Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2011, 14:22   #20
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Zhaaaw? Kogo masz ratować? Czemu jej nie pomagasz? Zhaaaw?

"Ale... właściewie komu miałbyś pomóc?"

- Zhaaaw, gdzie jesteś? – zapytała cicho – Zhaaaw?
Nie otrzymał odpowiedzi, jej słowa odbiły się szepczacym echem - Zhaaaw, Zhaaaw, Zhaaaw....

"Gdzie ja jestem?"

Było ciemno, zimno i mgliście. Wielka, czarna przestrzeń, w której jedyną pewną rzeczą była lepka ziemia pod stopami napawała lękiem.

- Mija, skarbie chodź do tatusia.
Głosy, tylko głosy głośne, ciche, błagalne, grożące... Głosy dochodziły z każdej strony, tak, jakby była okrążona.
- Bądź grzeczną dziewczynką. Spójrz, twoja mama tu jest. Nie przywitasz się? Chodź tu do cholery ty wyrodna suko. Tylko ciebie nam tu brak. Chodź do tatusia.

- Ccco... co ty tu robisz? – Rozejrzała się niespokojnie. Nikogo nie było. - Odejdź. Nie zbliżaj się! – krzyknęła na wszelki wypadek, chciała brzmieć stanowczo. Chciała.

"Co robić, co robić? Myśl Mija, myśl do cholery, myśl!"

Po chwili ojciec, a właściwie jego głos zniknęły, pojawiły się kolejne, nie mniej przerażające.

- Wstawajcie, już świta. Słyszycie? Obudźcie się!

Poderwała się nagle. Jej oddech był ciężki i nierówny, na chwilę przymknęła oczy. Otworzyła i... odetchnęła z ulgą. Wszystko było w porządku, Jeśli za porządek uznać można dwóch nieznanych facetów, dziwnego rogacza i żmijkę to było ok.

***


- Już nic mnie nie zdziwi – stwierdziła w myślach widząc to, co było kiedyś miastem, tych, którzy byli kiedyś ludźmi, a wcześniej tą, która była dotychczas wężowatą panną.
"Paranoja."
Zmieniła zdanie gdy znów usłyszał głosy.
- Odejdźcie proszę, odejdźcie – jej usta poruszały się w niemych słowach.
"Co tu się dzieje..."

Zemdlonym Morbiusem po chwili zastanowienia zajęła się Shyede. W tym samym czasie gdy kobieta-wilk pochylała się nad jego ciałem, Mija usłyszała pierwsze wycie wilka. Nie było dalekie ale i nie na tyle bliskie by wzbudzać niepokój. Trwało jednak bardzo długo jakby zwierzę które wydało je ze swojego gardła nie musiało oddychać.
- Czekają na was. Okrążają, a wam nigdy nie uda się przed nimi uciec. - odezwał się głos w jej głowie. Już wkrótce do nas dołączysz siostrzyczko.

- Czym jesteś? - zapytała cicho? - I gdzie?

- W twojej głowie, nie słyszysz? Jestem tam tylko na tą krótką chwilę. Tą, tuż przed twoją śmiercią... - Wycie rozbrzmiało bliżej powodując lekkie drgania powietrza. - Tą krótką, bardzo krótką chwilę... - głos zaczął niknąć jakby istocie która go wydawała zabrakło sił lub uznała, że nie ma po co się męczyć skoro Mija wkrótce do niej dołączy.

- Słyszę i właśnie to mnie niepokoi -
starała się zachować spokój, choć kolejne słowa niewidzialnej istoty zdecydowanie w tym nie pomagały. - Dlaczego miałabym zaraz zginąć? - zapytała niepewnie. - Kim jesteś?

Odpowiedź nie nadeszła. Również wycie ucichło przez co nad miastem zapadła głucha cisza. Nawet jeden krzyk szkieletu, odgłos upadającego kamienia, oddechu... Nic. Zdawać by się mogło że taki stan rzeczy trwa nieskończenie długo. Gdy więc męski głos rozbrzmiał w jej wnętrzu, ciężko było powstrzymać krzyk.
- Mija...

- Zadałam pytanie - zaczęła po chwili milczenie. Nie ruszała się, nie miała odwagi. - I czego chcesz.
"To tylko omam, omam" - powtarzała sobie próbując zachować rozsądek.

- Mam pytania... Dużo pytań na które muszę poznać odpowiedź dlatego, moja daleka kuzynko, wybaczysz mi to co teraz uczynię.
Głos zamilkł, a zamiast niego rozległ się łopot skrzydeł za którym pojawił się wiatr wzbijający w powietrze fragmenty białej mazi, rozrzucający szkielety i niemal przygniatający do ziemi. Czyjeś dłonie chwyciły ją mocno w pasie po czym uniosły w górę przy wtórze zaniepokojonego okrzyku Shyede.
Ziemia oddalała się z zawrotną prędkością.

-Shyede?!
Jej krzyk zaginął wśród hałasu jaki powodowały skrzydła.

- Uspokój się, nic ci nie zrobię. Ona ci nie pomoże. - W głosie brzmiała łagodność i smutek. Miał miłe dla ucha brzmienie, które niemal zmuszało do poddania się wypowiadanej przez niego sugestii. Ramiona, które ją obejmowały były muskularne, jednak nie przesadnie. Czuła ciepło na plecach i łaskoczący oddech na karku. - Zaraz będziemy na miejscu. - Mówił normalnie, nie wdzierał się już w jej głowę, a mimo to był doskonale słyszalny.

- Czemu mam Ci zaufać? Tobie, nie jej? -
głos Miji zabrzmiał nieco poddańczo, jakby prosiła, nie pytała. Przez chwilę czuła się bezpiecznie. "Nie jesteś tu bezpieczna, ocknij się" - jakiś głos w głowie próbował sprowadzić ją na ziemię. Dosłownie i w przenośni. - Jesteś omamem? - wypaliła dość bezmyślnie.

Roześmiał się, jednak więcej w tym było dziwnej rezygnacji niż wesołości.
- Nie, nie jestem omamem. Nie proszę również byś mi ufała, a jedynie się uspokoiła. Zaś co do Samaeli to nie powinnaś się nawet zastanawiać nad zaufaniem. Jesteśmy. - Zakończył jednym słowem po którym nastąpił lekki wstrząs.

Gdy wiatr ustał usłyszała wesołe bzyczenie owadów. Słońce, lśniące na błękitnym niebie, obdarzyło ją łagodną pieszczotą swoich promieni. Wszędzie było zielono, trawa lekko falowała poruszana słabymi powiewami wietrzyku. Stali pod jabłonią rosnącą na szczycie niewielkiego wzgórza.

- Głodna? - zapytał wskazując dorodne owoce.
Był przystojny, nie w ten narzucający się sposób, raczej było to piękno subtelne, nadające się na uwiecznienie przy pomocy pędzla jakiegoś dawno zmarłego malarza. Długie włosy spływały kaskadą złota aż do ramion. Błękitne oczy spoglądały ciekawie wyczekując odpowiedzi. Oczywiście były też skrzydła, duże, białe, złożone na plecach i wyglądające dziwnie krucho.

- Samaeli? -
zapytała przy lądowaniu starając się odwrócić twarzą do rozmówcy. - Gdzie... gdziem jesteśmy? - zapytała z wyraźnym zachwytem rozglądając się po okolicy. W końcu przeniosła wzrok na... przez dłuższą chwilę przyglądała się w milczeniu istocie, która stała przed nią. - Kim jesteś? - odezwała się w końcu nieco speszona. Domyślała się odpowiedzi.

- Jestem Kamael, jeden z członków rady anielskiej. Jesteś na naszym terytorium. Sprowadzając cię tutaj łamię wszystkie prawa jakie zostały stworzone. Jak ci się podoba po tej stronie zapory? - Pełnym gracji ruchem reki zakreślił krąg wskazując na łąki, słońce i ich jabłonkę.

- Po co mnie sprowadziłeś i kim ona była? - weszła mu z słowo.

- Już ci mówiłem, Mijo. Muszę zadać ci kilka pytań. - Odpowiedział na pierwszą część pytania. - Masz na myśli Samaelę?

- Mam na myśli tą wężowatą - zastanowiła się przez moment - Wilczą pannę. Shyede.

- Samaele lub jak niektórzy ją nazywają Satanaelę. Shyede to pewnie jedno z jej wymyślonych imion, których używa w kontaktach z przybyszami. Była kiedyś jedną z nas - w jego głosie bardzo wyraźnie zabrzmiała tęsknota. - To były piękne czasy. Kiedy jednak odmówiono wstępu do Królestwa jej siostrze wywołała wojnę w efekcie której znaleźliśmy się na tej planecie. To potężny sojusznik, Mijo. Jednocześnie jest z niej wyjątkowo zacięty wróg. Wam jednak z jej strony nic nie grozi. Czuję na tobie ślad energii jej siostry, która chroni was przed gniewem Samaeli. Jest to jeden z powodów dla którego cię tu sprowadziłem. Powiedz mi gdzie spotkałaś Lucyferę?

- Shyede? Hmmm obudziliśmy się na Ziemi. Bo podobno to Ziemia. Ona zjawiła się nie wiadomo skąd. Podobno miała się nami zaopiekować. - Nie wiedziała ile może mu powiedzieć, komu powinna zaufać. - Chcesz wyciągnąć ze mnie jakieś informacje, co potem, gdy nie będę już potrzebna?

- Nie pytałem o Sam... Shyede. - poprawił się spoglądając z troską na kobietę. - Może to nie był taki dobry pomysł. Umysł to dość kruchy twór, a bariera ma potężne zabezpieczenia... - Brzmiało to tak jakby mówił do siebie. - Wybacz. Gdy odpowiesz na moje pytania odstawię cię do twych towarzyszy.

- Kim jest Lucyfera? Jej siostrą? - zmrużyła oczy, przyłożyła palce do skroni, tak jakby czuła duży ból głowy. - O co w tym wszystkim chodzi? - zabrzmiało jak prośba. Zrobiła kilka kroków do tyłu. Jej plecy natrafiły na pień jabłoni. Oparła się o drzewo, czuła się słaba.

Ruszył za nią jakby obawiał się, że zacznie uciekać.
- Już to mówiłem. Jej siostra, ta której odmówiono wejścia do Królestwa. - mówił spokojnie i bardzo wolno jakby miał przed sobą dziecko. - Czuję na tobie jej moc, ochronę którą na ciebie nałożyła. Zależy mi na informacji o niej. Po wojnie i zesłaniu na tą planetę opuściła nasze szeregi niemal dosłownie. Nie możemy jej odnaleźć. Ja nie mogę, Shyede również aczkolwiek nie spowiada mi się ze swej wiedzy. Gdy pojawiła się tu niecałe dwieście lat temu omal nie doszło do zburzenia granicy. Jej światło spowiło całą planetę po czym zgasło. Wraz z nim zamilkł głos Stwórcy, a my pogrążyliśmy się w chaosie. - przerwał, sięgnął dłonią w górę i zerwał czerwony owoc. - Proszę, są słodkie i soczyste. Nie bez powodu mówi się że spowodowały pierwszy grzech.

- Nie wiem kim jest, nie pamiętam bym kiedykolwiek ją spotkała. Mówię prawdę. Nie wiedzieć czemu, ale mówię. - Dość niepewnie wzięła od niego jabłko, zważyła je w dłoni, obejrzała. - Chyba nie potrafię Ci pomóc - westchnęła wciąż zastanawiając się czy robi dobrze w ogóle z nim rozmawiając. Wydawał się jednak bardziej wiarygodny niż wężowata panna. - Skąd się wzięła bariera? I w czym mamy tak naprawdę mamy wam pomóc, bo mamy? - gubiła się w tym wszystkim. Zdecydowanie.

Wyraźnie osłabł, przyklęknął na jedno kolano, jednak wciąż wbijał spojrzenie w kobietę. Nadzieja widoczna w jego oczach nie chciała się tak łatwo poddać.
- To niemożliwe. Czuję ją na tobie, a wierz mi że wszędzie rozpoznam ślad mocy Poranka. Czy nikt nie ofiarował ci w ostatnim czasie ochrony? Młoda, piękna kobieta o długich, niemal białych włosach? Możliwe, że była skąpana w błękitnym świetle. Kiedyś lubiła ten efekt. Wzlatywała wysoko na nieboskłon i jaśniała swym cudownym blaskiem. - Pochyliła głowę przerywając tym samym wzrokowy kontakt. - Bariera powstawała wiekami sycąc się braterską walką i nienawiścią. Oddziela tą część tej planety od części zamieszkałej przez naszych upadłych. Tam żyją demony, smoki, istoty przesiąknięte złem nad którymi sprawują władzę Skrzydlaci. Taką nazwę nadały nam istoty które powstały po drugiej wojnie. Oczywiście my to nie oni... Mówię zagadkami, prawda? Przepraszam. Nie wiem również w czym mielibyście nam pomóc. Czy Shyede wspominała coś o powodach dla których tu jesteście?

Słuchała uważnie przyglądając się przy tym mężczyźnie. Może była naiwna, w sumie bardzo możliwe, ale wzbudzał zaufanie. - Mówisz - przyznała mu rację. - A Shyede - zamilkła na chwilę - wspominała coś o córach chaosu.-Westchnęła głęboko po czym ostrożnie dotknęła ramienia anioła - Słuchaj - zaczęła łagodnie - Wiem... widziałam ją ostatnio - mówiła niepewnie. - Lucyferę. Nie wiem gdzie to było, dokładnie nie mogę powiedzieć ile czasu minęło... nie wyglądała najlepiej, ale żyła. Chyba... na pewno. - Przymknęła oczy próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Zaczęła rzucać luźnymi skojarzeniami mając nadzieję, że on będzie wiedział o co chodzi. - Ciemne pomieszczenie w kształcie pentagramu i róże, mnóstwo czarnych róż. Mówi Ci to coś?

- Czarne róże? - Poderwał głowę i szybkim ruchem chwycił dłoń, którą kobieta położyła mu na ramieniu. Uścisk był mocny, bolesny. - Czy był tam mężczyzna? Mniej więcej w moim wieku? Czarne włosy, coś czerwonego w stroju? - W spojrzeniu którym przykuwał jej wzrok lśnił gniew, nagły i niemal szaleńczy.

Pokiwała natychmiast głową. - Był. Puść mnie, to boli.

- Odpowiedz. - Warknął wciąż nie uwalniając ani jej dłoni ani spojrzenia. - Powiedz dokładnie jak wyglądał. Jak ona wyglądała.

- Miał czarne, długie włosy, tego samego koloru ubranie -
mówiła próbując uwolnić dłoń. Wciąż nie odwracała wzroku. - Można powiedzieć, ze był przystojny, siedział na tronie z czaszek. A ona... była piękna, młoda, białe włosy, bardzo długie. Leżała na czymś w rodzaju ołtarza.

Jeszcze przez chwilę ją więził jakby chcąc przekonać się czy przypadkiem nie kłamie. Gdy wreszcie ją puścił na nadgarstku pojawił się spory, czerwony ślad. Jego sprawca odwrócił się gniewnie nie zawracając sobie głowy gościem.
- Mefistofiel. - warknął rozkładając skrzydła które w jednym momencie przestały sprawiać wrażenie kruchych. - Podły szczur który od wieków powinien gnić w otchłani. Jednak... - Ponownie spojrzał na kobietę. - Skoro leżała na ołtarzu to w jaki sposób dała wam swoją ochronę? A może wcale nie dała? Nie dobrowolnie... Komu służysz Mijo? - oskarżenie i kryjąca się w nim groźba zawisły w powietrzu.

- Nie wiem, nie wiem do jasnej cholery!-
zerwała się po przodu rozcierając nadgarstek. - Nie wie kim ona jest, po co nam jej ochrona, co tu robię. Nie wiem! Nikomu nie służę - skończyła już łagodniej, ze strachu.

- W twoich słowach czuć prawdę, jednak... -
Nie mogąc dłużej znieść jej strachu odwrócił wzrok by spojrzeć w niebo. Trwał tak dłuższą chwilę zatopiony w myślach.
- Pragnę ci uwierzyć Mijo. Nawet nie wiesz jak bardzo. Jednak Mefisto jest mistrzem manipulacji i kłamstwa. Jak inaczej mógłby ją zwrócić przeciwko mnie? - Nie czekał na odpowiedź, najwyraźniej nawet się jej nie spodziewał. - Przepraszam że cię przeraziłem. - Złożył skrzydła, wziął głęboki wdech po czym już spokojny i łagodnie uśmiechnięty odwrócił się w jej stronę. - Podaj mi swoją dłoń, spróbuję coś na to poradzić - wskazał czerwony ślad.

Pokręciła przecząco głową. - Poradzę sobie - chciała być stanowcza, wyszło jednak dość żałośnie. To nie tak, że sie go bała, chyba nie... Po prostu czuła respekt, czuła się przy nim taka mała, zupełnie bezsilna. Nie lubiła tego uczucia.

- Nie bądź dzieckiem. - Wyciągnął w jej kierunku dłoń w zapraszającym geście. - To moja wina więc pozwól sobie ulżyć. Jeszcze nie zakończyłem swych pytań, wolę byś była nastawiona do mnie nieco przychylniej niż się mnie bała. Strach nie jest najlepszym sprzymierzeńcem pamięci. Cokolwiek by na ten temat niektórzy sądzili.

- Może ja zakończyłam już swoje odpowiedzi -
powiedziała ostro znów cofając się w kierunku drzewa. - Nie wydaje mi się bym miała Ci coś jeszcze do powiedzenie - jej ton był już nieco lżejszy.

- Zatem powinienem cię odstawić w miejsce z którego zabrałem. W miejsce które stanie się twoim grobem, kuzynko? Tak bardzo spieszy ci się by dołączyć do innych? - pokręcił przecząco głową. - Nie, jeszcze nie zakończyłaś swoich odpowiedzi. Nie będę jednak nalegał by ulżyć ci w bólu skoro sobie tego nie życzysz. - Cofnął wyciągniętą dłoń. - Kim są Córy Chaosu?

- Świetnie, więc teraz mnie straszysz
- wtrąciła się - ...Kuzynko? - była wyraźnie zaskoczona.

- Nie straszę cię, a jedynie przedstawiam fakty. Gdybyś dłużej stała w tamtym miejscu już by cię wśród żywych nie było. Zapewne dołączyłabyś do najniższego kręgu anielskiego ze względu na dalekie pokrewieństwo. Możliwe, że nie uczono cię o tym w świecie z którego pochodzisz, lecz wszyscy mamy jednego ojca. Niektórzy zaś mają w sobie nieco więcej jego ciała. Zwą ich różnie. W twoim przypadku będzie to …. Strażnicy? - Zapytał nagle rozbawiony. - Cóż za adekwatna nazwa. Ktoś kto ją wam nadał musiał wiedzieć więcej niż powinien. Wróćmy jednak do mego ostatniego pytania. Kim są Córy Chaosu?

- Słucha mnie uważnie bo nie będę powtarzać -
stwierdziła w końcu. - Jak już mówiłam - uśmiechnęła się złośliwie - nie wiem kim są Córy Chaosu, to Ty jesteś tu bardziej,m hmmm oświecony? Facet na tronie z czaszek wspominał coś o nich, mówił, że nas wybrały, nie bardzo pamiętam co działo się później - mówiła szybko. - W naszym świecie nie dzieje się dobrze - dopowiedziała po głębszym oddechu. - Nie wiem jaki związek z Center ma Ziemia, co tu robimy, dla kogo. Kto chce nas sprzątnąć, komu można ufać, a komu nie. - Spojrzała na niego tak, jakby spojrzeniem chciała udowodnić, że mówi prawdę. - I napraw to, co zepsułeś - dodała niespodziewania wyciągając rękę w stronę skrzydlatej istoty.

Ujął jej dłoń delikatnie.
- Grzeczna dziewczynka. - Obdarzył ją uśmiechem które śmiało mogło konkurować z jaśniejącym na niebie słońcem. - Poczujesz ciepło - powiedział w tym samym momencie, w którym rozlało się ono tuż pod skórą jej ręki. Zaczerwienienie zaczęło blaknąć, a wraz z nim zanikał ból. - Proszę. - uwolnił dłoń nim jednak całkiem umknęła z jego uścisku, musnął lekko placem wewnętrzną jej stronę.
- Jak zapewne zauważyłaś i u nas nie jest wspaniale. Możliwe więc, że nasze planety mają ze sobą więcej wspólnego niż możemy przypuszczać. Przyznam się otwarcie iż kusi mnie by zajrzeć w głąb twego umysłu i samemu uzyskać odpowiedzi. Jesteś jednak zbyt krucha by było to bezpieczne. Jeżeli Samaela wzięła cię pod opiekę swoich skrzydeł byłbym skończonym głupcem robiąc coś takiego. Nawet oddalona od nas i przebywająca za zaporą, stanowi siłę której lepiej się nie narażać. - Uniósł dłoń by opuszkami palców łagodnie musnąć kuszące łuki warg. - Mimo wszystko...

- Mimo wszystko? - zapytała z lekkim uśmiechem na ustach?
- No i... ona wie, ze jestem teraz z Tobą. Samaela. Więc, jak wrócę nie będę zbyt bezpieczna, prawda?

Uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Bezpieczniejsza niż jesteś teraz, Mijo. Lepiej zabiorę cię do niej. - dodał przesuwając palce nieco niżej by zatrzymać je na wrażliwej skórze szyi. - Z jej strony grozi ci mniej niż mojej. O ile przestanie się bawić z męską częścią tej małej drużyny. - Przysunął się bliżej aż ich ciała niemal się zetknęły. - Gotowa? - Pytanie zabrzmiało nieco dwuznacznie.

- Hmmm, co mi grozi z Twojej strony? - uśmiechnęła się swoim "firmowym" zadziornym uśmiechem, dotknęła palcami dłoni, która wodziła po jej szyi. Próbowała ją zdjąć. - I chyba nie bardzo rozumiem... co żmijka ma do męskiej części drużyny? - zapytała szeptem.

- Zapewne to co ja do ciebie. - odpowiedział z cichym śmiechem obserwując jej starania. - Pokusa by zniewolić twoją wolę, by zmusić cię byś stała się kimś innym. Obudzić wszystkie pragnienia burząc jednocześnie wszelkie tamy. - cichy głos brzmiał tuż przy jej uchu gdy anioł pochylił swą głowę by złożyć czuły pocałunek na jej dłoni. - Odebrać ci to co zostało dane w chwili narodzin. Twoją duszę, Miju. Przebywając ze mną stawiasz ją na szali, a wierz mi, anioły nie najlepiej radzą sobie z takimi pokusami.

- Anioły - zaśmiała się krótko. Serce waliło jak szalone, strach, adrenalina i fascynacja aniołem robiły swoje. - Więc nie jesteście takie dobre i wspaniałomyślne... Co dałaby Ci moja dusza? - w jej głosie słychać było szczerą ciekawość.

- Dobre anioły. -
słowa wywołały kolejny atak śmiechu, krótkiego i niezbyt radosnego. - Możesz w związku z nami użyć każdego określenia poza tym jednym. - usta łagodnie muskając skórę dłoni zawędrowały do tej nieco czulszej, której pieszczoty zostały przez kobietę przerwane. - Twoja dusza... Dzięki niej mógłbym zwiększyć swoje moce. Mógłbym przez chwilę poczuć jak to jest żyć, smakować, odczuwać radość z małych rzeczy. - druga dłoń spoczęła lekko na jej karku.

- A wy, anioły? Co sprawia wam radość, aż tak bardzo się od nas różnicie? Rozejrzała się na tyle, na ile pozwalała pozycja w jakiej sie znajdowała, spojrzała w czyste niebo. - Nie cieszycie się na ten widok, na piękno, które was otacza?

- To piękno jest ułudą która trwa wieki. Żyjemy w jego otoczeniu, widzimy je na co dzień i wiemy, jak bardzo kłamliwym stał się nasz świat. - Wplótł palce w jej włosy i uniósł lekko głowę by móc złożyć na nich pocałunek. - Radością napawa nas powstanie nowej gwiazdy, wygrana bitwa, gatunek, który rozwinął się na tyle by przeżyć. Kiedyś było inaczej. W blasku jego chwały, otoczeni śpiewem jego chórów pławiliśmy się w radości nie znającej końca ani porównania. Teraz możemy ją przeżyć jedynie odbierając duszę takim jak ty. Płacąc za to fragmentem własnej. - dokończył odchylając jej głowę i zbliżając usta do jej warg.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 27-02-2011 o 14:30.
Vivianne jest offline