Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2011, 00:49   #24
Cold
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Siedział na miękkiej kanapie w przedziale wagonowym. Głowę opartą miał o szybę, przyklejając się do niej policzkiem. W jego zielonych oczach odbijał się blady księżyc, przypominający dziurawy ser. Wpatrywał się tak w białą kulkę na niebie, jakby był nią zahipnotyzowany. Jego futrzaste uszy od czasu do czasu drgały lekko, wsłuchując się w rytmiczne dudnienie.
Księżyc o tej porze jest naprawdę piękny, myślał sobie Fluffy, przypatrując mu się z ciekawością. Źrenice mu się nieznacznie rozszerzyły, kiedy wyobraził sobie, jak bawi się księżycem, szturchając go łapą i podrzucając do góry. Ale owe obrazy szybko zniknęły z jego głowy, kiedy przez moment poczuł znajomy zapach. Rozejrzał się wtedy bacznie po przedziale, lecz nikogo nie było. Nawet Shimizu gdzieś wyszedł. Siedział sam na sam ze samym sobą. Ale mimo tego czuł ten znajomy zapach. Pociągnął kilka razy nosem, by móc wyraźniej poczuć woń... Skąd znał ten zapach? Nie mógł sobie przypomnieć, a zanim w ogóle wpadł na jakikolwiek pomysł, zapach zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Dziwne, pomyślał, lecz w końcu tylko wzruszył ramionami i ponownie oparł głowę o szybę. Dłonią podrapał się po głowie, później przeczesał swoją brązową czuprynę i wlepił wzrok w księżyc.

Był ciepły, letni wieczór. Właściwie zbliżała się noc, było niewiele minut przed północą. Kilka czarnych nietoperzy wzbiło się w powietrze, cicho potrzepując skrzydłami, kiedy Fluffy przykucnął na gałęzi jednego z drzew. Czujnie czegoś wypatrywał w dole, na polanie, lecz niczego nie mógł zobaczyć, a przynajmniej nie tego, czego tak szukał. Jego przenikliwy wzrok wyśledził w tych egipskich ciemnościach nawet małą mrówkę z trudem brnącą przez gęstwinę trawy do swojego mrowiska, ale nigdzie nie było śladu tego, co chciał znaleźć.
Uszy nerwowo opadały i stawały na nowo, próbując wykryć choćby najmniejszy podejrzliwy dźwięk, lecz nic z tego. Oprócz trzepoty skrzydeł jakiejś ćmy oddalonej o kilkanaście metrów, Fluffy nie usłyszał nic.
I wtedy poczuł, jak coś chwyta go za ogon i ciągnie w dół. Fuknął i złapał się w ostatniej chwili gałęzi, spoglądając w dół. Ujrzał uśmiechniętą, przystojną twarz jakiegoś mężczyzny. Szczerzył do niego zęby, a jego oczy błysnęły w świetle księżyca.
- No, no, widzę, że coraz lepiej ci idzie z refleksem - powiedział mężczyzna, który chwilę później przykucnął na gałęzi tuż obok kotoczłeka. Fluffy miał wtedy dopiero pięć lat, był niski i wyglądał zupełnie jak niewinne, słodkie kociątko... trochę wyrośnięte i bardziej uczłowieczone, ale nadal słodkie.
- Sephir! - krzyknął radośnie, rzucając się na swojego opiekuna. W mgnieniu oka dopadł do jego nagiego torsu, wysuwając język i muskając futro Sephira.

Wkrótce do przedziału wrócił Shimizu. Fluffy tylko leniwie spojrzał na nowego przyjaciela. Miał w sobie coś, co przyciągało zainteresowanie uszatego. Sam Fluffy nie miał pojęcia, co to takiego było, ale chciał się przekonać. Czy to chodziło o to, że chłopiec był niewidomy? Czy może jego muzyka? A może smak jego delikatnej skóry? A może zupełnie coś innego, czego Fluffy do tej pory jeszcze nie miał okazji poznać?
Uśmiechnął się delikatnie, kiedy białowłosy zasnął. Wstał po cichu, wręcz bezszelestnie, i podszedł bliżej chłopaka. Wyciągnął ku niemu dłoń i musnął go po gładkim policzku, później po włosach, wplatając w nie swoje palce.
Chwilę później usiadł na swoim miejscu i znów wbił wzrok w księżyc. W noce takie jak ta, Fluffy był zupełnie innym... człowiekiem, niż za dnia. Stawał się bardziej skryty, tajemniczy i niebezpieczny, zupełnie jak noc, jak księżyc, jak ciemność. Dlatego dziękował ludziom za to, że mieli wielką potrzebę snu... Bo inaczej poznaliby jego mroczną stronę...
- Sephir... - wyszeptał, a później westchnął cicho.

Niedługo po dotarciu na miejsce, Fluffy został wytypowany (a raczej sam się zgłosił) do misji zwiadowczej. Był całkiem dumny z takiej pozycji i odpowiedzialności, jaka na niego spadła, choć nie do końca wiedział, co takiego ważnego miał zrobić. Gdy ktoś tłumaczył szczegóły planu, futrzak bardziej był zainteresowany płatkiem śniegu, który opadł mu na czubek nosa.
Ku radości Fluffy'ego, razem z nim w podróż wyruszył Apollo. Dosyć ciekawa postać, jak się jawił w oczach kotoczłeka. Nie tylko z powodu swojej niecodziennej fryzury, która sprawiała, że wyglądał jak lew (a jak wiadomo, lwy należą do kotowatych, a tym samym Fluffy uznał Apolla za kogoś spokrewnionego ze sobą), ale przede wszystkim z braku jakiekolwiek koszuli. A jak każdy zdążył już zauważyć, ulubionym zajęciem Fluffy'ego było lizanie wszystkich po czym tylko się dało. Tak więc kot nie zamierzał zwlekać i już przy najbliższej okazji dopadł swoją ofiarę, by przekonać się, jak smakuje skóra Apolla.
Gdy ten spojrzał na niego pytająco, Fluffy jedynie wyszczerzył zęby, dalej muskając językiem jego brzuch i klatkę piersiową.

Bycie zwiadowcą na pewno nie należało do profesji, jakimi mógłby się trudnić ciekawski Fluffy. Gdy tylko znaleźli dziwną grotę, ten bez słowa wskoczył doń i pociągnął za sobą Apolla, oczekując sporej dawki zabawy. I nie zawiódł się, przynajmniej początkowo.
- Łiiiii! - krzyczał uradowany, kiedy zjeżdżał po lodowej zjeżdżalni.
Lecz zabawa skończyła się równie szybko, co zaczęła, a radość ustąpiła miejsce rozczarowaniu. Na dodatek Fluffy doświadczył bolesnego upadku i zgniecenia przez lwio-grzywego (nie przegapił wtedy okazji, by móc polizać swojego towarzysza po policzku).

- Powinniśmy się wycofać i powiedzieć reszcie co tu znaleźliśmy. - Fluffy uslyszał głos Apolla, ale było już za późno, by się wycofać, bowiem kotoczłek już wędrował dziarsko przed siebie.
Chociaż wędrował, to niezbyt pasujące słowo do opisania sposobu, w jaki poruszał się Fluffy. Bywały momenty, iż szedł niczym normalny człowiek, powoli, na dwóch nogach, mijając kopaczy-niewolników, ale głównie zdarzało mu się zwinnie przeskakiwać z miejsca na miejsce, wykonując masę akrobatycznych czynności. Kocia zwinność, mógłby ktoś pomyśleć.
Wkrótce potem wylądował tuż przed wielką małpą, zostawiając Apolla z rozdziawionymi ustami w tyle. Fluffy z pewnością nie nadawał się na zwiadowcę.
Kotoczłek przybliżył twarz do tej małpiej i wlepił wzrok w jego okulary przeciwsłoneczne. Po chwili jednak...
- PHHHHHHH! - prychnął mu prosto w twarz, po czym odskoczył zwinnie do tyłu. Kocia intuicja?
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline