Gdzieś na pustyni
Pędząc pustynią czarno pomarańczowy Ford Mustang w stanie krytycznym wzbijał za sobą tumany kurzu. Na przednim siedzeniu siedział mężczyzna z dredami. Nie myśląc teraz o niczym innym niż o ukradzionej furze i pełnym baku relaksował się i cieszył jazdą.
Do wiata rzeczywistego wróciła go dopiero myśl o paczce jaką miał dostarczyć. Do Vegas było wprawdzie daleko, ale takim samochodem dotrzeć tam można dosłownie w przeciągu doby. I nagle stało się. Huk, drugi, trzeci i spod maski wzbiła się chmura dymu. Samochód podskoczył, wpadł na jakiś kamień i został wyrzucony w powietrze. Dachował, gubiąc masę części. Kierowcy przed oczami zrobiło się ciemno.
***
Kiedy otworzył oczy było już ciemno. Głowa bolała go jak cholera. Przy ognisku siedział jakiś facet, po samochodzie nie było śladu.
- O, widzę żeś się ocknął. Świetnie. W ostatniej chwili cię wyciągnąłem z tego wraku. Przeciągnąłem cię z pięćdziesiąt metrów i pierdolnął w powietrze. Mam nadzieję, że nie było w nim nic cennego, hehe. Masz, napij się.
Woda była dobra. Kurier dawno nie pił czystej wody. Oj dawno.
- No więc, jak cię zwą ?