Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2011, 17:55   #23
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Miasto

Walka dobiegła końca, zabójca został bez wątpienia pokonany. Jednak nie było to całkowite zwycięstwo, bowiem syn zabójcy zbiegł, a logicznym było że milczeć nie zamierza. Nie dalej jak za parę godzin, pracodawcy tych dwóch na pewno dowiedzą się o obecności dużej grupy magów. Ponadto misja zwiadowcza Flufiego i Apola była zagrożona.
Stan walczących i pokoju w którym bitwa się toczyła miał ze sobą wiele wspólnego- był w ruinie.
Przy dziurze w ścianie w plamie stygnącego żelaza, leżał...leżała..., każdy wie o co chodzi prawda? A więc znajdował się tam Rei który stracił przytomność z powodu bardzo dużego wysiłku. Z ran na jego ciele płynęła krew, która mieszała się z materiałem ukochanym przez każdego kowala. Młody mag nie był w dobrym stanie i potrzebował szybkiego leczenia.
Przed otwartymi drzwiami na ziemi, oparty plecami o ścianę znajdował się Ishir. Jego pierś była poparzona, a z dziury po grubej igle ciekła stróżka krwi. Elektryczny mag, dyszał ciężko dochodząc do siebie, czuł jak powoli przyzwyczaja się do bólu, zdawał sobie sprawę że za kilka minut będzie mógł już jako tako się poruszać.
W zniszczonym pomieszczeniu znajdowała się jeszcze Anette która kurczowo trzymała się za ranny bok. Pot ściekał jej z czoła, gdy starała się stać dumnie i dzielnie. Dziewczyna pierwszy raz w swoim życiu otrzymała ranę tak głęboką, chociaż sama musiała przyznać, że jej egzystencja serwowała jej już bardziej dramatyczne widoki i sytuację.

Zimny wiatr wpadał do pomieszczenia, płatki śniegu wirowały wesoło, opadając na drewnianą posadzkę by rozpuścić się w mgnieniu oka. Na szczęście na schodach dało się słyszeć odgłos kroków i głośne słowa burmistrza.
- Za moich czasów, też żeśmy tak głośno balowali, mówię ci młody muzyków. To były bale, cała wioska nie spała po nocach. Pewnie świetnie bawią się tam na górze.

Po upływie zaledwie kilku sekund w otwartych drzwiach stanął niewidomy skrzypek, oraz burmistrz, który gdy tylko zobaczył co tu się dzieje uformował usta w duże „O” i powiedział tylko krótkie – Ojej...- po czym ruszył na dół dodając już głośniej lekko drżącym głosem. – Mam na dole igły i bandaże, zaraz coś poradzimy.
Grajek o lazurowych oczach, ukształtował sobie wizję pomieszczenia stworzoną z cichych jęków bólu, szumu wiatru, oraz skrzypienia desek, pod ciałami towarzyszy. Wiedział że trzeba działać, bo inaczej może być kiepsko. Chłopak wydobył swoje skrzypce oraz smyczek, przymknął swoje niewidzące oczy i zaczął grać, piękną spokojną melodię.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=k1oXTgbBf2A[/MEDIA]

Instrument zalśnił lekkim blaskiem, i po chwili wydobywały się z niego odgłosy nie tylko skrzypiec. Obecni w pokoju słyszeli całą gamę dźwięków, flety, pianino, trójkąty. Zdawać by się mogło że wszyscy przenieśli się do wielkiej opery stojącej poza czasem i przestrzenią. Znikło zmęczenie i strach, pojawił się spokój i ukojenie.
Struny drgały lekko pod delikatnym dotykiem smyczka, a w powietrzu zaczęły pojawiać się pasma niebieskiego światła, które unosząc się z instrumentu, ruszyły w kierunku leżącego na ziemi Reiego, kilka pasm oddzieliło się od reszty otulając pierś [b] Ishira[/i], a dwie błękitne wstęgi poszybowały w stronę rannego boku Anette. Na pierwszy rzut oka widać było jednak że w stronę maga w hełmie poleciało ich najwięcej, okryły go one niczym delikatny koc. Gdy strumienie dotknęły waszych ran, zapiekły one lekko, potem zaś poczęły goić się w szybkim tempie. Znikały dziury w ciałach, pozostawiając jedynie nieduże rozcięcia, czy lekkie poparzenia. Magia skrzypiec nie wyleczyła was całkowicie, ale zażegnała największemu niebezpieczeństwu. Rei jednak. który był najciężej ranny, nadal nosił poważne znaki minionej walki. Moc nie zdołała uleczyć wszystkich ran, tak więc jego ciało zdobiły liczne ślady wbitych igieł, oraz kilka siniaków. Mimo to Shimizu uzdrowił go na tyle, iż kowal otworzył oczy, wybudzając się nagle ze swojego letargu.

W tym momencie na piętro wpadł staruszek obładowany bandażami, gazami ora nićmi.
- Widzę ze z wami lepiej. – mruknął z ulgą w głosie.- Mim oto dzieciaki dajcie się lepiej zabandażować.

Po kwadransie siedzieliście w salonie burmistrza a on nalewał wam herbaty do filiżanek. Ishir miał opatrunek na klatce piersiowej pod kurtką, Anette która opierała się chwile przez zakładaniem bandaża teraz pokornie siedziała przy stole w pełni opatrzonym bokiem. Shimizu jako jedyny nie miał na sobie śladu tego białego leczniczego materiału.
Rei zaś mógł kandydować do tytułu mumii roku. I zapewne miałby spore szansę wygrać. Z nieznanych powodów dostał również od burmistrza stylowy płaszcz (a przynajmniej w pewnych kręgach zapewne był uważany za naprawdę godny zazdroszczenia), czuł się też zdecydowanie lepiej, więc mógł z uśmiechem patrzeć w przyszłości. To że uśmiech skrywał bandaż było bez znaczenia.


Mała grupka magów z Fairy Tail stanęła teraz przed wyborem. Czy pozostać w mieście i zregenerować siły, czy też ruszyć w pogoń za uciekinierem, i pomóc grupie zwiadowczej która mogła mieć przez niego tarapaty. Obie opcje budziły ryzyko. Pozostanie w mieście mogło doprowadzić do pojmania Flufiego i Apolla lub czegoś gorszego. Natomiast ruszenie w pogoń mogło okazać się zgubne, jeżeli natkną się na naprawdę silnego przeciwnika. Życie składa się z szeregu trudnych decyzji. Teraz jednak trzeba było wybierać szybko...

Zwiadowcy

Apollo z nietęgą miną patrzył na tunelo-zjeżdzalnie. Miał co do niej złe przeczucia, wolał nie zjeżdżać tam bez reszty drużyny, znaleźli wejście, wszak o to chodziło. Fluffy zaś błyszczącymi oczyma wpatrywał się w dół. W jego umyśle powstawał ciąg przyczynowo skutkowy, który prowadził od zjeżdżalni do świetnej zabawy. Kotoczłek był tak zapatrzony w lodową zjeżdżalnię, że nie zobaczył, snu który czaił się za zaspą i robił skrupulatne notatki. Władca sennych marzeń, notował zaś jak szalony, by później wykorzystać zdobyte informacje do uśpienia opornego futrzaka. O tym jednak innym razem...

Apollo chciał już odchodzić od przejścia kiedy poczuł na swoim ramieniu uchwyt kociej łapy. Odwrócił się w porę by zobaczyć jak jego towarzysz skacze do tunelu z dzikim piskiem radości.
- Chyba żart...- jedynie to zdążył powiedzieć lwio-grzywy gdyż potem zadziałały prawa fizyki, a on został pociągnięty w głąb lodowej zjeżdżalni.



Lodowy tunel wił się, sprawiając że zjeżdżający, niemal robili w nim beczki. Fluffy śmiał się radośnie jadąc w dół wciąż nabierając prędkości. Faza zjazdu wchodziła właśnie w najlepszy moment, w którym to oczekuje się, długich prostych odcinków do nabrania prędkości, a potem tysięcy zawijasów by owy pęd wytracić. Kotoczłek zbliżał się do zakrętu w wyobraźni widząc już długą, prostą, lodową ślizgawkę.
Rzeczywistość bywa niestety okrutna, bowiem zakręt skrywał jedynie koniec zjeżdżalni.
Fluffy prychnął oburzony tą niesprawiedliwością dziejową, i odwrócił się by ruszyć w górę ślizgawki, ażeby dokonać kolejnego zjazdu. Zapomniał o mały acz istotnym fakcie Apolla zjeżdżającego za nim, więc w ostateczności obaj skończyli na ziemi. A dokładniej kotopodobny na lodzie, a lwio-grzywy na nim. To odebrało na pewien czas Flufiemu chęci do zjeżdżania.
Zwiadowcy rozejrzeli się po miejscu do którego trafili. Znajdowali się oni na sporej lodowej platformie, zawieszonej nad przepaścią. W lodowcach często kryły się takie rowy, jednak schody były już rzadkością. Tutaj natomiast na krańcu platformy znajdowały się metalowe schody prowadzące do tunelu w lodowej ścianie pod drugiej stronie rozpadliny.


Magowie stwierdzili że skoro weszli już w paszczę lwa ( po użyciu tej metafory przez Apola, Fluffy zajrzał mu do ust, ale jako że nie znalazł tam nikogo, stwierdził że o innego lwa chodzi.) to mogą zbadać co znajduje się w tunelu.
Cicho ruszyli przed siebie, a wydychane powietrze tworzyło kłęby pary, było tu zimniej niż na powierzchni, o wiele zimniej. Przeszli po oblodzonych chodach, a następnie krętym tunelem na odnalezienie nieznanego.
Korytarz nie był długi, a prowadził do dużej lodowej sali. Z sufitu zwisały wielkie, zapewne bardzo ostre sople, na drugim końcu pomieszczenia znajdował się kolejny korytarz. W jaskini jednak trwały żywiołowe pracę. Tuzin ubranych w grube zimowe płaszcze ludzi pracowało z kilofami w dłoniach. Uderzali oni miarowo w jedną ze ścian lodowej komnaty odłupując coraz to nowe kawały lodu. W centrum pomieszczenia obok potężnego lodowego filaru stało wiele skrzyń, zapewne z zapasami. Na pudłach zaś siedział ktoś, kto wyjaśniał wszechobecny zapach bananów.
Ubrany był w krótkie zielone spodenki zapinane na prosty pasek. Na sobie miał biała koszulkę bez rękawków, która opinała jego potężną klatkę piersiową. Na głowie zawiązana tkwiła czerwona bandana w białe kropki, oczy za przysłaniały czarne okulary. W potężnej dłoni, miał on banana, którego zajadał leniwie.
No i był małpą. Ale to szczegół nieprawdaż?


Małpiszon obserwował pracujących, a gdy skończył konsumpcje żółtego owocu, odrzucił jego skórkę za siebie i sięgnął do skrzyni po kolejnego. Gdy obierał go rzucił wesoły głosem do kopaczy.
- Ruszajcie się, nie płacimy wam za obijanie. No ruchy, ruchy! – po czym z satysfakcją zaczął pożerać banana.
Nikogo z kopaczy nie zdziwiło to iż małpiszon gada, cóż wszak jednym ze zwiadowców z Fairy Tail był przerośnięty kot, więc czemu się tu dziwić?

- Powinniśmy się wycofać i powiedzieć reszcie co tu znaleźliśmy. – mruknął Apolo do swego towarzysza. Ponownie wszystko leżało w puszystych łapkach Flufiego
 
Ajas jest offline