Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2011, 23:50   #30
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Dziewczyna spróbowała ponownie ugodzić sztyletem stojącego najbliżej dzikusa. Być może pomogło szczęście, a może to, że mężczyzna, zamiast skupić się na walce, skupił się na kształtnym biuście stojącej naprzeciw niego kobiety. A fakt, że ów biust był coraz bliżej niego tylko go ucieszył, miast ostrzec.
Ostrze długiego sztyletu gładko weszło tuż pod jego szczękę i podążyło ku skrytemu w cieniu maski mózgowi, którego właściciel padł podrygując przy tym niczym wyjęta z wody ryba.

Drugi z łowców na widok padającego kompana otrząsnął się z otępienia i zamierzył się włócznią na Learę, jednak chybił.
Ostatni z przeciwników Tingisa cisnął w niego włócznią i chybiwszy ruszył biegiem, w panicznej ucieczce.

Teoretycznie przynajmniej, dziki nie zając, nie ucieknie. przynajmniej zbyt daleko. Lepiej było (chociaż może ktoś by zarzucił Tingisowi, że myśli o ewentualnych przyszłych profitach) pomóc Learze. Dlatego też Tingis zaatakował dzikusa, który walczył z Learą.
Gdy tylko sztylet wysunął się z ciała czarnego wojownika Leara obróciła się w stronę drugiego przeciwnika i zaatakowała go wkładając w cios cały swój gniew.
Tulwar Tingisa nawet nie drasnął dzikiego, a i pchnięcie Leary minęło jego ciało. Ale sam łowca też się nie popisał. Pchnął dzidą na oślep w stronę Leary i pognał za swoim towarzyszem.
Pierwszy z łowców znikał w odległych zaroślach, a jego towarzysz usilnie starał sie go dogonić.

Dziewczyna podniosła włócznię należącą kiedyś do szamana i rzuciła ją w kierunku bliższego dzikusa.
Włócznia pomknęła za uciekającym dzikusem, lecz nie trafiła w cel. Czarny uciekał dalej.

Leara, jak zauważył Tingis, była pełna werwy. Co prawda nie pobiegła za uciekającym, ale przynajmniej zaatakowała. On sam nie zamierzał być gorszy. Tyle tylko, że nie miał zamiaru wykorzystywać włóczni. Łuk był pod ręką i wnet strzała została nakierowana na plecy pierwszego z uciekinierów.

Tingis napiął łuk do granic możliwości, wznosząc go wysoko w górę. Zatrzeszczało łuczysko i cięciwa. Strzała wyrwała się niczym polujący sokół. Pomknęła wprost za umykającym wrogiem. Elrik tego dnia musiał czuwać nad koczownikiem, bo strzała trafiła wprost w serce łowcy, które w jednej chwili przestało bić.

Dopiero gdy Leara zobaczyła jak czarnoskóry pada na ziemię odetchnęła z trudem. Ból w boku przypominał o zadanej ranie, a lekkie zawroty głowy świadczyły o upływie krwi. Dziewczyna zaklęła po zamorańsku i oparła się o najbliżej stojące drzewo. Jej spojrzenie powędrowało w kierunku Tingisa.
- Dziękuję... że nie uciekłeś. - powiedziała po chwili i skierowała wzrok na ranę, by ocenić swój stan. Z jej ust poleciała kolejna wiązanka.

Podziękowania Tingis skwitował skinieniem głowy, natomiast potoku słów nie skomentował, choć w lekkim uśmiechu uniósł kąciki ust.
Kolejna strzała opuściła kołczan, by po sekundzie wbić się w ramię ostatniego z dzikusów. Ten zatrzymał się na moment, ułamał strzałę, a potem, dużo już wolniej, ruszył dalej.
Hyrkańczyk zaklął, chociaż mniej barwnie, niż jego ranna towarzyszka. Nie miał zamiaru dopuścić do tego, by jakiś świadek walki dotarł do wioski. Nawet gdyby miał opowiadać o białym demonie, który krwawo rozprawił się z dziesiątką sprawnych wojowników. I o demonicy, z kształtnymi cyckami, pijącej krew pokonanych wrogów. Bardziej zależało mu na zachowaniu tajemnicy, niż na staniu się kimś, kim matki i babcie będą straszyć nieposłuszne dzieci.
Bo przyjdzie biały demon i was zje...
Z tulwarem w dłoni popędził za uciekinierem. Tamten, słysząc kroki za swymi plecami, usiłował przyspieszyć, ale odwlekła to jego śmierć tylko o parę uderzeń serca. Ludzka skóra nie jest w stanie stawić czoła ostrej stali. Ostatnim widokiem, jaki zarejestrował wzrok dzikusa, było zakrwawione ostrze wysuwające się z jego klatki piersiowej.

Leara spojrzała za oddalającym się Tingisem i pokręciła lekko głową. Nie uważała, by uganianie się za dzikusem po dżungli należało do najlepszych pomysłów, ale na chwilę obecną miała większe problemy w postaci krwawiącej rany.

Tingis upewnił się, że jego wróg nie żyje.
W zasadzie powinien teraz obejść pole walki i (w razie konieczności) dobić dogorywających wrogów, ale rzut oka na Learę powiedział mu, że tego typu przyjemności powinny poczekać. Dziewczyna siedziała pod drzewem, blada, usiłując powstrzymać płynącą z rany krew.
Głupotą byłoby zrobić opatrunek z przepasek biodrowych dzikusów, czy też z płaszcza szamana. Na szczęście Leara nie zostawiła wraz z ciałem szamana swej obruso-spódniczki i właśnie próbowała się nią sama opatrzyć, ale nie szło jej to najlepiej.
Co prawda Tingis był w stanie, w razie konieczności, przerobić na bandaże i swoją koszulę, i muślinową kreację swej towarzyszki, ale obrus był lepszy...
Kawał delikatnego płótna został wykorzystany przez Hyrkańczyka do zatamowania upływu krwi, a reszta, pocięta na długie, niezbyt szerokie pasy, posłużyła do należytego umocowania opatrunku.

- Posiedź chwilkę i odpocznij, a ja sprawdzę, czy czasem któryś nie przeżył - powiedział Tingis.

Zaciskała zęby podczas opatrywania by nie syczeć z bólu. Gdy Hyrkańczyk skończył uśmiechnęła się leciutko.

- Dziękuję... chyba ostatnio ciągle mi pomagasz... - westchnęła osuwając się kontrolowanie na ziemię opierając się przy tym plecami o drzewo. - I następnym razem jak będę mieć głupie pomysły, to mi o tym powiedz, a nie strzelaj od razu...

Wprawdzie przywykła, iż mężczyźni często postępują zgodnie z jej wolą, ale podatność Tingisa na jej propozycje w obecnej sytuacji mogła być kłopotliwa. Przecież nawet jej zdarzały się błędy.

- Do ciebie? Nie ma obawy - uśmiechnął się. - Nie strzelę.

- Nie do mnie... do tych dzikusów chociażby... - skrzywiła się lekko. - Miałeś rację, mogliśmy ich zostawić... - dodała ciszej.

- Jakoś nam się udało przeżyć, ale tobie zostanie blizna - stwierdził Tingis. - Za to nie bardzo wyobrażam sobie iść dalej za tymi dzikusami. Ich jest tam co najmniej dwa razy tyle, co tych tutaj.
Nie sądził, by zechcieli się ustawić w rządku, czekając, aż ich wystrzela. Nie mówiąc o tym, że przed końcem pracy musiałby iść do nich i poprosić o oddanie strzał.

Na myśl o bliźnie skrzywiła się lekko, ale w zasadzie powinna być wdzięczna, że przeżyła.
Jeśli wyjdzie z tego tylko ze szramą, to i tak będzie miała szczęście.
- Masz racje... - westchnęła. - Mamy raczej nikłe szanse by im pomóc... - nie podobało się jej zostawianie Marcella na pastwę dzikusów, ale nie miała innego wyjścia. Samobójczynią nie była, a rozsądek, przynajmniej niekiedy, działał. - Trzeba tylko zastanowić się, w którą stronę iść by gdzieś dotrzeć... Może z tych skał, przy których obozowaliśmy byłoby widać większy kawałek dżungli?

- Prawdę mówiąc, żeby coś zobaczyć więcej, to powinniśmy wejść tam. - Wskazał na szczyt góry. - Ale nie wiem, czy po drodze nie natknęlibyśmy się na dzikich. Poza tym nie wyglądasz w tej chwili na kogoś, kto byłby w stanie się wspinać.

- Nie jestem, aż tak delikatna - uśmiechnęła się lekko - ale w tamtym kierunku, o którym wspomniałeś zdecydowanie iść nie powinniśmy.

- W takim razie wróćmy na plażę - zaproponował Tingis. - Obejdziemy tę górę bokiem i pójdziemy szukać jakiejś cywilizacji.

Skinęła głową i powoli zaczęła się podnosić z ziemi.

- Zatem chodźmy, im szybciej opuścimy, to miejsce tym lepiej.

- Za chwilkę - Tingis powstrzymał ją gestem. - Muszę pozbierać strzały. Może któraś jeszcze jest zdatna do użytku. No i sprawdzę naszych wrogów.

Leara z ulgą ponownie zajęła swoje miejsce, a Tingis ruszył, by nie tylko odszukać strzały, ale by w razie konieczności dobić jakiegoś nie do końca zabitego dzikusa oraz obszukać zwłoki w poszukiwaniu czegoś cennego. Czegokolwiek...


Gdy wrócił do Leary ruszyli powoli w stronę morza, bacznie rozglądając się na wszystkie strony. Mógł im się trafić jakiś zabłąkany dzikus, a mógł też kolejny posiłek.
Leara, mniej pewna swych sił niż Tingis, podpierała się włócznią szamana. Uparcie jednak odrzucała wszelką pomoc ze strony Tingisa. Nie chciała polegać na mężczyźnie bardziej niż to było konieczne, nie chciała okazać słabości, ani zaciągać kolejnych długów.
 
Blaithinn jest offline