Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2011, 14:49   #59
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Obudzila się sama w ogromnym łożu. Zdezorientowana powiodła spojrzeniem po kamiennych ścianach, podłodze i masywnych, drewnianych drzwiach wzmocnionych żelaznymi sztabami. Jedynym źródłem światła było słońce, którego promienie wpadały przez maleńkie okienko umieszczone pod wysokim sufitem. Czując jak strach zaciska swe zimne palce na jej gardle, zerwała się z łoża. Chłód ciągnący od posadzki niczym ostre szpilki wbił się w jej nagie stopy. Zamiast ubrania w którym podróżowała miała na sobie jakąś zwiewną, półprzezroczystą szatę w kolorze nieba o poranku. Zdecydowanie nie był to strój będący jej własnością. Nie przypominała sobie również żeby coś takiego na siebie wkładała. Mało tego, nie pamiętała nawet w jaki sposób znalazła się w tej celi, bo nie dało się ukryć, że było to miejsce do przetrzymywania osób wbrew ich woli. Skoro jednak była więźniem to co, do diabła, robiło tu to wielkie łoże. Nie mówiąc już o tym, że w życiu nie słyszała aby więźniów ubierano w takie zwiewne szatki. No, o ile nie są to kobiety przeznaczone do łożnicy jakiegoś bogatego jegomościa. Wyglądało na to, że właśnie taki los miał ją spotkać. Co za idiota mógł wytypować ją do takiej roli? Bezmuzgowiec jeden... Czy ona wygląda na bezbronną panienkę co to sobie pozwoli używać na jej własnym ciele? Gdzie podział się Celryn z Kaldorem? Gdzie jej lutnia, sztylety... Zerknęła na dłonie. Przynajmniej pierścień jej zostawiono.

Nie zwarzając na zimno, zaczęła krążyc po owalnym pomieszczeniu niczym dzikie zwierze. Komnata znajdowała się więc w wieży. Wspaniale! Zawsze chciała zostać księżniczką zamkniętą w wieży i uratowaną przez księcia na białym koniu. Niech go szlag trafi... Gniew był całkiem dobrą bronią do walki ze strachem. Spróbowała otworzyć drzwi - zamknięte. Wspinaczka w stronę okna też na niewiele się zdała poza paskudnym skaleczeniem na wewnętrznej stronie dłoni. Właśnie zabierała się za przeszukanie łóżka gdy dźwięk klucza poruszającego się w zamku, zmusił ją do porzucenia palnów. Starając się nie hałasować, co było banalnie proste wziąwszy pod uwagę brak jakichkolwiek przeszkód na jej drodze, stanęła tuż za drzwiami. O ile osoba, pragnąca dostać się do środka nie trzaśnie nimi i nie zrobi z niej cieniutkiego placka, powinno się jej udać obezwładnić drania. Kto wie, może będzie miał przy sobie sztylet lub inna broń. Może nawet pęk kluczy dzięki któremu będzie mogła otworzyć pozostałe drzwi, bo z całą pewnością jeszcze jakieś drzwi musiały w tej wieży być. Ewentualnie może biedaka rozebrać i wejść w jego skórę. Kto wie, może stanie się cud i będzie miał na sobie gustowną tunikę, damskie spodnie i ewentualnie kubraczek podbity futerkiem.

Skrzypnęły zawiasy wprawiając jej ciało i umysł w stan najwyższej gotowości. Drzwi zostały otwarte, na szczęście nie całkiem. Pierwsza pojawiła się taca, srebrna, kunsztownie zdobiona. Wraz z nią dzban pełen czerwonego płynu oraz talerz z chlebem i plastrami szynki. Tacę trzymały dłonie odziane w nabijane ćwiekami rękawice. Zaczyna być interesująco - stwierdziła w myślach. Za nimi podążyła reszta, zdecydowanie męska i odziana w skórzaną zbroję. Jej spojrzenie natychmiast wyłowiło rękojeść sztyletu lśniącą zapraszająco w pochwie przy pasie. Zapewne służył do krojenia chleba, ale jej to zbytnio nie przeszkadzało.

Otoczona krótko przyciętymi, brązowymi włosami głowa, zaczęła się obracać wraz ze wzrokiem, którym mężczyzna zaczął przeczesywać pomieszczenie. Odczekała, aż dojdzie do wniosku, że więzień ukryć się musiał za łóżkiem. Dzięki temu stawał plecami do niej umożliwiając atak z zaskoczenia. Jeszcze tylko chwila, jeden cichy krok w jego stronę. Uderzyła wyrywając sztylet i zadając szybki cios w szyję. Delikatnie jej to nie wyszło. Ostrze zamiast zagłębić się w ciało, przecięło je tylko, aczkolwiek dość głęboko. Odgłos naczyń zderzających się z twardą podłogą dołączył do wrzasku który wydobył się z gardła jej ofiary. Próbując jedna dłonią zatamować krew, a drugą wydobyć miecz, obrócił się w stronę z której nadszedł atak. Byłaby głupia gdyby tam została. Gdy nieznajomy skierował uwagę na drzwi, Auraya zadała kolejny cios, tym razem celny, wbijając sztylet w jego gardło aż po rękojeść. Nie udało się jej wyrwać go, więc po raz kolejny odstąpiła od mężczyzny na bezpieczną odległość nasłuchując jednocześnie czy zamieszanie jakie spowodowała nie ściągnęło dodatkowych kłopotów w postaci bystrzejszych przeciwników. Jednak jedynym dźwiękiem jaki dotarł do jej uszu był odgłos krztuszącego się własną krwią, mężczyzny.

- Mam cię nie nauczyła, że się kobiety wbrew jej woli nie przetrzymuje? - Warknęła w jego stronę siłą woli powstrzymując się przed kopnięciem leżącego.

Podeszła do łóżka i otarła ręce oraz twarz, na których były trochę krwi. Spojrzała na umierającego. Jego zbroja zdecydowanie się nie nadawała. Postanowiła, że odczeka jeszcze chwilę, aż upływ krwi całkiem go osłabi po czym zabierze jego pas wraz z mieczem i sztyletem.


Ostrożnie pokonując dość strome i nieco zaniedbane schody, starała się robić jak najmniej hałasu. Trzymany w pogotowiu miecz, ciążył jej w dłoni. Nie była przyzwyczajona do jego ciężaru ani wielkości. Jednak wedle starego przysłowia - darowanemu koniowi w pysk się nie zagląda - nie miała zamiaru narzekać. Dwa razy omal nie spadła. Krwawiące stopy, poranione drobnymi kamieniami będącymi zapewne fragmentami ścian, coraz bardziej dawały się jej we znaki. Klnąc w myślach na czym świat stoi obmyślała rodzaje śmierci, której zakosztuje sprawca jej cierpień.

Wreszcie dostrzegła światło. Blask padający na ścianę zdawał się drgać przybierając coraz to nowe formy. Ogień. Nie czuła dymu więc musiał płonąć w kominku lub zostać stworzonym przy użyciu magii. Z pierwszym nie było problemu. Z drugim problemów było aż za dużo.
Ostrożnie, by za wcześnie nie zdradzić swojej obecności, wyjrzała zza zakrętu. Schody kończyły się dużą salą. Ze zdziwieniem zauważyła, że nie ma w niej okien, a przynajmniej żadnego nie widziała. Kamienne ściany, bardzo podobne do tych w jej celi, pokrywały zdobne gobeliny przedstawiające sielskie sceny na łonie natury. Przynajmniej dwa z nich ukazywały pary będące w trakcie miłosnych uniesień. Połowę sali zajmował masywny stół z ciemnego drewna. Stało przy nim trzynaście pustych obecnie, krzeseł. Była to jedna tylko jedna część sali. Drugą zajmował ogromny kominek przy którym postawiono dwa, wyglądające na wygodne, fotele. Pomiędzy nimi stał stolik, a na nim karafka oraz dwa puchary.

- Już mnie opuszczasz, Aurayo Andulvar? - Omal nie podskoczyła słysząc męski głos dobiegający z fotela stojącego tyłem do schodów.

Była pewna dwóch rzeczy. Tego, że w sali jeszcze chwilę temu nie było nikogo oraz tego, że zna ten głos. Gdzieś z mroków pamięci wypłynęły obietnice, kuszące zapewnienia.

- Kim jesteś? - Zapytała robiąc dwa niepewne kroki w stronę kominka.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline