Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2011, 14:46   #22
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
~*~



- Kamaelu? - cichy głos, który rozbrzmiał tuż za stojącym w oknie mężczyzną, sprawił że wymieniony z imienia anioł odwrócił swe spojrzenie od mroku czającego się w oddali.
- Czego sobie życzysz Urielu? - zapytał zmęczonym głosem próbując ominąć swego brata i odejść.
- Poczułeś to? Tą falę mocy, która wstrząsnęła murem? Wiesz kto za tym stoi. - W ostatnim zdanie nie było pytania.
- Skoro, twoim zdaniem, wiem kto jest sprawcą to dlaczego przychodzisz z tym do mnie zamiast biec do Michała? Dlaczego zadajesz pytania zamiast oskarżać? A może właśnie to robisz Urielu? - W jego głosie czuć było zniechęcenie i gniew, tak różne od zwyczajowego spokoju jakim emanował ich ukochany brat, że niemal zmusił Uriela do cofnięcia się.
- Nie oskarżam cię, staram się pomóc. - odpowiedział cicho, kładąc dłonie na ramionach Kamaela. - Michał szykuje armię, kazał ci przekazać byś był gotów stanąć u jego boku. Przekażę mu, że zastałem cię w transie i nie mogłem dobudzić. Będzie wściekły ale nie przyjdzie tutaj i nie sprawdzi. Idź, pomóż im i sprowadź ją do nas. My też tęsknimy, Kamaelu.

Trwali tak długo, złączeni dotykiem i spojrzeniem. Wreszcie Uriel cofnął dłonie i nie mówiąc już nic opuścił komnatę północnej wieży pałacu. Kamael długo spoglądał w opustoszały korytarz i biegnące w dół, schody. Gdy podchodził do okna z jego postawy można było wyczytać stanowczość ale i smutek.

- Czy tego właśnie pragniesz, Ojcze? - Zapytał po raz tysięczny by z coraz słabszą nadzieją wyczekiwać odpowiedzi.
Nie otrzymał jej i tym razem. Gniewnie zwinął dłoń w pięść i uderzył w kamień w którym wykuto należącą do niego komnatę.
- Najwyraźniej tak. Dobrze Ojcze, zrobię jak sobie tego życzysz. Miej ich dusze w opiece... - Wyszedł na niewielki podest pod którym zionęła głęboka przepaść. Stanął na samej krawędzi i uniósł głowę pozwalając by promienie słońca rozbłysły w jego błękitnych oczach. Skoczył.



~*~



- Panie, wywiadowcy donoszą, że przeciwnik gromadzi siły przy murze.
- Powiadom pozostałych, niech będą gotowi. - Słowom towarzyszył świst miecza, który kierowany wprawną dłonią przeciął powietrze zatrzymując się tuż przed twarzą posłańca. - Przekaż im również, że będą musieli radzić sobie sami. Mam kilka spraw do załatwienia.

Tamiel skłonił się z szacunkiem po czym odwróciwszy się postąpił krok w stronę schodów prowadzących w głąb jaskini.
- To pierwszy raz od prawie dwustu lat... - Odezwał się spoglądając przed siebie. - Zbliża się dzień na który wszyscy czekaliśmy. Poczułem to, tak jak niemal wszyscy. Ten jasny płomień wnikający w nasze dusze.
- Bardzo słaby płomień, Tamielu. Cokolwiek uczynił nasz brat, jej siła maleje. Dlatego muszę was teraz opuścić. - Ostatnim słowom towarzyszył niemal ogłuszający łopot skrzydeł.



~*~







Miasto

Izzak, Zhaaaw, Semperis.



W chwili gdy Morbius osunął się na ziemię, Shyede niemal natychmiast porzuciła rolę gniewnej oskarżycielki.
- Na otchłań! - przyklękła obok leżącego. - Izzak? - Delikatnie dotknęła jego czoła przymykając na chwilę oczy. - Ojcze... - wyszeptała cicho po czym uniosła zaniepokojone spojrzenie na zbliżającego się Zhaaawa. - Jest z nim …

Zapewne chciała powiedzieć źle, jednak przerwał jej wir wiatru który nagle pojawił się w miejscu, w którym wcześniej stała Mija. Wilczyca poderwała się z wściekłością na nowo malująca się na jej twarzy.
- Nie! - warknęła zdławionym przez gniew głosem ruszając jednocześnie w stronę wiru w którym coś się poruszało. - Kamaelu ani się waż! - Jej słowa najwyraźniej nie mogły przedrzeć się przez zaporę, a jednak w jakiś sposób musiała otrzymać odpowiedź. - Nic mnie to nie obchodzi, ona jest moja. Nie waż się jej zabierać! Kamaelu!

Wszystko ucichło wraz z jej ostatnim krzykiem. Jeszcze przez chwile stała wpatrzona w niebo po czym odwróciła się i ruszyła w stronę Morbiusa.
- Trzeba go zanieść do zbiornika gdzie dam wam swoją ochronę. - Mówila starannie kontrolowanym głosem spoglądając to na Zhaaawa to znów na Semperisa.

- Kim lub czym jest Kamael? - spytał Zhaaaw, chwytając Izzaka za ramiona. - Nie stój tak i pomóż mi - zwrócił się do rogatego.
Oczywiście bez problemu mógłby zanieść leżącego sam, ale po co miałby to robić?

Semperis w milczeniu podniósł zemdlonego mężczyznę i zarzucił go sobie na ramiona, by nieść go wygodniej.

Zhaaaw spojrzał na rogatego, który wydarł mu z rąk Izzaka i wzruszył ramionami. Widać tamten nie rozumiał, co się do niego mówi. Albo nie znał słowa współpraca.
- Co zatem z tym Kamaelem? - Zhaaaw nie zamierzał porzucać tematu.

- Kamael jest jednym ze Skrzydlatych. - wyjaśniła ruszając przodem.
Idąc zaczęła się zmieniać, aczkolwiek z początku były to dość nieznaczne zmiany. Jednak z każdym następnym krokiem stawały się coraz wyraźniejsze. Włosy rosnąc w oczach sięgnęły pasa i stały się znacznie gęstsze. Ubranie przemieniło w zwiewną, szkarłatną szatę o głębokim wycięciu na plecach kończącym się wraz z włosami. Z początku niewielkie, czarne wyrostki na plecach, rozrosły się i przemieniły w potężne skrzydła. Ogon zniknął bez śladu. Podobnie reszta wilczych dodatków zastąpiona kształtami zdecydowanie ludzkimi.

- To z tego świata pochodzi wasza rasa, mężczyzno Zhaaaw?- Zapytał mortholanin retorycznie.- Im dłużej tu przebywamy tym większy budzicie we mnie podziw...

Zhaaaw nie sprostował pomyłki smokowatego. Uznał to za niepotrzebne. Poza tym miał ciekawsze rzeczy do roboty. W końcu nie co dzień można obserwować taką przemianę.
- Aniołek - syknął cicho. I ciut złośliwie.

Gdy dotarli do zakończenia ulicy ich oczom ukazał się brzeg głębokiego krateru. Na jego dnie, lśniąc w słabych promieniach słońca, znajdował się woda.
- Zgadza się, anioł. Czy to ci w czymś przeszkadza? - zapytała wrogo i nie czekając na odpowiedź wskazała na dość niepewnie wyglądającą ścieżkę prowadzącą w dół. - Zanieście go tam i zajmijcie się nim. Nikt z mieszkańców miasta nie będzie was niepokoić.

Ostrożnie stawiając kroki rogacz zaczął schodzić wskazaną ścieżynką. Do jego własnego ciężaru dodać należało jeszcze ciężar niesionego człowieka, co w wypadku nastąpienia na miejsce śliskie lub potencjalnie kruche równać się mogło upadkowi, prowadzącemu nawet do trwałego kalectwa. Lub gorzej...

- Czyżby jakiś azyl? Święte miejsce, czy coś w tym stylu? - spytał Zhaaaw.

- Ani święte ani nie będące azylem. Raczej coś w tym stylu - odpowiedziała uważnie obserwując poczynania Semperisa. - Będziecie tu jednak bezpieczni, a o to przecież głównie tu chodzi.

- Dobre chociaż tyle, na początek.- Rzekł, nie odwracając się.
- Zostawię was teraz. - oznajmiła rozkładając skrzydła. - Ona nie powinna zbyt długo przebywać w towarzystwie Kamaela.

- Nasza ‘zniknięta’ towarzyszka? Czyżby zbyt długie przebywanie w towarzystwie Skrzydlatych było szkodliwe dla zdrowia? -
spytał. W końcu sami przez dłuższy czas przebywali w towarzystwie przedstawicielki tej... bandy.

- Raczej dla duszy. - w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie.

- Czy teraz możesz wreszcie powiedzieć, jak masz na imię? Czy też twe usta są zapieczętowane? - Zhaaaw kontynuował wypytywanie.

Skinęła głową, nim jednak odpowiedziała uważnie zlustrowała niebo.
- Samaela, Anioł Śmierci i Oskarżyciel Pana. - Skłoniła głowę trzymając dłoń na piersi.

Zhaaaw skrzywił się. Brzmiało to mało obiecująco. Chociaż interesująco.
- Taka od wykonywania wyroków? - spytał.

- Od decydowania kiedy mają być wykonane. - poprawiła z uśmiechem.

- Czy z tego, że tu jesteśmy bezpieczni - spytał - wynika, że nie mamy strzelać do wszystkiego, co się rusza?

- Nic nie podejdzie do zbiornika. Mogą się pojawić na jego brzegach jednak nie przenikną w to miejsce. Ci, którzy mogą to uczynić są dla was zbyt potężni byście mogli ich powstrzymać. Jeżeli się pojawią lepiej nie strzelajcie. Wasze życie będzie od teraz w waszych rękach.


- Marna pociecha.- Mruknął Segudus kładąc ostrożnie na ziemi niesionego dotąd człowieka.

- Niewiele więcej mogę zrobić nie tracąc mocy która będzie mi potrzeba jeżeli dojdzie do walki z Kamaelem. Wątpię by tak się stało jednak nie miałam z nim kontaktu od zbyt dawna by być pewna jego reakcji. - zaczęła wyjaśniać jednak po chwili umilkła jakby nie chcąc powiedzieć zbyt wiele. - Muszę ruszać. - warknęła powracając do nieco bardziej znajomego tonu głosu. - Postarajcie się nie zginąć do czasu mojego powrotu. - Omiotła uważnym spojrzeniem brzegi krateru, wodę która się w nim znajdowała oraz niebo nad nimi. - Jesteście tu bezpieczni. - Powtórzyła jakby próbując przekonać do tego samą siebie po czym dwoma mocnymi machnięciami skrzydeł uniosła się w górę.

Po jej odejściu zapadła ciężka cisza. Nie słychać było szumu wiatru ani jęków szkieletów. Nie docierało wycie wilków ani głosy. Nie poruszył się ani jeden kamyk, nie było szemrania wody. Ich oddechy nagle okazały się nieznośnie głośne. Bicie serca, pulsowanie krwi w żyłach, odgłos opadającego kosmyka włosów. Wszystko to nabrało niemal bolesnej wyrazistości, jakby ktoś ustawił nasłuch na ich ciała i przekręcił do oporu głośność.

Mijały minuty, a za nimi godziny. Morbius obudził się w pewnym momencie, zdezorientowany. W jego wspomnieniach raz za razem przewijała się postać nagiej kobiety namawiającej go by za nią podążył. Wołanie wciąż było na tyle silne, że mężczyzna miał problemy z pozostaniem na miejscu. Był pewien, że z nieznajomą byłby znacznie bezpieczniejszy. Co on tu właściwie robi?

Również w Zhaaawie obudziły się wspomnienia rozmowy z istotą ubraną w czerwony płaszczyk. Wątpliwości co do słuszności pozostawania w tym odsłoniętym miejscu. Myśli o prawdopodobnej zdradzie skrzydlatej kobiety którą znał jako Shyede, a która okazała się być kimś innym. Umysł podsunął mu wizje zdarzeń na Center. Nagłe pojawienie się dwójki Strażników. Neli uznała ich za przyjaciół czy jednak to nie ona odpowiadała za spotkanie w sali z różami?

Jedynie Semperis zdawał się być odporny na niechciane wspomnienia i wątpliwości. Jego spokój był jednak w jakiś dziwny sposób drażniący dla pozostałych. Wyczuwał ich rosnący gniew kierowany w jego osobę. Był inny, nie reagował jak oni. Swym wyglądem raził ich oczy. Granica oddzielająca obojętną akceptację zaczynała zbliżać się ku tej opisanej jako nienawiść. Za nią był już tylko jeden krok do otwartego ataku.


Eden

Mija


- Odsuń się. - Rozkaz zaostał rzucony stanowczym głosem, w którym pobrzmiewała ledwo tłumiona wściekłość. Anioł wstał nagle i mocno chwyciwszy ją za łokieć, uniósł do pozycji stojącej. Z jego ust wydobył się krótki syk bólu, jednak szybko został zastąpiony szyderczymi słowami.
- Nie spieszyłaś się zbytnio, Samaelo. Czyżby pozostali zbytnio zaprzątnęli twoje myśli, że dopiero teraz pomyślałaś o zagubionej owieczce? - Słowa te ewidentnie nie były skierowane do na wpół rozebranej kobiety.

- Kamaelu, od kiedy to uganiasz się za śmiertelniczkami? - głos, który dał się słyszeć od strony okna, mógł należeć tylko do jednej osoby. Mimo iż ozdobiona czarnymi skrzydłami i ubrana w długą, czerwoną szatę, to jednak wciąż miała tą samą twarz okoloną długimi do pasa, szkarłatnymi włosami. Shyede.

- Nie uganiam się. - Odparł i nie zawracając sobie głowy Miją, ruszył w stronę ognistowłosej anielicy. - Musiałem się dowiedzieć jakim cudem promieniuje z niej moc Lucyfery.

- Nie pomyślałeś by zadać mi te pytania? Musiałeś porywać tą kobietę? Kamaelu wiesz przecież jaką pokusą są dla nas istoty jej pokroju. - Głos Shyede łagodniał w miarę jak zmniejszała się odległość między nią, a aniołem.

- Widzę, że straciłaś swoją wiarę w moją silną wolę, Oskarżycielko. - Zatrzymał się na wyciągnięcie ręki od wciąż stojącej w wejściu, istoty. W jego głosie słychać było szacunek jakim darzył swego niespodziewanego gościa oraz lekką nutę rozbawienia.

- Ona żyje Kamaelu. Jej dusza została rozbita na sześć fragmentów. Jej ciało znajduje się w rękach Mefista, a moc słabnie z każdą chwilą. Przepraszam, że cię zraniłam ale Mija jest dla mnie zbyt ważna bym mogła ryzykować jej wolną wolę i duszę. - Anielica przeniosła łagodne spojrzenie z oczu Kamaela na rudowłosą kobietę. - Nie gniewaj się na mnie Miju. Naprawdę nie mogłam zaufać swojej ocenie Kamaela. Zbyt długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu bym mogła przypuszczać, że nie poddał się wpływowi Michała.

- Samaelo... - Zaczął gniewnie anioł jednak pospiesznie przerwał odstępując na bok by umożliwić anielicy wejście do pokoju. - Nie zdradzę twojej siostry. Powinnaś to wiedzieć. Jednak masz rację, jego wpływ rośnie z każdym rokiem dlatego postanowiłem iż najwyższy czas coś z tym uczynić. - Przeniósł spojrzenie na Miję. - Wkrótce rozpęta się piekło. Pozwól, że wraz z tobą wyruszę na drugą stronę zapory. Nie pozwolę by spotkało cię coś złego.

Dwie nieśmiertelne istoty stały skąpane w promieniach słońca wyczekując na decyzję śmiertelniczki, która zrządzeniem losu wtargnęła w ich życie by stać się skarbem, na stratę którego nie chcieli lub nie mogli sobie pozwolić.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline