Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2011, 20:07   #38
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Rhudaur, początek Kwietnia 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5jHoFIXoSJE[/MEDIA]

Noc była chłodna, co właściwie odczuwał tylko Endymion, gdyż elf z krasnoludem odporni na zimno nic sobie z tego nie robili. Stary farmer zaś jak na miejscowego pasterza, zaprawionego z żywiołami przystało, odziany w skóry wyprawione futrem, od dziecka był zahartowany w niesprzyjającym klimacie Rhudauru. Farma Umbartha według gospodarza znajdowała się na wzgórzu zachodniego Mitheithel, około pięć mil od Ostatniego Mostu.

Księżyc świecił w lekkiej mgle spowijającej szlak, który wiódł do niej wijąc się wzdłuż koryta leniwej rzeki, zasypany śniegiem, przypominający w istocie wąską drogę, bądź jak kto woli, dość szeroką ścieżkę. Widoczność była w nieznacznej mierze ograniczona snującą się mleczna poświatą, która gęstniała wraz z mijającymi godzinami, jednak prócz śladów zostawionych przez Umbartha we wcześniejszej wyprawie do osady Ostatniego Mostu, nic nie mąciło mokrego śniegu. Czasem wprawne oko rangera uchwyciło trop sarny, zająca lub niedźwiedzia, które choć elf widział równie przejrzyście jak gwiazdy na niebie, nie przyznał się do ignorancji, zgadując w duchu, że to nie były tropy wilków. Krasnolud mruczał pod nosem za każdym razem, gdy trakt przecinając wzniesienia odkrywał przez nimi przepastne obszary falujących wzniesień Rhunduaru, przykrytych białą pościelą na tle majaczącego w oddali czarnego lasu jaki porastał górzyste Trollshaws.




Umbarth gadał jak najęty kolejny raz o wilczych śladach zostawionych przez wilki i dostrzeżonych przez niego orczych jeźdźcach, a kiedy zakończył znaną już wszystkim niemal na pamięć opowieść, rozpoczęła się kolejna historia – tym razem biografia farmera, który podobnie jak jego ojciec, dziad i pradziad żył w tej okolicy pasąc owce, które były jego największym skarbem i jedynym, nie licząc okazyjnego polowania, źródłem utrzymania. Wskazując ręką na Trollshaws, opowiadał historie jakie słyszał od dziada, przekazywane z pokolenia na pokolenie o licznych goblinach, trolach i złych mocach gnieżdżących się niegdyś w okolicy. Co prawda od lat nikt nie uświadczył orka, a obecność troli można było podejrzewać tylko po walających nię wśród głazów ich kościach, to według Umbartha i tego co mówili co poniektórzy wedrowcy i tropiciele, czasem ktoś widział tajemnicze tropy lub dokładnie ogryzione i wyssane ludzkie kości w paleniskach, nieopodal pieczar i jaskini, w głąb których miejscowi bali sie zapuszczać.

Legendy głosiły o zamieszkujących tam nieludziach i bestiach, którymi matki straszyły niesforne dzieci. Bujdy bajaniem, ale farmer mruczał pod nosem, że jego brat rodzony podzielił los kilku innych śmiałków, którzy podobnie jak on, odkąd okoliczni sięgali pamięcią, nigdy z takich młodzieńczych wypraw w głąb ziemi nie wracali. Jedni gadali, że pobłądzili w podziemnych korytarzach wijących się jak labirynty tuneli. Drudzy, że zjadły ich na kolację trole, orki i smoki, a jeszcze inni, że awanturnicy dali nogę z zapomnianego przez świat, odludnego i dzikiego Rhudauru, do wielkich, kolorowych miast szerokiego Zjednoczonego Królestwa.

Zaczął padać gęsty i puszysty, zapewne ostatni tej zimy śnieg, targany budzącym się, im bliżej świtania, wiatrem. Widać mieszający na odludziu Umbarth cenił sobie towarzystwo innych ludzi, bo nim wygadał się za wszystkie czasy, towarzyszący mu wędrowcy z karczmy, mieli wrażenie, że zdążyli przemyśleć niemal całe swoje życie, a na pewno kilka ostatnich dni.

Endymion zaprzątnięty był ostatnimi wydarzeniami, kalkulując możliwe warianty skutków śmierci Thurga oraz tajemniczą postać okultysty. Wiedział, że zdać musi raport dla Eldariona z wszystkiego osobiście lub wyręczając się królewskim gońcem, którego wiedział, że nie uświadczy nigdzie poza większym miastem. Na trakcie Wielkiego Gościńca Wschodniego do Minas Tirith, gdzie rezydował Eldarion, najbliżej było Bree i dalej leżący w cieniu Dunlandu, Tharbad. Miał nadzieję, ze Zaris wyzionie ducha i kolejny raz żałował, że zdradził swoje prawdziwe imie w karczmie, bo teraz może to ściągnąć na jego zakapturzoną głowę cień wrogich mieczy lub wedle przepowiedni elfa, cień katowskiego topora. O ile pierwszego był pewien i przeszło mu przez myśl bezpieczeństwo rodziny w Hollinie, to na to drugie patrzał nieco sceptycznie. Tajemnicze ostrze z fragmentem przetłumaczonych na westron przez elfa run zatknął za skórzane paski oplatające przedramię, zerkając od czasu do czasu na nie z zasępioną mina, czując na plecach utkwiony w nich wzrok animisty, Pierwszy raz od wielu dni miał też okazję na spokojnie przyjrzeć się z dala od czarującej obecności Amei, uczuciu, które zaczęło kiełkując zapuszczać korzenie i mogło wydać w przyszłości owoce, gdyby było starannie podlewane i pielęgnowane.

Andaras miał nie wiele mniej na głowie, kontemplując swoje własne sprawy. Wydarzyło się bardzo wiele istotnych dla animisty znaków i choć nie rozumiał wszystkich intuicja podpowiadała mu, że nie są to rzeczy błahe, i że zbierające się chmury tajemnic nawet rozproszone wiatrem zrozumienia, nie ukażą bynajmniej słońca, a raczej mrok nocy. Zastanawiał się również obserwując plecy strażnika czy Endymion przystanie na jego prośbę sprezentowania mu połamanego ostrza. Wieczorne żarty Kh’aadza o uprawianiu miłości, mimo że sprośne, obudziły w nim tęsknotę do ukochanej, którą starał się wcześniej spychać na bok, nie dając się wciągać w nostalgię i melancholię na którą był podatnym materiałem, co odziedziczył elfią naturą ojca.

Kh'aadz zaś kroczył zamykając pochód, a irytację łonem natury krasnolud przeplatał dreptaniem w śniegu, który akurat jemu sięgał w zawianych nieckach i uskokach skalnych, miejscami powyżej kolan. Myślami błądził w oparach niezamówionej dokładki soczystych żeberek w Hankowym sosie, które przypadły mu do podniebienia szczególnie. Mimo swej gruboskórności szkoda mu trochę było rubaszno-grubiańskich, dunlandzkich drabów, których położyli trupem w karczmie. Wścibskość elfa drażniła khaazada, lecz przypomniała jednocześnie o misji ojca, którąostatnie wydarzenia zdawały się nico przyćmić, jak zatęchłe powietrze blask pochodni w najgłębszych sztolniach Khaazad-dum. Myślał też Ereborze i matce. D’Ora. Była jedynym przedstawicielem płci przeciwnej w jego życiu którą kochał prawdziwą miłością synowską i która była jedyną osoba przy której potrafił okazywać bez krepowania prawdziwe, szczere uczucia. Rozumiał troskę Umbartha o rodzinę i owce, co nie zmieniało faktu, że chwilami miał ochotę zapchać mu niezamykającą się gębę, aż po gardło śniegiem.

Po około trzech godzinach marszu ich oczom ukazała się usytuowana, dokładnie tak, jak mówił jej gospodarz, przykryta śniegiem farma.




- Orki widziałem, tam! – wskazał daleko za rosnące w oczach budynki. - Po drugiej stronie rzeki!

Podchodząc do zabudowań gospodarczych przywitał ich tumult i niesforne beczenie dobiegające ze stodoły, któremu wtórowało basowe ujadanie z domostwa. Ujrzeli nieznaczny ruch kotary w oknie chałupy odsłaniający blask świecy. Na skarpie wzgórza, po drugiej stronie rzeki, elf kątem oka dostrzegł ruch. Poruszenie. Wpatrując się dokładnie nic jednak nie wypatrzył.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-03-2011 o 20:14. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline