Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2011, 16:57   #15
Nahgraz
 
Nahgraz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znany
Pomimo, że na stole stało wino atmosfera wcale nie zdawała się mniej spięta. Widać było, że wszyscy siedzący przy stoliku wlepiają swe spojrzenia w młodego akolitę. Ten również nie mógł tego nie zauważyć, nie mógł też nie zauważyć, że co poniektóre spojrzenia były lekko nieprzychylne jego osobie.

- Na imię mi Alojz... -
Nerwowo zaczął zakonnik. - Jak się pewno domyślacie jestem asystentem oraz uczniem mistrza Leopolda.

Nie musiał tego mówić, każdy się już tego domyślił, a nikt nie miał ochoty słuchać tłumaczeń i rzeczy mało istotnych, to też zgromadzeni zaczęli naciskać na akolitę aby ten się pośpieszył i przeszedł do sedna.

- Tak, tak racja. No więc sami Państwo wiecie, że mistrz Leopold był niedysponowany, otóż nie do końca sprawa się miała tak jak to ludzie gadają, czy też jak to ja mówiłem przybyłym do kaplicy. Prawda jest taka, że jakieś dwa dni temu, podczas jednej z popołudniowych drzemek, mistrz zapadł w jakiś przedziwny sen. Spał aż do wieczora. Początkowo nie chciałem go budzić, gdyż uznałem, że po prostu jest zmęczony, ale zauważyłem kropelki potu na jego skroni, więc postanowiłem zareagować. - Chłopak opowiadał z coraz większym przejęciem. - Kiedy zbliżyłem się do ojca Leopolda i go dotknąłem w celu zbudzenia, ten nawet nie zareagował. Postanowiłem wiec potrząsnąć nim nieco mocniej, niestety z mizernym skutkiem, ten leżał jak zabity, a jedynie po coraz cięższym oddechu i kroplach potu, jakie spływały już w tamtej chwili z jego czoła, można było wnioskować, że nadal żyje.

Akolita popił wina, bo głos zaczynał mu się łamać.

- Wtedy, wtedy to nastąpiło. Mistrz otworzył oczy i nagle zamarł, trwał tak wgapiony w sufit przez dobre pięć minut, nie reagował ani na nawoływania ani nic innego. Pierwszy raz byłem świadkiem czegoś takiego. Bałem się, strasznie się bałem o jego życie... Wybaczcie mi mój stan i roztrzęsienie, ale nie spałem od dwóch dni...

Młody zakonnik znowu opowiadał rzeczy dla niektórych mało istotne lecz ci postanowili mu nie przerywać, gdyż widać było, że w tych wypowiedziach jest jakiś cel, a i co poniektórzy zaciekawili się, co stało się z Leopoldem.

- Wtem mistrz otworzył usta i zaczął bredzić, a przynajmniej tak mi się wydawało, zaczął też rzucać się na łożu, tak jakby w konwulsjach, w bólu czy co podobnego. Nie przerwanie jednak mówił, coraz to dziwniejsze i okropniejsze rzeczy. Potem zaczął mówić w jakimś innym języku, którego nie pojmowałem a jego głos przybrał jakiegoś nienaturalnego brzmienia, czasem charczał coś, innym razem krzyczał gardłowym głosem. Niekiedy zdawać by się mogło, że szepcze i wraca do normalności lecz nie... Nie wiele z tego pamiętam, było to takie dziwne i przerażające. Sami rozumiecie.
- Chłopak spuścił wzrok i zacisnął dłonie na kubku z winem aż mu kłykcie pobielały.

- Nic nie mogłem zrobić. - Mówił wgapiony w blat stołu. - Nic, cholera nic! To było straszne.

Zapanowało milczenie. Po chwili jednak akolita podniósł wzrok i spojrzał po zebranych.

- Gdy to wszystko się skończyło mistrz padł z wycieńczenia i tak leżał w letargu ponad dobę. W tym czasie opiekowałem się nim, pielęgnowałem, robiłem okłady z ziół na czoło i modliłem się. Wszelakich petentów odprawiałem z kwitkiem gdyż nie wiedziałem co czynić. - Alojz popił znowu nieco wina. - Mistrz obudził się jakieś dwie godziny temu. Wstał z łóżka i usiadł przy stoliku. Nic nie powiedział. Dopiero gdy zagadnąłem doń, ten otworzył usta i kazał mi udać się do miasta, kazał szukać przybytku pod znakiem świni czy coś podobnego. Mówił, że znajdę tam kogoś. Opisał mi dokładnie wygląd tych ludzi, wasz wygląd, każdego z was. Mówił znajdziesz tam Niewiastę w towarzystwie niziołka i wędrowca, znajdziesz rycerza o odmiennych oczach i długouchego, będzie też człowiek o woni trupa.

Akolita znowu przerwał i dopiero gdy popił solidnie wina powrócił do wyjaśnień.

- Pierwsze co przyszło mi do głowy, to że staruszek bredzi, że ostatnie sny i wydarzenia doświadczyły go i nie jest świadom tego co mówi. Myślałem że nie odróżnia jeszcze jawy od snu. Mistrz jednak z pełną powagą powiedział, że sam kruk was tu przyprowadził oraz, że wszyscy jak jedno jesteście naznaczeni, przeklęci ale i błogosławieni. Kazał więc mi was odnaleźć i sprowadzić do siebie. Powiedział, że będziecie czekać w tej karczmie, mówił też, że możecie mi nie dowierzać, mimo to kazał powiedzieć, że chce z wami pomówić i postara się wam pomóc. Dokończmy wiec wino i udajmy się do kaplicy. Ubierzcie płaszcze, bo jest strasznie zimno.

***

Droga do kaplicy była długa a noc była chłodna, strasznie chłodna jak na te porę roku, bo była przecież dopiero jesień. Poza chłodem wszystko też skrywała ciemność gdyż niebo było przesłonięte czarnymi kłębiastymi chmurami, gdyby nie światło latarni która miał ze sobą Alojz nie było by nawet widać drogi którą kroczycie. Wydawać by się mogło, że w cieniach i zakamarkach coś się czai, że coś was obserwuje, choć może to tylko sprawka opowieści młodego kleryka i gra światła latarni odbijającego się po domach, zaułkach, a później, za miastem, po krzakach i kamieniach. Najgorzej było gdy mijaliście cmentarz miejski, w tak upiorną pogodę zdawał się być straszniejszy niż w zwykłą noc. Oświetlone światłem latarni zakonnika pręty metalowego płotu, którym był otoczony, rzucały cienie na kamienne nagrobki, figury i drzewa. Cienie tańczyły po grobach zmarłych, skakały po cmentarzu upiornie go ożywiając. Człowiek przesądny powiedział by, że w taką noc zmarli z grobów powstają ale to przecie bajka. Uczucie niepokoju was nie opuszczało przez całą drogę.

***

W końcu, po prawie godzinie marszu, doszliście na miejsce i oczom waszym ukazała się mała świątynia boga śmierci. W ciemności można było dostrzec jedynie zarys i kontur przybytku, widać jednak było, że kapliczka nie jest zbyt okazała czy też ozdobna. Kilkanaście metrów dalej znajdowała się chata do której zmierzaliście, chata, którą za swoje tymczasowe lokum obrał Leopold.

Była to stara chata, dawno nie używana i trochę zaniedbana, drewno ścian trochę murszało i gdzie nie gdzie było widać ślady mchu czy porostów a dach był pokryty czerniejąca już strzechą. Jedynie małe okienko oraz drzwi odróżniały ten budynek od rudery. W futrynie zamontowano nowe drzwi, a ramy okna zaopatrzono w nową taflę szkła.

- O jesteśmy. Wybaczcie stan budynku, ale dawny kapłan zmarł kilka ładnych lat temu i nikt nie przybył by go zastąpić. Ludzie z miasta oraz przejezdni kapłani opiekowali się kapliczką, ale o chatce zapomniano. Wstawiono jedynie nowe okna i drzwi oraz prowizorycznie połatano dziury w dachu i ścianach.
 

Ostatnio edytowane przez Nahgraz : 22-02-2011 o 17:08.
Nahgraz jest offline