Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2011, 12:01   #218
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Kazamaty. Trochę wcześniej.....


Ciemne świece rzucały wątłe światło po wykutej w skale komnacie. Na wpół naga postać mrucząc coś pod nosem, kreśliła symbole po bijących chłodem kamieniach. Zapach stęchlizny i niegdyś obficie wsiąkającej w szczeliny kamiennej podłogi krwi pomieszany z duszącym zapachem czarnych świec i palonego haszyszu otępiały umysł artysty z sukcesem zanurzając go w co raz to głębszym transie.

Jak dotarł aż tu...? Śladem trupów, po zapachu strachu i cierpienia. Gdy w zamku rozszalało się zło, niektórzy mieszkańcy usiłowali uciekać tędy. Do tego miejsca wiodła droga strasząca poprzewracanymi meblami, pozostawionymi w pośpiechu uchylonymi ciężkimi wrotami, kratami które uchodzący nie mieli czasu za sobą zamknąć. Droga pełna ciał żołnierzy, którzy nie zdołali ujść dalej. Ale od pewnego momentu ciał już nie było...Czy nie było już więcej ofiar próbujących chronić się w kazamatach? Czy może po prostu szalejąca śmierć nie fatygowała się schodzić aż tak nisko, a w labiryntach lochów jednak chowali się jacyś ocaleni, nie wiedział. Hoening czuł jednak, że lochy te mają też innych, dawnych lokatorów i że oni przypatrują mu się z czeluści rozchodzących się jeszcze niżej, w niewiadomych kierunkach, korytarzy. Pomieszczenia okazałej katowni, która rozciągała się na wiele straszliwych, odrębnych i połączonych ze sobą piwnicznych izb, nasiąkły już jednak w swej historii takim bólem i cierpieniem, że dawało to Konstantinowi siłę, by wytrzymać te zimne spojrzenia tych niewidocznych.

Kreda jarzyła się pulsującym różem, mężczyzna, pogrążony w akcie tworzenia, mamrotał kolejne wersety... upiory niczym ćmy wabione oliwną lampą zastygły na skraju magicznego ostrowu... czekały upajając się błogą esencją, esencją tak delikatną, co i zgubną, tak słodką, co przepelnioną goryczą. Czystością plugawej mocy, która biła od jej twórcy. Mężczyzna przestał kreślić. Wyprostował się godnie stojąc na środku jarzącego kręgu. Cienie rzucane przez półnagiego mężczyzna wesoło pląsały po ścianach komnaty, jakby setki roztańczonych par bawiło się w najlepsze smiejąc się przy tym na całe gardło. Mężczyzna przyglądał się pląsającym dookoła cieniom i uśmiechając się perliście przygrywał tancerzom na wyimaginowanych skrzypcach. Dźwięczna melodia rozeszła się echem po zamkowych korytarzach...

NADCHODZIŁ

Już nawet nie to, że migotliwe płomyki świec wspięły się na końce knotów, już nawet nie ich niecierpliwe, ekstatyczne drganie świadczyło o tym, że seans okazał się celny. Że wszystkie gesty, słowa i formuły zostały przywołane prawidłowo. Że zdołał przywabić TO. Zainteresował je rytuałem. Chłód spowił komnatę. Mrok stężał i zdawał się przybierać kształty. Mroźne powietrze wirowało po krawędzi rysunku jakby w nieustannej próbie znalezienia miejsca, właściwego wymiaru dla tego, by w pełni ukazać istotę bytu, jaki przybywał. Cienie stawały się niecierpliwe, nerwowo przeskakiwały po oszronionej powierzchni pieczary tworząc zrazu scenę orgiastycznego majaku, by w rozmigotaniu zatracić się w atramentowym mroku. Światło zdawało się znikać w nim. W tym czymś. Tym, co nie wiadomo skąd, i od jak dawna spoglądało na pogrążonego w zaśpiewie mężczyznę. W milczeniu. W absolutnym bezruchu. A jednak było. Nie mogło być jedynie projekcją czy złudzeniem. Nie mogło. Coś co potrafi tak intensywnie... widzieć, nie może być majakiem.

Patrzyło. Konstantinowi zdało się, że oprócz sensacji wzrokowych również i zapach zmienił się nieco w komnacie. Nieznacznie, niemal niezauważalnie, ale jednak. Nozdrza artysty wciągały odległą, delikatną wręcz woń jakby... Zatęchłej wody...Może mułu...Chłód wypełniający komnatę był wilgotny, i rzeczywiście w szczelinach między kamieniami zaczynał nagle pojawiać się lód. Zresztą, wydawało mu się że nawet w uszach czuje naciskające lekko ciśnienie, podobne temu gdy przebywa się w głębinach. Miał przez to wrażenie, że gdy TO się odezwie, jeśli się odezwie, głos będzie miało przytłumiony i zniekształcony. Póki co patrzyło w milczeniu poprzestając tylko na manifestowaniu swego bytu... obserwacją.



Kręg jarzył się pod stopami artysty. Konstantin zmierzwił mokre od potu włosy wyprostował się dumnie i odwrócił w stronę przybyłej istoty.
- Czego chcesz? - hardo zapytał poeta spoglądając na przybysza. Dłuższą chwilę wydawało mu się, że ma jednak do czynienia z majakiem bo poza delikatnym drganiem, jakby powietrza, przybysz nie przejawił jakiejkolwiek aktywności. Stał się może odrobinę bardziej widoczny. Konstantin mógł już dostrzec kontur twarzy wyłaniający się spod szerokiego kaptura. I oczy. Widział je wyraźnie teraz, choć mrowienie na plecach podpowiadało, że one widziały o wiele wcześniej. Były jak kocie ślepia. Uważne, wnikliwe. Chcąc nie chcąc skupiały na sobie całą uwagę. Nie próbowały hipnotyzować ani uroczyć, a jednak ich spojrzenie przenikało na wskroś, jakby zogniskowane było i tu, i w samym centrum duszy obserwowanego.
- Czego chcesz. - powtórzył zniecierpliwiony poeta i wreszcie doczekał się reakcji. Było nią lekkie przekrzywienie głowy.
W chwilę potem popłynęły jednak słowa.

- To Tyś wzywał...
Czymkolwiek było to, co właśnie przybyło, nie można mu było zarzucić braku cierpliwości. Nie doczekawszy się odpowiedzi trwało nadal w beznamiętnej ciszy wpatrując się intensywnie w poetę. Cisza zdała się osiągnąć rozmiar absolutu. Nic, prócz trzasków wypalających się knotów świec i nierównego oddechu człowieka po środku symbolu nie zakłócało tej ciszy. Nawet kapiąca dotąd ze ścian woda tężała w soplach.

- Czemu przybyliście na zamek?? - wolno odpowiedział artysta.
Delikatny grymas przemknął przez oblicze stworzenia. Coś na kształt rozbawienia, choć emocje były słabo czytelne w mroku. Znowu długo trwała cisza. Kiedy Konstantinowi wydawało się, że już nie doczeka odpowiedzi, usłyszał.- Po swoje. A ty?
- Wiedziony pychą kreowania świata.
Chyba wiedział o czym mowa, bo nie wydawał się zdziwiony słowami poety. Jednak milczał.
- Ale niektórym ta wizja przestała się podobać i kurewski marazm zadufanym dupkom zaczął się udzielać. Włóczą się, chlają i w swoich urojonych wizjach sensu się doszukiwać wolą niż... - Wizjach? - niespodziewanie padło pytanie - Jakichż to wizjach, radam wiedzieć.
-...zająć się tym czym zająć się powinni... - dokończył artysta - A racz sam o to ich zapytać, czemuż mnie takim zapytaniem dręczysz??
- Zapytam... Podręczę... - padła odpowiedź - Naprzód pragnę poznać twoje zdanie.
Tym razem to Konstantin milczał. Trwające na skraju ciemności TO nie ponaglało. Zdawało się być pochłonięte czym innym. Patrzeniem. Może i czym jeszcze, lecz poza obserwacją z niczym się nie zdradzało. Cisza ciągnęła się... Długo. Klepsydrę? Dwie? Dzień cały? Trudno było stwierdzić. Tym, co ją przerwało była Istota.
- Nie rozmownyś jak na literata... Zatem ja będę mówić. - miękkie słowa popłynęły z ciemności - Słuchaj więc. Wiedziony pychą kreowania światów dobrześ trafił. Dam Ci ku temu okazję. Będziesz tworzył. Jednak by to uczynić mus Ci udać się tam, gdzie spoczywa Opowieść. Tam gdzie pozostali. Tylko wespół tworząc cel może zostać osiągnięty. Powiedziane bowiem zostało LAITTE ENASH TI HE. YAKATU YAKKI. SEDANU YAHKI BEVEONU. LAITHAI ...a wtedy świat zmieni kształt. Łzy zmian obmyją ziemię. Brzegi zostaną rozdzielone. Bestia zgładzi Ostatniego. Idź i syć pychę. Idź. Tylko tak masz szansę unieść głowę... a może i wkraść się w łassski Gniewu. Zanieś posłanie pozostałym. Próbą jest śmierć bohatera. Jedno z tamtych albo wy. Jeśli nie posłuchają - zostaniecie zgładzeni. Cała trójka... - miękki alt wybrzmiewał w pieczarze jakby z coraz większej odległości, jakby topił się w ogarniającej loch ciemności. Postać przybysza bladła, kryła się w mroku z każdym słowem. O jej obecności przyświadczało poetę już tylko uczucie bycia obserwowanym.
-Czemu chcecie śmierci jednego z bohaterów?? Czemu ma ona służyć?? Za kogo się masz, że śmiesz stawiać takie warunki?!?! - poeta przemówił, słowa pozostały bez odpowiedzi.
Uczucie bycia obserwowanym słabło...I ono w końcu zniknęło.

Długo poeta ważył słowa istoty, czekał nie wiedząc czemu i dlaczego. Świece powoli zaczęły przygasać. Konstantin zebrał z ziemi odłożone odzienie powoli je przyodziewając. Dopiął ciasno pod szyją ostatniego złotego guza atramentowej pilotki. Był gotowy.
Pewnym krokiem ruszył ku swoim komnatom napotykając na swej drodze ślady ostatniej masakry. Na już zastygłych ciałach bezimiennej służby malowało się przerażenie pomieszane z obłędem. Najwięcej ciał było na dziedzińcu, mimo przejmującego chłodu artysta czół jak jego wnętrzności opływa fala gorąca. Odwrócił wzrok. Przemknął bokiem nie oglądając się za siebie. Wędrówka zamkowymi korytarzami nie należała również do najmilszych co róż ciała zamkowych sługusów ciągnęły się po same komnaty. Konstantin wszedł do środka. Chwilę postał oddychając ciężko za zamkniętymi drzwiami. Uspokoił szalejące myśli, przemył twarz w lodowatej wodzie spoczywającej na dnie srebrnej misy. Opadł ciężko na stojący przy wygaszonym palenisku fotel. I pogrążył się w myślach. Nie był sam od momentu opuszczenia lochów czół ich obecność. Obserwowali go, trzymali w szachu, zwodzili. Nie było wyjścia.
Młody artysta rozejrzał się po komnacie, jego wzrok spoczął na przywiezionej skrzyni. Z wolna podszedł do ostatniego pomostu łączącego go z zamurowym życiem. Wyciągnął złoty kluczyk i otworzył wieko.
Długo szperał w zawartości, przebierając ubrania, błądząc po zapisanych dziennikach, złotych błyskotkach i świecidełkach dotarł do miejsca, którego szukał.
Lekko podważył klepkę skrytki. Flakonik był na swoim miejscu. Mężczyzna postawił go na stole. Przyglądał mu sie w milczeniu.
Krystaliczna ciecz, na pozór niewinna, bez barwy i zapachu. A czyniąca tak wiele... Sporządzona z najlepszych receptur nulneńskich alchemików, perełka wśród trucizn. Konstantin widział jej działanie, niosła sen, sen ostateczny bez bólu i krzywdy. Jeno kropla starczała, by w przeciągu ćwiartki klepsydry odesłać do morowego królestwa rosłego męża, cicho i bezboleśnie... akt łaski, w dodatku niemożliwy do wykrycia..
Poeta poprawił przyodziewek, poprawił pas. Kątem oka spojrzał na czarną skrzynkę, w której spoczywały dwa pojedynkowe pistolety. Westchnął głośno. Poprawił dopięta kurtę, spiął wysoko opadające na ramiona włosy, podciągnął wysokie po za kolana buty. Spojrzał za zamkowe okiennice. Od dawna niewidziane promyki słońca złociły pogrążoną w śniegu puszczę, artysta westchnął po raz wtóry. Podszedł do stojącego sekretarzyka, na którego blacie jeżyło się od szyjek zamkniętych jeszcze zamkowych win. Poeta sięgnął po najszczuplejszą szyjkę. Dosier de cabernet, najlepszego rocznika - ostatnia butelka najlepszego zamkowego wina, którego zapas skończył się już dawno dzięki uprzejmości kislevskiego dziada. Konstantin odszpuntował butelkę, słodki zapach rozszedł się po izbie. Artysta upił troszeczkę, błogi smak mamił zmysły. Artysta przyjrzał się butelce, po czym dolał zawartość połowy fiolki.
Konstantin postawił butelkę korkując ją wprzódy. Wyciągnął ze skrzyni powity w twardą oprawę notes, na kartach którego spoczywały dalsze, nie dopisane jeszcze, losy Szkarłatnego Łucznika. Rozpiął na krótko środkowe guzy kurty, po czym wsunął tam pomysłopis. Poprawił odzienie, chwycił przygotowaną butelkę oraz fiolkę i opuścił komnatę.
Na zamku panowała przeszywająca cisza, nawet zdało się, iż powietrze zamarło w ostatnim czasie. Konstantin szedł wolno stąpając po zimnych kamieniach zamczyska, przystanął przy antresoli z widokiem na dziedziniec, nie patrząc w stronę zmasakrowanych ciał cisnąc fiolką przez balustradę. Brzęk tłuczonego szkła rozszedł się głuchym echem. Konstantin ruszył dalej nie oglądając się za siebie. Prosto do celu, do Skryptorium...


Skryptorium. Chwila obecna.

Dokonało się.
Konstantin odziany w złoto-fioletową togę podążał po rubinowej podłodze diamentowego pałacu. Nie odczuwał bólu, zmęczenia, goryczy. Jeno błogość i słodką przyjemność, spełnienie.
Sala była ogromna i urządzona z takim przepychem, iż przerastało to nawet wygórowane wyobrażenia poety. Złote freski ozdabiały diamentowe ściany, pełne fikuśnych scen kandelabry rzucały swe kolorowe światła w najdalsze zakamarki korytarza. Trwał bal. Suto zastawione stoły uginały się od różnej maści smakołyków. Wokół stołów, pogrążone w ekstazie, bawiły się się setki postaci. Zaznający wiecznej przyjemności radośnie nawoływali nowo przybyłego gościa. Odgłosy zaznawanej rozkoszy mieszały się ze wszechobecną muzyką, której brzmienie oszałamiało przybysza. Konstantin szedł dalej, korytarz przechodząc samoczynnie w wielką salę brnął w dal, coraz to bardziej czarując zmysły artysty. Piękno bijące od postaci biesiadników powalało, wabiło, niepozwalając przejść bezczynnie. Poeta z całych sił walczył z pokusą. Wiedział, że musi kroczyć dalej. Paść do stóp Gospodarza. Już w oddali, widział jego tron. Sylwetka siedzącego, w pełnej okazałości nie była jeszcze widoczna, ale aura budziła respekt i uwielbienie.
Konstantin brnął dalej. Mimo, że kroczył pewnie, podążał co raz to wolniej. Stopy niemal szurały po rubinowej podłodze. Wola pchała na przód, jednak pokusa, potęgowana, co róż to mocniejszymi doznaniami, pchała nieszczęśnika w odmęty przyjemności. Wydawało się, iż trwało to wieczność.
Resztką woli poeta stłumił pragnienia. Ruszył do przodu wpatrzony w oblicze Pana Przyjemności. Artysta nie był pewny z takiej odległości, ale jego tryumf zaowocował lekkim uśmiechem na pięknej twarzy władcy. Złoty tron przybliżał się z każdym krokiem.



Konstantin przyspieszył, uwolniony z oków pokusy puścił się pędem, do czasu, kiedy uwięzł w bezruchu niczym skała. Dźwięczny głos odezwał się w głowie zrozpaczonego artysty: - Jeszcze nie czas mój synu.
Siła, która wstrzymała jego ruchy, targnęła Hoeningiem w tył. W ułamku sekundy przebył drogę do złotych bram. Nastała ciemność. głuche uderzenie o kamienny bruk ocknęło poetę.

Upiór otworzył oczy...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline