Jerycho ścigał nieporadnie Fabia z włochatym. Nie miał zamiaru mu odpuścić. Może wybaczyć wiele, ale nie zdradę. Szczególnie gdy zdradza cię kumpel...
Kuśtykając wyszedł i podniósł spluwę. Jeszcze skorygować...
Nagle zobaczył furgonetkę, nie znalazła się tu przez przypadek. Odruchowo przywarł do ściany i schował się. Żółtek... ajajaj... teraz chłopak dostanie. Dobra, chinol załatwi to za niego. Schował syrenkę do pokrowca i ruszył w górę.
Rozejrzał się błyskawicznie i zobaczył, że jego mieszkanko jest w okropnym stanie. Hehe... A niech bankowi je biorą. Dalsza lustracja pozwoliła dostrzec brak nie tylko brak Jacka i Iskry, ale i prochów. Zabrali je uciekając przed policją. Taką wersję roboczą zdarzeń przyjął na tą chwilę, nie było czasu myśleć.
-Chodź Ray, spieprzamy.- Wziął kolegę pod rękę, jeszcze na odchodnym zerwał ze stołu obrus rozwalając całą zastawę. Nie był duży. Okręcił go wokół ręki i wręczył rannemu.
-Mam tu kilka dróg ucieczki, ale mogą nas wytropić po krwi.
Jego rany były lekkie, nie uszkodziły nic ważnego i te odrobiny skutecznie wchłaniało ubranie. Przetarł jeszcze krwawiący policzek
Co to? A... obrus, szmata - Ray miał niezły mętlik głowie. Widocznie stracił trochę krwi. A nawet bardzo trochę. Gdy Jerycho pociągnął go za ramie, ściemniało mu przed oczami. Zbyt gwałtownie. Ale nie protestował i wstał.
-Dokąd spieprzamy? -spytał. Głowę rozsadzał mu ból, który po zaniknięciu adrenaliny jeszcze bardziej się nasilił. A może jednak wina syren policyjnych. W zaistniałej sytuacji wolał nie ryzykować, przestawił bezpiecznik i schował pistolet w kieszeni.
-Na dach- Powiedział krótko wielki półPolak przez zaciśnięte zęby. Starał się oszczędzać okaleczoną nogę, ale i tak bolało jak diabli gdy wchodził po schodach na dach. Po drodze wybił łokciem szybkę ze skrzynki z wężem pożarniczym i wyciągnął stamtąd zwój długiej liny i parę grubych rękawic.
Przez najwyższe okno wyszli na dach. Jerycho kiedyś postarał się by zamek nie działał. Po prostu zepsuł zamek wycinając stalowy kawałek i zastąpił go plastikiem.
Byli na dachu. Dziesięć pięter nad ziemią, a policja niedługo otoczy budynek. Trzeba się spieszyć. Przymknął okno i przywiązał mocno linę do ażurowatego elementu dachu.
-Dobra Ray, słuchaj uważnie. To jest droga wymyślona dla mnie, a do tego jesteś ranny, więc musisz być BARDZO ostrożny. Owiń się liną w ten sposób, zawiń tu i tu...
Mówiąc to sam się nią obwijał tak by kolega mógł zobaczyć. Trzy razy wokół zdrowej ręki, dwa razy wokół torsu jeszcze raz wokół zdrowej nogi, przydeptał linę i chwycił drugi koniec
-Pamiętaj, to nie film, że się spuścisz na pełnej prędkości i sam fakt, że trzymasz linę cię uratuje. Zakładaj rękawice, bez nich przypalisz sobie dłonie.
Przy ostatnim zdaniu sam naciągnął rękawy bluzy tak by osłonić własne.
-Powtarzam, trzeba jak najbardziej rozłożyć tarcie po ciele. Zjazd zajmie mi koło pół minuty. Ty poświęć z półtora. Nie szarżuj, nie przyspieszaj, ja mam doświadczenie. Do zobaczenia na dole.
Jerycho spuścił się wzdłuż ściany mocno trzymając linę. Czuł ciepło wszędzie gdzie stykała się z ciałem. W połowie wysokości zacznie parzyć... Znał to. Jechał dosyć szybko. Normalnie by sobie na to nie pozwolił. Szczególnie będąc rannym. Postrzelona noga nie pracowała. Ręka bolała jak cholera, ale w tym wypadku ból nie osłabiał siły, bo ta kończyna działa biernie. Będąc 20 metrów nad ziemią zacisnął mocniej i od razu temperatura wzrosła. Spadł na nogi, pomógł się rękami i chciał odruchowo przeturlać się przez bark, ale ani trajektoria upadku, ani lina mu na to nie pozwoliły. Jękną boleśnie nadwerężając kolana. Jutro poczuje ten upadek...
Szybko się odwiązał i stanął czekając na Raya. Nasłuchiwał mając nadzieję, że zjedzie nim przybędzie policja...
Ostatnio edytowane przez Arvelus : 23-02-2011 o 13:38.
|