Ruszyli przez wszechogarniającą ciemność wymarłego miasta. Zapach stęchłości i starości unosił się ciężkim całunem nad opuszczonymi i popękanymi upływem czasu budowlami. Szli ostrożnie, starając zachować się możliwie cicho. Z powodu mroku, zmuszeni byli zapalić jedną lampę naftową, zrobili to ostrożnie i możliwie z małym płomieniem.
Strzały powoli cichły, muzyki też już nie dało się słyszeć. Kierowali się ku kościołowi parafii Świętego Mikołaja, wedle ich wyliczeń to z tamtą dochodziły dźwięki organów. Szli mijając kolejne budowle o czarnych jamach połamanych okiennych futryn. Nigdzie nie widzieli śladów ruchu, tylko jedne dowód, dość przykrego zapachu i konsystencji, świadczył, że nie są w mieście sami i ze życie w nim tętni. Końskie łajno, jakie znaleźli na drodze, pochodziło z wczoraj, czyli komunikacja w mieście na jakiś swój sposób istniała.
*****
Potężne stalowe machiny, nieruchomi świadkowie potęgi armii stojących niegdyś pod Lipskiem, teraz przedstawiały opłakany stan. Opuszczone, niereperowane i jak dało się zauważyć regularnie i systematycznie rozszabrowywane, nie nadawały się do niczego. Dwa z nich, niczym legendarni Tytanowie, rzucone zostały na bruk miasta, podcięte kosą upływu czasu. Wielkość tych maszyn imponowała, choć w kiepskim świetle, nie mogli dojrzeć wszystkich szczegółów.
Humadoidalne kształty zaatakowały ich wprost z najgłębszej ciemności. Wychynęły z zaułków niczym duchy, nie wydając nawet najlżejszego dźwięku. Ten który był najbliżej rzucił się szponiastymi łapskami w kierunku Willema.
Rzewuski zadziałał instynktownie, wyszarpnął Colta z kabury i posłał cały bębenek w obrys atakującej postaci. Nie czekając na efekt ostrzału wyszarpnął szablę, gotów do walki wręcz.