Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2011, 20:30   #19
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Ulica wydawała się opuszczona. Właściwie jeśli człowiek nie liczył ruszających się szkieletów i głosów, które zdawały się także mówić wprost do nich. Jedne zdawały się żałośnie błagać, jeszcze inne przepełniała ogromna agresja. Morbius nie miał pojęcia skąd wiedzą o nich cokolwiek, ale z tego co mówiły o nim wnioskował, że tak naprawdę gówno wiedzą. Faktycznie myślał czasem w ten sposób o Pepper, ale o Wilczce myślała tak połowa Center. W dodatku nie zdążył do niej uderzyć, a mała Neli? To już w ogóle było śmieszne. Mimo to grupa zaufała jednemu z głosów mówiącemu o zbiorniku wody. Czemu wszyscy sugerują, że powinien się umyć? Przerwał rozważania o tym czy głos w tym przypadku mówił wprost do niego. Przed nim rozgrywała się dość ciekawa scena. Z zainteresowaniem obserwował jak rogaty Koziołek Fikołek jak ochrzcił go w myślach zaczął gadać sam do siebie. Dobrze, że wężowa laska, która przyjęła tym razem postać wilczej laski wyjaśniła, że rzeczy które widzą i mogą zobaczyć bądź usłyszeć w tym miejscu mogą być tylko widziadłami istniejącymi jedynie w ich głowach. Jeżeli dobrze zapamiętał to miał to coś wspólnego z ochroną o której kobieta wspomniała wcześniej. Przynajmniej okazało się, że rogacz nie zwariował do reszty. Mógłby przysiąść, że jeszcze moment i rzuci się na nich w szale i zrobi się nieprzyjemnie. Na szczęście ten moment jeszcze nie nadszedł. Morbius miał go na oku na wypadek gdyby jednak miało to się zmienić. Chwilę dalej to Zhaaaw zdawał się przeżywać to samo co zdarzyło się rogatemu. Nie mógł mu pomóc, poza tym z tego co zrozumiał nie było bezpośredniego zagrożenia jeśli to co widzą nie istnieje prawda? Tak przynajmniej to sobie tłumaczył. Wyminął grupę, przyspieszając kroku żeby jako pierwszy dotrzeć do zbiornika wody do ktorego zmierzali. Gdzieś z oddali niczym echo jakiś głosów rozbrzmiało jakieś echo. Strażnik wziął je za głosy, które słyszeli wcześniej. Prawie w tym samym czasie zauważył blady niebieski rozbłysk mogący być właśnie tym czego szukał. Przyspieszył kroku w stronę krateru widzianego na horyzoncie. Przeszedł może kilkadziesiąt metrów stając przed wrakiem autobusu, którego kierowca najwyraźniej zaparkował w ścianie. W dodatku autobus płonął żywym ogniem co Strażnikowi wydało się dość dziwne jeśli weźmie się pod uwagę to, że życia w tym miejscu nie było najpewniej od dawna. Ogień powinien, więc dawno zgasnąć nawet jeżeli paliło się paliwo. Zajrzał do środka i o dziwo w środku prezentował się o wiele lepiej, siedzeń z materiału nie trawił nawet ogień, który płonął tylko na zewnątrz. Nie był pewny co jest tutaj iluzją, ogień czy może cały autobus? Stwierdził jednak, że nic tu po nim i powoli odszedł od tego dziwnego zjawiska. Nie minęło dużo czasu kied usłyszał za sobą znajomy lecz tym razem wyraźniejszy już odgłos z przed kilku minut. Tym razem mógłby przysiąść, że to wycie wilków. Cokolwiek to było, nie brzmiało dobrze. Odwrócił się do tyłu w kierunku z którego dochodził niepokojący dźwięk. Jego źródła nigdzie nie było widać. Coś jednak było innego niż to pamiętał. Zdał sobie z tego sprawę po kilku sekundach.

Autobus, który dopiero co płonął, stał teraz całkiem sprawny z cicho buczącym silnikiem. Dziwne, ale nieszkodliwe dla jego osoby. Wzruszył ramionami postanowiając, że zignoruje autobus i jak najszybciej znajdzie ten cały zbiornik. Gdy ponownie skierował spojrzenie w stronę celu wędrówki wyznaczonego im przez Shyede, wycie ponownie przerwało panującą wokoło ciszę. Tym jednak razem było znacznie bliższe. Mężczyzna mógł niemal poczuć gorący oddech na swoich dłoniach. Ponowne odwrócenie się nic nie dało. Świat za jego plecami był dokładnie taki sam jak chwilę wcześniej. Decydując się nie ryzykować kolejnego wycia zza pleców, doszedł do wniosku, że woli iść tyłem. Zrobił krok, odpowiedziała mu cisza. Przy drugim ponownie nic się nie stało. Przy trzecim zderzył się z czymś miękkim. Cokolwiek to było sprawiało wrażenie... Przyjemnego w dotyku, przynajmniej skóra na jego dłoni mogła to stwierdzić. W dodatku ciepłe, lekko owłosione...

Powoli próbuje wybadać dłonią z czym ma do czynienia. Nie wierzy bowiem, że widziadła mogą być namacalne.

-Eee. Jest tam kto?

W chwili gdy jego dotyk się pogłębił, a z ust padło pytanie, poczuł jak temperatura jego dłoni wzrasta w dość szybkim tempie. Gdy ją wycofał, na skórze pojawiły się liczne, aczkolwiek nie powodujące bólu, pęcherze. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to, że makabryczne strupy nie powodują bólu. Zareagowł instyktownie, w jego drugiej dłoni w ciągu sekundy zalśnił xenotytanowy sztylet.

Ostrze wbiło się w coś miękkiego po czym opór zelżał by wreszcie całkiem zaniknąć. Na ostrzu pozostały złote smugi, przypominające krew. W dotyku również przypominała ciecz płynąca zazwyczaj w żyłach człowieka. Smak jednak był nieco inny, jakby słodki zamiast metalowego. Jednocześnie był upajający. Na jedną, krótką chwilę Strażnik poczuł się silny, niemal niezwyciężony. Wrażenie jednak szybko minęło pozostawiając po sobie dziwną pustkę.

Nie widząc nic w miejscu w którym przed chwilą czuł wyraźnie czyjąś obecność rozgląda się za pozostałymi członkami grupy. Najbliżej niego bo kilka kroków w kierunku z którego przyszedł była ich odmieniona przewodniczka. Stracił przez moment ochoty do żartów, zignorował też jak mogło się wydawać ponury nastrój kobiety.

-Widzisz to?


Wyciągnął przed siebie zdrową dłoń w której ściskał sztylet.

-I to?

Pokazał pęcherze na drugiej.

Z początku sprawiała wrażenie jakby chciała go minąć. Niemal jej się to udało gdy nagle przystanęła, odwróciła się w jego stonę i szybkim ruchem zamknęła jego dłoń w swojej.

- Feria... - Warknęła gniewnie po czym wyrwała sztylet niemal łamiąc mu przy tym kości. - Czy was trzeba niańczyć niczym małe dzieci? - Zapytała wydając z siebie bardziej zwierzęcy niż ludzki głos. - Próbowałeś tego? - wskazała na ślady plamiące ostrze po czym pospiesznie wytarła je o ubranie. - Zresztą to właściwie bez znaczenie skoro jedna z nich wzięła cię na celownik.

Zaklął głośno i zgarbił się próbując poradzić sobie z nagłym uczuciem bólu. Rzeczywisty ból sprawił, że zdał sobie sprawę, że w drugiej wciąż pokrytej bąblami nie odczuwa go wcale a przecież powinien. Czyżby to była kolejna iluzja? Nie zaprzątał sobie głowy tym zbyt długo. Poczuł gniew w stosunku do wilczycy i musiał dać mu jakieś ujście.

-Co jest z tobą nie tak wariatko, czemu to zrobiłaś do cholery?

-Wolałbyś bym ją złamała? Nie martw się, jeszcze będzie ku temu okazja. - Wyciągnęła w jego stronę sztylet trzymając za ostrze. - Jak wspomniałam to i tak bez znaczenia. Ferie są dość żarłoczne, a ta na dodatek skosztowała już zarówno twego ciała jak i ostrza. W sumie... Miło cię było poznać.

Odebrał swój sztylet lekko krzywiąc się kiedy zacisnął na nim swoje palce chorej dłoni na tyle by ten nie wyślizgnął mu się na ziemię. Nie schował go jednak i gniewnie spoglądał na Shyede.

-Możesz mi wreszcie powiedzieć o czym ty do diaska do mnie mówisz? Mówiłaś, że te rzeczy naprawdę tu nie ma i nie mamy się czego bać.

- Nie macie ochrony... Mogłeś przegapić tą drobną wiadomość, jednak fakt pozostaje faktem. Jesteście jak pachnący prosiak podany na srebrnej tacy z jabłkiem w pysku. Ciebie już ktoś skosztował, pozostałych jak na razie tylko liznął. Ruszcie się lepiej zamiast tak...


Nie dokończyła, a przynajmniej jemu nie było dane usłyszeć reszty wypowiedzi. Wycie rozległo się zewsząd zagłuszając słowa, które padały z jej ust. Otulił go powiew ciepłego powietrza niosący z sobą słodką, kuszącą woń.

-Morbiusie... Chodź do nas słodki książe... - Ciche głosy szturmem wdarły się w jego umysł zlewając z nieustającym skowytem wilków. - Chodź...

-Słyszałaś to? Ktoś mnie woła i jeszcze te wycie...


Zmrużył lekko oczy i zdawał się być lekko otumaniony. Ledwo rejestrował, że ostatnie zdanie wypowiedział na głos. Zrobił krok w kierunku z którego dochodziły wzywające go głosu po czym zawahał się przez moment, odzyskując na moment zdrowy rozsądek. Zdawał się walczyć z hipnotycznym wpływem pod jaki został poddany.

Shyede coś odpowiedziała, wyciągnęła w jego stronę rękę jednak ta przeszła przez ciało jakby go tam nie było. Prawie tego nie zauważył. Jego uwagę skupiła błyszcząca sylwetka kobiety




- Poddaj się nam... - Głos, coraz wyraźniejszy, dobiegał z ulicy odbiegającej od tej, którą do tej pory podążał. - Czekamy na ciebie... Chodź do nas... - Z każdą chwilą jego moc nabierała siły.


Przez chwilę myślał, że tak właśnie zrobi. Zresztą nie było to znowu taka straszna perspektywa a zew, który poczuł wypełniał go spokojem, którego nie poczuł od dawna. Może lepiej byłoby gdyby zatrzymał się tu, chociaż na chwilę i zobaczył co mają mu do zaoferowania owe głosy? Im dłużej tak trwał tym bardziej wyraźniej widział kształt formujący się przed nim. Świat natomiast zdawał się od niego odpływać coraz bardziej. Kolory zanikały tracąc znaczenie ustępując złotemu blasku kobiety do której musiał należeć ten kojący zmysły głos. Bo była to kobieta jak mógł stwierdzić z całą pewnością po coraz wyraźniejszej sylwetce. Im bardziej nabierala wyrazistości tym bardziej jej pragnął. W tym czasie w jego umyśle pojawił się także inny głos. Głos, którego nie mógł rozpoznać. Potem uznał, że musiała być to część jego umysłu, która nie mogła pogodzić się z jego działaniem. To nie jest prawdziwe Izzak. Wiesz, że to nie dzieje się naprawdę. Walcz z tym. Próbował go zignorować, zagłuszyć, ale ten wciąż uparcie robrzmiewał w jego głowie. Dołączył do wycia wilków i do grona innych, zdecydowanie bardziej przyjemnych głosów. Poczuł się rozdarty jak nigdy przedtem. Mimo tego, że zrobił jeszcze kilka kroków w przód wyciągając dłonie w kierunku złotej istoty w końcu upadł na kolana spuszczając głowę w dół i zamykają oczy. Trwał tak przez moment, zbierając siły po czym krzyknął tak głośno ile tylko miał siły w płucach.

-Zostawcie... Mnie... W spokoju...

Dodał już o wiele ciszej. Zwykły oddech sprawiał mu trudność a puls szalał jakby biegł nieustannie przez godzinę powoli jednak otwierał oczy a kontury świata wydawały się wracać na swoje miejsce.
Przed nim stała Shyede, jednak jej wygląd był nieco inny od tego który widział gdy odbierała mu sztylet. Zamiast półwilczycy stała przed nim kobieta w długiej, czarnej szacie spływającej fałdami aż do stóp. Szeroko rozłożone, czarne skrzydła lśniły w mdłym blasku słonecznym, pozwalając mu dostrzec każde pojedyncze pióro. Miała rozłożone ręce, jakby broniła go swym ciałem, co było ostatnią rzeczą jaką można się było spodziewać po ich przewodniczce. Trwało to jednak tylko chwilę. Gdy zamrugał obraz znikł by ukazać mu tą samą kobietę-wilka, która towarzyszyła im od początku drogi przez miasto. Stała przed nim z gniewnym spojrzeniem i wyrazem pogardy w oczach.

-Co ty do cholery wyprawiasz?


Próbował powiedzieć coś, cokolwiek, ale ze zdumieniem stwierdził, że z jego ust dobiega tylko coś przypominającego niezrozumiały pomruk. Był wyraźnie oszołomiony metamorfozą Shyede. W dodatku wciąż odczuwał skutki spotkania z czymś co kobieta określiła jako Feria. Próbował przełknąć w ślinę, ale poczuł niesamowitą posuchę w gardle. Myślenie i składanie zdań przychodziło mu z wielkim trudem. Ledwo zrozumiał znaczenie słów wilczycy w dodatku zaskoczył go jej agresywny ton. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał i taka była jego ostatnia myśl kiedy upadł na bok tracąc przytomność.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline