Statek...
To by był całkiem dobry pomysł. Gdyby im się udało wprosić na jakiś pokład, to może by im się udało opuścić to zakazane miasto, w którym ze wszystkich stron groziło im niebezpieczeństwo.
Czy to przedstawiciele władz, czy to zwykli mieszkańcy - każdy miał do nich jakieś pretensje. Buntownicy też mogli nie pytać, po czyjej stronie się opowiadali. A sądząc po czerwonych oczkach, jakie spoglądały na nich z mroku... Nie tylko z tamtymi grupkami mogli mieć do czynienia.
-
Nic mnie nie trzyma w tym mieście - powiedział
Diego -
i każdą możliwość opuszczenia tych murów przyjmę z radością. Chodźmy do portu...
Idea, choć trafna, nie doczekała się realizacji.
Właściciele czerwonych oczu, niekoniecznie tych, co to je widzieli wcześniej, nagle się zmaterializowali. W liczbie niezbyt wielkiej, ale mimo wszystko się zjawili. Zgoła niepotrzebnie, jak na gust
Diega. Szczególnie że byli nastawieni zbyt pozytywnie. A nawet jeszcze gorzej.
Jako że o przyjacielskich rozmowach czy negocjacjach nie było mowy, zatem
Diego sięgnął po broń i zaatakował. Cios dosięgnął przeciwnika, którego
prawe ramię zostało niemal docięte od tułowia.
__________________________
k100 = 23; k10 = 4