W zasadzie się udało.
Gdyby nie szefowa Pomroków, to udałoby się jeszcze lepiej, ale i tak nie należało narzekać... Roger odprowadził wzrokiem biegnącą w stronę obozu niewiastę. Nie zamierzał jej gonić, ani mścić się. I to nie z powodu braku takich skłonności jak zamiłowanie do zemsty. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować, na rzecz czegoś innego. Na przykład z wsadzenia w czyjeś ciało dwóch stóp szlachetnej stali...
Podróż nie była zbyt przyjemna. Jak wszystkie przejścia z jednego Planu na drugi. Za to znaleźli się w realnym całkiem świecie. W niezbyt miłym miejscu, bowiem do takich zaliczyć należało arenę. Bo jak inaczej potraktować miejsce, na którym ktoś komuś starał się zadać w efektowny sposób śmierć, ku uciesze wrzeszczących, żądnych krwi tłumów.
- Bardzo przepraszam. - Roger skłonił się uprzejmie. - Zabłądziliśmy. Nazwałbym to małym wypadkiem przy pracy - powiedział, spoglądając kątem oka na Teu, który 'odpowiadał' za ich trafienie w to miejsce. I tak tylko on wyglądał na maga.
- W żadnym przypadku nie zamierzaliśmy nikomu przeszkadzać. I już stąd idziemy.
Rozejrzał się dokoła szukając wyjścia z areny.
Wolał opuścić to miejsce jak najszybciej, nie tylko nie chcąc stać się okazją do czyichś ćwiczeń, ale i ze względu na imię, które padło z ust mężczyzny z biczami. Oczywiście zestawienie słów nie było zbyt pochlebne. Oczywiście mogło nie mieć znaczenia... Ale po co ryzykować? |