Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2011, 23:07   #122
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Tymczasem Swiftbzyk standardowym cudownym zrządzeniem losu dotarł do jaskiń, nawet nie osmaliwszy kucyka. Zeskoczył z psa i podbiegł do Romualda, który był co prawda już rozwiązany, ale ciężko straumatyzowany zaistniałą sytuacją. Biedak był brudny, pokłuty przez komary, pchły i inne insekty lęgnące się na źle wychowanych najemnikach, oraz nieco poobcierany od sznurów. Do tego dodatkowo przerażony bitwą i niematerialną obecnością deMona, co było widać... i czuć niestety również.
- Nie lękaj się, cudny Romualdo! Twój mały psyjaciel psybył na odsiec!! - wrzasnął radośnie Cypio, aż echo poszło.
-Juliano? Czy...- jęknął cicho poeta szukając wzrokiem zapewne swej miłości. A więc...Juliana miała na imię, ta harpia która skradła serce Romualdowi.
- Julian mam na drugie - gorąco zapewnił Cypio, po czym spróbował podnieść poetę i wpakować go na grzbiet Puffcia. Alfred niechętnie pomagał z drugiej strony.
Pufcio warknął i odsunął się odmawiając współpracy...jakoś nie chciał, żeby ktoś mu się wpakował na grzbiet z obsikanymi gaciami.
- Puuuuuuuuuuuf! Nie bądź świnia! - sapnął kender. - Alfredzie!
- Tajes! - deMon czekał na ten moment. Przesunął się wzdłuż ściany i z nienacka skoczył na grzbiet bernardyna, łapiąc go za uszy. - Dobra psinka - zachichotał upiornie. de Puchatek rozpłaszczył się na ziemi, skamląc rozpaczliwie.
- Tylko zadnego języka w usach! - ostrzegł Cypio, usadzając Romualdo w siodle.
- Phi - skomentował deMon, ale odsunął się od psa, który wstał na drżących łapach. Ruszyli do wyjścia, deMon robił za zwiad by żadna zabłąkana ognista kula nie zrobiła z Romualdo spalonego artysty.

Kenning szybko stwierdził, że i bez jego udziału jest tu dosyć zamieszania, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi jeszcze parę ciekawych efektów.
Stanął jeszcze bliżej bardki (która najwyraźniej nie doszła do siebie po ostatniej nocy).
- Lexión de sentinela - powiedział.
Sądząc po efektach raczej nie było to wyznanie miłosne.
Krisnys, z wielgachnym uśmiechem na gębuli, kręcąc się dla odmiany wokół własnej osi, mamrotała coś pod nosem, od czasu do czasu machając rękami. Wyglądało to wszystko nieco tak, jakby Bardka właśnie tańcowała do jakiejś skocznej, choć niesłyszalnej muzyki. Nie trwało to jednak długo, i nagle przestała, stojąc teraz na odrobinkę chwiejnych nogach, i rozglądając się szklącym wzrokiem po swoim najbliższym otoczeniu. Krąg półmaterialnych wojowników wywarł na niej wrażenie, choć dosyć... kontrowersyjne.
Półelfka nabrała bowiem nagle wyjątkowo mocno powietrza w płuca, i niemal każdy mógł zaobserwować wyraźny, choć chwilowy rozrost jej dekoltu, po czym młoda kobieta wrzasnęła!.
I to jeszcze jak wrzasnęła, wrzasnęła tak, jak tylko kobiety potrafią, wzburzając spory podmuch, i zauważalną, wyraźną falę dźwięku, która pomknęła na wszystkie strony.
Mały wojak zaś widząc, ze lamenty tutaj nic nie dadzą, a odwrót zdyscyplinowany trzeba przeprowadzić wziął się w garść. A dokładnie w garść chwycił kilka śmierdzących komponentów koniecznych do czaru. Wystawiając język z obrzydzenia zrobił niewielką kulkę ze zgniłego jajka i kilku liści po czym rzucił swym śmiercionośnym pociskiem w grupkę awanturujących się krasnoludów, smokowatych i poszukiwaczy przygód. Ta zaś szybko poczęła dymić ulatniając okropny smród. Chmura gazów nie dość, że śmierdziała okropnie, to jeszcze niczym chmura mgły zasłoniła widoczność. Dumny z takiej zasłony dymnej maluch począł się wycofywać, lecz pomny na kule ognia latające wokoło postanowił zabezpieczyć siebie, jak i swą ekipę przed niechcianymi deszczami ognia i siarki. Kilka ruchów ręką dwa słowa w dziwnym syczącym języku, których na dobrą sprawę sam nie rozumiał, i wokół jego i jego towarzyszy zalśniły pierścienie ognia, nie parzące właścicieli. Gorzej sprawa by się miała z każdym, kto skrzywdzić by ich próbował. Takich to ogień z pewnością poparzy nie licho.
Jeszcze bardziej zadowolony z siebie zakrzyknął - Haha! - po czym na skrzydlatych butach wycofał się za resztą.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline