Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2011, 17:46   #404
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W Triboarze padało, co sprawiało że niewielu było chętnych do wyściubiania nosa z domów, bądź karczm. Tylko najbardziej wytrwali lub najbardziej zdesperowani łazili w czasie ulewy po mieście.
Revalion był jednym z nich. Nie bacząc na deszcz przemierzał miasto, zbierając informacje niczym wróbel ziarna. Jedną po drugim. Skrupulatnie, acz z mozołem.
Niestety o samej dziewczynce, niewiele się bardowi dowiedzieć udało.
Przekupki przepłoszył lejący się deszcz. A wędrowanie od przechodnia do przechodnia było mało skuteczną formą zdobywania informacji.
Niemniej jeden ze strażników przypominał sobie takie dziecko jadące z rodzicami, w stroną Waterdeep w towarzystwie rodziców... a może opiekunów?
Nie potrafił jednak powiedzieć, nic więcej poza tym, że karawana była duża i dobrze zorganizowana.
Dowiedział się też, że kilku najemników wypytywało o karawanę z kapłanami Gonda. Co prawda żaden z nich nie przypominał opisem bandy z Czerwonego Modrzewia.
Nie była to jedyna informacja dotycząca kleru Gonda. Jak się okazało w mieście przebywał kapłan tego bóstwa, któremu zlecono przebudową części budynków użyteczności publicznej i niektórych, najbogatszych świątyń.
Poza tym usłyszał o arenie, na której gladiatorzy walczą ze sobą lub z dzikimi bestiami.
O ile walki między ludźmi są do pierwszej krwi, o tyle zwierzęta zwykle ginęły.
Więc Arena była czymś co wywoływało wielkie kontrowersje. Władze chciały ją zlikwidować. Ale jej szef wykorzystał luki w prawie, do obrony swych interesów.
I arena nadal stała, także ością w gardle władz.
Wreszcie dotarł do świątyni Ilmatera i przytułku dla sierot. Wcześniej niż się spodziewał, bowiem deszcz sprawiał, że wyszukiwanie informatorów zajęło mu krócej niż zamierzał.
Świątynia była małym szarym budyneczkiem przytulonym do murów miejskich.
W środku Revalion napotkał kapłana Załamanego Boga o imieniu Valrick.


Ten ze smutnym uśmiechem wytłumaczył bardowi sprawę. Za darmo mógł leczyć jedynie ciężko chorych i ciężko rannych. Lżejsze rany mogły być leczone jedynie u gorliwych wyznawców Ilmatera. Pozostali mogli być wyleczeni za opłatą wynoszącą od połowy kosztów rzucenia czaru. Inni muszą zapłacić pełną sumę.
-Wybacz drogi gościu, ale sierociniec jest drogi w utrzymaniu. Jedzenie kosztuje, ubrania też. Wiedz jednak, że twoje pieniądze pójdą na dobry cel.- rzekł uśmiechając smutno Valrick.
Niemniej nie miał nic przeciwko temu, aby kapłan innego bóstwa uleczył rany półelfa, korzystającej z uświęconej ziemi, na której stoi świątynia. W dodatku nie liczył za to żadnych opłat. Sierociniec był mały i schludny, a trzódka pod opieką dwóch kapłanów i jednej kapłanki, głośna i niesforna. Jak to dzieci.

A gdy bard moknął inni się bawili...
-Witaj Tausersis, cieszę się widząc cię w dobrym zdrowiu. Trochę się martwiłem, tym że znajomość z nami przysporzy ci kłopotów.-mruknął kapłan. A Lilawander rzekł.-Witaj piękna czarodziejko, której nawet strugi deszczu nie odejmują nic z urody, a wręcz ją podkreślają. Co też na cały twój urok porabiasz w tym miejscu? Może zechcesz się do nas przyłączyć, mamy jeszcze wolne miejsce przy stole? -
-Ależ po co? Chodźmy do mnie, na pięterko. Stęskniłam się za wami chłopcy.- rzekła z entuzjazmem Tau, biorąc obu pod rękę. Każdego z jednej strony. I rzeczywiście ruszyła z nimi na pięterko wzbudzając zmysłowym ruchem bioder zazdrość u bywalców karczmy i nadzieję kapłana i czarodzieja na niezapomniany wieczór.
Nadzieje te z resztą szybko rozwiała w pokoju, mówiąc.-No i tu możemy porozmawiać bez świadków.
Usiadła na krześle im wskazując łóżko.- W Czerwonym Modrzewiu rzeczywiście musiałam podszywać się pod kogoś innego. Ale to dla mnie nie nowina. Trochę zresztą zarobiłam na godzeniu ze sobą dwóch świątyń. Kapłan Kossutha był dość trudnym rozmówcą, ale...- zachichotała na wspomnienie tych zdarzeń.- ... złamałam jego wolę, po krótkim śledztwie.
Splotła dłonie razem i dodała.- A potem z grupą miłych poszukiwaczy przygód, dotarłam tutaj, do Triboaru. A wy? Jak wam idzie tajna misja? I gdzie jest Sabrie oraz Roger ? Odnaleźliście Teu?
Kapłan spojrzał na Lilawandera. Z ich dwóch to właśnie elf był tym bardziej wygadanym osobnikiem.

Magini udała się na pięterko, zaraz po zniknięciu na nim zaklinaczki wraz z kapłanem i elfem.
O ile przedtem humor miała do bani, o tyle dobry posiłek. Gdy czarodziejka wróciła na dół. Z ekipy przy stole został tylko Zaisher i Drucilla. I wyraźnie walczyli o palmę pierwszeństwa, w wypiciu większej ilości trunków. Reszta ekipy, znikła z pola widzenia Syplhi, choć czarodziejka dostrzegała czasem pojawiający wśród tłumu zebranego w karczmie czubek głowy niziołka.
Syplphia jak i przedtem tak i teraz przyciągała uwagę i strojem i urodą. I wielu jej wielbicieli, zamawiało dla niej drinki. Niemniej te prezenty odsyłała do Zaishera i gnomki. A oni oboje z przyjemnością je utylizowali, wlewając we własne gardła.
Zasiadła przy towarzyszach.
- Ciekawe dla kogo ta szubienica na rynku - zagadnęła.
-Sądząc po grubości sznura i wysokości pętli.- gnomka ułożyła palce dokonując pomiarów szubienicy na „oko”.- Na człowieka, elfa lub półelfa. A dokładniej, na humanoida o wzroście od metr siedemdziesiąt do metr osiemdziesiąt, lżejszego od półorka.
-Trzeba wypić za zdrowie nieszczęśnika.
- zagadnął Zaisher. I razem z gnomką spełnili toast.
Zaś karczmarz słysząc pytanie Sylphii rzekł.- Mają wieszać wieczorem Zantha Czerwony Topór. Rabusia i mordercę, który grasował ze swoją bandą przez ostatnie kilka miesięcy.
Tą rozmowę przerwało wtargnięcie do karczmy mężczyzny w zbroi łuskowej uzbrojonego w czekan...


i jego dziesięciu pomocników, w podobnych zbrojach, trzymający w dłoniach załadowane ciężkie kusze. Towarzyszył im też kapłan Torma i mag.
-Jestem Ysir Bulckmer, jeden z kapitanów Dwunastek z Triboaru, na mocy danego mi prawa przez władze miejskie tymczasowo aresztuję wszystkich przebywających w karczmie ludzi i nieludzi!- ryknął na cały głos, a stojący kapłan machnął papierkiem opieczętowanym pergaminem, mającym uprawomocnić te krzyki. A Ysir kontynuował.- Doszły nas wieści, że członkowie bandy Zantha, którzy ocaleli z obławy przeniknęli do miasta i będą chcieli uratować swego szefa, przed jutrzejszą egzekucją.


Robiło się ciekawie...
Choć nie tak ciekawie, jak na Planie Cienia.
Plan był... czy dobry czas pokaże.
Na pewno skomplikowany.
Wszyscy ruszyli by zająć swe pozycje w podczas tej akcji. Była ona bardzo ryzykowna, ale miała przynieść obfite plony.
Rozpoczął mag cieni, przywołując jedną z tajemnic która osnuła okolice wykopalisk ciemną mgłą wywołując panikę wśród najemników i jednego strażnika. Pozostali zajęli się opanowaniem sytuacji. Z wyjątkiem samej pomrocznej przywódczyni. Ta sięgnęła po swój oręż i trzymając go w dłoni krzyknęła.- Kamus,Ikas, szukajcie wrogów! Jesteśmy atakowani.
Mastiffy odpowiedziały przeciągłym wyciem i ruszyły węsząc. Ruszyły w kierunku Teu!
Ale na to był przygotowany Roger ciskając w mastiffy bombą zakaźną. Wybuchła rozrzucając zakażone chorobą nieczystości. Mastiffy pisnęły porażone zawartością bomby. Zaś Morgan został zaatakowany. Bowiem kobieta jednak miała kilka asów w zanadrzu. Nagle bowiem obszar na którym stał Morgan zapłonął czarnymi płomieniami, które mroziły ciało najemnika przenikliwym chłodem.
Osłaniająca Rogera, Sabriezaobserwowała jak Vraidem bezskutecznie próbuje zwrócić na siebie uwagę mastiffów. I jak się okazało, niepotrzebnie. Trafione bombą zakaźną bestie, straciły jakikolwiek zapał do walki.
Teu przeniósł się do obozowiska i korzystając z eliksiru zmienił postać. Niestety omylił się w swym rachubach. Przed namiotem, stało nadal dwóch strażników, a w środku przebywał mag.
Pozostało więc gruntownie zmienić plan. Przeciw trzem pomrocznym, Teu nie miał szans. Niemniej... był inny sposób. Cisnął ogniem alchemicznym w płachtę namiotu wywołując pożar i ratując przyjaciół.
Bowiem Roger i Sabrie musieli się zmierzyć z atakującą kobietą. Wycofujący się z pola płomieni Roger, natknął się bowiem na nią tuż za swoimi plecami i oberwał cięcie ciężkim mieczem tej przeciwniczki.
Sabrie sięgnęła po kuszę i posłała w stronę przeciwniczki pocisk. Celny strzał! Bełt wbił się w bark kobiety, która... nagle znikła.
A po kilku minutach pojawiła się za Sabrie i zaatakowała. Najemniczka błyskawicznie uskoczyła, prawie unikając poważniejszego zranienia. Niemniej miecz kobiety z Pomroków rozorał jej bok.
Widząc jednak ogień w obozie, kobieta Pomrok odpuściła sobie dalszą walkę i pognała do obozowiska. I dobrze. A ani najemniczka, ani Morgan nie mieli ochoty sprawdzać co jeszcze potrafi poza zdradzieckimi, acz skutecznymi, atakami w plecy.
Czarodziej w namiocie zachował się jak każdy uczony w przypadku zagrożenia zbiorów. Natychmiast kazał wszystko wynosić z obszaru zagrożenia. Zaangażował w tym strażników, jak i Teu... Co prawda przemieniony elf nie rozumiał słów, ale rozumiał gesty. A w jego dłonie trafiło jedno z pudełek oraz jeden zwój. Co prawda Teu miał ochotę na więcej, ale... wiedział, że jeśli ujdzie żywy z tym co niósł w dłoniach, to już może uznać powodzenie misji za sukces.
Po tym wszystkim cała czwórka w mniej lub bardziej przeniosła się za pomocą tajemnicy do Triborau.
A dokładniej na gladiatorską arenę, schnącą po padającym przed chwilą deszczu. Właśnie ktoś korzystając ze słońca ćwiczył uderzenia biczem. Ubrany na czarno galancik z kapeluszem z piórkami, trzymając dwa bicze, spojrzał na pojawiającą się znikąd drużynę i niemal warknął.- Co wy na tyłek Ciryca, robicie na mojej arenie? Tu nie wolno wchodzić sobie od tak!
A tatuaż elfa rozjarzył się lekko.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-02-2011 o 22:20.
abishai jest offline