Tak więc pod dowództwem elfa ruszyli. Jak to zwykle bywa w podobnych okolicznościach „zlepek” najróżniejszej maści najemników, najróżniejszych ras i profesji. Draugdin przywykł już do tego. Taka praca – mawiał sobie często w duchu – a żadna praca nie hańbi prawda.
Po kilku godzinach jazdy dotarli na skraj obozu goblinów. Nim zdążyli się rozstawić i rozejrzeć ni z tego ni z owego powietrze przeszyła przecięła ognista kula pędząca w kierunku środka obozu. Sekundę później poleciała za nią druga.
Draugdin pokiwał tylko głową i pomyślał sobie w duchu.
~ Cholerni magowie. Tyle w nich subtelności co u beholdera. To zasadzkę mamy z głowy. Cóż trzeba dokończyć tą rzeź.
Draugdin wyciągnął swój potężny dwuręczny miecz by mieć go w pogotowiu i szukał pierwszych celów. Ogniste kule na pewno zbiorą swoje żniwo, ale tez wywołaja chaos i panikę. Trzeba dokładnie wybierać cele i uderzać bardzo precyzyjnie. Na szczęście obie te umiejętności wojownik posiadał i szczycił się tym, że posiadał je na dość wysokim poziomie.
Poza tym był przecież dragonbornem. Potrafił wzbudzać respekt i strach praktycznie samym wyglądem, a przecież kiedykolwiek by nie potrzebował mógł jeszcze zionąć ogniem. Był perfekcyjną maszyną do zabijania i lubił to co robił. Nie żeby chorobliwie podniecała go żądza mordu, ale był dobry w tym co robił. Bitewny szał był jego drugim życiem.
Gobliny w pierwszym momencie od uderzeń ognistych kul rozpierzchły się w różnych kierunkach. Pomału otrząsały się z zaskoczenia i otumanienia wybuchem ognia. Próbowały podjąć walkę lecz jak to gobliny robiły to w sposób mało zorganizowany.
Wojownik szukał najbliższego celu, który jak sądził powinien szybko się pojawić.
__________________ There can be only One Draugdin!
We're fools to make war on our brothers in arms. |