukarana, za to, że chciałam być pasterzem stada, do którego należał, a nie potrafiłam wyzbyć się pogardy. Obydwoje nie jesteśmy zbyt posągowi -
zaśmiała się. - Rościmy sobie prawo - on do ziemi, ja do wędrujących po nim stad - a nie potrafimy wyzbyć się małostkowości. To jest zabawne, Adam. Zabawne, przewrotne... i sprawiedliwe, niestety. Nie mogę nie przyjąć słusznej kary. Powiedz mi tylko... dlaczego on jest tak cenny? Czemu tak się nad nim trzęsiecie? Jakie miałoby być to wielkie przeznaczenie? I tak będę go chronić - uśmiechnęła się wymuszenie. - Nienawidzę go serdecznie, ale tak, by mu napluć w gębę i upokorzyć, nie dość, by zabić czy patrzeć bezczynnie, jak umiera. Należy do stada, a ja przysięgałam, że będę go chronić. Chcę tylko wiedzieć, czy ty uważasz, że warto.

-Widzisz... Nie wszystko jest takie, jak być powinno. Crin ma kiedyś, tam daleko być przywódcą wszystkich z nas. Tak mówiły przepowiednie. Dlatego jeździ po wszystkich ważnych świętach i wiecach, jednoczy sobie innych. Trzeba przyznać, że mu to dobrze idzie. Przepowiednia, jego biegłość w boju oraz miecz zapewniają mu posłuch. Jest ważny, bo ma do tej pory największą szansę zacieśnić więzy między plemionami. Jest również czysty. To tylko nadzieja Ravna, tylko nadzieja. Jest przy tym sprytny, oficjalnie gardzi plemionami miejskimi lecz naprawdę posyła poselstwa. Tylko, że... Wszystko jest źle. Miał być jeden, urodziło się dwóch. Crina uznano za przepowiedzianego bo potrafił walczyć mieczem, a do tej pory nikomu się to nie udawało. Robił to sprawnie. Nic nie robił sobie ze Żmijowych.. No wiesz sama. Ze srebra. Nie ma defektu Srebrnych Kłów... Ale... Jego brat jest taki sam. Tylko, że on nie może walczyć mieczem. Duchy akceptują tylko jednaki podział. Jeden walczy, drugi opukuje się bronią. Więc Carcarin towarzyszy bratu jako najwierniejszy zausznik pomagając mu wypełnić przeznaczenie. Tylko, że to wszystko i tak wygląda na roztrzaskane. Rozumiesz? Crin jest wojownikiem, Carcarin nie. Lecz Carcarin jest doskonałym mówcą. Crin bazuje na sile i pojedynkach. Crin cieszy się sympatią duchów. Carcarin zna się na nich. I nie ma takie wstrętu do cywilizacji. Tak naprawdę nikt z nich nie spełnia warunków z osobna. I nie idzie im tak dobrze jak powinno. Widzisz? Może przepowiednie wcale się jeszcze nie spełniły? A może za ich czystość, to jest największym fermentem Żmija? Czy uważam... Sam nie wiem. Nie wiem jaka jest cena. Ja nie wierzę do końca w przepowiednię, a jak już – to trzeba chronić obu braci.

- Tak też myślałam... Mam też obawę, paskudną obawę, że Akin postanowi dopiąć swego i w ferworze walki zabije Vovka. Miałby to, czego chciał, a przy okazji pogrążyłby nas. Muszę pomówić o tym z Aureliuszem. Pocieszające jest to, że pilnowanie Crina i jego brata naraz trudne nie będzie, raczej się nie rozdzielą, prawda? Mam nadzieję... w tej wizji słyszałam tylko jednego. Powiedz mi - jaki masz plan? Co chcesz zrobić? Ja mam nadzieję, że uda mi się przetrwać całość wydarzeń, ciskając maże sztuczki zza drzewa albo zza pleców kogoś większego ode mnie. Ty chcesz odzyskać dobre imię, prawda? Ile jesteś w stanie poświęcić? Życie również? - nachyliła się i wyciągnęła papieros ze zmiętej paczki, którą trzymał w dłoni. - Chciałabym, żebyś mi obiecał, że nie będziesz skakał pod lód, cokolwiek by się działo... ale chyba nie mam prawa tego żądać.


***

Studiowała z uwagą drzwi pokoju Aureliusza, wreszcie zapukała. Zasadziła kciuki za pasek i skurczyła ramiona.
- Wiem, że nie jestem teraz twoim ulubionym członkiem fundacji - wypaliła hermetykowi w twarz jak tylko otworzył drzwi. - Przeprosić mogę tylko za to, że niesprawiedliwe cię osądzałam. Mogę wejść?

Aureliusz przywitał szamankę bez słowa, tylko szerokim gestem zaprosił ją do wnętrza swej komnaty. Zatrzymali się w stosunkowo małej, zakurzonej izbie z grubo ciosanym, dębowym stołem oraz czterema wiklinowymi fotelami. Na jednym spał pies.

Przysiadła na krawędzi krzesła, obserwowała przez chwilę poruszane spokojnym oddechem boki psa.
- Też mi go brakuje... - powiedziała nagle, pociągnęła nosem. - Nawet nie będę próbować, skoro uznałeś, że nie da się go teraz przywrócić... ale brakuje mi go.

Postukała palcem w szkiełko zegarka, pod którym zakrzepła krew wilkołaka.
- Widziałam, a właściwie słyszałam coś złego - plastycznie i szczegółowo przedstawiła wizję.
-Adeptko, adeptko... Możliwe. Wcześniej radziliśmy sobie bez wilkołaków i teraz poradzimy. Nie tylko my, w Moskwie bo nas już Crin po zakończeniu obrzędów nie będzie interesował, zostanie tylko garstka tutejszych mieszkańców. Wilkołaki znowu staną się nic nie znacząca siłą. Jednak ich lud wymiera. Nie sądzę aby ten młody polityk był aż tak ważny. Umrze wiele wilkołaków, od nas zapewne też. Zapewne uważasz inaczej, ja jednak zrównuje życie tego młodego polityka z wartością życia pozostałych przywódców.
- Zastanawiam się tylko nad skutkami niedotrzymania słowa. Oprócz zrobienia sobie z gęby wyciora. Oprócz bardzo oczywistego fizycznego zagrożenia. Jestem Saami, Aureliuszu. My wierzymy, że duchy mszczą się na krzywoprzysiężcach. Ale to mój problem, prawda? Sądzę, że winniśmy chronić obydwu braci - bo się równoważą - zostawienie przy życiu tylko jednego, zwłaszcza jeśli to będzie Cirn, może się skończyć tragicznie. Nawet nie dla nas - dla przypadkowych ludzi na jego drodze.
-Powiadasz, że się równoważą? Tylko, że to Crin jest przywódcą, a Carcarin tylko go uzupełnia. Tutaj nie ma równowagi. Jeśli przyjmiesz za prawdziwe wilkołacze poglądy, to może śmierć jednego z nich uwolniłaby od słabostek drugiego, pozwoliła być takim, jakim powinien? Jeśli dwóch ludzi posiadałoby jednego avatara... Śmierć drugiego sprawiłaby, że drugi by na jednej płaszczyźnie zyskał. Takie przypadki są niebywałe. Lecz to zmiennokształtni. U nich działają zapewne inne mechanizmy. Może to jest klucz? Tylko, czy czujesz się panią życia i śmierci?

Uniosła głowę i uśmiechnęła się spoglądając mu w oczy.
- Nie, Aureliuszu. Wydaje mi się, że to przychodzi z wiekiem... A jeśli chodzi o równowagę, to i tutaj mam odmienny pogląd na jej kształt. Jak oceniasz szanse przetrwania pod lodem, czy da się stamtąd wyjść w miarę całym i normalnym? Adamowi w końcu się udało.
- Tutaj tak. W umbrze tylko nad lodem. Pod może też, acz będzie to trudne, tam jest sporo zgubionych istot. Tylko, że jezioro może zarefować. Tuż pod lodem będzie bliżej dna. Jesteś Mówczynią Marzeń. To jakby stanąć przed bramą w Muszli Snów gdy pod drugiej stronie czyha zewnętrzny nephandi. Oceń jakie są skutki spotkania z czymś takim.

Wzruszyła ramionami obojętnie, choć oczy jej pociemniały.
"Oceniłam. I wiem już, że aż tak bardzo go nie nienawidzę."

- Został jeszcze Akin - szamanka zmieniła gładko temat. - Czy nie będzie chciał dopiąć swego, zabijając Vovka podczas bitwy? Zamierzamy się jakoś przed tym zabezpieczyć?
-Zadbałem, aby Akin nie zrobił nic bez mojej wiedzy i przyzwolenia. Zrzuci kiedyś te więzi, lecz teraz jest na mej dłoni. Chociaż nie sadzę, aby zabójstwo Vovka było jego celem. Pozwól, że resztę tych domysłów zachowam na przyszłą rozmowę, Adeptko.
- Mam nadzieję, że będziesz miał z kim rozmawiać - pokręciła głową. - Co z Dołmatowem?
-Z którym? Mamy dwóch. Jeden to katatonik po przesłuchaniu przez Roberta... Drugi będzie wykorzystany w inwigilacji. Mniej lub bardziej skutecznie. Teraz jest pod kluczem.
- Zastanawiam się, jak to się stało, że tak słabo nam ufał, by powiedzieć, że jest szantażowany. Przykre to. Jego decyzja więcej mówi o nas niż o nim... Inspektor dostał wody na młyn, jak sądzę. Pójdę już, Aureliuszu. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś - wyciągnęła do Mistrza rękę.

***
 
Asenat jest offline  
Stary 18-05-2011, 13:41   #219
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Jak się czujesz, wujku? - wyszeptała w słuchawkę.
- Umieram
- zaskrzeczał stary szaman, a Ravna jęknęła przestraszona.
- Niech Sirri coś zrobi...
Nilpa zaśmiał się łagodnie.
- Co? Stoi nade mną i odgania kostuchę? Dziecko, mam prawie sto lat. To dużo. Wystarczy.
- Może...
- Nie. Koniec tematu. Śniłem o tobie, maleńka. Widziałem gronostaja biegnącego po zamarzniętym jeziorze. Łapki ślizgały mu się na okrwawionym śniegu. Chcesz mi coś powiedzieć?
Ravna przygryzła paznokieć.
- O tym... nie. Ale chciałam powiedzieć, że... ja nie wrócę do Tromso.
Cisza po drugiej stronie zdawała się trwać wieczność, wreszcie przerwało ją zrezygnowane westchnięcie.
- Nie spodziewaliśmy się niczego innego.

***

Istota z bębna nie odpowiadała. Ravna miała wrażenie, że mówi do psa. Może i siedzi nieruchomo, może się patrzy w twoim kierunku, może i w oczach ma coś na kształt inteligencji... Może słucha i rozumie... a może i nie.
- Ravna, co robisz? - Adam wystawił głowę z łazienki.
- Sama się zastanawiam. Trzeba to było spalić. Robert winien był to spalić. Trzeba było pozwolić Aureliuszowi.
- Na radzie sprawiałaś wrażenie bardzo pewnej siebie.
- Ta. Wątpliwości to coś, na co pozwalam sobie za zamkniętymi drzwiami. Gdybym na radzie pokazała choć cień obawy, z bębna została by kupka dymiącego popiołu... Słyszysz, bydlaku, topielcu z ciemnymi oczami?
- przytknęła dłonie do zimnej powierzchni instrumentu. Płynące z jej skóry ciepło roztopiło szron, więc zaśpiewała istocie o wiośnie i patrzyła, jak ślady jej rąk stają się punktami, wokół których rozrastały się kałuże topniejącego lodu. - Jeśli myślisz, że uda ci się wyrwać do swoich, mylisz się - wyszeptała do wiercącej się w bębnie istoty. - Upiekę cię, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Jestem twoją jedyną szansą na przetrwanie. A nawet jeśli mi się nie uda... Jeśli ja zginę, to też już po tobie, moi towarzysze nie mają sentymentu do bębnów. Zamiast o ucieczce, zacznij myśleć o tym, jak zacząć być użytecznym.

***

- Powinniśmy się zdrzemnąć...
- Powinniśmy.
- Ravna smarowała masłem kromkę chleba, pedantycznie rysując ząbkami noża falisty wzór. - Mówiłam ci, że piekło noiadi jest pod lodem? Tylko w morzu, nie w jeziorze.
- Mówiłaś. Boisz się?
- Jak nigdy w życiu. Poza Newą może, kiedy się topiłam, próbowałam wypłynąć, ale tylko drapałam po lodzie, a nurt ciągnął mnie głębiej.
- Ciągle możesz odpuścić.
- Nie mogę. Ale mogę zwiększyć szanse. Wiesz, co było najbardziej przerażające pod lodem? Dla mnie?
- Dla mnie to, że nie widziałem, co mnie rani.
- Ciemności. I zimno. Jedno i drugie czyni cię bezradnym.


***

Gustawowi chyba udało się zdrzemnąć, bo otworzył drzwi rozczochrany, mrużąc oczy.
- Zrobiłam ci kanapki - podsunęła młodemu hermetykowi talerz - Chciałabym, żebyś mi pomógł.

Weszła za nim i usiadła na taborecie, starając się uprzejmie zbytnio nie rozglądać. Gustaw jadł, a Ravna tłumaczyła, jakiego rodzaju światła potrzebuje.

- Trzeba zdjąć zabezpieczenia - oznajmił chłopak przez twarożek ze szczypiorkiem. - Pójdę do Diakona...

***

Sala pełna luster... Przedsionek Dziedziny Białych Kruków. Ponad wszystko rozdroże. Gustaw spoglądał na Mówczynię Marzeń w przerażeniu, jakby uczestnictwo w przedsięwzięciu nagle przestało mu się podobać. Właściwie, to wiedziała, że na nią spogląda przez pierwsze pięć minut. Potem jej orientacja przestrzenna nie pozwoliła ocenić jej prostej sprawy, wszystko falowało wkoło, kwadrat, trójkąt, proste w złamane, krzywa w kant, podłoga pod stopami w upadek, podobne uczycie jakie niekiedy towarzyszy ludziom przez sen. Młody hermetyk spróbował chwycić ją w powietrzu, mimo że stał metr od kobiety, jego dłoń wyminęła ją o kilkanaście. Nie wiedziała jak. We wszystkich lustrach początkowo dostrzegała tylko swoje odbicie i Gustawa. Potem zdawało się, że lustra na powrót jaśnieją i ciemnieją, pulsują jak wnętrze dziwnego organizmu zasilanego Vis, której złote strugi roztopionego światła na wskroś przecinały salę. Nie pamiętali,w które lustro trzeba ruszyć aby wyjść stąd i trafić do dziedziny lub portalu, a nie... Gdzie indziej. Mimo wszystko młodszy mag radził sobie lepiej jakby tradycyjne szkolenie Porządku Hermesa dawało dobre rezultaty. Ravny zaś wejście do dziedziny tym razem nie przerażało, dlatego też bez zastanowienia skorzystała z propozycji Diakona. Za parę godzin miała brać udział w regularnej bitwie - w porównaniu z tym lustrzana sala była niemal tak znana i bezpieczna jak własny pokój.

Uklękła na podłodze-ścianie, próbując zignorować fakt, że jej umysł uparcie twierdził, że zaraz się od niej odklei i spadnie w bliżej nieokreślonym kierunku. Wybrała starannie duży kryształ, popluła na krawędź rękawa i oczyściła starannie kamień z ziemi i brudu. Kryształ ułożyła płasko na lewej dłoni, a potem zaśpiewała o długiej nocy, w której śmierć skradała się w szatach z mrozu po trzeszczącym śniegu, a ludzie i zwierzęta gubili drogę w ciemnościach.

Wyciągnęła prawą dłoń przed siebie i już po chwili poczuła na dłoni delikatne muśnięcie, pod zamkniętymi powiekami, gdy mrugała, rozpalały się i gasły świetliste kwiaty.

- Dziękuję ci, czcigodny, za przybycie - skłoniła się ogromnemu świetlikowi, muskającemu jej dłonie futrzastymi czułkami. - Jednak dziś pójdę z twym towarzyszem.

Drugi duch zaśpiewał wysokim, radosnym trelem. Duch światła z Wysokiej Umbry, ucieleśnienie idei. Ravna czuła instynktownie, że posiadał on jakiś intelekt i chciał pomóc, lecz za nic nie potrafiła pojąć, w jakim sensie ma on umysł, osobowość i wolę, chociaż zdawało się to oczywiste jak grawitacja.

Udało się. Skończone. Wychodząc, wytężając zmysły, aby robiąc krok do przodu nie ruszyć w tył, przechodząc przez lustro do dziedziny, odnalazłszy drogę, Ravna odwróiła się w kierunku Lustrzanej Sali. W sam raz, aby ujrzeć wielkie, spiralne oczy w każmy z luster. Spojrzenie na Gustawa zaowocowało niemym potwierdzeniem. Wychodząc, widział to samo. Objęła chłopca ramieniem i odwróciła od luster.

***

- Ravna, co ty robisz? - Adam uniósł się na łokciu z łóżka, trąc rozespane oczy, i obrzucił siedzącą nago w świetle lampy szamankę pełnym niezrozumienia spojrzeniem.
- Śpiewam duchowi o Cirnie.
- To słyszę, ale czy nie wyolbrzymiasz aby? Ani on taki wielki i wspaniałomyślny, ani żaden wielki bohater...
- Ale mógłby taki być. Powinien.
- Kłamiesz temu biednemu stworzonku.
- Nic podobnego. Przecież mówię, że mógłby taki być. Nie znasz się na pieśniach. Duchowi się podoba.
- Spaaaać. Chodź do mnie.
- Zaraz, tylko wymyję zęby.
- Mi nie przeszkadza.
- Wiem
- pokiwała głową ze zrezygnowaną dezaprobatą.

Kiedy uniosła głowę znad zlewu, w lustrze ujrzała spiralę. Odłożyła szczoteczkę i nabrała wody w usta, by plunąć nią w wirującą ohydę.

- Ja też cię widzę - powiedziała, gdy biaława woda z resztkami pasty spływała po tafli lustra, zamazując wzór.

***

Od kiedy otworzyła oczy, zaczęła się bać. Do tej pory mogła grać - nawet przed sobą, teraz jednak zbliżało się - nieuchronne, ostre jak sztylety mrozu, gwałtowne jak trzask pękającego lodu. Przeznaczenie.

Gołym okiem było widać, że szamanka się boi. Strach też był przyczyną, dla której - dla kurażu - popiła grzyby znalezioną w kuchni wódką. Ze schowanej w kieszeni kożucha butelki pociągnęła jeszcze kilkakrotnie w ciągu marszruty. Odwagi jej nie przybyło, zrobiło się jej za to koszmarnie mdło. Na krawędzi widzenia przemykały bezładne fragmenty wywołanych grzybami wizji, a Ravna tachała bęben i przystawała co chwila, by mamrocząc przeszukać kieszenie, czy aby wzięła wszystko, co potrzeba. Nie nadążała z połykaniem śliny i trzęsły się jej ręce, ściskała kurczowo dłoń idącego obok Adama, ale na pytające spojrzenia odpowiadała potrząsaniem głową. Nie, wszystko dobrze, czuje się dobrze.

Obracała w palcach nowy fetysz i udało się jej wreszcie wykrzesać z siebie tyle odwagi, że przynajmniej łzy przestały ciurkiem płynąć jej po twarzy. Powitanie z wilkołakami ciągnęło się dla niej w nieskończoność, ubarwianą momentami zachwiania równowagi, które starała się przetrwać z zamkniętymi powiekami, wisząc na Adamie jak tonący. Zniecierpliwiona, oczyściła swoje ciało z nadmiaru alkoholu, otwierając oczy natrafiła na mordercze spojrzenie Cirna i nie powstrzymała gwałtownej reakcji. Odwróciła szybko wzrok i puściła ramię Adama. Zdawać się mogło, że szamanka w jakimś sobie tylko znanym celu pochyliła się w pokłonie przed wiekowym dębem, jednak spazmatyczne odgłosy torsji obwieściły prawdę o jej kondycji. Po raz pierwszy w życiu Ravna porzygała się ze strachu.

Wreszcie wyprostowała się, usiłując robić dobrą minę do złej gry, otarła usta i mamrocząc przeprosiny, schowała się za inspektorem, czekając na odpowiednią okazję. Zrozumiawszy, że bardziej odpowiednia już się nie nadarzy, wyminęła Cirna szorując po śniegu ciągniętym za rzemienie bębnem, i stanęła przed jego bratem.

Uderzył ją zapach krwi ze szmat, w jakie obwinięty był miecz. Przełknęła ślinę i opanowała chęć odwrócenia się i pobiegnięcia dzikim pędem między drzewa, i porzucenia po drodze bębna, daleko, jak najdalej od skutego lodem jeziora. Oderwała wzrok od miecza i spojrzała Carcarinowi w oczy. Oddech wilkołaka parował.

- Ty jesteś garou - powiedziała cicho, jakby od ostatnio wymienionych słów dzieliło ich ledwie uderzenie serca. -Zawdzięczam ci więcej niż komukolwiek, ale muszę cię prosić, żebyś pomógł mi spłacić mój dług. Miecz znów trafi pod lód, razem z tym, który będzie go dzierżył - rzuciła niespokojnym spojrzeniem na przyglądającego się Cirna i dokończyła szybko: - Pójdę za nim, bo tak trzeba, ale proszę, pomóż mi. Ty jesteś garou, ale ja jestem człowiekiem, i źle widzę w ciemnościach. - wyciągnęła rękę z kieszeni, pomiędzy skrawkami wyplecionej ze swetra włóczki, kościanym spławikiem i kilkoma zmaltretowanymi cukierkami leżał kryształ na rzemyku, obwiązany niebieską nitką. - Twój brat mną gardzi, nie przyjmie ode mnie niczego.

Carcarin wejrzał w nią ze spokojem i smutkiem. Chociaż jego ogólny stan odrobinę poprawił się, to jednak dalej pozostawał w nie najlepszej formie. Miał usta zaciśnięte mocno, dłonie równie mocno na krwawych szmatach zakrywających miecz. W środku wydawało się, że tańcuje ze sobą ogień i lód, lecz jakże inne od tych od jeziora, jakże inny ogień od tego, jaki cierpieli po postrzałach. Był to ogień i lód czysty, pławiący się we krwi, lecz krwi ofiarowanej. Żywioły dzikie, duchy niespokojne i drapieżne, lecz niewypaczone. Nie było w nich ani grama ciemności. Potem znowu mogła napotkać wzrok wilkołaka. Położył dłoń na jej ramieniu, palce lekko wbiły się jej w ramię sprawiając trochę bólu. Podszedł do niej, blisko, za blisko, byłby twarzą w twarz, gdyby nie skierował ust ku jej uchu. Dyskretnie odebrał od niej kryształ. W takiej bliskości moc pulsująca z miecza wydawała się taka namacalna... Jakby wzbiło to w drgania lekko siłę jej własnego wzorca, powodując lekkie drżenie mięśni brzucha. Prawie by nie poczuła ciepłego powietrza nad uchem, kiedy wilkołak cichutko, lekko szeptał.
-Dziękuję. Mało nas zostało... Garou i noiadi. Za mało.
Wydawało się jej, że Carcarin uśmiecha się porozumiewawczo, że wiedział, kim ona jest – może usłyszał od duchów – że będzie dobrze. Ale to tylko chwila, gdy wilkołak wyszarpał szybko kryształ, jak potem zauważyła schował go za widokiem w szmatach i... zdzielił ją mocno po twarzy, aż się zachwiała, po czym odwrócił się i odszedł. Miał dość krzepy, a Crin uśmiechnął się zadowolony. Kryształ tymczasem spoczywał, jak czuła – już dyskretnie przywiązany przy mieczu.

Ravnie od uderzenia dzwoniło w uszach, stała przez chwilę przyciskając dłoń do policzka, dopóki Adam siłą nie odgiął jej ręki, by obejrzeć rosnący siniec. Jej wzrok na chwilę przestał być pusty, przymrużyła szybko i porozumiewawczo podbite oko, i pokazała przyjacielowi puste dłonie.

- Pamiętasz, co ci powiedziałam? Nie mam prawa niczego ci kazać... ale postaraj się nie umrzeć. Mam ci coś ważnego do powiedzenia
- odgryzła kawałek trzymanego w dłoni cukierka, drugą połowę wsadziła mu do otwartych ust i poklepała przyjaciela po zarośniętym policzku. - Idziemy. Już czas.


Uklęknęła na lodzie obok bębna. Istota zdawała się spać. Nic się nie wierciło, nie ruszało, choć oddychało na swój przedziwny sposób. Niestety, przez stagnacje wydawała się jeszcze bardziej niepokojąca. Jakby zbierała siły. Ravna oparła dłoń na bębnie.
- Czas zaufania na kredyt się skończył - szepnęła. - Przydaj się albo zdychaj... razem ze swoimi.

Zamrugała. Ciągle opływały ją wizje, płynące nie bezpośrednio ze sztuki, ale z chaosu myśli poplątanych zażytymi grzybami. Nad jeziorem przeleciał jak strzała kolorowy ptak, niezwykły w czarno-białym krajobrazie. Przez chwilę za zebranymi rozbłysły dostojne, stateczne duchy uśpionych drzew, w dziupli jednego z nich pulsował ciepłem drzemiący duch wiewiórki.


Potem zaś zdało jej się, że pomiędzy Teurgami kroczy kołyszącym się krokiem jej dziadek, Pelle Turi, opierając sękatą dłoń na łbie ogromnego niedźwiedzia. Potrząsnęła głową i sprawdziła raz jeszcze, czy wszystko, co potrzeba, znalazło się na swoim miejscu w jej kieszeniach. Wizje jej nie niepokoiły. Wiedziała, że to bezładne obrazy znikną, gdy skoncentruje się na celu.

Nie zignorowała tylko swego przewodnika. Gronostaj biegł po śniegu, klucząc między nogami zbierających się do dzieła magów. Niósł coś w zębach, małe bezwładne ciałko, mysz czy ryjówkę. Zadowolony przysiadł przy Ravnie, z przegryzionego gardła jego ofiary wyciekła stróżka krwi.
- Adam, daj nóż - szepnęła do przyjaciela.
- Jak mogłaś pójść na bitwę bez noża? - jęknął.
- Masz czy nie?
- Mam.
- Dawaj.


Przejechała wnętrzem dłoni po ostrzu, które jeszcze wczoraj służyło w fundacji do krojenia chleba i podała nóż Adamowi nad swoim ramieniem.

- Wychodzę i rysuję krwią znak słońca na śniegu, a ziemia rodzi światło i ciepło - szeptała, pokrywając szkarłatnymi znakami przestrzeń przed sobą. Złapała za paski bębna i szarpnięciem przyciągnęła instrument bliżej, nim wzięła głęboki oddech i zaśpiewała pełnym głosem.
 
Asenat jest offline  
Stary 24-05-2011, 14:13   #220
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
1 z 2

Spotkanie wreszcie dobiegło końca. Wychodząc Nana znów dostrzegła w tłumie trupiobladą sylwetkę odzianą w szarą togę. Hades mrugnął do niej zawadiacko, a potem teatralnym gestem otarł pot z czoła i odetchnął ciężko. Tak jakby to on był ledwo żywy z nudów. Ledwo żywy… tak, w jego przypadku było to zaiste interesujące określenie.

Otwierając drzwi pokoju, Natalya myślała tylko o jednym. O tym, że z każdą chwilą jest coraz bliżej realizacji planu uknutego w ramach nudzenia się na naradzie. Z tajemniczym uśmieszkiem na ustach wślizgnęła się do środka i zamknęła drzwi na kluczyk. Podeszła do łóżka chwiejnym krokiem, tak jakby sama myśl o tym upajała skuteczniej niż alkohol. Uklękła i sięgnęła pod łóżko po torbę. Dłonie trzęsły jej się jak u ćpuna, który wie, że już za chwile da sobie w żyłę. Czuła to samo, ten dziwny rodzaj ekscytacji.

Chichy zgrzyt otwieranego suwaka był niczym melodia dla jej uszu. Sięgnęła głębiej, do środka torby i przez chwilę gorączkowo czegoś szukała. Przecież musi tam być!

Wreszcie poczuła na skórze przyjemny chłód. Powiodła palcami nieco dalej, by nacieszyć się obłym kształtem. Pociągnęła tajemniczy obiekt ku sobie. Nie dość ostrożnie, bowiem szkło zajęczało cicho przy uderzeniu w drewnianą ramę łóżka.

- Jesteś, moja mała! – szepnęła radośnie tuląc butelkę do piersi, tak jakby tuliła ukochane dziecko. – A już myślałam, że mi zginęłaś

Ostrożnie odkręciła i upiła kilka łyków rudego jak jej włosy płynu. Chuchnęła głośno czując ogień rozlewający się po gardle i trzewiach. Odstawiła na podłogę butelkę i sięgnęła do torebki po paczkę fajek. Po chwili, trzymając już w zębach zapalonego papierosa rzuciła się na łóżko.


Plan polegający na sponiewieraniu się może nie był zbyt ambitny, ale Natalya zamierzała go skrupulatnie wykonać. Właśnie dlatego co jakiś czas sięgała po stojącą na straży u jej łóżka butelkę, a im bardziej do niej zaglądała tym bardziej rudego płynu ubywało, niczym miodku w bajce o misiu o bardzo małym rozumku.

***

Nudziła się. Nudziła się niemiłosiernie. W koło mnóstwo ludzi, wszyscy w strojach wieczorowych. Hałas, śmiechy, wybuchowa mieszanka kobiecych perfum i dymu z cygar, cicha, spokojna muzyka sącząca się spod smyczka wynajętego skrzypka, sztuczne uśmiechy dziesiątek gości. I w tym wszystkim ona: w kretyńskiej sukience z falbankami, uśmiechająca się równie sztucznie, jak pozostali. Przede wszystkim zaś znacząco zaniżająca średnią wieku.

Nie tak wyobrażała sobie to przyjęcie. W sumie, nawet nie bardzo chciała na nie iść. Wolała, jak Jelena, Oleg i Ivan spędzić tę noc u opiekunki. Przynajmniej pooglądaliby sobie do późna kreskówki, najedli się lodów. A tak co… ojciec chciał się nią popisać przed znajomymi, więc musiała tu siedzieć, zabawiać gości i udawać, że jej się to wszystko podoba.

Usłyszała gdzieś w tłumie głos ojca wołający jej imię. Automatycznie chciała pójść w drugą stronę udając, że nie dosłyszała. Mogłaby tak zrobić bez żadnych konsekwencji. Ojciec był wystarczająco daleko. A potem czmychnęła by gdzieś w kąt i tyle by ją widział. Coś jednak podkusiło ją, by spojrzeć w jego stronę, a tym samym się zdradzić i zniweczyć swój plan.

Ojciec stał kilka kroków dalej w towarzystwie dość młodego jeszcze mężczyzny. Facet ubiorem znacząco odbiega od reszty towarzystwa. Zamiast sztywnego garnituru i krawata miał marynarkę zarzuconą na kolorowy T-shirt i sprane dżinsy. Zamiast eleganckim półbutów - ciężkie wojskowe buty noszące poważne ślady użytkowania. Całość dopełniał dwudniowy zarost i pozostające w nieładzie włosy. Towarzysz ojca wśród tych wszystkich eleganckich gości wyglądał, jakby się z choinki urwał, a jednak wydał się dziewczynie idealnie pasować do tego miejsca i czasu.

- Natalya, kochanie, podejdź tu, proszę – zadziwiająco ciepły głos ojca gwałtownie wyrwał ją z zamyślenia, a ciepły uśmiech na jego twarzy dodatkowo wywołał w niej trudny do opisania stan konsternacji. Zdołała jedynie pomyśleć „Od kiedy, u licha, jestem kochaniem?”, zanim ojciec kontynuował – Chciałbym ci kogoś przedstawić.

A więc wszystko było już jasne, po to ta cała szopka. Chciał się nią popisać przed jakiś ważnym i wpływowym znajomym. Chciał przez tę krótką chwilę grać dumnego, wpatrzonego w dziecko ojca, by móc podziwiać zazdrość malującą się na jego twarzy.

Posłusznie podeszła w tamtą stronę. Nie zamierzała psuć ojcu przedstawienia. Pozwoliła ubrać się w falbanki, pozwoliła uczesać sobie kretyńskie warkocze, to może tez przez chwilę pograć grzeczną i dobrze ułożoną, a przede wszystkim zaś niezwykle inteligentną i uzdolnioną. Właśnie o to przecież chodziło jej ojcu, gdy tym razem pozwolił jej zostać. O to i o nic więcej.

Gdy zrównała się z mężczyznami, przywdziała na twarz radosny uśmiech. Podchodząc, pocałowała ojca w policzek jak jeszcze nigdy tego nie robiła. Przez chwilę na jego twarzy widać było zaskoczenie, zaraz jednak opanował się. Najwidoczniej dobrze odczytał, że to tylko gra, a jego córka zwyczajnie wczuła się w rolę.

- Natalyo, chciałbym ci kogoś przedstawić – powtórzył ojciec głaszcząc ja pieszczotliwie po ramieniu. – Oto mój wieloletni przyjaciel i współpracownik, Igor Szapołow. Igor jest muzykiem rockowym, świetnym gitarzystą. Mogłabyś się od niego wiele nauczyć
- Dzień dobry, proszę pana – odparła podając mu rękę do uścisku.


Zamiast uścisnąć jej dłoń, mężczyzna ujął ją delikatnie i złożył na niej ostrożnie pocałunek. Potem puścił do niej oczko i odezwał się:
- Nie jestem aż tak stary, byś mówiła do mnie per pan, Natalyo. Jestem Igor
- Nana – odparła dziewczyna cicho, uśmiechając się.
- Myślę, Nana, że to może być początek pięknej znajomości.

Nie odparła nic, jedynie uśmiechnęła się nieco szerzej i kiwnęła energicznie głową. Potem spojrzała na ojca, dostrzegła na jego twarzy znajome rysy. A więc czas było kończyć przedstawienie. Pomogła mu już osiągnąć to, co chciał. Teraz miała mu już po prostu nie przeszkadzać.

Pożegnała się grzecznie, po czym odeszła. Powinna być smutna, bo w końcu została potraktowana trochę jak zabawka. Prze chwilę w świetle reflektorów, gdy wybredne dziecko chce się nią bawić, a zaraz potem wrzucona z powrotem do ciemnej skrzyni. Mimo to nie była smutna. Wręcz przeciwnie, gdy odchodziła, na jej twarzy wciąż gościł radosny uśmiech. Zupełnie bez powodu.

***

Papieros w ręce tlił się słabym blaskiem. Wąska strużka dymu tańczyła w powietrzu, wiła się i kręciła tworząc przeróżne kształty. Pomarańczowy ognik rozpalał się tylko na moment za każdym razem, gdy przykładała filtr do pąsowych ust, by po raz kolejny się zaciągnąć.

Właśnie była tuż przed kolejnym machem, gdy papieros został jej wyrwany. Po chwili wylądował w pełnej już popielniczce, by tam - wśród swych braci i sióstr – dokonać żywota.


Był od niej starszy, i to tak ze dwa razy. Dwudniowy zarost miło komponował się z pozostającymi wiecznie w nieładzie włosami. Lniane spodnie opinały lekko jego biodra, co tylko dodawało mu uroku. Przez chwilę gapiła się tempo w jego nagi, ładnie umięśniony tors. Doskonale wiedział, że wystarczyłoby jej jedno jego słowo, ale jakoś nigdy go nie wypowiedział. Zwyczajnie miał zasady. Frajer.

- Miałaś nie palić – jego głos zabrzmiał przyjemnie, nisko, tak iż ciarki przeszły jej po plecach. – A przynajmniej miałaś nie palić w mojej obecności
- To ty to powiedziałeś – odparła hardo, sięgając po leżącą nieopodal popielniczki paczkę papierosów.

Jedną ręką przytrzymał jej dłoń, gdy wyciągała kolejną fajkę. Drugą chwycił jej podbródek i uniósł lekko, by móc spojrzeć jej prosto w twarz. Na chwilę zatonęła w jeziorach jego oczu. Tembr jego głosu przywrócił ją jednak zaraz do rzeczywistości.

- Mała, dobrze wiesz, że tylko pod takim warunkiem pozwoliłem ci zostać – rzucił spokojnie, delikatnie odbierając jej małe, kartonowe pudełeczko. – Chyba nie chcesz, bym musiał dzwonić do twojego ojca? – zapytał siląc się, by jego głos brzmiał wystarczająco poważnie.
- Nie zrobisz tego – mruknęła z przekonaniem przekręcając się na bok. Podparła ręką głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Ojciec zabiłby cię, gdyby się dowiedział, że spędziłam u ciebie noc.
- No to zobaczymy – odparł sięgając do kieszeni po telefon.

Jego reakcja szczerze ją zdziwiła. Była zaskoczona do tego stopnia, że nie zdążyła w żaden sposób zareagować. Fakt faktem, nie miała na reakcję zbyt wiele czasu, bowiem – gdy wreszcie odezwał się rozmówca – mężczyzna rzucił tylko „Twoja córka jest u mnie”, po czym się rozłączył i wyłączył telefon. Nie dał się zasypać lawiną pytań. To było sprytne.

- Cholernie zasadniczy się ostatnio zrobiłeś – mruknęła od niechcenia z wyraźnym zainteresowaniem przyglądając się swoim paznokciom. – Wolałam cię w poprzednim wydaniu, byłeś wtedy mniej podobny do Starego
- No cóż… Wiekowo bliżej mi do niego niż do ciebie. – powiedział mężczyzna z uśmiechem, po czym z zaskoczenia zasadził jej klapsa w tyłek. Na tyle mocno, by poczuła, lecz wystarczająco lekko, by nie sprawić jej bólu. – No, wstawaj i ubieraj się. Twój ojciec zaraz tu będzie, a nie chcemy przecież by zastał cie u mnie w samej bieliźnie. Jeszcze pomyślałby sobie coś głupiego… – w jego głosie słychać było denerwującą nutkę rozbawienia. Tak jakby sama myśl o tym, że mógłby ją przelecieć była niedorzeczna. Świnia.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-05-2011 o 17:45.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172