Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2011, 23:09   #4
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wokoło chodziły zombie. Jak zwykle przechadzały się po korytarzach, szczerzyły swoje paszcze, obrzucały się wściekle kawałkami odpadającej skóry. Jakby parafrazując przysłowie: „Człowiek człowiekowi wilkiem, natomiast zombie zombie zombie.”Widoczne były dokładnie te same twarze, co zwykle. Brakowało tylko jednej, którą chciałby zobaczyć wśród nich, twarzy swojego brata, którego nienawidził, jak nikogo innego na całym świecie.

- Graham – sama – głos kamerdynera, jak zwykle wyrwał go rano, punktualnie o 6.35. Był mu wdzięczny, że nie musi oglądać tego samego snu, który powtarzał się od lat. Istnieją rzeczy, które trzeba zaakceptować i jakoś dalej brnąć przez kolejne dni, ale których nie można polubić. Reser nie lubił takich snów.
- Graham – sama – kolejne słowa kamerdynera spowodowały, że powrócił całkiem do przytomności siadając na łóżku. Okno dużego pokoju było otwarte. Z zewnątrz dochodził śpiew ptaków. - Graham – sama, przygotowałem pańską herbatę. Jest letnia, tak jak pan sobie życzył – lekko nosowym głosem przypomniał budzącemu się chłopakowi. Jakimś sposobem potrafił nalać herbatę z wysoka, mimo tego nie zdarzył się jeszcze przypadek, ażeby chociaż trochę się wylało.


- Dziękuję Tigalli – san – zwrócił się do młodego, elegancko kamerdynera, który kierował całą domową służbą, a oprócz tego znaczą częścią majątku rodziny. - Czy coś nowego u Isoldy? - to także było standardowe pytanie, zadawane dokładnie identycznie od lat.
- Niestety nie, Graham – sama. Nie jest jednak gorzej – odpowiedź kamerdynera brzmiała, jak zwykle. Była wystudiowana, melodyjna, niczym część określonego rytuału, który obydwaj odprawiali.
- Odwiedzę ją po śniadaniu.
- Oczywiście, Graham – sama. Poinformuję Unemiko – san, że chce pan spędzić chwilę ze swoją siostrą.
- Dziękuję
– Graham wstał z łóżka podchodząc do okna oraz wyglądając chwilę na jaśniejący słonecznym blaskiem ogród. Od lat spał nago, co wzbudzało zgorszenie pokojówki, młodziutkiej Lydii, która pomyliła kiedyś pory sprzątania i wchodząc do pokoju napatoczyła się właśnie na nagiego Grahama. To było jednak całkiem dawno. Od tamtej pory takie wypadki się nie zdarzały, choć Lydia ciągle rumieniła się na wspomnienie tamtego poranka.


Łazienka przypominała nieco tradycyjną, obitą drewnem, wyposażoną w balię, ale miała wbudowane wszelkie udogadniania. Praktyczne, choć ukryte i nie niszczące prostej elegancji. Graham umył się, po czym ubrany wyłącznie w długą yukatę udał korytarzem do jadalni. Pałac był pusty, jak zwykle. Długi korytarz lśnił czystością, ale też ciszą, którą przerywały wyłącznie kwilenia ptaków z tradycyjnego ogrodu. Szedł powoli, zatrzymując się jedynie przed dużym obrazem przedstawiającym rodzinę, po parze: dorosłych osób, nastolatków oraz dzieci. Niewątpliwie jedynie uważny obserwator mógł wychwycić pewne podobieństwo wśród nich, ale nawet niespecjalnie bystra osoba rozpoznałaby Grahama. Młodszego nieco oraz roześmianego.
- To było dawno, bardzo dawno, tak dawno, że może nigdy się nie zdarzyło naprawdę, może to jedynie głupia wyobraźnia – przebiegły mu przez myśl zwykłe obrazy, setki nagłych fleszy z dalekiej przeszłości.

Jadalnia była długim, jasnym pokojem, ozdobionym szeregiem roślinnych stiuków. Na jej środku znajdował się stół, przy którym mogłoby zasiąść swobodnie i czterdzieści osób.
- Graham – sama – powitała go młoda dziewczyna w uniformie pokojówki w króciutkiej mini, znacznie więcej eksponującej niż ukrywającej. - Śniadanie wschodnie, czy orientalne? - trzymała w ręku pióro, by zapisać ewentualne wyjątkowe pragnienia swojego panicza, przy czym ciężko ukryć, że co chwila zerkała spod pięknych długich rzęs na kamerdynera, który wszedł tuż za Grahamem.


- Dziękuję Lydio, proszę to co zwykle, orientalne śniadanie.
Słowa „zachodnie”, czy „orientalne” ginęły gdzieś w dalekich tysiącleciach. Obecnie nie istniało nic, do czego można by je odnieść. Ale nawet nie rozumiejąc pierwotnego sensu, używano ich nadal.

Pokojówka uśmiechała się podając mu skromne jedzenie na srebrnej tacy. Widocznie lubiła swoją pracę, choć zapewne jeszcze bardziej lubiła towarzystwo przystojnego kamerdynera Manollo Tigalliego. Graham słyszał, że jego główny pracownik jest obiektem westchnień wielu pań. Do grona których także zaliczała się Lydia. Oczywiście, dumna dziewczyna nigdy by się nie przyznała przed sobą, że jej serduszko żywi jakieś inne uczucia niż profesjonalną obojętność. Jednak ukradkowe, odruchowe spojrzenia świadczyły o czymś kompletnie innym.
- Smaczne? - spytała.
- Owszem Lydio. Bardzo dobre, podziękuj Uemi – odpowiedział Graham starannie przeżuwając pokarm. Tak naprawdę nie było ani smaczne, ani niesmaczne. Kucharka Uemi, młodziutka dziewczyna, miała wiele chęci oraz ambicji, które nie szły niestety w parze z umiejętnościami. Starała się bardzo, jednak najlepiej wychodziły jej proste potrawy, typu gotowany ryż i właśnie takie śniadania standardowo Graham zamawiał. Jednakże średni co najwyżej smak jedzenia nie przeszkadzał Grahamowi. Potrafił jeść właściwie wszystko, tak obojętny na walory smakowe potraw, na cudowne, łechcące nozdrza, aromaty, jak nieruchome niemal było jego oblicze. Graham rzadko się uśmiechał, nigdy zaś nie śmiał. Przynajmniej od czasu wypadku. Miał jasne, lecz surowe oblicze, oczy żywe, świdrujące, lecz twarde, pełne obojętnej melancholii. Tak jak wygląd, taki miał również głos. Stonowany, jakby matowy, zawsze grzeczny, ale niemal wyprany emocjonalnie.

Śniadanie rozpoczynało kolejny rytuał: odwiedziny siostry. Znowu kolejne metry przemierzone pustymi korytarzami, odbijającymi lekko szurające echo miękkich papci. Kilka drzwi, które wielkością przypominały dawne bramy, wreszcie dotarł do wschodniego skrzydła, gdzie mieścił się gabinet Unemiko, pielęgniarki oraz służącej zajmującej się jego siostrą.


Pielęgniarka siedziała w swojej ulubionej pozie, mając założoną nogę na nogę. Niedawno ukończyła odpowiednie szkolenia i teraz Isolda cały czas znajdowała się pod jej opieką. Biorąc jednak pod uwagę, że siostra Grahama od lat była nieprzytomna, pogrążona we śnie nieustannym, Unemiko nie miała wiele pracy. Poza masażem, sprawami higienicznymi oraz lekami, właściwie dysponowała swoim czasem wedle własnego uznania. Grahamowi to nie przeszkadzało, pod warunkiem, że siostrze niczego nie zbywało. Miał nadzieję, ze któregoś dnia medycyna, lub przypadek spowodują, że dziewczyna się ocknie z wieloletniego snu.

Nawet nie zadawał pytania pielęgniarce, jak wygląda sytuacja. Gdyby nastąpiła jakakolwiek zmiana, miała obowiązek natychmiast zawiadomić chłopaka.
- Konnichiwa, Unemiko – san – powitał ją przechodząc przez gabinet.
- Konnichiwa, Graham – sama – jego służba miała obowiązek zawsze zwracać się do niego po imieniu. Denerwowało go typowe Reser – sama. Tak lubił, żeby się do niego odzywano, wyłącznie starszy brat. Tymczasem Graham nie chciał mieć niczego wspólnego ze swoim bratem. Kazał wyrzucić wszystkie jego rzeczy, ubrania, meble, książki. Porozdawać, lub spalić, byle nic nie przypominało tego łajdaka. Co innego siostra. Isolda urodziła się przed starszym bratem tuż tuż. Byli prawdziwymi bliźniakami, choć niejednojajowymi. Zawsze jednak wyglądała bardzo dziecinnie. Dopiero jako nastolatka wystrzeliła i wzrostem i krągłościami zmieniając się z brzydkiego, małego kaczątka w prawdziwą damę. Ale wtedy zdarzył się wypadek. Wszystko się zmieniło. Mogła tylko spać, zaś Graham mieć nadzieję, że pewnego dnia, niczym bajkowa Śpiąca Królewna, znajdzie swojego księcia, który ją obudzi pocałunkiem.
- Graham - sama, Isolda - sama ma dzisiaj badania - przypomniała pielęgniarka. Graham skinął. Jego siostra co tydzień była zabierana do szpitala na badania. Przebywała tam dzień, lub dwa. Potem ponownie ją przewożono do domu. Nic się nie zmieniało od czasu wypadku.



Później znowu puste korytarze oraz obszerny cekhauz. Ubrana zbroja, przypasany miecz, zarzucony płaszcz rycerski. Wirolot już czekał na stanowisku startowym. Sterami kierował młody chłopak Hikaru, rówieśnik szesnastoletniego Grahama, kuzyn kamerdynera Tigalliego. Hikaru pełnił właściwie rolę lokaja, przynajmniej na takie stanowisko został przyjęty. Ale okazało się, że kompletnie nie ma zamiłowań lokajskich, za to świetnie prowadzi wiroloty oraz doskonale walczy wręcz. Bywał najczęściej sparingowym przeciwnikiem Grahama, dlatego też, choć może to nie do końca właściwe, pełnił rolę bliskiego kolegi. On również, jako jedyny spośród całej grupy pracowników pałacu, miał przywilej zwracania się do Grahama po imieniu.
- Gdzie lecimy? - spytał wesoło.
- Mam służbę – wyjaśnił Graham – ale najpierw umówiłem się z Rey przed Słonecznym Placem.
Hikaru skinął, wspominając, że wobec tego najlepiej będzie zatrzymać się tuż przy Placu na Zielonej Promenadzie, nazywanej tak od pięknych, szmaragdowych trawników. Było to ulubione miejsce spacerów mieszkańców miasta oraz spotkań zakochanych par. Według wielu, Promenada stanowiła najpiękniejszą część platynowego świata. Czy rzeczywiście dla urody, czy też dla miłych wspomnień dawnych uczuć? Nieważne, grunt, że cieszyła się swoją sławą i chłopak, który zapraszał dziewczynę na pierwsze spotkanie klasycznie umawiał się właśnie tam. Dla Grahama miała ona jeszcze jedną zaletę. Była niedaleko Gmachu Zarządu, gdzie mieli się stawić z Aileen u kierującego Platyną lorda Learda Barsetta.

Smukły wirolot wzbił się w powietrze i mijając dachy wysokich wieżowców podmiejskich osiedli poleciał do samego centrum platynowego miasta.
 
Kelly jest offline