Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2011, 21:33   #34
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Ostatnia Karczma, początek Kwietnia 251 roku



Czwartego dnia po pogrzebie synów Thurg zmarł w pokoju na piętrze. W samotności. Andarasa, który od czasu bitwy w karczmie praktycznie nie odchodził od łoża umierającego, próbując wszystkiego co umiał, to nie było przy nim akurat wtedy. Jakby stary wódź wybrał śmierć w pojedynkę nad towarzystwo nieznajomego. Animista, choć wiedział, że stan Dunlandczyka jest beznadziejny, to nie odpuszczał. Jednak nie pomylił się w diagnozie. Im intensywniej skupiał się na amulecie chory coraz bardziej opadał z sił wzmocnionych wcześniej leczniczą magią. W końcu organizm nie wytrzymał, lecz zanim się to stało zdążył opowiedzieć animiście kim jest i co zamierzał. Stający pod zamkniętymi drzwiami Endymion z Kh'aadzem podsłuchali wszystko przeganiając równie ciekawskiego karczmarza.

Po upadku Saurona mieszkańcy Dunlandu, którzy stanowili część armii Sarumana, obiecali nie występować nigdy więcej zbrojnie przeciwko wolnym ludom Śródziemia, chowając starożytną nienawiść do Rohirów za rzeką Isen. W pierwszych dziesiątkach lat panowania Elessara liczba najbardziej zatwardziałych band dunlandzkich, jak je wszyscy nazywali, systematycznie tępiona spadła do poziomu marginalnego zagrożenia. Niewiele większego od innych band zbójeckich w mniemaniu Strażników Północy. Dunland nigdy nie uzyskał statusu królestwa, lub choćby autonomii, więc izolował się lud na wpół barbarzyńskich górali, skupiony wokół nielicznych grodów i wiosek, żyjąc z polowania i pasterstwa. Wraz ze wzrastającą potęgą Zjednoczonego Królestwa malała szansa na własne państwo, a władycy dunlandzcy nie pogodzili się z utratą zielonych równin, pielęgnując w sercach chęć zemsty na ludzie Eorla za śmierć Freca i głęboki uraz do Gondoru za niesprawiedliwość jakiej doznali z ich reki w zamierzchłych czasach. Wielu Dunlendingów jako lwia część odbudowanego Tharbadu, będąc pionierami i kolonizatorami, mieszając się z migrantami z innych krain, wywali znaczny wpływ na światopogląd i politykę tego miasta, zaszczepiając w nim co najmniej niechęć do “Władców koni”, rywalizację z Minas Tirith i aspiracje do osiągnięcia statusu wolnego miasta. Nastroje społeczne Tharbadu sympatyzowały z nostalgią Dunledingów.

Thurg planami i wiedzą dzielił się z synami, trzymając Zarisa z daleka od szczegółów. Młody przyjaciel rodziny i syn przyjaciela wodza Dunlandu, Cadoca, podobnie jak jego ojciec, doradca i drugi po Thurgu autorytet pośród narodu, był przeciwny ugodzie, współpracy i sojuszu z Eldarionem. Jak niemal wszyscy w historii nie wierzyli w dyplomatyczne rozwiązania, które widział ojciec Orga i Torga. Zabity przez Endymiona król wiedząc o zbliżającej się wojnie, wiedząc o licznych szpiegach w Białym Mieście, chciał zaproponować w Annuminas pakt, w ramach którego Dunlendigowie mieli zdradzić wrogów Zjednoczonego Królestwa, do tego czasu udzielając ważnych informacji. W zamian oczekiwał co najmniej własnego państwa ze stolicą w Tharbadzie.

Zaris słyszeć nie chciał o odcięciu nogi. To zaklinał się na wszystko, że już woli umrzeć, to złorzeczył wymyślne przekleństwa od których więdły uszy i pewnie dlatego żona karczmarza, Hanka, słysząc takie sprośne, pikantne rugi oblewała się raz po raz obfitym rumieńcem.

Ranny nie chciał z nikim rozmawiać. Nie reagował na głos rozsądku ani na grożące tony. Dopiero po śmierci Thurga najpierw przysiągł zemstę, później na wieść, że będzie wolno mu zabrać ciało wodza do domu z opłaconym przez Andarasa farmerem, rozwiązał mu się nieco język.

- Nie chciałem dziewczyny chędożyć...W moich stronach kobita jak rękę na chłopa podniesie to tylko raz w życiu, bo później już jej ochota odchodzi na to… Thurg był ostatnim królem mojego ludu i więcej synów nie miał… Głupcy…Gadać o czym nie mam z wami więcej…

Andaras zapłacił miejscowemu farmerowi za przewiezienie rannego Zarisa razem z ciałem Thurga do ich rodzinnych stron. Endymion krzywo patrzył za wolno puszczonymi, lecz przecież oddał ich w opiekę elfa, dzięki którym Dunlanczycy spoczywali teraz na wozie. Martwy obłożony lodem i ranny zawinięty w skóry.

Odjeżdżający na wozie Zaris, palony gorączką, zlany potem, obserwującym gapiom pokazał na moście pożegnalny gest. Rozprutego palcem gardła. Kh'aadz mógł przysiąc, że gołowąs patrzył wtedy wprost na niego rezerwując szczególnie mu tę czułość.








[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=R2XaJzKETxU&feature=related[/MEDIA]


Tego wieczoru "Pod Mostem" było gwarno. Rodzina karczmarza z ulgą pożegnała trupę aktorską na drugi dzień po spaleniu ciał Amioli i Makhlera. W ich miejsce rozrywką zajęli się miejscowi, co bardziej muzykalni farmerzy, którzy węsząc nosem szybko zbliżającą się wiosnę, teraz licznie oblegali karczmę rozprawiając o śmierci, która zagościła niespodziewanie w progi ich małej osady.

Endymion, Kh’aadz i Andaras siedzieli przy wspólnym stole obsługiwani przez czarnowłosą Ameę odzianą w mahoniową zwiewną suknię. Każdego dnia limo dziewczyny zmieniało kolory, lecz zioła Animisty i troskliwa opieka ukochanego strażnika działały cuda i mimo wciąż utrzymującej sie lekkiej opuchlizny, córka karczmarza wyglądał uroczo, śmiejąc się i żartując. Zostawiła przykre chwile sprzed kilku dni za sobą, każdej nocy snując co ucha Endymiona plany o wspólnej przyszłości, wyznając mu miłość i najskrytsze marzenia. Wymyślała imiona ich wspólnych dzieci wyraźnie oczekując jakichś deklaracji od kochanka, którego jej rodzice jak najbardziej akceptowali. Wręcz wyganiali jedynaczkę do łoża w ich zamysłach już przyszłego męża córy, traktując Strażnika niemal jak oficjalnego narzeczonego.

Rana Kh’aadza, podobnie jak Endymiona, nie była groźna i choć krasnoludowi wszystko się goiło jak na przysłowiowym psie i mógł spodziewać się szybszego powrotu do zdrowia jak człowiek, to obaj ranni potrzebowali nieco więcej jak czterech dni do odzyskania pełni formy. Niemniej odniesione w walce obrażenia zasklepiały się jak odtąd bez komplikacji, a zmieniane opatrunki z ziół i kilka dni byczenia przy kominku dodawały wszystkim sił, pozwalając nieco zdystansować do wydarzeń ostatniego tygodnia. Andarasa zaciekwił czarny, skórzany tubus opieczętowany Khaazadzkimi runami, który dostrzegł ukradkiem. Kh'aadz nosił pojemnik schowany pod kaftem na piersi. Zdawał się strzec jak oka w głowie, bardziej jak siebie przed magią elfa, co wydawało się sie do tej pory niemożliwym do pobicia. Endymion sam zmieniał opatrunki, choć jemu pchnięcie Thurgowego ostrza dokuczało bardziej i już wiedział, że zostanie po nim paskudna blizna na całe życie.

Śniegu na trakcie było coraz mniej. Nareszcie był przejezdny. Woda wzbierała jeszcze bardziej, gdy topniał na zboczach i przełęczach Rhunduaru, miedzy którymi wiła się Mitheithel niosąc rozpuszczającego się lodu. Każdy dzień zdawał się być jaśniejszym, jakby dłuższym i zdecydowanie cieplejszym.

Andaras w dłoniach obracał kawałek metalu długości dłoni, który pokazał mu Strażnik tego wieczoru. Na złamanej końcówce ostrza widniał fragment zapisu runicznego.




Pół-elf patrzył na elficki grawer, podobnie jak krasnolud, który jednak mógł podziwiać tylko kunszt dobrego kawałka kowalstwa. Ponadto krawędź stali była wciąż ostra jak brzytwa.






Kilka godzin później, ciemną nocą, przy wschodzącej pełni księżyca, który rzucał srebrny blask po śnieżnej bieli ziemi, Umbarth pchnął ciężkie drzwi Ostatniej Karczmy i został powitany ciepłym trzaskiem wesołego ognia z kominka. Jednak nie przedzierał się przez pięć mil przez śniegi po nocy, żeby wygrzewać zmarznięte kulasy przy palenisku. Mógł to zrobić zostając w domu. Zdjąwszy z pleców łuk, z którym nigdy się nie rozstawał, dziarskim krokiem ruszył wprost do baru, gdzie gestem zamówił tak trunek jak i ucho karczmarza, któremu widać było miał coś ważnego do powiedzenia. Mimo później pory najwyraźniej nikt jeszcze nie wybierał się do spania, bo „Pod Mostem” było gwarno.

- Nieswojo się czuję, Gyb, nie podoba mi cosik się na farmie ostatnimi czasy podziewa... Oj, wcale mnie sie to nie uśmiecha... – pociągnął solidnie nalewki, wytarł rękawem zarośniętą gębę z gęstej cieczy i ciągnął dalej, a Gybon tylko w milczeniu potakiwał głową.

- Ostatnim tygodniem widziałem wilcze ślady na śniegu, na drugim brzegu rzeki... – podrapał się po szczecinowatym zaroście podbródka i wyraźnym dreszczem przepędził ze starych już kości zalęgły ziąb nocy i może bojaźni. – Myślę se, ot wilk się pałęta, choć sprawdzić dobrze jak nie miałem przez te wody rozlane... Alem wszak wycia żem po nocy nie słyszał... No nie wiele więcej jak zawsze, ale i żadnych większych śladów wilczej gromady też żem nie uświadczył, więc se myślę, że to jaka wilcza przybłędą się pałęta przy farmie... - a karczmarz tylko kiwnął głową nieobecny, błądząc myślami zupełnie gdzie indziej.

- Więc razem z młodym postanowili my czatować. I wiesz co? - wyczekująco spojrzał na karczmarza, który jednak wydawał się go słuchać tylko jednym uchem, bo bardziej uważnie omiatał wzrokiem karczmę, gdzie przy stolikach siedzieli liczni goście. Trójka wybawicieli i gromada miejscowych. Ci ostatni po niedawnych wydarzeniach w karczmie mieli o czym rozprawiać. Okazało się, że nic nie przyciąga klientów tak jak zamknięta karczma za drzwiami której ominęło ich tak wiele. Teraz żywo doglądał czy im oby trunku do kufli nie brakuje tudzież cieplej polewki ze skwarami do misek.

- Gyb..., Gybon! – Umbarth przywołał na ziemię barmana – Posłuchaj mnie, no! Nigdy nie zgadniesz! Widzieli my dzisiaj wilki w końcu, w czerniuśką noc, chociaż ciężko było mi tego leniwego Barta na pole wyciągnąć, alem w końcu go pytam nad rzeką, i co? Co to jest? – przejęty farmer zapomniał już o swojej nalewce wyczekująco wpatrując się w karczmarza z zapartym tchem i niemal jąkając się wykrztusił z siebie – Ktoś na nich jechał, Gybon. Jechały, powiadam, te śmierdzące gobliny co to Górole gadali, że ich tera czasem po Trollshaws widują – przypomniał sobie o nalewce i wychylił resztę. - Dasz wiarę? Nidgy wcześniej nie widziałem orka, ale nic innego być to nie mogło!

Stał przez chwilę zatopiony we wspomnieniu i po chwili ocknął się i ciągnął dalej.

- Tom przychodzę prosto tutaj, jak stoję, upewniwszy sie wprzódy, że obejście bezpieczne, a stara i młody z chałupie zamknięte z Szelmą i Rudym do obrony. Toć też temum tutaj przyszedł, coby się przekonać, czy te dziwne podróżne wciąż tutaj u ciebie siedzą – głową potrząsł w stronę stolika elfa, krasnoluda i strażnika, i głośno kontynuował – I sobie myślę, zajdę, zobaczę, zapytam, czy może oni zechcą farmerowi pomóc wybadać co tam się po prawdzie podziewa. Nie idzie mi samemu tym zająć, bo noga w te ostatnie mrozy dokucza pierońsko, a i oni, cóż wszak wyglądają na takich co to sobie z tym pewnikiem poradzą, co nie? Wszak rozeszło się już o nich po okolicy i ludziska mnie mówili jak sobie ze skrytobójcą tutaj poradzili i bandą dunlandzkich drabów!

Siedząca przy kominku, wspomniana przez Umbartha, trójka gości słyszała wszystko.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-04-2011 o 01:54. Powód: literowki, imię NPca
Campo Viejo jest offline