Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2011, 18:10   #100
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Chłopak wskazał, że ma nóż, jednak pokiwał głową. Podkradł się do najbliższej dużej gałęzi, zdjął rozerwaną kurtę i założył na patyk. Następnie odwrócił się i potrząsł nim, po czym pokazał ręką na psa, wykrzywiając się przy tym podobnie do psów gdy warczą. Miał nadzieję, że jego pomysł został wyrażony wystarczająco jasno.
- Też mam - pisnęła Amarys, głaszcząc psa by (jeszcze) nie warczał. Nadal była nieco oszołomiona i wyczerpana po biegu; może dlatego nie docierał do niej sens sytuacji. Dlaczego Ci Trzej związali Trzmiela, zamiast - jak zwykle - pobić i zostawić? Chcieli go sprzedać jako niewolnika?
Rav nie skomentował nagłego wyznania Amy. Cofnął się o parę kroków, by ani hałas, ani ruch nie zaalarmowały czuwających, a potem rozwinął trzymany pakunek i ubrał kolczugę. Czuł się w zbroi nieco... dziwnie, ale nie źle. Była wygodna, jakby na niego zrobiona.
Poruszył ramionami, aby kolczuga lepiej się ułożyła, a potem, z łukiem w dłoni, dołączył do Amy.
- Chyba nie chcesz ich... zabić? - szepnęła kapłanka patrząc z przestrachem na łuk.
I to mówiła osoba, która chwaliła się przed chwilą nożem... Rav pokręcił głową.
- Mam nadzieję, że się przestraszą. Przynajmniej na tak długo, że Aglahad zdoła uwolnić Degary'ego. Sama wiesz, jacy oni są. A Stam śpi.
- Skoro zdecydowali się go porwać to kto wie... Może też mają jakąś broń? - dziewczyna zadrżała. Ci Trzej na pewno nie będą mieć oporów przed zrobieniem im krzywdy. A ona miała.
Aglahad słuchał uważnie Amarys i Rava. Pierwszy gniew mu opadł i pomysł wojownika coraz bardziej mu się podobał, ponieważ złodziejaszek z swojej natury nie tylko wolał unikać walki, ale nawet pokazywania się.
- Najpierw spróbujmy ich wystraszyć, ale bez pokazywania się - powiedział najciszej jak potrafił, ale tak by pozostała dwójka miała szansę go usłyszeć. - Dopiero jak próba ich wystraszenia zawiedzie... - chłopak zawahał się. Nie przepadał za Stamem i dwoma pozostałymi osiłkami, jednak nie potrafił sobie wyobrazić walki z nimi. Co innego zdzielić Stama glinianym kubikiem po łbie, gdy znęcał się nad Trzmielem, a co innego grozić komuś prawdziwą bronią. - Dopiero wtedy ruszymy na nich... Amarys - zwrócił się do kapłanki - weźmiesz Owcę i kij z moją kurtką, odmówisz krótką modlitwę tak by dać mi czas na przekradnięcie się na drugą stronę. Ty Rav, gdy Amy zacznie ruszać kurtą, ty basowym głosem każesz im uciec. Jeżeli potraficie sprawić by Owca warczał w tym momencie to świetnie... Jeżeli mój plan zawiedzie to pozostanie... pozostanie nam walczyć...

- Mo...? - o co niby miałaby się modlić? Chyba żeby nie pozabijali się nawzajem. Tak, to był bardzo, bardzo dobry pomysł, zwłaszcza że Ravere w dziwnej zbroi i z łukiem wyglądał dość przerażająco. Pomysł straszenia zdecydowanie bardziej jej się podobał niż wymachiwanie bronią. - Zajmę się Owcą - dodała, a pies zamerdał ogonem.
- Myślałem raczej o tym, żeby wyjść i ich nastraszyć - powiedział Rav. - Jest ciemno... Kolczuga, łuk... Jest szansa, że by po prostu uciekli.
- Lepiej nie wychodź. Nie jest aż tak ciemno... Skoro masz zbroję to poudawaj ducha tego rycerza z Dziury; założę się że im sniło się to samo co wam.
- Poczekam chwilkę, by dać Aglahadowi czas, na zajęcie dobrego miejsca - odparł Rav - a potem złamię gałązkę i stanę na skraju polanki. Oni będą oślepieni światłem ognia... niewiele zobaczą prócz zbroi i broni.
Straszenie za pomocą samych dźwięków czy głosu dobiegającego z krzaków mogło doprowadzić do tego, że obudzi się Stam i będzie jeden kłopot więcej.
- Modlitwa do Niebieskiej Pani powinna być wystarczająco długo bym znalazł się w pobliżu Deagarego -powiedział cicho, a nawet bardzo cicho Aglahad, po czym zaczął się skradać w stronę trzech osiłków i uwięzionego przyjaciela. Zamierzał, pozostając w cieniu, okrążyć polanę i czekać na to co się wydarzy.
Skryty w cieniu drzew Aglahad cicho przemykał wokół polany, aż dotarł do jej skraju w pobliżu miejsca gdzie leżał Trzmiel.

Rav nie miał pojęcia, ile czasu może zająć Aglahadowi dotarcie na drugą stronę polany, w dodatku w taki sposób, by nikt go nie usłyszał. Chociaż troszkę ułatwiał mu zadanie fakt, że chrapanie Stama zdołałoby zagłuszyć przejście sporego stadka dzików...
Nie zamierzał za bardzo wynurzać się z cienia. Mimo założonego na głowę kolczego kaptura zawsze istniał cień szansy, że któryś z osiłków go rozpozna. A wtedy trzeba będzie strzelać, co mu się niezbyt uśmiechało.
Gdyby nie głupie skrupuły, to strzeliłby do Derana i zanim Brideran zdążyłby się otrząsnąć z zaskoczenia już kolejna strzała byłaby gotowa do lotu...
- Gdy się zatrzymam, złam gałązkę - szepnął do Amy i ruszył do przodu.

Tak jak planował, zatrzymał się na granicy światła i cienia.
Płomienie, dość leniwie pełzające po wrzuconych do ogniska drwach, rzucały dość jasne światło tuż obok samego ogniska. Im dalej, tym było ciemniej - nie na tyle jednak, by ciemna, wysoka, odziana w zbroję postać była niewidoczna. Błyski światła odbijały się w sięgającej kolan smoczej łusce i, w nieco mniejszym stopniu, w grocie wycelowanej w porywaczy strzały.

Gałązka trzasnęła, a w stronę dźwięku podniosła się zaspana twarz Briderana. Chłopak złapał siedzącego obok brata za ramię i potrząsnął nim mocno. Deran otworzył oczy i tępo, jak to miał w zwyczaju spojrzał na szarpiącego nim Briderana. Ten wskazał na pobliskie zarośla, a wyraz twarzy Derana stał się jeszcze bardziej nieostry. Lecz już po chwili pojawiło się na nim coś na kształt zrozumienia swej strażniczej powinności.
- Stam! - Wrzasnął Deran podrywając się na nogi. - Stam! Tam ktoś jest!
Gdyby, któryś z nich obejrzał się za siebie, pewnie dostrzegł by ruchomy cień, który przycupnął nad spętanym Degarym, który struchlał teraz w oczekiwaniu na najgorsze.

- Ani kroku - warknął Rav, w miarę możliwości zmieniając głos. Chociaż skupił wzrok na Tych Trzech, to jednak widział równocześnie Aglahada, tnącego więzy Degary'ego. To ostrzeżenie było całkiem poważne. Gdyby któryś ze znajdujących się przy ognisku chłopaków wykonał choćby ruch w jego stronę, albo zauważył Aglahada... posypałyby się się strzały. Z Deranem jako pierwszym celem. Amy z duszą na ramieniu zaszeleściła krzakami i zaczęła powoli bujać kurtą Aglahada to w prawo, to w lewo, udając ducha. Nie rozumiała tak do końca czemu nie mogą załatwić sprawy jak zwykle. Łuk Rava budził w niej niepokój. Puszczony przez nią Owca zaczął warczeć głucho, jak pies potępiony.

Widząc, że Rav rozpoczął swoje przedstawienie Aglahad ruszył w stronę związanego maga. Złodziejaszek przekradł się niepostrzeżenie do worka, który narzucono na Deagarego i będąc naprawdę blisko wyszeptał:
- Aglahad - po czym ciął sznur.

Degary błyskawicznie zamknął usta, by westchnienie ulgi nie zwróciło uwagi Tych Trzech. Dopiero teraz poznał też głos nieznajomego, który wyzwał Stama. Rav! I Aglahad! A pewnie w ciemności skrywa się gdzieś też Amarys. Skąd się tu wzięli?! Jak trafili na jego ślad? Przecież… Nie było czasu na dywagacje.

- Ktoś ty?! - Krzyknął obudzony z nagła Stam. - Kim jesteś i czego od nas chcesz?!
Wszyscy trzej wbili wzrok w cień gdzie ledwie dało się dostrzec zbrojną w łuk sylwetkę.
- Pieniądze albo życie! - powiedział groźnym tonem Rav. Poruszające się za jego plecami krzaki i głuche warczenie Owcy dodawały powagi groźbie. Amy zresztą poruszyła się nazbyt gwałtownie, będąc pewną że Rav oszalał stawiając nagle takie żądania.
Odpowiedź 'oddajcie nam maga', chociaż zgodna z prawdą, była raczej bez sensu.

Deran i Brideran spojrzeli najpierw po sobie, a później na Stama szukając u niego odpowiedzi. Ten zmarszczył brwi, lecz najwyraźniej nie bardzo umiał pojąć co się tu dzieje.
- Już! - warknął Rav, popierając słowa wymownym gestem łuku. Grot strzały przeniósł się z Derana na siedzącego Stama.
- Ale my nie mamy żadnych pieniędzy... - Wyrwało się Brideranowi.
- Zamknij się! - Syknął Stam, a po chwili dodał. - Ale my nie mamy żadnych pieniędzy!

Skąd by mieli mieć... Trudno było sądzić, by zdołali zarobić choćby sztukę miedzi. Ale im dłużej trwał dialog...
- Kieszenie! Natychmiast! - W głosie Rava słychać było złość.

Stam zbliżył się o kilka kroków w stronę ogniska. Jego dwie gęste brwi spotkały się pośrodku czoła, co zawsze wskazywało wybitny wysiłek intelektualny u tego jegomościa.
- Chcesz moich kieszeni to chodź i je sobie weź! - Krzyknął wywróciwszy zawartość kieszeni na drugą stronę, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - No, chodź! - Zawołał mrugając znacząco do dwóch pozostałych, co Brideran przyjął skinięciem, a Deran jeszcze szerszym rozwarciem ust.

Aglahad ciął powrozy, zezując przy tym na stojących przy ognisku, a przy okazji starając się nie odciąć Trzmielowi stopy. Bo rzeczywiście po ściągnięciu z głowy jeńca cuchnącego wora ukazała się nielicho poobijana twarz młodego maga. W końcu sznur puścił i zdrętwiałe nogi Trzmiela były wolne.
Złodziejaszek schował nóż za pas, dziękując przy tym łowcy za radę, której mu udzielił, po czym pomógł Trzmielowi wstać.
- Znikajmy, póki się nie zorientowali o co idzie - wyszeptał Aglahad w ucho przyjaciela. Po czym dodał - Idź pierwszy! - Sam zaś wyjął procę i jeden z kamulców, tak na wszelki wypadek.

Mag bez wahania posłuchał się rozkazującego szeptu rozsądku. Łatwe to jednak nie było, bo stopy maga dzięki więzom były teraz jak z waty. Pęta jakie zakładał Brideran nie były ani trochę precyzyjne i w związku z tym przygłupi ciołek nadrabiał ich skuteczność siłą.

- Wy dwaj! Kieszenie! - Trzeba było jeszcze przez chwilkę pobawić się w leśnych bandytów i dać czas Aglahadowi i Degary'emu na zniknięcie w krzakach.
- Oszalałeś? Przestań! - syknęła cicho Amy, drżąc za krzakami i patrząc na rozwój sytuacji. Co w niego u licha wstąpiło? Może ta zbroja była przeklęta, czy co?!
- No, no... - Pokiwał głową Brideran. - Chodźcie panie i weźcie! O weźcie sobie!
- Co wy? - Rzekł Deran, odwracając się do Stama. - Chcecie mu oddać pieniądze? Nie oddam! Są moje! - Warknął zaciskając pięści. Stam również zacisnął pięści i pobladł z nietłumionej wściekłości.

Rav milczał przez moment, zaskoczony niespodziewaną informacją.
- Pieniądze... - wycedził po chwili przez zaciśnięte zęby. W jego głosie mieszało się lekkie zaskoczeni i mściwa radość. Chociaż nie był złodziejem to uważał, że należałoby oskubać Tych Trzech z ich marnych groszy za to, co zrobili Degaremu. A pieniądze wrzucić choćby do puszki, którą ustawiono dla tych, co chcieliby wesprzeć odbudowę Domu.
- Nie słuchaj tego idioty panie! - Warknął Stam i podszedł do Derana sycząc coś złowieszczego pod nosem. - Chodź panie! Mamy tu wszystko, tylko chodź i weź!

Iść. jasne. Musiałby sobie znaleźć głupszego, niż on sam. A to byłaby trudna sztuka.
- Który pierwszy? - warknął, kierując strzałę w środek brzucha Derana. I modląc się, by Amy nagle nie wypadła z roli i nie wypadła z krzaków.

Mag z pomocą złodziejaszka podniósł się na kolana i na czworakach zaczął przesuwać się wzdłuż powalonego pnia, którego drugi koniec ginął gdzieś w ciemności. Ból jaki przy każdym ruchu promieniował od żeber przypomniał mu o solidnej porcji kopniaków, które zebrał od Stama za próbę złamania mu nosa i późniejszej rozpaczliwej ucieczki. „Znikanie”, o którym wspomniał Aglahad nie wyglądało więc w jego wykonaniu zapewne najlepiej. Można nawet śmiało powiedzieć, że wyglądało żałośnie. Powoli odzyskujące czucie stopy, uniósł do góry, by o nic nimi nie zahaczyć. Jeszcze tylko z metr, dwa i będzie już w całkowitej ciemności…


Kolejny krok i nagle Degary poczuł jak traci równowagę i z głośnym jękiem wylądował twarzą w sosnowych igłach. Aglahad podbiegł do maga by podać mu dłoń i pomóc mu wstać, ale było już za późno. Trzej obwiesie wpatrywali się wprost na umykającego im właśnie jeńca.

- Łaaaaaapaaać goooooo! - Zakrzyknął Stam i rozpychając dwóch pozostałych na boki ruszył biegiem zapominając o skrytym w cieniu Ravie. Jego kompani niewiele myśląc ruszyli w ślad za nim.


"Szlag" pomyślał Aglahad widząc jak Degary traci równowagę. Nie pozostało mu nic innego jak podbiec i pomóc przyjacielowi, modląc się przy tym by żaden z trójki ich nie zauważył. Krzyk Stama uświadomił złodziejaszkowi, że jego plan spalił na panewce.

- Biegiem - powiedział do Trzmiela. Sam odwrócił się, włożył kamulec do procy i wycelował w pusty łeb Stama, choć nie sprawiło mu to żadnej przyjemności mimo, iż wiele razy wyobrażał sobie moment odpłaty za wszystkie late upokorzeń jakich, jako niższy o półtorej głowy i słabszy, doznał do Stama i jego kumpli.


Nie było nad czym się zastanawiać. Ci Trzej stali obok siebie, tworząc niemal zwartą grupę.
Bogowie, do tej pory sprzyjający czwórce przyjaciół, odwrócili od nich swe twarze. Rav strzelił, mając nadzieję, że trafi Stama, najlepiej w zadek. To go powinno znacznie spowolnić i dać uciekającym większe szanse.

- Zostawcie ich! - wrzasnęła Amy zrywając się z krzaków i ciskając za nimi tym co miała pod ręką - garścią szyszek i kamieni. Jeden z pocisków nagle rozjarzył się dziwnie i pomknął wprost w Derana szybciej niż pozostałe.

Owca, widząc, że zabawa się rozkręca, z ujadaniem ruszył w stronę Tych Trzech.

Wiele rzeczy zdarzyło się w jednej chwili. Na raz zagrała cięciwa łuku Rava i zaświstał wypuszczony z procy Aglahada kamień i zaskwierczała rzucona ręką Amarys szyszka.

Stam wyczuł widać niebezpieczeństwo bo jak długi runął na ziemię tak, że strzała Ravere'a ze świstem przemknęła tuż nad nim i na czworaka począł gonić za umykającym Trzmielem, nie oglądając się przy tym za siebie. A było na co popatrzeć... Jego dwaj kompani nie mieli tyle szczęścia co on.

Kamień przeznaczony dla Stama z głuchym łomotem uderzył w łepetynę Derana, aż ten przysiadł z impetem na ziemi, trzymając się za krwawiące czoło. Nie zdołał zrozumieć co takiego go trafiło, gdy w tył jego głowy grzmotnęła połyskująca niezwykłym światłem szyszka. Grzmotnęła w bardzo nieszyszkowy sposób - ciężko i solidnie. W rezultacie tego trafienia Deran wylądował twarzą w pobliżu popiołu ogniska uroczo zezując w bliżej nieokreślonym kierunku.

Potknąwszy się, o leżącego niczym ścięta kłoda brata, Brideran w eleganckim piruecie wylądował w samym środku ogniska. Szybko jednak postanowił opuścić to miejsce krzycząc przy tym coś, co brzmiało mniej więcej jak: "Włosymisiępaląaaaauuuuupaląmisięwłoooooosyy yyyaaaaauuu!"

Lecz Stam za nic miał kłopoty towarzyszy. Wbił przekrwione, wściekłe ślepia w Trzmiela i biegiem zerwał się za nim w pogoń. Lata praktyki w ściganiu innych zrobiły swoje. Stam szybkim zwodem zmylił Trzmiela i odepchnąwszy ze swej drogi Aglahada, dopadł do maga i szybkim szarpnięciem za włosy obalił go na kolana. Trzymał go mocno i nieustępliwie, a w migotliwym świetle ogniska w jego dłoni błysnęło ostrze noża, którego chłód Trzmiel poczuł na swoim gardle.

Wszyscy zamarli w pół kroku. Tylko Brideran biegał wciąż, wokół ogniska krzycząc wniebogłosy o swojej płonącej fryzurze.

- Puść go. Liczę do trzech - powiedział Rav unosząc łuk z kolejną strzałą, wycelowaną prosto w plecy Stama - i twój trup zostanie na tej polance.
Miał nadzieję, prawdę mówiąc, że do tego nie dojdzie. Że Amy coś wymyśli błyskotliwego. albo że Aglahad, będący najbliżej, coś zrobi... Niespodziewanie Owca, warcząc, rzucił się w kierunku Stama. Albo uznał to za ciąg dalszy zabawy, albo miał ochotę wbić zęby w wystawiony tyłek.

Słysząc słowa Rava i widząc nóż w ręce Aglahad wycofał się w cień, tak by Stam go nie widział. Normalnie pobiegłby pomóc ugasić czuprynę Briderana, ale sytuacja nie była normalna. Prawdę powiedziawszy trudno było mu sobie wyobrazić coś bardziej nienormalnego - oto walczył na śmierć i życie z innymi wychowankami Domu! Złodziejaszek poczuł jak robi mu się niedobrze, jak kurczy mu się brzuch. Chciało mu się wymiotować, ale zebrał się w sobie.
Upewniwszy się, że jest poza wzrokiem Stama i że ten zajęty jest rozmową z wojownikiem, wyjął nóż i zaczął, najciszej jak potrafił, okrążać Stama tak by znaleźć się jego plecami. Nie wiedział jeszcze co zrobi jeżeli mu się to uda, miał nadzieję, że wysoki chłopak przerazi się groźby Rava.

- Oszaleliście! Przestańcie - zupełnie wam odbiło?! - wrzasnęła Amarys, przerażona zarówno morderczymi zapędami Rava, Stama jak i zupełnie niespodziewanym efektem swojego własnego rzutu. - Przecież... przecież.. tak nie można! Nie jesteśmy wrogami! - to ostatnie w obecnej sytuacji zabrzmiało trochę głupio, ale co innego uważać za "śmiertelnego wroga" domowego tyrana, a co innego na prawdę spróbować pozbawić go życia. Nie mieściło jej się to w głowie. I czemu Stamowi tak zależało na skrzywdzeniu Trzmiela? - Pomóżcie mu lepiej! Brideran, przestań biegać! Pogarszasz tylko! - kiedyś widziała poparzoną rękę i z przerażeniem myślała jak za chwilę będzie wyglądać twarz Briderana. Chwyciła kurtkę Aghalada chcąc zarzucić ją chłopakowi na głowę.

Zamarł. Obalony na kolana i z przystawionym ostrzem do grdyki. Z jednej strony coś mu mówiło, że Stam tego nie zrobi. To przecież niemożliwe. Wykraczające nieskończenie dalece poza głupie dowcipy jakie mu robili we trzech. Ale to zimno postrzępionego ze starości ostrza było teraz tym co dyktowało każdy ruch młodego maga. Zastygł więc w obawie, że każda akcja może sprowokować ruch po którym… umrze! Nogi, które odzyskały już niemal całkiem czucie, zrobiły się dla odmiany dziwnie miękkie. Stam musiał go wręcz podtrzymać. Nie wyglądał i nie brzmiał jakby się bał Rava, ani Aglahada… który nagle gdzieś zniknął. O bogowie. Ależ się pomylił. Niech to już się skończy. Niech już wróci do Haeven gdzie zapomni o tym wszystkim i zostanie jakąś pomocą w bibliotece, lub gdzie indziej…

Słowa Amarys wyrwały go trochę z panicznego toru myśli. Dziewczyna skupiła się na Brideranie jakby fakt, że temu bęcwałowi płoną włosy był ważniejszy od jego życia. A to go… jak na ironię podbudowało. Bo wierzył, że kapłanka celowo odwraca uwagę Stama od patowej sytuacji…

Szczeknięcie nadbiegającego psa ukróciło negocjacje. Pozostawało modlić się, że Stam zlęknie się Owcy, lub chociaż zluzuje uchwyt na przytkniętym do gardła Trzmiela, nożu.

Wiatr zaszeleścił gałęziami pobliskich drzew. W powietrzu, zawirowały iskry z przygasającego ogniska, niczym maleńkie spadające gwiazdy. Wszystkich przeszył lodowaty oddech wichru, a ciemność wokół stała się głębsza. Dłoń Stama zadrżała zacinając z lekka gardło Trzmiela. Ujadający jeszcze przed chwilą Owca, zawył przeraźliwie i podkuliwszy ogon pod siebie czmychnął między nogi Amarys, o mało jej przy tym nie przewracając. Stam przełknął głośno ślinę i nawet Brideran zamilkł wpatrując się w jedno miejsce na polanie. Miejsce, które jeszcze przed chwilą było zupełnie puste, teraz zdawało się być pełne gromadzących się ze wszystkich stron cieni. Coś tam było, rosło i pulsowało, gotowe w każdej chwili skoczyć naprzód i zacisnąć się wokół. Z nagła ciszę przerwał złowieszczy syk. Ramię Stama, którym jeszcze przed chwilą kurczowo zaciskało się wokół Trzmiela, teraz oklapło, a on sam rzekł:
- Uciekaj... - Dłoń chłopaka, zaciskająca się na rękojeści noża opadła bezwładnie. - On przyszedł po ciebie!

Przerażony Aglahad widząc dziwny cień, który pojawił się nagle znikąd struchlał. Złodziejaszek nigdy nie był odważny, ale za przyjaciół poszedłby by w ogień... a przynajmniej tak mu się do dziś wydawało. Tym razem stał jednak naprzeciwko czegoś groźniejszego niż człowiek. Złodziej nie miał żadnych wątpliwości, że istota złożona z cieni nie była istotą ludzką. Fakt ten, jak również przerażający syk Cienia, wystarczył Aglahadowi by bohatersko krzyknąć "Zwiewamy!!!" i zacząć biec w kierunku przeciwnym niż istota.
- Habbakuku, chroń nas* - jęknęła Amy czując, jak nogi wrastają jej w ziemię. Czarny Rycerz z piwnic Domu stanął jej przed oczami jak żywy (a raczej nie-żywy), a reakcja Owcy świadczyła o tym, że niestety nie mają zwidów.
- Na Shinarę...
Rav nie był pewien, czy w tym przypadku jakakolwiek modlitwa cokolwiek da. Bogowie zwykle są daleko, a to 'coś' - wściekle blisko. Strzelanie zdało mu się dość kiepskim pomysłem. Dużo lepszy był sposób Aglahada.
- W nogi - syknął prosto do ucha znieruchomiałej nagle Amy i pociągnął ją za rękę.
Ruszając do ucieczki sprawdził jeszcze, czy Degary poszedł w ślady reszty.
Jako że maga nie było widać na polanie, także i on rzucił się do ucieczki, ciągnąc za sobą Amy. Owca, mądrzejszy zapewne od nich wszystkich razem wziętych, biegł przed nimi.
Trzmiel poszedł. Można nawet śmiało powiedzieć, że pognał. I za nic miał chlastające go po torsie i twarzy gałęzie jakichś krzewów. Również dolegliwości jakie mu jeszcze przed chwilą doskwierały po sznurze, kuksańcach i kopniakach, przestały nagle stanowić jakiekolwiek utrudnienie w poruszaniu się. Mrok, który zstąpił na środek obozowiska sprawił, że instynktownie miał ochotę uciekać tak daleko i tak długo aż padnie. Gdzieś na przedzie mignęła mu sylwetka Aglahada. Z tyłu doszły go głosy Amy i Rava. Chyba też biegli. Chyba. Nie obejrzał się. Ani razu. Biegł ile sił w chudych nogach.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline