Padły strzały. Przypadkowa kula zraniła agenta.
Czekając aż McMillan opatrzy postrzelonego, Lambert starał się nie myśleć o tym, co zaszło. Nawet nie patrzył na zmasakrowane zwłoki w esesmańskim mundurze. Wstydził się utraty panowania nad sobą. Nie powinien był rzucać się do bójki z odbezpieczonym peemem, nie powinien był ignorować zagrożenia dla agenta, w ogóle do ciężkiej cholery nie powinien być w tym całym burdelu – to po pierwsze. Starał się nie myśleć, co mu nie wychodziło.
Lee kończył bandażowanie, w tym czasie Adam wyszedł na korytarz i palił z pustym spojrzeniem utkwionym w ścianie. Wreszcie ranny szpieg był w stanie chodzić, a nawet trzymać broń. Ruszyli. Lambert mechanicznie przeczesywał kolejne pomieszczenia lufą broni, sprawdzał drzwi i boczne korytarze. Umysłem był jednak gdzie indziej.
Miał 40 lat i myślał, że widział już wszystko. Zjeździł świat od biegunów po równik. Walczył w trzech wojnach. Jeszcze wczoraj nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, z której nie znalazłby wyjścia. Rzeczywistość była dla Adama jak warsztat, w którym znał narzędzia i potrafił przy ich pomocy kształtować surowiec w wybrane formy. Dziś rzeczywistość okazała się nie warsztatem, ale cholernym laboratorium diabła, pełnym sprzętów nieznanych i niezrozumiałych. Jedno, co rozumiał, to że jest tu niebezpiecznie.
Takie przemyślenia zajęły drogę polarnikowi i w końcu doprowadziły go do wniosku. Musi wziąć się w garść – zadecydował ambitnie. Jeśli rzeczywistość postanowiła wymknąć się umysłowi i przybrać formę kompletnie zaprzeczającą całemu jego życiowemu doświadczeniu – trudno, zaakceptuje to. Pierwszy szok musi minąć. Człowiek przywyknie, zawsze przywyka. Przy następnym nadnaturalnym zdarzeniu postara się zachować zimną krew i nie zastrzelić nikogo ze swoich.
Tymczasem dotarli do pomieszczenia z wagonikami. Porucznikowi McMillanowi zachciało się podowodzić, w efekcie czego wkrótce trzech Niemców gryzło piach. Adam, otrzeźwiony walką, wziął się do działania.
Ciężkie, metalowe drzwi oddzielały ich od reszty bazy. Drzwi otwierały się tylko, by przepuścić wagoniki – Lambert tłumaczy niemiecką instrukcję – a kolejkę uruchamiało się z pulpitu. - Panowie – polarnik wskazał wagonik – Nasz rydwan czeka.
Uruchomił kolejkę i po chwili trzech mężczyzn skryło się na dnie wagonika. Ściśnięci, z bronią gotową do strzału, przejechali pod otwierającymi się wrotami wprost do magazynów. Głosy Niemców, warkot ciężarówek, hałasy przenoszonych skrzyń dochodziły do nich, gdy pojazd przesuwał się z mozolną prędkością. Wreszcie dotarł do końca torów.
Byli w obszernej składnicy, a z miejsca, gdzie się znajdowali prowadziły dwie drogi. Drzwi prowadzące na klatkę schodową i odsłonięte stalowe schody na podwieszaną platformę. Na migi uzgodnili, że wybierają pierwszą trasę. Schody zaprowadziły ich do pomieszczenia kontrolnego.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |