Ludziska rozgadały się niczym przekupki na Piazza Balliano w Miragliano. Każdy teraz przedstawiał się i opowiadał w czym to jest najlepszy, dobry albo do dupy. Krasnolud znów wodził po twarzach ludzi i w końcu nie wytrzymał. Odcharknął i splunął obficie na ściółkę tuż obok buta doktora.
- Stulcie mordy, psiamać - zaklął. - Pogadacie sobie jak już będzie po sprawie, przy kuflu piwa czy cokolwiek innego pijacie. Teraz trzeba ruszać!
Jakby ponaglony słowami najemnika, kupiec zadecydował o swoim powrocie do wsi. Wóz już był postawiony na koła a chłopi gotowi ciągnąć go przez całą drogę. Kupiec rzucił jeszcze ostatnie, błagalne spojrzenie i odjechał. Po chwili światło pochodni dzierżonych przez chłopów zginęło zupełnie w mroku nocy.
Nie miał co liczyć na towarzyszących mu ludzi. Musiał iść pierwszy, całkowicie zdając się na swoje umiejętności w dziedzinie skradania, tropienia i wykrywania pułapek. „Nosz kurwa mać, przez tą bandę rozgadanych durniów jeszcze wlezę w jaką dziurę albo co mnie ustrzeli w ciemności. Ale przecie nikt z nich pierwszy nie pójdzie, zaraz zaczną się licytować albo losy ciągnąć...” - pomyślał i zarzucił tarczę na plecy. Z plecaka wyciągnął pochodnie, którą zapalił i ruszył wolno, bacznie patrząc pod nogi.
Skalfkrag czuł, że coś go obserwuje. Że coś czai się w ciemnościach i patrzy na jego plecy. Co chwilę oglądał się na boki, starając wypatrzyć w ciemnościach zalegających między drzewami, tajemniczego obserwatora. Nic nie dostrzegł, zwłaszcza że światło pochodni wydawało mu się nieco przytłumione, nie tak jasne jak być powinno.
- Na brodę Grimnira! - wyszeptał i strach, jaki zakiełkował w jego sercu, zniknął. Przeszedł jakieś sto metrów, wijącą się między drzewami ścieżką. Nie było na niej żadnych pułapek, w każdym razie w żadną nie wpadł. Teraz stał na rozwidleniu. Jedna odnoga prowadziła w prawo, druga w lewo.
- No mądrale! - zakrzyknął do idących za nim ludzi. - Gdzie teraz proponujecie się udać? |