Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2011, 23:51   #18
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
- Na lotnisku powinniśmy znaleźć apteczkę, nie wiele, ale może nam się przydać - zaczął Alan oglądając leżącego mężczyznę - Pomieszczenie ochrony też jest ważne, kamery dadzą nam jakąś wizję, a i może znajdzie się tam jakaś broń. Nie wiem czy sprzęt jeszcze funkcjonuje i czy nie rozkradziono całego asortymentu, ale chyba warto sprawdzić. - Wziął głęboki oddech. - Posiedzę tutaj z Kidem - powiedział i spojrzał na chłopaka - Muszę się dowiedzieć kilku rzeczy. Ktoś pójdzie sprawdzić ochronę?

- Pójdę po apteczkę
- powiedział Tomble - To nie powinien być duży problem. – Przez moment leniwie spoglądał na dzieciaka, aż w końcu poprawił uchwyt na broni i ruszył na poszukiwania.

- Gdzie to jest? Ta ochrona? - Genevieve zwróciła się do chłopaka. - Chyba mogę to sprawdzić znam się na kamerach.

- Ale... czy nie uważasz, że powinien zrobić to ktoś inny?
- wtrąciła Ann patrząc dość sugestywnie na zebranych mężczyzn. - Przecież...

- Nie, nie uważam -
ucięła krótko i spojrzała pytająco na Kida.

Widać było, że chłopak czuję się trochę niezręcznie w ich towarzystwie. Pytanie bezpośrednio do niego trochę go zaskoczyło, ale szybko odzyskał pewność siebie, a przynajmniej starał się tak wyglądać.

- Pomieszczenie ochrony powinno być na parterze koło kas biletowych, drzwi przed toaletami z napisem Tylko dla personelu. Łatwo można tam trafić, sam bym pokazał, ale chyba faktycznie będzie lepiej jak zostanę przy tacie...

- Idzie ktoś ze mną? -
spytała natychmiast przerzucając przez ramię swoją torbę.

- Ja pójdę - zgłosił się Freddy bez wyraźnego entuzjazmu. - Bob zostań z resztą i postaraj się nie zagadać ich na śmierć. Pewnie co bardziej wartościowe rzeczy zostały już zabrane, ale i tak warto sprawdzić pomieszczenie ochrony.

- Jasne stary.
– Wielkolud poklepał kumpla po plecach, po czym zwrócił się do Kida. – A tak w ogóle co się stało twojemu ojcu chłopcze?

- Nie mam pojęcia. Kilka dni temu po prostu gorzej się poczuł i od tego czasu jest coraz gorzej. Jake nigdy nie wspominał o żadnych problemach ze zdrowiem... –
Chłopak tymczasem starał się być twardy, ale widać było jak działa na niego każda wzmianka o ojcu. Alan już po pobieżnym badaniu wiedział, że problem tkwi gdzieś w środku, nigdzie nie było żadnych śladów fizycznych obrażeń, niesiony przeczuciem szukał nawet ugryzień, ale nie znalazł ani jednego.

-Właściwie to... Nie, nieważne. Panie doktorze niech pan zrobi wszystko co w pana mocy. - Zwrócił się z nadzieją w głosie do Alana.

- Nie łam się mały, jestem pewien, że nic mu nie będzie. – Bob spróbował podtrzymać na duchu chłopaka. – Swoją drogą jest ktoś głodny? Tak się składa, że mam dwa niezgniecione batoniki.– Motocyklista wyjął słodycze z skórzanej kurtki i wyciągnął przed siebie. – Chce ktoś? Słowo daję poziom cukru spadł mi przez nadmierne emocję, więc radzę szybko skorzystać z oferty inaczej zaraz znikną. Właśnie, właśnie, na lotnisku musi być pełno barów serwujących gów… o przepraszam. Musi być pełno fast foodów. Warto je też sprawdzić na wypadek jakbyśmy mieli tutaj zostać dłużej.

- To może pan pójdzie sam - zaczęła Ann z przesadnie słodkim uśmiechem na twarzy.

- Mamo! - stanowczy głos brunetki natychmiast sprowadził ją na ziemię. - Zaraz wracam - zwróciła się bardziej do małej Juliette niż do matki i posłała jej ciepły uśmiech.

- Swoją drogą w samochodzie mamy spory zapas jedzenia. - Rozejrzała się po zgromadzonych - Hmm, może zapas to przesada, ale coś tam zawsze jest. I mam apteczkę. Da się dostać do wozu? - zapytała tych najbliżej okna.

- Mogę iść sam - odpowiedział Freddy obojętnie - Ale nie spodziewajcie się, że sam przytaszczę kto wie ile sprzętu. O ile jakiś znajdę oczywiście. Dopóki mam wciąż parę naboi w magazynku wole skupić się na zapewnieniu nam wszystkim względnego bezpieczeństwa, a nie na targaniu szpargałów. Mówiąc wprost, przydałby się tragarz.

- Czy to pierwszy taki przypadek? - spytał chłopaka Alan - Czy często zdarzały mu się takie dolegliwości?

W tym samym czasie Freddy zaczął się już zbierać i ruszył na poszukiwanie pomieszczenia z ochroną. Nie wyglądał jakby miał zamiar czekać aż ktokolwiek łaskawie zapragnie mu towarzyszyć. Bob natomiast pozostał na miejscu, mówił coś od czasu do czasu by utrzymać morale towarzyszy i nie pozwolić im myśleć o sytuacji.

- Jak sięgam pamięcią to nigdy nie chorował, nigdy też nie wspominał o żadnej chorobie. Nie wiem czemu miałby nie mówić mi tego jeśli rzeczywiście był na coś chory...


- W porządku, nie przejmuj się - rzekł uspokajająco - Zajmiemy się nim, ale apteczka tutaj nie wystarczy. Będziemy musieli dostać się do apteki, nie miał przy sobie żadnych leków?

Kid siedział przygnębiony chowając głowę w dłonie, podnosił ją na moment i tylko z rezygnacją przeczącą kręcił głową. W tym stanie nie był dla Alana żadnym źródłem informacji, nie było więc dalszej potrzeby by go stresować.

***

- Apteczka, apteczka, apteczka
– powtarzał idąc powoli Tomble – Ten facet i tak długo już pewnie nie pociągnie, na cholerę mu apteczka?

Oparł karabin na ramieniu i niczym żołnierz podczas musztry pewnym krokiem przemierzał rozległe pomieszczenia. Wiedział, gdzie mniej więcej może znaleźć apteczkę, w gruncie rzeczy nawet największy kretyn pokroju olbrzyma, który im towarzyszył, powinien sobie z tym poradzić. Małe sklepiki jakich pełno było w takich miejscach, powinny mieć ją na swoim wyposażeniu, powinny też się do tego stosować, lecz najwyraźniej nie było im to na rękę. Mimo wszystko w którymś z nich odnalazł jedną dobrze wyposażoną, nie została nawet raz otwarta, a kolejnym pozytywem było to, iż nic jeszcze nie zdążyło stracić ważności. Tak naprawdę jednak mógłby nawet zabrać leki, które nie nadawały by się do użytku, wiedział, że banda orangutanów do której chwilowo musiał przystać, nie miała bladego pojęcia o tych specyfikach, a ich wiedza medyczna ograniczała się do przyklejenia plastra i przeczytania nazwy na butelce. Żałosne.

Wycelował w jeden z stojących bankomatów i udał, że naciska spust, siła „strzału” podniosła lufę, a on opuścił ją i z uśmiechem spojrzał w tamtym kierunku.

- I co śmieciu? Było warto? Ze mną się, kurwa, nie zadziera – rzucił buńczucznie.

Z ciekawości zaczął się rozglądać za czymś do jedzenia, spodziewał się, że znalezienie czegokolwiek nie będzie stanowiło problemu, ale najwyraźniej grubo się pomylił. Jedna puszka Sprite’a oraz paczka chipsów nie były może spełnieniem marzeń, lecz i tak wystarczyły by odepchnął od siebie myśl o głodzie.

Postanowił wrócić do pozostałych, miał nadzieję, że Alan nie będzie chciał się z nimi bratać. Owszem, sytuacja na zewnątrz nie przedstawiała się zbyt ciekawie, ale kto wie czy we dwóch nie mieli większych szans wyjść z tego żywo. Z drugiej strony zawsze mogli użyć pozostałych jako wabików lub mięsa armatniego i ta perspektywa o wiele bardziej przypadała mu do gustu.

***

- Posłuchajcie – zaczął Alan spoglądając na wszystkich, którzy zdecydowali się z nim zostać, dopiero teraz oderwał się od nieco dokładniejszego badania – Wygląda na to, że pozostanie tutaj nie jest dobrym pomysłem, niczego tu raczej nie wskóramy. Myślę, że powinniśmy się przenieść zanim te stwory wrócą pod bramę.

Ich spojrzenia przeniosły się na niego, zapewne chcieli coś powiedzieć, jakoś zareagować, coś zaproponować, lecz nagłe wejście Tommyego odwróciło na moment ich uwagę. Mężczyzna rzucił apteczkę przyjacielowi i znów opierając broń na ramieniu spojrzał na zgromadzonych.

- Co za banda wieśniaków – pomyślał.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XDdlHmzIdn8[/MEDIA]

Skąd wzięła się tutaj taka zbieranina? Czyżby południe Stanów było już przepełnione? Stara kobieta mu się nie podobała, na pewno będzie z nią dużo problemów, sama nie będzie potrafiła o siebie zadbać, za to zapewne nie zamknie się tylko cały czas będzie zrzędzić. Mała dziewczynka też będzie jedynie ciężarem, kulą u nogi, że też mieli takiego pecha, iż się na nich natknęli. Wreszcie ostatni, wielki Harley Davidson, pokręcony i nieprzewidywalny, ciekawe czy rzeczywiście był tak groźny jak jego kumpel. Postawny jak goryl, pewnie o takim samym rozumie… Wyprostował się, gdy Alan wymownie na niego spojrzał, Lisbon domyślał się, co siedzi w głowie przyjaciela i wolał by póki co nic z niej przypadkiem nie wyleciało. Mieli dość problemów i bez awantur, które mógł spowodować. Szczególnie, iż w tej chwili czuł, że odpowiedzialni są nie tylko za jego rodzinę, ale i za tych ludzi. Kid i jego ojcem, tamta kobieta z matką i córką, nawet dwaj motocykliści, wszyscy musieli trzymać się razem. Tomble skory był do kłótni, trzeba było trzymać go w ryzach.

- Plastry, opaski, syrop na kaszel
– wymieniał niezbyt optymistycznie Lisbon – I inne, mało przydatne w tej chwili, ale zawsze to coś. Żeby pomóc Jakeowi będziemy jednak potrzebowali więcej.

- Doszedłeś do tego co mu jest?
– spytał Tommy.

Alan wstał i opuścił swoje rękawy, odszedł na kilkanaście kroków, jego przyjaciel poszedł za nim. Przez chwilę obaj stali w milczeniu, aż wreszcie Lisbon znów spojrzał na ich pacjenta.

- Chcesz go obejrzeć Tom?

- Nie po to urabiałem się po łokcie na studiach żeby teraz… Eh, wiesz co mu dolega?


- Mam kilka pomysłów, bez dokładnych badań mogę jednak tylko strzelać z diagnozą – odrzekł Alan – Jak dla mnie facet nie wziął jednak swoich leków, organizm długo nie mógł bez nich wytrzymać i przestał się bronić, dlatego zaczął tracić przytomność. Jest jeszcze sztywność twarzy, a to oznacza, że może to być…

- Pytałeś dzieciaka? – przerwał mu przyjaciel – Jak ojciec jest chory to chyba cokolwiek powinien wiedzieć.

- Nie jest jego
– spokojnie odparł Lisbon – Jest adoptowany, widziałeś jego podbródek? Jesteś chirurgiem plastycznym, myślałem, że zwracacie uwagi na takie szczegóły.

- Zwracamy, ale nie widziałem by potrzebował powiększenia piersi ani żeby z kieszeni wypadała mu kasa
– rzucił wrednie.

- W każdym razie chłopak nic nie wie, nie mamy po co go wypytywać, może nie wie, że jest adoptowany? Albo nie chce o tym mówić, nie wyciągajmy tego.

- Może po prostu z innego ojca, matka mogła się szlajać.
– Pogładził się po brodzie. – Jakie mamy plany? Pryskamy stąd?

- Tak, z nimi.

- Wiedziałem, że tak powiesz. Dobra, nie będę się sprzeczał, ale lepiej im nie ufaj, tej babce źle z oczu patrzy.

- Jasne.
– Alan się zaśmiał. – Przekażę im radosną nowinę.

Lisbon wrócił do pozostałych, jeszcze raz rzucił wzrokiem na leżącego mężczyznę.

- Moim zdaniem powinniśmy iść do ratusza, jeśli jest szansa, że ludzie tam się ukrywają, to warto to sprawdzić. Kid, twój ojciec prawdopodobnie cierpi, bo nie zażył dawki swoich leków, ale spokojnie, bez paniki. Jeśli odwiedzimy po drodze nieco większą aptekę lub przychodnię będziemy mogli mu pomóc, oczywiście jeśli macie jakieś inne pomysły, to chętnie ich wysłuchamy. Z decyzją zresztą i tak musimy poczekać na pozostałych, ale jeśli mamy ruszać, to lepiej zróbmy to jak najszybciej.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline