Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2011, 18:07   #121
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vinc spojrzał na zamieszanie, a jego oczy powiększyły się gdy uświadomił sobie Co się dzieje. Epicka bitwa o wolność, równość, poetę, klucz i wolność dla świata i uciśnionych! Smokowaty aż pisnął z podniecenia i stuknął butami o siebie uaktywniając ich magiczną przyspieszającą właściwość, zaś ostrze które zobaczyło co się święci postanowiło przemówić bo długim milczeniu.

- Młody a ty nie miałeś być cichą tajną bronią która wkroczy do akcji gdy to będzie niezbędne? Rozumiem młodzieńczy zapał, oraz palącą potrzebę pomocy towarzyszą ale może to przemyślisz?- ostrze wiedziało że to nic nie da, ale przynajmniej miało poczucie spełnionego obowiązku.

- Przecież wszyscy walczą, nie możemy stać i patrzeć. Ale podsunąłeś mi pomysł. Czas podgrzać atmosferę bardziej!- ostrze westchnął, a młody nie dbając już o anonimowość ryknął głośno z zapałem do walki. Niewidzialne kły błysnęłyby w promieniach słońca, sprawiając że na moment twarz Vinca przyjęłaby zawadiacki wyraz jaki widnieje na twarzy każdego herosa przed wielkim popisem. Jednak ponieważ zaklinacz był niewidzialny nic nie błysnęło, ani nikt nie widział czy aby na pewno twarz przybrała tak epickiego wyrazu. Cóż bywa i tak, ale kiedyś na pewno ktoś to zobaczy!

Vinc wymruczał pod nosem kilka słów wykonując dłońmi parę skomplikowanych gestów, oraz wyjmując z sakiewki odpowiednie komponenty. Tymczasem magia płynąca w żyłach smoka zmaterializowała się dookoła niego w postaci małych smug ognia, które trzaskały wesoło wypływając z jego ciała i zmierzając w kierunku dłoni. Vinc który wyglądał jak gdyby się palił pojawił się obok Katriny gotów do walki. Dziewczyna na widok smokowatego uniosła dłoń do ust powstrzymując w ten sposób okrzyk zaskoczenia


Ogień z całego ciała chłopaka płynął wprost w jego szpony, formując w jego łapach dwie płonące kule, które szybko się powiększały zasilane magicznym płomieniem. Gdy większość niszczycielskiego żywiołu znalazło się w jego dłoniach, wykonał on każdą ręką gest jak gdyby ważył kule. Następnie jego kły ozdobiły twarz wesoły uśmiechem.
- To do dzieła! - rzekł radośnie i ryknął niczym smok w bojowym nastroju.
Młody uniósł jedną ręką i wykonawszy zamach cisnął kulą, niczym kamieniem w stronę walczących. Po chwili już dwie ogniste kule leciały w stronę zbiegowiska, a smokowaty szykował się do dalszej produkcji płomienia. Miecz w tym czasie wydawał dźwięk jak gdyby próbował zdmuchnąć niesforny płomyczek który wylądował na jego rękojeści i nie chciał stamtąd zniknąć.
- A on się paaaali - Powiedziała wyjątkowo wolno, i z niezwykłym przejęciem, naćpana Bardka, wskazując palcem Vinca - Paaaali się... i taaaak świeci...
-Proponuję... ucie.. - Gaspaccio zdenerwowany sytuacją szukał odpowiedniego słowa. - odwrót taktyczny, zanim oni zaczną odpowiadać ogniem na nasz...ogień.
- To wiejemy? - spytała Katrina rozglądając się po polu walki - a tego pija... ekhem... Nyhma zgarniamy ze sobą czy zostawiamy, aby sobie tu jeszcze podokazywał?
-Jeszcze się przyda...chyba.- rzekł Gaspaccio patrząc na ruchomą artylerię, wyrzucającą dłońmi raz po raz strugi zielonej energii. Półelf miał trochę kłopoty z celowaniem, ale jakie to miało znaczenie w panującym chaosie?
- To ty zwijaj pijaka, a ja młodego i wycofujemy się do Romualdo i Cypia, a stamtąd dalej w nogi... - mruknęła Katrina i schyliła się aby wyciągnąć Psikusa spod kiecki.
-Ale ja nie chce się zwijać! Dopiero się rozkręcam! - krzyknął młody zbierając kolejne ogniste obłoczki ze swojego ciała by uformować z nich kule. - Jestem pewien że ja spaliłem brwi tamtego krasnoluda! - powiedział, a według niego był to świetny powód do zostania i wygrania tej epickiej bitwy.
 
Ajas jest offline  
Stary 06-03-2011, 23:07   #122
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Tymczasem Swiftbzyk standardowym cudownym zrządzeniem losu dotarł do jaskiń, nawet nie osmaliwszy kucyka. Zeskoczył z psa i podbiegł do Romualda, który był co prawda już rozwiązany, ale ciężko straumatyzowany zaistniałą sytuacją. Biedak był brudny, pokłuty przez komary, pchły i inne insekty lęgnące się na źle wychowanych najemnikach, oraz nieco poobcierany od sznurów. Do tego dodatkowo przerażony bitwą i niematerialną obecnością deMona, co było widać... i czuć niestety również.
- Nie lękaj się, cudny Romualdo! Twój mały psyjaciel psybył na odsiec!! - wrzasnął radośnie Cypio, aż echo poszło.
-Juliano? Czy...- jęknął cicho poeta szukając wzrokiem zapewne swej miłości. A więc...Juliana miała na imię, ta harpia która skradła serce Romualdowi.
- Julian mam na drugie - gorąco zapewnił Cypio, po czym spróbował podnieść poetę i wpakować go na grzbiet Puffcia. Alfred niechętnie pomagał z drugiej strony.
Pufcio warknął i odsunął się odmawiając współpracy...jakoś nie chciał, żeby ktoś mu się wpakował na grzbiet z obsikanymi gaciami.
- Puuuuuuuuuuuf! Nie bądź świnia! - sapnął kender. - Alfredzie!
- Tajes! - deMon czekał na ten moment. Przesunął się wzdłuż ściany i z nienacka skoczył na grzbiet bernardyna, łapiąc go za uszy. - Dobra psinka - zachichotał upiornie. de Puchatek rozpłaszczył się na ziemi, skamląc rozpaczliwie.
- Tylko zadnego języka w usach! - ostrzegł Cypio, usadzając Romualdo w siodle.
- Phi - skomentował deMon, ale odsunął się od psa, który wstał na drżących łapach. Ruszyli do wyjścia, deMon robił za zwiad by żadna zabłąkana ognista kula nie zrobiła z Romualdo spalonego artysty.

Kenning szybko stwierdził, że i bez jego udziału jest tu dosyć zamieszania, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi jeszcze parę ciekawych efektów.
Stanął jeszcze bliżej bardki (która najwyraźniej nie doszła do siebie po ostatniej nocy).
- Lexión de sentinela - powiedział.
Sądząc po efektach raczej nie było to wyznanie miłosne.
Krisnys, z wielgachnym uśmiechem na gębuli, kręcąc się dla odmiany wokół własnej osi, mamrotała coś pod nosem, od czasu do czasu machając rękami. Wyglądało to wszystko nieco tak, jakby Bardka właśnie tańcowała do jakiejś skocznej, choć niesłyszalnej muzyki. Nie trwało to jednak długo, i nagle przestała, stojąc teraz na odrobinkę chwiejnych nogach, i rozglądając się szklącym wzrokiem po swoim najbliższym otoczeniu. Krąg półmaterialnych wojowników wywarł na niej wrażenie, choć dosyć... kontrowersyjne.
Półelfka nabrała bowiem nagle wyjątkowo mocno powietrza w płuca, i niemal każdy mógł zaobserwować wyraźny, choć chwilowy rozrost jej dekoltu, po czym młoda kobieta wrzasnęła!.
I to jeszcze jak wrzasnęła, wrzasnęła tak, jak tylko kobiety potrafią, wzburzając spory podmuch, i zauważalną, wyraźną falę dźwięku, która pomknęła na wszystkie strony.
Mały wojak zaś widząc, ze lamenty tutaj nic nie dadzą, a odwrót zdyscyplinowany trzeba przeprowadzić wziął się w garść. A dokładnie w garść chwycił kilka śmierdzących komponentów koniecznych do czaru. Wystawiając język z obrzydzenia zrobił niewielką kulkę ze zgniłego jajka i kilku liści po czym rzucił swym śmiercionośnym pociskiem w grupkę awanturujących się krasnoludów, smokowatych i poszukiwaczy przygód. Ta zaś szybko poczęła dymić ulatniając okropny smród. Chmura gazów nie dość, że śmierdziała okropnie, to jeszcze niczym chmura mgły zasłoniła widoczność. Dumny z takiej zasłony dymnej maluch począł się wycofywać, lecz pomny na kule ognia latające wokoło postanowił zabezpieczyć siebie, jak i swą ekipę przed niechcianymi deszczami ognia i siarki. Kilka ruchów ręką dwa słowa w dziwnym syczącym języku, których na dobrą sprawę sam nie rozumiał, i wokół jego i jego towarzyszy zalśniły pierścienie ognia, nie parzące właścicieli. Gorzej sprawa by się miała z każdym, kto skrzywdzić by ich próbował. Takich to ogień z pewnością poparzy nie licho.
Jeszcze bardziej zadowolony z siebie zakrzyknął - Haha! - po czym na skrzydlatych butach wycofał się za resztą.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 07-03-2011, 15:22   #123
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Działania niziołka wywołały lawinę zdarzeń i czarów. Tym większą, że obie strony były przygotowane na przypadek zdrady i walki. Tak więc rozpoczął się bój, w którym czary dzielnej drużyny oswobodzicieli Romualda.
Pojawienie się widmowych przeciwników, najwięcej pomogło. Bardziej niż kule ogniste, wrzaski bardki czy smrodki Hibbo.
Odciągnęli uwagę od dzielnej drużyny Gaccia, która ewakuowała się w popłochu, niosąc Krisnys (na plecach Kenninga), Nyhma (na plecach Gaspaccia), oraz Romualda na stękającym pod jego ciężarem Puffciu.
Uciekali cali i zdrowi... i z jajem! To jest ten tego, z kluczem światła. Oczywiście nadal nie wiedzieli, do jakiego zamka służy ów klucz (poza tym że jest zapieczętowany znakiem siedmiogłowego smoka), oraz gdzie ów zamek jest.
Za to mając kolejnych adwersarzy na karku. Żyć nie umierać, prawda?

Krótka przerwa na uwolnienie Romualda i wysłuchanie jego litanii, na temat ciężkich warunków w jakich go przetrzymywano.- Worek na głowie,knebel na ustach i ciągle skrępowany. I dawali mi do jedzenia grochówkę! Grochówkę! Wyobrażacie to sobie. A przecież po grochówce mam gazy.
Mały posiłek w drodze i ruszyli ku następnemu postojowi na noc. Tym razem nie była to karczma. Może to i dobrze, zważywszy jak liczne towarzystwo drużyna Gaspaccia zdążyła wkurzyć.
Siedziba rodu Derricków.
Jak się okazało wielka niewiadoma, choć Vladislava Derricka, znał i Gaspaccio i Nyhm i nawet Romualdo. I uważali za dobrego i towarzyskiego osobnika o wyjątkowym powodzeniu u pań.
- Vladi to swój chłop, choć bladziutki i mizerny.-opisywał go półelf, wspominając przyjaciela.- Mieszka na stałe w Evertown, gdzie prowadzi dość wystawne, zwłaszcza nocne życie. Jest jak Gaccio, szlachcicem żyjącym z pieniędzy przysyłanych do miasta przez rodziców. Bardzo towarzyski i radosny człowiek. Zawsze i wielokrotnie zapraszał nas odwiedzenia swych krewnych.Ale jakoś nie było okazji... Ponoć jego siostra jest wyjątkowo piękna. Tak przynajmniej opowiadał Vladi.

Więc słuchając opowieści i zbierając się do kupy, dzielna drużyna zmierzała ku kolejnemu miejscu postoju, siedzibie rodu Derricków. Tej nowej siedzibie. Bo starą Derrickowie opuścili dwa wieki temu.
Oba zamki znajdowały się w gęstym lesie pokrywającym wzgórza je otaczające. Drzewa tu były mocno rozrośnięte, wywołując półmrok i tłumiąc wszelkie porywy wiatru. Było więc dość ciemno i dość cicho. Pomiędzy drzewami czasem coś przemykało, coś wielkiego i dwunożnego... a może to tylko złudzenie?
W takich lasach wyobraźnia może ponosić i to łatwo. Napotykane wioski były małe i drewniane, wybudowane na środku nielicznych plam światła jakie tworzyły polanki. Ludzie i nieludzie ją zamieszkujący, byli brudni, ponurzy i zarośnięci. Czczono tu głównie Silvanusa i Malara oraz Talosa. Co nie było pozytywnym sygnałem.
Żyli bardziej z lasu niż z pól, przygotowując do sprzedaży dziczyznę i drewno i węgiel drzewny.
Gdy słyszeli nazwisko Derrick, można było zobaczyć przestrach w ich oczach. A może to znowu gra świateł i cieni? Niemniej wskazywali drogę zbłąkanym podróżnym i...drużyna w końcu dotarła do Derrickowej warowni.

Po tej całej dziczy, można było się spodziewać, że sam zamek okaże się jakąś małą warownią z drewna. Tymczasem, gdy pod wieczór dotarli pod zamek.


Okazał się on być potężną warownią, o grubych murach zbudowaną przez mistrzów kamieniarstwa. Zaprawdę ród Derricków był bardzo bogaty, jak na mało wpływową rodzinę.
Kolejną niespodzianką była gwardia zamkowa. Wyłaniające się znad blank, jak i z otaczającej puszczy...gobliny.



Uzbrojone w krótkie łuki i noszące półpłytowe zbroje stworki, niewątpliwie dysponowały magicznym wyposażeniem. No i pogromca goblinów mógłby uznać te akurat gobliny za nieco, dziwne?
Niemniej wśród dzielnych bohaterów, żadnego znawcy goblinów nie było.
Jeden z owych "gwardzistów" podszedł i w łamanym wspólnym rzekł.- Wy po co do Derrick?
-Przekaż dobra... istoto.-
Gaspaccio rzekł wyniosłym tonem głosu, acz przy okazji wzbijając się na wyżyny dyplomacji.- Że przyjaciele Vladislawa Derricka przybyli z wizytą.
-Przekażem przekażem.-
odparł szybko goblin, po czym zaskrzeczał coś głośno w swym rodzimym języku. Odpowiedział mu gardłowy skrzekot goblinów na zamku, co przetłumaczył podróżnym.- Pani was przyjmie.
Wrota zostały opuszczone i dzielna drużyna wkroczyła na rozległy dziedziniec. Konie i inne wierzchowce zostały odstawione do stajni. A drużynę zaprowadzono na pokoje.
Zamek był pełen splendoru i bogactwa. Piękny aczkolwiek duża ilość kamiennych gargulców, nadawała mu nieco ponurej natury.
Gobliny zaprowadziły Gaccia, Nyhma i resztę drużyny do sali jadalnej w której siedziały dwie osoby. Przygarbiony, bardzo stary siwobrody i siwowłosy krasnolud w powłóczystych szatach, oraz piękna kobieta o kruczoczarnych włosach, bladolicej cerze i błękitnych oczach.


Miała na sobie krwistoczerwoną suknię i czarną biżuterię. I delektowała się winem.
Na widok nowo przybyłych, rzekła z promiennym uśmiechem, na bladej twarzyczce.-Ach... jakże miło mi poznać przyjaciół mego brata. Jestem Luiza Derrick. Władczyni tego zamku i okolicznych ziem. A to – tu dłonią okrytą czarną aksamitną rękawiczką na krasnoluda w powłóczystych niebieskich szatach.- Kruagen, krasnoludzki mędrzec i mój osobisty doradca.
Kasnolud o ostrych rysach twarzy, białej brodzie zaplecionej w warkoczyki i wyjątkowo szpiczastych uszach skinął głową i mruknął ledwo otwierając usta.- Miło mi.
Luiza uśmiechnęła się blado i wstała rozkładając przy tym czarny wachlarzyk z wyjątkową gracją.-Tullik, posiłek dla gości każ przygotować służbie.
-Tak pani.-
przywódca goblinów skinął głową i warknął do reszty coś. I zgraja goblinów opuściła gości.
-Mogą wyglądać na dzikusów, ale odpowiednio traktowane gobliny potrafią być świetnymi sługami. Wybaczcie, że musicie czekać na posiłek, ale tak rzadko mamy gości.- rzekła kobieta i wskazując dłonią na stół i krzesła.- Ale... nie stójcie tak. Siądźcie i opowiadajcie co was sprowadza do siedziby Derricków.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-04-2012 o 15:53. Powód: zmiana zamku ;(
abishai jest offline  
Stary 14-03-2011, 19:22   #124
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vincent szedł przez zimne kamienne korytarze posiadłości trzymając się blisko Katriny . Rozglądał się z zainteresowaniem na wszystkie strony, Psikus zaś siedział na jego ramieniu posykując cicho. Smoczkowi nie podobała się obecność goblinów, a zamek wywoływał w nim dziwne uczucia. Chowaniec nie wiedział czemu, ale od kiedy się tu znaleźli miał ochotę na porządną porcję czosnku.
Miecz „hymkał” tylko zamyślony nad całą sytuacją, jednocześnie mając oko na wszystko dookoła. Tak jak Psikusowi nie podobała mu się obecność małych kuzynów orków. Oręż w przeszłości ścierał się z nimi nie raz, więc wiedział że tym podstępnym osobnikom nie można było ufać.
Zaklinacz wraz z innymi członkami wyprawy wszedł do sali gdzie czekała na nich bladolica kobieta, oraz krasnolud mocno posunięty w latach. Vinc zastanawiał się czy brodacz żyje, czy może jest tylko świetnie wykonanym posągiem, bowiem nigdy nie widział nikogo wyglądającego tak staro. ( Może po za kuzynem Xesothem z trzeciej linii, ale smoki na ogół są dość wiekowymi stworzeniami).
Po krótkim powitaniu Gaspacia z właścielką tych włości, wszyscy zasiedli do stołu oczekując posiłku. Smokowaty siedział po lewej stronie Katriny z wesołym uśmiechem na twarzy. Atmosfera była dość milcząca więc rudzielec postanowił ożywić trochę towarzystwo, oraz zapoznać się z bladolicą kobietą.
- Jestem Vincent miło mi! – przedstawił się głośno szczerząc kły do bladolicej kobiety, po czym skinąwszy jej głową od razu obrzucił ją pytaniami jak i swymi spostrzeżeniami.
- Ułaaa duży ten zamek, wiele osób tu mieszka?
-Mniej niż powinno. Spora część tego, zamku jest opuszczona. Kiedyś żyło tu więcej osób, ale... to były inne czasy.- w głosie Luizy słychać było nostalgię pomieszaną z melancholią.
- To skoro tak duża część zamku jest opuszczona, to można go potem pozwiedzać? I czy są tu może jakieś opiewane legendami tajemnicze tunele? - spytał zainteresowany tajemnicą smokowaty, po czym rozejrzał się jak gdyby wszystkie tajne przejścia miały mu się nagle objawić.
-Raczej nie przypominam sobie tuneli. Oczywiście możesz pozwiedzać, jeśli masz ochotę. Jeden z goblinów, będzie ci robił za przewodnika.-odparła kobieta z uśmiechem.
-Nigdy nie miałem goblińskiego przewodnika! Ale fajnie. One mówią? Skąd je Pani ma? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem, w głębi siebie wiedział jednak że z usług małego stworzonka raczej nie skorzysta. Vinc nie lubił przewodników, psuli całą zabawę wynikająca ze zwiedzania.
-Och, oni są w rodzinie od kilkudziesięciu pokoleń. Vlad I, mój prapradziadek, pojmał kiedyś całe ich plemię i zamiast ich zabić, uczynił swymi sługami.- odparła kobieta wzruszając ramieniem.
- Rozumiem, w mojej posiadłości korzystamy raczej z usług ludzkiej służby. No i jednej drowki, była moją opiekunką. – powiedział, zaś gdy wspominał o mrocznej elfce grymas niezadowolenia przebiegł po jego twarzy. Szybko jednak zmienił temat. - Czy w tych lasach żyją jakieś groźne potwory które mogły by tu przyjść w nocy? - zapytał z błyskiem w oku młody.
-Likantropy. W moich włościach niestety dość silne są wpływy kultu Władca Bestii. A co za tym idzie, dużo jest wilkołaków, niedźwiedziołaków i dzikołaków. – odparła kobieta i dodała.- Acz te dzikusy, raczej nie przedrą się przez mury zamku, a moje gobliny są wyśmienitymi tropicielami i znają zwyczaje likantropów.
Vinc przytaknął tracąc zainteresowanie tematem. Skaza likantropi jakoś nigdy go nie interesowała, są z tym same problemy, człowiek w pewnym momencie myśli że jest wilkiem i próbuje używać drzew jako wygódek. Szpon chłopaka powędrował na gładki podbródek, i podrapał go w zamyśleniu, kiedy to Vinc zastanawiał się o co jeszcze mógłby zapytać. Na szczęście pomysł przyszedł szybko, a chłopak z uśmiechem kontynuował rozmowę.
- Czy do starego zamku często przybywają poszukiwacze przygód?
-Nie. Raczej nie. A czemu pytasz?- zainteresowała się kobieta i o dziwo, także przysypiający krasnolud.
Vinc machnął szponem i ze śmiechem powiedział. - Spotkałem pewną kobietę która miała się tam z kimś wybrać. Mówiła że poszukuje skarbów. No i chciałem się tam przejść!
-To prawie pół dnia drogi stąd, przedzierając się przez las, więc... trochę zbyt daleko na spacer.-odparła Luiza i uśmiechając się spytała.-Możesz mi opowiedzieć młodzieńcze, o tych... poszukiwaczach skarbów?
Vinc przeczesał łapą czuprynę przypominając sobie szczegóły spotkania w zamtuzie.- Znaczy była taka kobieta, cała w różnych tatuażach. - Vinc pogrzebał w pamięci, ale imię gdzieś w niej zaginęło. - Nie pamiętam imienia, ale miała bardzo młodego czerwonego smoka ze sobą. Niezbyt miły był. Ponoć na kogoś czekali i mieli się udać do ruin.- odpowiedział wesoło.
-Opowiedz o nich więcej. To naprawdę interesujące.- język kobiety figlarnie przesunął się po jej krwistoczerwonych wargach, gdy mówiła.- Tak rzadko miewam gości na mych ziemiach więc są oni dla mnie bardzo interesujący.
Psikus dokładnie obserwował język kobiety płynący po jej wargach. Czosnek, tak Czosnek, tego zdecydowanie teraz mu było trzeba. I może jakiegoś kołka, albo poręcznego znaku okultystycznego.
- Co tu dużo mówić. Ta kobieta czekała na swojego partnera podróży. - zaczął tłumaczyć Vinc.- Powiedziała że ponoć w ruinach starego zamku jest dużo skarbów, i chcą je zbadać w celach zarobku. Mieli przybyć chyba dziś wieczorem. W sumie ta kobieta wyglądała na wprawną podróżniczkę, a jej smok mówił że już kilka lat razem współpracują. - Vinc wyszczerzył zęby i zmienił szybko temat. – Nie nudno Pani mieszkać w takim wielkim zamku? Skoro tyle komnat stoi pustych nie myślała pani o jakiś przyjęciach czy wynajmowaniu ich? Zawsze weselej!
-Nie ma zbyt wielu chętnych na przedzieranie się przez puszczę. To niestety odludzie.- westchnęła kobieta smutnym tonem głosu.
- Nie dziwie się im... – burknął cicho miecz który jak i Psikus marzył teraz o główce pewnego aromatycznego warzywa, po czym odkaszlnął konspiracyjnie.
Lustrując wzrokiem kobietę Vinc z uśmiechem zapyta. – Nie lubi pani słońca prawda? Strasznie blado Pani wygląda! Może trapi Panią jakaś choroba?
-Och... nie. Tego bym nie powiedziała.- zaśmiała się kobieta. Po czym dodała.-Ale prawdą jest, że ród Derricków ma wrażliwą skórę. Nie jest to choroba, raczej... paskudnie się opalamy. Czerwone plamy...paskudny widok, wierz mi.
Spod stołu dobiegło po tych słowach niezrozumiałe metaliczne gderanie, które jednak został zignorowane przez posiadacza magicznego gadającego oręża.
-Niech się pani nie martwi, ja też się zawsze słabo opalam. Ale umiem uwarzyć dobrą maść, jeżeli pani chce mogę nad tym popracować w wolnej chwili. - rzekł z rozbrajającym szczerym uśmiechem Vinc.
- Jeśli zostaniecie tu na dłużej, to... tak. Bo zostajecie, prawda? -spytała z przymilnym uśmieszkiem kobieta.
-Chyba tylko na jedną noc. Prawdą Panie Gaspacio? - Vinc spojrzał pytająco na pracodawcę.
-Zdecydowanie, na jedną noc...- mruknął cichym głosem Gaspaccio. Bardzo cichym. Szeptem niemal.
- Wreszcie jakaś dobra decyzja. – mruknął miecz. – Za moich czasów pracodawca nie zaciągał by swoich najemników w takie miejsca. Co to się dzieje z tym światem.- stłumione metaliczne westchnięcie było niemal niesłyszalne.
- Nie ma strachu, jak kiedyś będę w okolicy to wpadnę i sprezentuję Pani ta maść. – pocieszył kobietę smokowaty i wrodzoną sobie naturalnością zmienił temat niczym błyskawica.- Macie tu jakieś rozrywki? – zapytał zaciekawiony gdyż podróżą znudziła go niesamowicie.
-Czytamy księgi, słuchamy poezji, kiedyś organizowałam przyjęcia, obecnie... gęste lasy zniechęcają sąsiadów do podróży.-rzekła Luiza z uśmiechem i po chwili zastanowienia dodała.- Mam w lochach dwa wilkołaki i zupełnie nie wiem co z nimi zrobić. Ale tych brudnych półzwierzął trudno uznać za... interesujące.
- Jakie macie tu książki? - zainteresował się chłopak. - Macie coś o bohaterach, bitwach, podróżach i smokach?
-Różne... Pewnie są i o bohaterach. – odpowiedziała kobieta i rozkazującym tonem rzekła.- Kruagen, zaprowadzisz chło... młodzieńca do wielkiej Biblioteki. Niech się rozejrzy po księgozbiorze, jeśli taki ma kaprys.
-Tak pani.-mruknął w odpowiedzi krasnolud.
- Ale to już po wieczerzy bo strasznie zgłodniałem! – rzekł Vinc i jak na życzenie otwarły się drzwi ukazując gobliny niosące miski z ciepłym parującym gulaszem mięsnym.
Rudzielec z dezaprobatą spojrzał na podstawioną mu miską z pięknie pachnącym daniem.
- Jak myślisz Psikus? – zwrócił się do chowańca.- Da się tu zamówić dokładkę?

~*~

Siedem misek, oraz kilka zdziwionych goblinów później Vinc uśmiechnął się z satysfakcją osoby, która ugasiła pierwszą fale głodu. Nie zważając na maniery przy stole przeciągnął się i z satysfakcją warknął niczym młody smok. Następnie z typowym dla siebie pokładem energii poderwał się do góry i z radością w głosie oznajmił. – Chodźmy do biblioteki!
Krasnolud mruknął coś pod nosem i dźwignął się z krzesła. Vincent mógł przysiąc że w momencie gdy wstawał posypał się kurz, a kilka pająków straciło misternie plecione w jego brodzie pajęczyny. Ale może tylko to sobie ubzdurał?
Rudzielec już chciał ruszyć za toczącym się powoli, acz nieubłaganie brodaczem gdy zdał sobie z czegoś sprawę.
- To duży zamek, lepiej żebyśmy byli w kontakcie. – zwrócił się d Katriny- Zostawię Pani Psikusa na wszelki wypadek, gdyby Pani czegoś potrzebowała będziemy mogli się skontaktować. – Vinc wyszczerzył się kły i klepnął lekko chowańca w okolice ogona. Ten niechętnie rozłożył skrzydła i podleciał do Katriny siadając przed nią na stole, z nadzieją zaglądając do jej miski po gulaszu. Vinc natomiast ruszył za milczącym krasnoludem przez jeszcze bardziej milczący zamek.

~*~

Zaklinacz odebrał od Krasnoluda pęk świec oraz hubkę i krzesiwo, po czym zostały mu otwarte drzwi do biblioteki. Nim chłopak wkroczył do środka zwrócił się od siwego brodacza.
- Dziękuje już sobie poradzę. Chciałbym móc się skupić w środku.
Krasnolud nie odpowiedział tylko oddalił się powoli jednym z korytarzy.
- Interesujący osobnik. – stwierdził wesoło Vincent do swego oręża.
- Taa... bardzo. Idę o zakład, iż na któreś imię ma Igor. – burknął oręż smokowatego.
- Czemu tak sądzisz? – zainteresował się chłopak.
- Intuicja. – odparło enigmatycznie ostrze.
Vinc wzruszył ramionami i wkroczył do skarbnicy wiedzy jaką była zamkowa biblioteka. Miejsce dość ponure, stare... i niezbyt wysprzątane. Pełno tu było kurzu. A księgi stare i czasami spleśniałe...


I przykute do półek.
I było ich wiele. I były grube. I były różne. Pomijając kroniki (nuda), roczniki(nuda do kwadratu), herbarze (nuda do sześcianu!). Były też zielniki, księgi na temat Planów.
Głównie na temat Planu Cienia i Planu Negatywnej Energii. W przypadku ksiąg o Planach Negatywnej Energii były w nich dopiski zapisane krasnoludzkich runami.
Księgi te był naukowymi traktami i napisane były naukowym suchym językiem.
Kolejną ciekawostką były księgi dotyczące, pierwotnej mowy. Opisywały one kwestie prawdziwych imion stworzeń, i pierwotną mowę za pomocą której bogowie tworzą światy.
I o tym, że używając pierwszej mowy, można zmieniać tkaninę rzeczywistości.

Rudzielec zamknął za sobą drzwi i zapalił jedną ze świec. Przeszedł się między pułkami upewniając się że jest sam, po czym wyszczerzył się złowieszczo i usiadł na jednym z krzeseł zarzucając nogi na blat.
- No to jesteśmy! Mam nadzieje że moja teoria jest słuszna!- rzekł wesoło do swego oręża.
- To może wytłumaczysz w końcu o co Ci chodzi? Od razu wiedziałem, że coś chodzi Ci po głowie gdy chciałeś udać się do biblioteki. – odparło ostrze, i szybko się poprawiło. – Znaczy oczywiście wiem co planujesz, to wszak oczywiste, ale jednak wole byś powiedział to głośno... bo wtedy lepiej się myśli i... no sam sobie przypomnisz!- dokończyła broń, po czym kontynuowała przerwaną myśl. – Wiem że lubisz książki, ale nie należysz do osób które w czasie takiej przygody idą czytać w bibliotece. Bardziej bym spodziewał się, że zaczniesz zwiedzać zamek ukryty tym swoim zaklęciem.
Vinc założył ręce za głowę wygodnie rozkładając się na krzesłach, po czym zaczął tłumaczyć swój plan. – Masz rację, nawet chciałem pozwiedzać na początku, ten zamek wydaje się całkiem ciekawy. Chociaż nie powiem, że te księgi wyglądają na nudne, jednak jeden wieczór to za mało by czegoś się z nich nauczyć, chociaż może w przypadku skrajnej nudy trochę potem poczytam. Jednak przechodząc do rzeczy...- Kły błysnęły w blasku świecy, gdy Vinc uśmiechnął się zbójecko.- Historia w jaskini porywaczy Pana Romualdo nauczyła mnie, że niewidzialność czasem zawodzi, nie wiadomo czy tu nie mają jakiś zaklęć ochronnych. A po co wzbudzać niepotrzebnie alarm? Tylko by się wszyscy zdenerwowali. Wtedy też przypomniałem sobie wujka Luthha, wiesz tego z dalszej gałęzi rodu, no więc...- chciał kontynuować chłopak jednak miecz mu przerwał.
- Zaraz, zaraz nie myślisz chyba, że oni tu też...- w głosie broni słychać było że jest pod wrażeniem pomysłowości chłopaka.
- A właśnie że myślę! Wpadłem na to gdy Pani Luiza powiedziała, że nie pamięta żadnych tuneli. To znaczy, że albo nie chce o nich mówić, albo nie ma o nich pojęcia. W każdym zamku są tajne przejścia, i zazwyczaj nie są one wewnątrz strzeżone magią, problem jest w ich szukaniu.- Vinc odetchnął i mówił dalej z rosnącym podnieceniem. – Ale Pani Luiza nie wygląda na kawalarza, na pewno nim nie jest. Każdy zaś wie, że w każdym rodzie chociaż raz był ktoś kto zna się na żartach. I to najczęściej on buduje tajemne przejścia.
- No tak masz rację... – odparł miecz z udawaną szczerością. Oręż bowiem nigdy nie wytłumaczył chłopakowi, że tunele stworzone przez wuja Luthha miały trochę inne zastosowanie. Fakt przydawały się w żartach, jednak starszy pół-smok jakim był Luthh używał dyskretnych dziurek w portretach do celów, które godziły w honor i moralność. O dziwo bowiem to Luthh był odpowiedzialny za przydział gości do pokojów. A najpiękniejsze kobiety trafiały zawsze do pokoi gdzie, nad balią z wodą wisiały duże obrazy, dyskretnie wycięte otwory zaś dawały pół-smokowi naprawdę dobre ujęcia. Miecz jakoś nigdy nie uważał za konieczne by uświadamiać w tym Vinca.
- No właśnie! – niemal krzyknął Vinc.-Każdy wie, że Ci którzy lubią żarty nienawidzą nudy. Zaś biblioteka kojarzy się wszystkim z nudą. Najtrudniej zaś znaleźć coś w miejscu oczywistym, dla tego właśnie tunele wuja Luthha miały swoje początki w bibliotece. – zakończył Vinc dumny ze swej zdolności dedukcji. – Teraz wystarczy tylko otworzyć tunel który gdzieś się tu znajduje i ruszać na zwiedzanie zamku. A jeżeli okaże się iż, w tym rodzie nikt nigdy nie wybudował tajemnych przejść, pozostanie nam niewidzialność. – dodał już z mniejszym entuzjazmem Vinc.
- Tak, wszystko fajnie, pięknie. Ale jak masz zamiar odnaleźć ten tunel? – zapytał miecz przeczuwając jaka będzie odpowiedź.
Vinc spojrzał na broń znacząco i oświadczył. – Skoro zakładam że tunel tu jest, wystarczy zadać tylko odpowiednie pytanie. – Uśmiech chłopaka sięgał niemal od ucha do ucha. – A zatem powiedz mi...- zwrócił się do broni wypowiadając każde słowo bardzo wyraźnie. – Gdzie znajduje się włącznik otwierający tajne przejście w bibliotece rodu Derricków ?
- Nienawidzę gdy wykorzystujesz mnie do takich celów... – mruknęło zrezygnowane ostrze po czym zaświeciło jasnym blaskiem, skanując całe otoczenie.
 
Ajas jest offline  
Stary 17-03-2011, 22:00   #125
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
napisane wspólnie z Kermem ;)

Całą trasę “ucieczki” grupki Bardka pamiętała niezbyt jasno, będąc bądź co bądź na niezłym haju. W końcu jednak zaczęło jej przechodzić, i coraz bardziej kontaktowała z rzeczywistością. A w tym czasie okolica zmieniła się ze znośnej, w wyjątkowo podejrzaną. Jakieś biedne wiochy, zastraszeni wieśniacy, ponury las, i w końcu nawet Gobliny. Te ostatnie jednak okazały się... kulturalne, i będące na usługach Derrica, do którego teraz tak usilnie podążali z odnalezionym, ekhem, towarzyszem.

Zamek był niezwykle imponujący, jego wystrój zaś jeszcze bardziej. Krisnys podziwiała wszystko z lekko rozdziawionymi ustami, chłonąc widoki niczym małe dziecko. Odkąd pamiętała, siedziby “wielkich władców” zawsze ją ogromnie fascynowały.

Przywitała ich siostra Vladislawa, Luizia, niezwykle jakoś tak blada, i... no cóż, ogólnie dziwna. Pewnie w tej chwili panowała taka moda wśród arystokracji. Ugoszczenie, a przede wszystkim jadło, było jednak niezwykle w tej chwili atrakcyjną sprawą. Bardka miała bowiem ochotę mocno się pobyczyć w luksusach, wykąpać z olejkami, i zapełnić swój brzuch
łakociami.
Uśmiechnęła się więc do bladolicej od ucha do ucha, po czym ukłoniła.
- Krisnys Fletcher, zwana między innymi również jako Krisnys-Bardka, czy i choćby Lady-Fletcher-Obrończyni - Półelfka usiadła przy stole.
- Kenning Laverna. - Znajdujący sie obok bardki Kenning również wypełnił swój towarzyski obowiązek. W przeciwieństwie do Krisnys nie zamierzał zdradzać swej profesji. Usiadł obok swej chwilowej podopiecznej, ciekaw nieco, co też pojawi się na stole w charakterze poczęstunku. Nie bardzo wierzył w takie dziwo jak goblin - mistrz kuchni.
-Bardka... ach... nieczęsto gościmy artystów. Co prawda mieszka ze mną pewien elfi poeta, ale... cóż... śpiewać to on nie potrafi.-odparła z uśmiechem bladolica. Po czym dodała.- Czy będzie nietaktem, poprosić o mały występ... po kolacji?
Po czym spojrzała przenikliwym wzrokiem na Kenninga i z zalotnym uśmieszkiem błąkającym się po twarzy.
Kenning odpowiedział uśmiechem, w którym krył się zarówno szacunek dla dostojnej gospodyni, jak i uznanie dla jej urody. Miał na wyposażeniu całą gamę uśmiechów różnego
gatunku.
- Zagram, czy też i zaśpiewam z wielką przyjemnością Lady Luizio - Półelfka lekko skinęła głową, przy okazji ciężko rozmyślając nad uśmieszkami gospodyni względem Kenninga...
Tymczasem pałeczkę przejął Vincent zasypując damę w czerwieni gradem pytań. Zaś krasnolud który robił za doradcę, prawie w ogóle się nie odzywał.
Bardka chłonęła każde kolejne zdanie z coraz większym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- Wilkołaki?? - Aż odrobinkę podniosła się z miejsca, szybko jednak usiadła - I macie je też w lochach??. Och, a mogę zobaczyć?.
-Nie wiem czy... teraz będą ciekawym widokiem. Dopiero gdy księżyc wyjdzie na nocne niebo i będzie pełnia.
-odparła kobieta po chwili namysłu.

Wizyta w zamkowych lochach była ostatnią rzeczą, o jakiej Kenning marzył. Nawet jeśli miałby tam trafić w towarzystwie dwóch pięknych kobiet. Dwie kobiety i sypialnia... Dwie kobiety i łaźnia... To jeszcze można by uznać. Ale lochy?
Z nie własnego co prawda doświadczenia widział, że do lochów często łatwo trafić, natomiast wyjść...
- Co ciekawego jest w wilkołakach? - poddał w wątpliwość sens wycieczki w tym kierunku. - I jakby nie było ciekawszych zajęć niż chodzenie po lochach.
- No wiesz... jeszcze nigdy żadnego nie widziałam..
. - Półelfka zatrzepotała niewinnie rzęskami... a w tym czasie przyniesiono strawę.
Krisnys zabrała się więc, ze sporym zawodem wymalowanym na twarzy, za jedyną potrawę jaką zaserwowano, którą był mocno przyprawiony mięsny gulasz... i musiała szybko chwycić za stojące na stole, czerwone wino, by ugasić pragnienie, i aż jej się mruknęło z zachwytu.
Wino było bowiem wyjątkowo, wyjątkowo dobre, i z pewnością niezwykle stare. Do tego zaś jeszcze całkiem mocne, o czym przekonała się później...
- Bardzo dobre wino Lady Liuzio - Uniosła nieco puchar w kierunku gospodyni, dając tym samym wyraz uznania i szacunku - Przy okazji chciałam spytać, na jaki rodzaj muzyki miałaby Lady po posiłku ochotę?
-Na coś radosnego. To czarowna noc...nieprawdaż?
- uśmiechnęła się do Gaspaccia, ale jej wzrok przesunął się potem po innych mężczyznach, w tym i po Kenningu.
- A na hrabiego Vladislawa ze śpiewami nie poczekamy?. Toć nietakt, skoro już kolację bez niego kosztujemy... - Odparła jej po chwili Bardka.
-Przecież Vladi jest w Everton.- zdziwiła się kobieta, po czym spojrzała na Gaccia.- To nie przyjechał z wami?
-Eeee nie. Biedaczka ostatnio wiele przeżyła. Rozstanie z kochankiem, eee... porwanie... to jej się trochę pomieszało.
- odparł szlachcic spoglądając na Krisnys. Nyhm zaś wtrącił.- Zwłaszcza porwanie to ciekawa opowieść... o moim bohaterstwie.
- Zechcesz podzielić się z nami bohaterską opowieścią?
- zapytał Kenning, zastanawiając się przy okazji, jak dyskretnie sięgnąć z plecaka własne zapasy i zjeść je na oczach gospodyni.
- Świetne wino - zgodził się z Krisnys, chociaż, prawdę mówiąc, ledwo umoczył usta.
Nyhmowi nie trzeba było dwa razy mówić. Wkrótce stojąc jedną nogą na krześle, a drugą na stole, w tak bohaterskiej pozie opowiadał swe czyny. O wyprawie na bagna, potem o przeszukiwanie ruin z towarzyszami, o dziwnych znaleziskach i o wrogu w postaci wielkiego mechanicznego beholdera. Ani chybi stwora zła i ciemności. To że nie było w tej opowieści nic o porwaniu, Nyhmowi ni gospodyni nie przeszkadzało. Ni Gaccia nie dziwilo. Wszak półelf
obficie raczył się winem.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-03-2011, 22:15   #126
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina była zmęczona atrakcjami wczorajszego wieczoru... nocy... dnia i “odbijania” Romualdo, a zwłaszcza drogą do miejsca noclegu i wieczornymi rozmowami z panią tych ziem. Z ulgą powitała propozycję aby udali się do przygotowanych dla nich na tą noc komnat, mimo iż czuła niepokój zerkając na Luizę Derrick. Choć sama nie umiała sprecyzować czemu... czyżby nowe uczucie, którego do tej pory nie zaznała... zazdrość? Zerkała kilkakrotnie tego wieczoru zarówno podczas rozmowy jak i posiłku, to na Gaccia (jak reaguję na piękną siostrę swojego przyjaciela), jak również na bladolicą piękność... (jak reaguje na młodego szlachcica). Starała się coś wyczuć, zaobserwować, zauważyć, oceniała i wyciągała wnioski. Kilkakrotnie też ujmując mężczyznę pod ramię, za rękę, przysuwając się blisko, jakby chciała dać do zrozumienia... “on należy do mnie! “

Jednak zimne spojrzenie władczyni zamku i jej ironiczny uśmieszek zdawały się mówić, iż traktuje jak własność wszystko co zechce... i każdego kogo zechce.
Napięcie, które czuła w tej sytuacji sprawiło, że małą uwagę zwracała na Vincenta i jego rozmowę z bladolicą... “wiedźmą”, jak w myślach zaczęła ją określać. Kiedy więc Vinc wyruszył na zabijanie nudy w bibliotece i zostawił jej pod Psikusa podsunęła małemu chowańcowi swój prawie nietknięty talerz pod nos zachęcając go gestem dłoni do pałaszowania. Wreszcie wieczór dobiegł końca i goście zostali poprowadzeni w kierunku swoich sypialni, Katrina odetchnęła z ulgą... Nie na długo, Gaccio dostał sypialnię w drugim końcu korytarza, setki... tysiące metrów od jej sypialni, a może i jeszcze i dalej. Już miała zaprotestować i powiedzieć, że dzisiejszej nocy śpi razem z nim, ale duma jej na to nie pozwoliła. Zacisnęła usta w złości i weszła do swojej komnaty głośno trzaskając drzwiami. “niech se śpi sam, albo... albo z tym lodowatym babsztylem, nie obchodzi mnie to nic a nic!”.
Rozejrzała się po swojej sypialni.


“Heh... sypialnia, jak sypialnia, bywałam w ładniejszych. Do spania wystarczy nie ma co wybrzydzać.” Podeszła do łoża i położyła na nim nie rozbierając tylko wpatrując w sufit. Niepokój cały czas dawał o sobie znać, niespokojne myśli krążyły po głowie dziewczyny nękając ją raz po raz różnymi obrazami. Podniosła się i podeszłą do okna otwierając je na oścież i wdychając nocne powietrze.


Spoglądała na widok za oknem i coraz bardziej upewniała się, że ze spania na razie chyba “nici”. Raz po raz stawała jej przed oczami arogancka twarz Luizę, jej ironiczne spojrzenia, jej pewność siebie, że dostanie to co chce. A może właśnie chciała Gaccia? Ta myśl sprawiła, że Katrina stanowczym krokiem ruszyła do drzwi. “Po moim trupie! Niech se Nyhma weźmie! Idę spać do Gaccia, a przy okazji popilnuje i jego, aby mu nie przyszedł do głowy pomysł zabawiana pani zamczyska.” Zerknęła w kierunku Psikusa leżącego na środku jej łóżka. “Zabrać go czy zostawić?”, dylemat sam się rozwiązał kiedy zobaczyła iż smoczek smacznie śpi. Otworzyła drzwi i cicho wysunęła się z pokoju. Ruszyła w kierunku pokoju młodego szlachcica, jednak zrobiła krok... może dwa, a może trzy, jak przyszło jej do głowy, że najpierw może zwiedzić zamek. A nóż widelec wpadnie jej coś ciekawego do oka i... uśmiechnęła się na myśl, jaką minę zrobi wyniosła “księżniczka”jak się zorientuje po ich wyjeździe, że coś jej ubyło. Ruszyła po cichy na zwiedzanie zamczyska. Kilkakrotnie musiała się chować gdyż po zamku krążyły gobliny. “Widocznie patrolują pomieszczenia pilnując je przed niezapowiedzianymi gośćmi”, pomyślała dziewczyna wstrzymując oddech i czekając jak umilkną odgłosy ich kroków.


Przemieszczała się po cichu po kolejnych pomieszczeniach. Wzdrygając się na widok buszujących po nich... szczurach. “Tfuuuuuuu... obrzydlistwo, jak można tu mieszkać kiedy one właściwie łażą wszędzie?”. Pomknęła do kolejnego pomieszczenia. To różniło się od poprzednich... stała w nim jakaś skrzynka. “Ciekawe co w niej jest?” Wychyliła głowę na korytarz i rozejrzała się nasłuchując czy nie nadchodzi kolejny patrol. Uspokojona wróciła do interesującej ją skrzyni i wsunęła palce pod wieko, aby zajrzeć do środka. Niestety wieko ustąpiło lecz w pomieszczeniu było za ciemno aby dojrzeć zawartość skrzyni. Katrina ponownie wyjrzała na korytarz i nie widząc ani nie słysząc nikogo poszukała w pomieszczeniu świeczki i krzesiwa. Zadowolona ze znaleziska, zapaliła knot i osłaniając go dłonią, aby dawał jak najmniej światła podeszła do skrzyni oświetlając jej wnętrze. Zwłoki...na wpół zmumifikowane, dość świeże zwłoki, mężczyzny. Trudno było ocenić, jak zginął...czy od ran, czy z innego powodu.


O mało co się nie wydarła na widok jaki ujrzała, jednak udało jej się pohamować wrzask, wzdrygnęła się jedynie czując nieprzyjemny dreszcz pełzający po plecach.
W oczach trupa zapłonęły ogniki, głowa obróciła, a usta zaczęły poruszać. Trup mówił z trudem wyraźnie charcząc.-Ucie... kaj... stąd...je...śli...ci...ży...cie... mi... łe.
Tego już było... za dużo, z ust dziewczyny wyrwał się wrzask. Odskoczyła wrzeszcząc wniebogłosy upuszczając przy tym zapaloną świeczkę. Jednak do jej świadomości zaczął docierać przekaz jaki “truposzczak” chciał jej przekazać. Nie podnosząc palącej się świeczki z kamiennej podłogo podeszła niepewnie do skrzyni, nie widząc jej zawartości, starając się nie pamiętać jak wyglądała, spytała:
- Czemu mam uciekać? Przed czym mam uciekać?
-Za..to...bą.-odparł cicho trup.
Odwróciła się gwałtownie starając się zobaczyć co “za nią”?
A tam stał mężczyzna...elf chyba. Wyjątkowo blady i... było w nim coś niepokojącego.


Wychodząc z założenia... “najlepszą obroną jest atak” dziewczyna wypaliła:
- Kim jesteś? I co tu robisz? - starając się przy tym zasłonić otwartą skrzynię.
-To ja powinienem spytać ciebie.- rzekł podchodząc bliżej Katriny.- Co ty robisz tutaj...nie powinnaś czasem...spać?
- A co ty moja niańka? Albo ja dzidziuś, że mi mówisz iż spać powinnam? - obruszyła się Katrina nie wyjaśniając jednak co tu robi... “a nóż, widelec” da jej spokój i nie będzie dociekać. - Nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie. -pouczyła go mentorskim głosem jednej ze swoich guwernantek.
- Nieładnie myszkować po nie swoim domu.- mężczyzna zbliżał się coraz bardziej.-I zaglądać do czyichś trumien.
- Jakich trumien? Nie myszkuję! Myszkują tu raczej wasze szczury... Szukam Gaccia... Przywykłam już, że śpimy razem więc i dziś mam taki zamiar - rzekła (mimo iż czuła się coraz bardziej niepewnie) unosząc butnie brodę do góry.
Mężczyzna spojrzał w oczy dziewczyny i...Katrina poczuła ciarki przechodzące jej po kręgosłupie. Co gorsza, miała wrażenie ogarniającego ją paraliżu. Ruszyła do przodu stanowczo pytając:
- To dowiem się, kim jesteś? - wiedziała, że musi coś zrobić, ta sytuacja robiła się coraz bardziej niepokojąca, a jej ciało nie reagowało tak jak powinno i jak chciała. Podeszła jeszcze krok do przodu i stanęła tuż przed niepokojącym ją mężczyzną. “Gacciu, gdzie jesteś? Jak jesteś mi potrzebny to pewnie się po łóżku przewalasz... lepiej by było, żebyś to robił sam!”, przemknęło jej jeszcze przez myśl.
-Jesteś pod moją władzą, moje myśli są twymi myślami, moje słowa są twymi czynami, moje życzenia dla ciebie rozkazami.- odparł mężczyzna, a Katrina skinęła głową.
-Odchyl głowę w bok chcę...-mruknął mężczyzna.
Cóż było robić? Władza... to władza... dziewczyna posłusznie odchyliła głowę na bok wyginając przy tym ponętnie swoją szyję i ukazując stojącemu przed nią mężczyźnie pulsującą na niej tętnicę, bo serce biło jej szybko... pomimo iż nie miała nad nim “władzy”.
Poczuła dłonie obejmujące ją w pasie, zimne wargi wędrujące po jej szyi...czyjeś krzyki, odwróciły uwagę elfa. Awanturujące krzyki Nyhma i Gaspaccia.
-Co do...- zaklął pod nosem mężczyzna i spojrzał na Katrinę mówiąc.-Wyjdziesz stąd i nikomu nie powiesz co tu się wydarzyło, ani co tu widziałaś. Powiesz, że... natknęłaś się na zniszczoną bibliotekę. Uśmiechniesz się i będziesz udawała, że nic się nie stało. Bo nic się nie stało.

Dziewczyna posłusznie wyszła z pomieszczenia i ruszyła korytarzem w kierunku głosu Gaccia i Nyhma.
Obaj wykłócali się głośno z patrolem goblinów. Gaccio wręcz gniewnie wrzeszczał iż był w pokoju Katriny i jej tam nie zastał, więc musiała zostać porwana. No tak... Katrina nie wzięła pod uwagę, że Gaccio nie zamierza spać w swym pokoju, woląc wpakować się do jej łóżka... z nią w środku, oczywiście. Katrina podeszła do awanturujących się mężczyzn i kładąc dłoń na ramieniu Gaspaccia spytała:
- A ty co się tak wydzierasz w środku nocy zamiast spać?
-Szukałem ciebie.-odparł Gaccio uśmiechając się i rzekł.-Nie było cię w pokoju. Czy coś się stało?
Dziewczyna spojrzała na niego z uśmiechem i odrzekła: - Nie mogłam usnąć, więc wyszłam się przejść i... - urwała próbując sobie przypomnieć gdzie była. - … i byłam w uśmiechniętej bibliotece - zmarszczyła czoło i sporostowała - w zniszczonej bibliotece... Nie ma co się awanturować Gacciu... idziemy spać. Aleeeeeeeeeee... czemu do mojego pokoju przylazłeś z Nyhmem? - spytała spoglądając na niego podejrzliwie.
-Przyszedłem sam, ale...jak cię tam nie było, to...- odparł Gaccio i spytał.-Dobrze się czujesz? Jesteś rozkojarzona. Odprowadzić cie do twego pokoju?
- Czemu do mojego, a nie do twojego? - spytała Katrina oglądając się przez ramię w kierunku z którego nadeszła.
-No wiesz...-mruknął Gaccio lekko się czerwieniąc. Objął Katrinę w pasie i szepnął jej do ucha.-Zamierzam zaprowadzić cię do pokoju. I zostać w nim z tobą.
- A ja chętnie udam się do twojego pokoju i... zostanę tam z tobą-odszepnęła mu Katrina,nie wyjaśniając jednak czemu upiera się aby iść do jego a nie do swojego pokoju.
-Uprzedzam... mam tylko jedno łóżko.- rzekł cicho Gaspaccjo przy okazji całując Katrinę w ucho i szyję. Miał ciepłe wargi, przyjemne w dotyku... a przede wszystkim, ciepłe. Z jakiegoś powodu Katrina uznała ten fakt, za ważny. Dziewczyna przytuliła się do niego i przymknęła na chwilę oczy poddając się doznaniom jakie w niej budziły przesuwające się po jej skórze usta Gaccia i odszepnęła mu: - Jeżeli byłeś w moim pokoju to... musiałeś zauważyć, że w nim także jest... jedno łózko. - po czym odsunęła się i żartobliwie puściła do niego oko.
-Nie zgubiła się przypadkiem jeszcze jedna ślicznotka? Na przykład ta bardka?- spytał półelf.Katrina odwróciła się w jego stronę i błyskając zębami w uśmiechu odparła:
- Najlepiej sprawdzić... zaglądając do jej pokoju, czyż nie w ten właśnie sposób zauważyliście moją zgubę? -lekko pociągnęła Gaccia w stronę komnaty sypialnej.
Cała trójka ruszyła do gościnnych, ku uldze goblińskich strażników.A potem rozdzielili się. Nyhm poszedł do swojej komnaty. A Katrina poszła do pokoju Gaspaccia by stać się w nim jego ofiarą. Rzucił się na nią niczym wygłodniały wilk, całując w usta i przyciskając całym ciałem do świeżo zamkniętych drzwi. Gdy usta młodego szlachcica przesuwały się po szyi dziewczyny, przed jej zamkniętymi oczami przeleciał jak błyskawica obraz bladolicego... elfa, jednak dziewczyna odepchnęła go ze swoich myśli poddając się pieszczotom całującego ją mężczyzny.

Palce wędrowały do zapięć jej stroju, gdy mruczał.- No i teraz jesteś tylko moja Katrino. Albo na odwrót.
A gdy odsłonił przed księżycem jej dekolt i zaczął wędrować po nim ustami, szeptał.-Martwiłem się o ciebie, gdy znikłaś z pokoju... w tym miejscu jest coś... upiornego.
Dłonie dziewczyny przesunęły się po głowie Gaccia pieszczotliwie wplatając się w jego włosy, palce zaś muskały raz po raz kark mężczyzny. - Upiornego powiadasz? Upiornie to wpatrywała się w ciebie ta bladolica... jędza, jakby chciał cię schrupać na deser - mruknęła przy tym z lekkim dąsem w głosie i dodała; Wpakowała cię najdalej jak mogła ode mnie. Nie zdziwiłoby mnie gdyby tu było jakieś tajemne przejście i ona by cię nawiedziła. Zakończyła swoje gdybania przywierając ustami do ust młodego szlachcica i namiętnie go całując, jakby chciała tym pocałunkiem zwrócić całą jego uwagę tylko na siebie.
Gaccio chwycił za pupę Katriny, nerwowo podwijał suknię, by chwycić za jej pośladki. A potem trzymając ją za nie, uniósł ją w górę. I szybko przeniósł na niewielki stoliczek, usadawiając ją tam wygodnie. A potem zdarł ową bluzkę, odsłaniając ciało Katriny od pasa w górę przed nocnym mrokiem.- Zamierzam ci udowodnić, że... na ciebie mam ochotę.
- Yhmmm... - mruknęła dziewczyna odwzajemniając jego pocałunki, jej dłonie zaś niecierpliwie przesuwały się po torsie mężczyzny starając się pozbawić przeszkody jak stała na jej drodze. Zaplątała palce w płótno koszuli młodego szlachcica zaczęła ją z niego zsuwać, jej usta zaś przywarły do jego ciepłej skóry przesuwając się po niej w pieszczotliwych pocałunkach.
Całował ją, jej nagie ciało, szyję i piersi, drżące w szybki oddechu. Dłonie szlachcica jednakże do grzecznych nie należały, wsunęły się pod suknię i...cóż...wędrowały po udach, pieszcząc skórę, rozpinały podwiązki. Jakiekolwiek zamiary miał wobec Katriny Gaccio, nie były one cnotliwe. O czym zresztą doskonale wiedziała. Dziewczyna przymknęła oczy poddając się pieszczotom z coraz większym entuzjazmem... sama nie będąc mu dłużna. Jej usta przesuwały się po jego ramieniu na przemian całując jego skórę i delikatnie kąsając go aby po chwili ponownie musnąć pocałunkiem miejsce, które przygryzła. Powoli przesuwała się w stronę jego torsu pozostawiając na jego skórze mokry ślad ich wędrówki.

Czuła jak zsuwa jej bieliznę, tak jak przed chwilą, zdarł z niej koszulę i resztę stroju, odsłaniając górną połowę ciała. Czuła też jego usta, spragnione jej ciepła i dotyku, czasem na wargach. A głównie na ciele. I słyszała jego szept.-Jesteś dziś wyjątkowo dzika, Katrino.
Zamruczała mu coś do ucha.... jednak bardziej to był pomruk niż słowa, uniosła stopy i oplatając go nimi w pasie i krzyżując kostki za jego plecami przyciągnęła go najbliżej jak jej się udało do siebie. Równocześnie zaplatając mu na karku swoje ramiona. Trzymając go w miłosnym uścisku przysunęła, usta do jego ucha i wymruczała mu - Jesteś mój... i nie zamierzam się tobą z nikim dzielić! Po tych słowach jej usta pieszczotliwie przesunęły się po uchu Gaccia.
-To prawda... A ja nie zamierzam ci pozwolić, na samotne noce.- mruknął Gaspaccio całując Katrinę w usta, namiętnie, jednocześnie pozwalając by spodnie mu opadły do kostek... a potem bielizna. A potem... kolejny ruch bioder Gaspaccia sprawił, że stolik zachybotał, a Katrina poczuła w sobie jego żar. Ostatnio czuła go wiele razy, na wiele sposobów. I coraz bardziej lubiła te chwile namiętności. Przylgnęła do niego całym swoim ciałem, ocierając się o jego rozgrzaną skórę i przyjmując jego żar, drżąc przy tym i znów przez głowę przeleciało jej wspomnienie, zimnego dotyku... mężczyzny? Odgoniła je pospiesznie i całą swoją uwagę skupiła na doznaniach jakimi raczył ją Gaccio, nie będąc mu dłużną. Jej dłonie wędrowały po ciele mężczyzny pieszcząc go, jej usta podążały po jego skórze muskając pocałunkami, pieszcząc smakując. Jej oddech przyspieszył, ciało zaś reagowało na poczynania Gaccia z coraz to większym zapałem. Kochali się coraz drapieżniej, ocierając nagimi torsami o siebie nawzajem całując, nawzajem pieszcząc dłońmi. Coraz bardziej rozpaleni, coraz bardziej dzicy w swych pieszczotach. Mebel skrzypiał, wszak nie stworzony po to, by dwoje kochanków odbywało na nim dzikie harce. Katrina odchyliła do tyłu głowę, wyginając ciało w łuk i wypinając do przodu piersi, wprost pod usta pieszczącego ją Gaspaccia. I właśnie wtedy zorientowała się, że... są podglądani.


Za oknem latał nietoperz o rozpiętości skrzydeł, ponad dwa metry. I bynajmniej nie fruwał za muszkami. Raczej podfruwał na swych błoniastych skrzydłach tuż przy oknie, by gapić się na parę figlujących razem ludzi.
Katrina panicznie się bała.... tylko sama nie wiedziała czy bardziej pająków czy też nietoperzy. Jednak na widok tego za oknem mimo doznań dostarczanych jej przez Gaccia dreszcz przeszedł przez jej ciało, a okrzyk wyrwał się z ust.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! - wydzierała się dziewczyna ile sił w płucach.
-Co, co?- odparł wyrwany nieco z nastroju Gaccio, co nie przeszkodziło mu nadal poruszać biodrami i dostarczać Katrinie doznań.
- To..... -jęknęła pokazując palcem za plecami Gaccia na nietoperza.
- Eeee....duży... -mruknął szlachcic i rzekł do dziewczyny.- Schowaj się pod łóżko, a ja przepłoszę go. Dobrze?
- Nie mogę... - odpowiedziała dziewczyna patrząc mu w oczy, po czym znacząco skierowała wzrok do dołu.
-Wiesz... to chyba, oczywiste.- mówił Gaspaccio odsuwając się od Katriny.
- Yhm... - pospiesznie przebierzyła pokój i wsunęła w pościel na łóżku obserwując przy tym poczynania Gaccia.

To było godne... jakiegoś eposu. Podfruwający nietoperz i golutki Gaspaccio uzbrojowny w rapier i otwierający okno … z innym “orężem” także w pełni gotowości. Bestia próbowała ugryźć szlachcica, lecz ten sobie poradził uskakując. Po czym wyprowadził pchnięcie, raniąc ciało latającego stwora. A ten z piskiem odleciał. Zaś Gaccio podszedł do łóżka, mówiąc.- I już nie ma potwora księżniczko.
- Nie lubię nietoperzy... rzekła mu dziewczyna i odchyliła przykrycie wyciągając w jego stronę ramiona - Chodź mój bohaterze... muszę ci podziękować - dodała przy tym zalotnie się uśmiechając
Rapier wylądował na ziemi, a sam Gaccio wsunął się pod przykrycie, całując namiętnie usta dziewczyny i masując dłonią jej piersi i brzuch.-Mówiłem ci, że jesteś... piękna?
- Yhm... udało się wymruczeć dziewczynie, gdyż jej usta zajęte były wędrówką po ciele kochanka. Dłonie również nie próżnowały przesuwając się po nim, a sama dziewczyna wtuliła się w niego szukając... ciepła, bezpieczeństwa, a może innych doznań.
Inne doznania na pewno dostała, bowiem spotkanie z nietoperzem, wcale nie osłabiło wigoru Gaccia. I po chwili znów poczuła młodego szlachcica w sobie, a jego dłonie i usta zachłannie pieszczące jej nagie ciało. Cóż..wielokrotnie pokazywał, że ją pragnie i tym razem nie było inaczej.
Pod wpływem doznań jakie jej Gaccio dostarczał, dziewczyna zapomniała zarówno o nietoperzu jak i o bladolicej właściciele zamku i o uczuciach jakie w niej wzbudzała.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 19-03-2011, 21:25   #127
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podczas podróży przez las i zamkowe komnaty Cypio nie był zbyt gadatliwy - a raczej był bardzo, jeśli do gadania można zaliczyć ochy, achy i pytania bez ładu i składu. Co prawda dla niego pytania, czy oswojone gobliny zbudowane są z pijawek, albo czy zamkowe pająki są tresowane by jeździć na zamkowych szczurach były bardzo sensowne; niestety nie spotkały się z zainteresowaniem (ani tym bardziej odpowiedzią) towarzyszy. Przy wjeździe do zamku dłuższą chwilę szarpał się z Puffciem, który kategorycznie odmówił wejścia - w końcu dyskretnie przywiązał jego lejce do dwóch najbliższych koni, które z niejakim trudem wciągnęły upartą bestię w obręb murów.

- W dupę z takim zamkiem - wyraził dezaprobatę deMon, drepczący gdzieś z tyłu karawany z powodu pogarszającej się nerwicy Puffcia. Nerwica de Puchatka wzrastała zawsze w postępie geometrycznym czasu jaki pies spędzał w okolicy Alfreda. Choć to raczej Alfred pilnował, by być blisko Alfonso, ku niewypowiedzianej (za to często i rozgłośnie wywytej) zgrozie tego ostatniego.



Kolacja przebiegała w atmosferze salonowych konwersacji, w których prym wiódł Vincent. Swiftbzyk zdołał wtrącić swoje trzy grosze w chwili, gdy smok pytał o białą cerę gospodyni.

- Bo pani to jest wampirem - stwierdził autorytarnym tonem. W zasadzie to twierdził tak deMon, ale choć deMon na rzeczy się znał to kategorycznie odmówił wyjścia z plecaka, do którego wlazł jeszcze w stajni.
- Doprawdy...co za pomysł - zaśmiała się kobieta i wypiła nieco wina.- Nie jestem wampirem. Czyż one nie mieszkają w opuszczonych zamkach? Mój jest pełen życia.
- Nooo - bo my tu jesteśmy - roześmiał się wesoło Cypio - pełna spiżarka!
- Cóż... gobliny przedtem jadły niziołki. Ale te są cywilizowane.- odparła kobieta żartobliwie
- Taaak? Ciekawe jak smakuje niziołek. Jak smakuje niziołek? - spytał Cypio przechodzącego goblina. - Nigdy nie jadłem niziołków, ale kenderów też nie, choć pewnie nie jesteśmy zbyt smacni. Ale to by było ciekawe, muszę kiedyś spróbować.
- Jak kurczak.- odparł goblin i zarechotał. - Smakować jak chudy kurczak, bardzo smaczna mięso. - Kobieta spojrzała chłodno na goblina, a ten dodał.- Tak dziadkowi dziadek... mówić. My jeść niziołek, wiele księżyce temu.
- W takim razie jaki jest sens jeść kurczaki? Na niziołku jest więcej mięsa - no i nie trzeba go skubać - zadumał się Cypio. - Myślicie, że chciałyby się hodować w kurnikach? Choć nie, one nie znoszą jajek... a ja lubię jaka. Najlepiej sadzone. A pani co jada?
- Niziołki pyskować w kuchnia... gadatliwa irytująca jedzenie... trzeba zatykać...- rozgadał się goblin i zerknął kobietę.- Dziadek opowiadał. Taak... ja iść do obowiązków. Teraz.
- Ja? - odparła Luiza. - Lubię dziczyznę. Jelenie, sarny, dziki. Jadłam jednego wcześniej.
- Jabłkiem w pysku - zachichotał Cypio, po czym zwrócił się do pani domu. - To cemu pani nic teraz nie je? Zatrute? -
- Bo już się najadłam, mój drogi.- odparła kobieta i dodał wędrując spojrzeniem po ekipie Gaccia.- Nie jadam tak późno kolacji.
- Dobrego jedzenia nigdy za duzo - skonstatował kender sięgając po dokładkę, gdy wreszcie znaczące spojrzenia lady Luizy dały mu do myślenia. Przestał śledzić rozmowę o bibliotekach, wilkołakach i pieśniach, i zerknął raz, drugi, trzeci... a to co wyzerkał wyraźnie mu się nie spodobało.
- A Gucio jest świetny w łózku! I Kenning tez! I Nyhm tez! A Romualdo za to wcale, bo woli... - miał powiedzieć “pisać wiersze”, ale w porę przypomniał sobie o zainteresowaniu lady poezją. “Sikać pod siebie” też jakoś nie brzmiało. - … woli mniej psyziemne rozrywki. Psy na psykład! - zakończył głośno, przypominając sobie z jaką czułością uwolniony poeta obejmował kark bernardyna.
-Psy?- zdziwiła się kobieta, a Nyhm z Gacciem zakrztusili się winem. Sam Romualdo zbladł.
- Tak - oznajmił rozradowany kender. - Puffcia na psykład -wskazał na drżącego pod stołem psa. - Ujeżdza go i śpi...
- Każdy ma jakieś... zainteresowania, prawda Gasspacio? - spytała kobieta, a szlachcic objął ramieniem Katrinę.
- Ja na przykład uczę się tych, no... związków.
- Uc się uc! - zakomenderował Cypio i zadowolony zajął się talerzem.

***

Po kolacji jednak czas spędzony w zamku przestał być interesujący. Okazało się, że komnata Cypia jest nie dość że osobna to położona daleeeeko od komnaty Romualda, co kenderowi wcale nie przypadło do gustu i zajęło całą jego uwagę. Nie zamierzał tego tak zostawić.
- Aaaalfreeeed! Wyliziesz czy nie? - dyndał na wpół zanurzony w plecaku, próbując namówić cień do pojawienia się w zamku.
- Tu mnie ugryź - burczał deMon, niechętnie okazując poszłuszeństwo. W zasięgu wzroku nie było bernardyna (bojąc się, że gobliny przerobią go na pasztet przezornie schował się w pokoju Drakkano), co dodatkowo wzmogło marudzenie. Ale w końcu - po standardowej porcji genialnych planów (kendera) i narzekań (nieumarłego) oboje znaleźli się za murami zamku. Całkiem dosłownie. Zaopatrzony w zbiór odpowiednich akcesoriów Cypio pełzł po ścianach zamku (co było całkiem proste zważywszy na ilość gargulców i innych ozdóbek) w stronę pokoju Romualdo, a zdenerwowany deMon lewitował w pobliżu jako czujka, luneta i zwiadowca w jednym.

Zresztą nie byli na murze sami. Nieopodal pełzał sobie osobnik niezbadanej płci i wieku, ubrany w czarną, powiewająca na wietrze szatę, pojękując i plotąc androny... wiesze znaczy.



Byłaś wspaniała, dobra i kochająca.
Byłaś całkiem w moje poglądy wierząca.
Każdego dnia, o każdej godzinie,
Nie mogłaś dopuścić, że coś nas ominie.

Lecz dnia jednego, był wieczorek,
Ktoś porwał nas i wsadził w worek.
Zakopał pod lasem liściastym, pełnym w dęby.
Umarłem, lecz przytulony do ciebie po zęby.

- Tobie tez ktoś zabrał psyjaciela? - zagadnął uprzejmie Cypio, lecz pełzacz/ka zmierzył/a go pełnym wyższości wzrokiem, po czym wypięł/a się pnąć się w górę. A ponieważ jego/jej wierszydło ani się umywało do romualdowych eposów kender wzruszył ramionami i ją wspinać się dalej, gdyż Romciowe okno było tuż-tuż.
- O jaaa... jak sobie śpi, słodziutka krusynka... - zachwycał się kilka minut później Cypio, stojąc za wezgłowiem łóżka śpiącego Romualdo.
- Taaa, kruszynka... jeszcze brakuje, żeby w łóżko lała, taka maleńka - burczał deMon, nerwowo rozglądając się po komnacie. Ten zamek działał mu na nerwy - ostatecznie nikt nie lubi konkurencji. A “zainteresowanie” pani domu swoimi gośćmi nie podobało mu się wcale a wcale. Tyle, że Cypio nie słuchał.

Za to w ciemności koło kominka zaczęła formować się interesująca smużka dymu...



… która szybko przybrała kształt lady Luzy. DeMon zatchnął się i wbił w kąt, a Romualdo usiał na łóżku, jak dźgnięty palcatem.
- Ktooo iiii...? - pisnął poeta, po czym oklapł pod urokliwym spojrzeniem pani domu, uśmiechając się głupkowato. Lady również uśmiechnęła się, tyle że bardziej inteligentnie, po czym ruszyła w stronę łoża.
- Gdzie mi do Romualdo, gdzie, pryscata pocwaro! Wsystkie harpie na Romualda mego! A poszła won, mało ci komnat w zamku, ze do gości psyłazis? - skoczył Cypio, zagradzając jej drogę i z braku hoopaka chwytając świecznik, który teraz trzymał przed sobą jak trójząb. A babę wyraźnie zatkało. - Dalej, deMonie, chwytaj pogzebac, cas bronić Romciowej cci niewieściej po raz wtóry! - darł się, wymahując kandelaberem aż pospadały stojące w nim świeczki. Gdzieś w czeluściach zamku Alfonso zawył potępieńczo przez sen na myśl o "trzeciej sile" w ich dwójce, po czym zwinął się w ciasny kłębek śniąc o pustych przestrzeniach w samo południe... bardzo słoneczne południe, które nie dawało nigdzie żadnego cienia...
 
Sayane jest offline  
Stary 20-03-2011, 17:34   #128
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To była niezapomniana noc... dla wszystkich. Choć wielu chciałoby ją zapomnieć.
Bardka po posiłku dała koncert i bynajmniej nie sama. Parę goblinów było utalentowanych muzycznie.
Dzięki temu wspierali ją podczas recitalu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=0pSYRLZj8xs[/media]

Niemniej śpiewanie wyczerpało ją dość mocno. I oglądanie wilkołaków odłożono na później. Aż księżyc będzie w pełni. Tak więc bardka po występie poszła spać, podobnie jak Kenning, Romualdo i Hibbo oraz Nyhm.
Co prawda, Krisnys nie miała by nic przeciwko, aby Kenning poszedł spać do jej pokoju, ale cóż...
Także i Gaccio zamierzał pójść spać do swego pokoju. Tylko przy pierwszej okazji wymknął się do pokoju Katriny, a nie zastawszy obudził półelfa i razem ruszyli na poszukiwanie zaginionej wybranki szlachcica...

Cóż, niektórzy, tak jak Katrina i Cypio cierpieli na bezsenność i ciekawość. Tak samo zresztą jak Vincent. Tyle że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Stopień z rozciągniętym sznurkiem.
To była niezapomniana noc i wielu chciałoby ją zapomnieć. O ile dożyją kolejnego wschodu słońca.
A póki co...

Odpowiedź miecza wyraźnie rozczarowała Vinca.- Nie ma tajnego przejścia w bibliotece Derricków. Nie ma przejścia które można by otworzyć. Nie ma tajnego przejścia w zamku, które mogłaby przemierzyć żywa istota.
To rozczarowało Vincenta. I to mocno. Cóż czynić. Vincent miał jeszcze jeden plan w zanadrzu. Czyż nie był wszak utalentowanym magiem. I czyż czar niewidzialności nie był cudownym remedium na kłopoty. (Co prawda ostatnie wydarzenia podkopały nieco wiarę w Vinca w to zaklęcie, ale cóż...). Okryty czarem niewidzialności ruszył na zwiedzanie zamku i po przygodę. I jak się później okazało, znalazł więcej niż chciał.

Początkowo krył się przed goblińskimi patrolami, ale potem ufny w osłonę jaką dawała mu niewidzialność minął gobliny... i się zaczęło.
-Intruz!- krzyknął jeden z goblinów i nałożywszy strzały na łuki wycelowali w Vinca. Zaskoczony smokowaty przyglądał się jak gobliny chcą go postrzelić. Jakim cudem go widzieli?! Przecież był niewidzialny!!
Cięciwy łuków jęknęły. Jedna strzała przeleciała koło ucha, druga wbiła się w bark wywołując ból i pierwotne instynkty... instynkty mówiące, by uciekać.
Tym bardziej, że zbliżały się kolejne gobliny i szykowały kolejne strzały. Vincent za wszelką cenę musiał uniknąć osaczenia. Wątpił bowiem, by te stworki dały mu wyjaśnić nieporozumienie. Biegnąc na oślep, ścigany przez kolejne goblińskie patrole, przemierzał komnaty. Wybiegł na mury, a tam po chwili kolejne bestie go zaatakowały. Tym razem...


Były to cztery złowieszcze nietoperze, próbującego strącić z murów. Panika opanowała Vincenta. Nie mógł myśleć logicznie w takiej sytuacji. Po raz pierwszy w życiu, polowano na niego jak na dzikie zwierzę!
I to nie było miłe uczucie. Przez głowę Drakano przelatywały fragmenty rozmowy Cypia z goblinem “Smakować jak chudy kurczak, bardzo smaczna mięso.” Czy on też skończy jako danie goblinów?
Nietoperze próbowały strącił Vinca z murów wprost na kamienny dziedziniec, pikując co jakiś czas.
Gobliny strzelały, rana krwawiła. Było źle. Bardzo źle.

Zbiegł z murów, by nie dać przewagi nietoperzom i ruszył w kierunku opuszczonych zabudowań. Może nie do końca opuszczonych, skoro drzwi były otwarte i... płonęły przy nich zatknięte pochodnie.


Pułapka? Jakoś to miejsce nieprzyjemnie kojarzyło się z pułapką.
Ale czy miał wybór wpadł do środka i zerknął za siebie. Duże nietoperze wylądowały i... zmieniały postać.
Stawały się goblinami.
-Ani chybi, nietoperzołaki. Nic dziwnego, że cię dostrzegły. Te kreatury widzą w ciemnościach i iluzje podobne niewidzialności nie oszukają ich zmysłów.- stwierdził miecz. No tak, cała armia likantropów jest na służbie Derricków. Jakie jeszcze niespodzianki kryło to miejsce?
Upiorne... zdecydowanie upiorne.


Co prawda, miejsce to było urządzone zbytkownie, ale niektóre elementy otoczenia. Czaszki i przekroje anatomiczne nieumarłych.


Mapy jakoweś, zapiski w nieznanych językach. I dziwne diagramy. O krwi w fiolkach, oczach i innych narządach w słoikach nie wspominając. I mózgach. Co gorsza, jeden z tych mózgów przemówił do niewidzialnego Vinca.


“Przemówił” co prawda nie oddawało istoty rzeczy. Bowiem Vincent usłyszał telepatycznie w swojej głowie. -Kim jesteś i co tu robisz, młody głupcze?
Gdyby jeszcze sytuacja nastrajała do rozmowy. Ale Vinc był ranny w lewy bark, z którego sterczała strzała. A goblinie likantropy potrafiły przejrzeć jego niewidzialność i właśnie przeszukiwały budowlę, do której się udał chowając przed nimi.

Nie żeby pozostali mieli lepiej. Chociaż...
Katrina czuła się przyjemnie.Wargi Gaspaccia wędrowały po jej skórze i piersiach. Dłonie zaciskały się na jej pupie, gdy kochali się namiętnie. A łóżko skrzypiało. Dziewczyna była rozpalona i spragniona. Chciała więcej i więcej. Tej nocy była nienasycona szlachcicem. Może to sprawiły przeżycia tego wieczoru. A może instynkt terytorialny, wymuszający zaznaczenie terytorium i Gaspaccia jako swej zdobyczy.
Cokolwiek to było, sprawiało że Katrina pragnęła coraz więcej pieszczot od swego kochanka, a jej spocone ciało wiło się pod wpływem doznań. Jej kochanek sprawdził się dziś już w roli obrońcy, przeganiając nietoperza. A teraz...odbierał swą nagrodę. I to w przyjemny dla obojga sposób. Szkoda tylko, że to miejsce było pechowe. Bowiem igraszki obojga kochanków przerwały wrzaski z pokoju Romualda.
- Harpie... Romualda mego... mało ci… psyłazis?...demonie... cas bronić Romciowej... po raz wtóry!
Odgłosy te były wynikiem istnienia dziwnego systemu wentylacyjnego zamku w postaci poziomych szczelin w murach i wąskich przestrzeni między ścianami. Zbyt wąskich by ktokolwiek był w stanie się nich zmieścić.

Odgłosy dochodzące z sypialni Romualda usłyszeli i Katrina z Gacciem i Nyhm.
Ale zanim zdążą zareagować, obrona czi Romualda, w tej chwili siedzącego niczym kukiełka i śliniącego się przypadła Cypiowi.
Kobietę niewątpliwie zatkał widok szarżującego kendera. I jeszcze bardziej rozwścieczyła potok słów jaki z siebie wyrzucił.
-Ty który słyszysz te słowa...- kolejne słowa Luizy przypominały trudny do wymówienia bełkot, ale poskutkowały w dziwny sposób. Po stopami Cypia pojawiły się czarne macki, które błyskawicznie oplotły mu stopy nie pozwalając nigdzie się ruszyć utknął w miejscu. Na szczęście Alfred niezauważony ruszył po pogrzebacz,


a potem z tym pogrzebaczem rzucił się na kobietę. Choć po prawdzie wolałby rzucić cię do ucieczki. Przed atakiem pogrzebacza kobieta osłoniła się ręką, przyjmując cios owej broni, bez syku bólu. By potem zaklęciem przywołać czy magiczne pociski które uderzyły w marudzącego cienia.- A nie mówiłem?
Czy to było ważne?...Stopy Cypia znów były wolne i mógł się poruszać!

Tymczasem owe hałasy wywołały najpierw pobudkę, a potem... wrzask bardki. Krisnys bowiem zobaczyła po otworzeniu, zestaw kłów zmierzający w stronę jej tętnicy. I czerwone oczy bestii w ludzkiej twarzy, acz wykrzywionej zwierzęco.
Zareagowała odruchowo, wrzeszcząc wniebogłosy.Zaskoczony tą reakcją młody ciemnowłosy wampir


upadł na ziemię koło łóżka bardki mamrocząc głośno. -Przestań. Co ty wyrabiasz. Dla mnie to też trudne, więc wykaż odrobinę kooperacji.
Kooperacji. Akurat. Gdzież są rycerze w lśniących zbrojach, gdy są potrzebni?!
A przynajmniej Kenning. Ten bowiem śpiąc w pokoju obok, został obudzony przez wrzaski bardki napastowanej przez wampira nieudacznika.
Cóż... w balladach lepiej to wygląda. Ale w balladach wszystko wygląda lepiej.
Zaczęła się noc pełna atrakcji. Tylko jak się ona skończy dla dzielnych bohaterów?
I co z Hibbo?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-03-2011 o 23:21.
abishai jest offline  
Stary 21-03-2011, 12:05   #129
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bogowie, chrońcie nas przed głupimi pomysłami przyjaciół...
Błaganie, jakie i rano, i wieczorem, każdy rozsądny poszukiwacz przygód powinien wznosić ku temu z bogów, który miał go w swej pieczy.
Tym razem Azuth miał go w swojej opiece i romantyczne zwiedzanie lochów i głaskanie wilkołaków ich ominęło. Chociaż ogólnie biorąc Kening, jakby nie było - poszukiwacz przygód, nie miał nic przeciwko lochom pełnym skarbów, nawet jeśli podczas ich penetrowania mogły człowieka spotkać jakieś nieprzyjemne niespodzianki czy nieprzyjemności. W tym przypadku miał jakieś dziwne wrażenie, że w tych akurat lochach mogą czekać nieprzyjemności różnej kategorii, natomiast skarbów nie będzie.
Z pewnością nie potrafił zrozumieć, skąd w główkach niektórych kobiet biorą się takie mało inteligentne pomysły. Jemu samemu idea zostania karmą dla wilkołaków nie wydała się zbyt atrakcyjna. A wiara w dobrą wolę i dobre serce ich gospodyni... zapewne zgubił ją gdzieś po drodze.

Komnata, w której go ulokowano, zasługiwała - w przeciwieństwie do posiłku - na najwyższe uznanie. Miękki materac, kominek z trzaskającym wesoło ogniem, nastrojowe malunki na ścianach, ładny widok za oknem - piękny las skąpany w księżycowej poświacie. Co prawda od czasu do czasu za oknem przelatywał jakiś pokaźnych rozmiarów nietoperz i zatrzymywał się, by natrętnie wgapiać się w Kenninga, ale to był drobiazg. Nie bał się nietoperzy. I wiedział, że w plotkach o tym, iż wplątują się we włosy nie ma ani krzty prawdy...

W końcu zasunął grube, krwistoczerwone kotary, lecz i tak od czasu do czasu, nie wiadomo skąd, docierały do niego jakieś chłodne powiewy.
'Nie wiadomo skąd' dość szybko przestało być tajemnicą. W paru miejscach komnaty znajdowały się niezbyt duże otwory, elementy - najwyraźniej - systemu wentylacyjnego. A może i podsłuchowego, bo z jednego czy dwóch dobiegały jakieś dźwięki. Jako że Kenning nie miał najmniejszego zamiaru mówić przez sen, a tym bardziej zdradzać jakichś sekretów, zatem nie przejął się podsłuchami w najmniejszym stopniu.

Przez moment przyszedł mu do głowy pomysł sprawdzenia, jak się po wyczerpującym koncercie czuje bardka, ale skończyło sie na pomyśle gdy okazało się, że drzwi do pokoju Krisnys są zamknięte.
Nie mając nastroju na nocne zwiedzanie zamku (oraz uznając to za nieco nierozsądny pomysł) Kenning wrócił do swego pokoju (daleko zresztą nie miał), rozebrał się i położył.
Wbrew przypuszczeniom nie śniły mu się żadne koszmary, tylko śliczna, wodna nimfa. Najada znaczy się.

Czyiś krzyk obudził go nim zdążyło dojść do wspólnej kąpieli .
W komnacie było ciemno. Wszystkie świece zgasły, a kominek dawał światła tyle, co nic. Kenning przywołał światło i błyskawicznie ubrał spodnie i koszulę. Nie tracąc czasu na wciąganie butów, z rapierem w dłoni, pospieszył na korytarz.
Krzyk rozległ sie po raz kolejny, a dobiegał zza zamkniętych drzwi pokoju bardki. Zamknięte drzwi zwykle nie stanowiły dla Kenninga żadnej przeszkody. I teraz starczyło jedno słowo, by stanęły otworem.
Kenning za to stanął w progu jak wryty.
Myślał, że Krisnys coś się stało, a ta tymczasem, w stroju niedbałym, zabawiała się w najlepsze, w stylu hardcore sex z jakimś bladawym przystojniaczkiem.
Był tu co najmniej zbędny, a na żadne trójkąciki nie miał ochoty.
- O, przepraszam - powiedział, szykując się do jak najszybszego opuszczenia pomieszczenia. - Pomyliłem pokoje.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-03-2011 o 12:35.
Kerm jest offline  
Stary 23-03-2011, 22:33   #130
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Lekko podchmielona Krisnys spała w wielkim łożu.

Sama.

I bez wcześniejszego oglądania wilkołaków.

Po kolacji, by przypochlebić się nieco pani dworu pośpiewała, ogólnie czuła się jednak kiepsko. Nie tyle fizycznie, bowiem po wybornym winku było jej niezwykle przyjemnie, o ile wewnętrznie. Brakowało jej kogoś u jej boku, brakowało bratniej duszy, przyjaciela, kochanka. Była sama jak palec, robiąc dobrą minę do złej gry(oczywiście nie tej na lutni), tak naprawdę pragnąc mieć w końcu w kimś oparcie. Zazdrościła Katrinie Gaccia, nie tyle co przez częste, zupełnie przypadkowo słyszalne uniesienia miłosne, dobiegające zza ścian, lecz za całą resztę, jaka kryła się za cielesnymi igraszkami. Zazdrościła jej... miłości. Udała się czym prędzej do swojej izby ze szklącymi się oczami.

Spała więc sama, i dosyć niespokojnie, od czasu do czasu się wiercąc. Nie śniło jej się nic konkretnego, a przynajmniej o niczym takim nie pamiętała, gdy zbudziły ją jakieś hałasy. Ledwie z kolei otwarła oczka, ujrzała tuż przy swojej twarzy zestaw całkiem wyjątkowo nieapetycznych kłów.
- Zeżre mnie Goblin we śnie! - Przemknęło jej w pierwszym momencie przez głowę.

Drugim był zaś jej kobiecy wrzask. Goblin nie okazał się jednak Goblinem, a jakimś mocno pobladłym jegomościem, napastującym ją w łożu!. Blady, z błyszczącymi ślepiami i ząbkami, po odskoczeniu od niej, czy też i upadku z łoża, zaczął... się jej tłumaczyć!. Bardka zaś, doznając nagle - czy może w końcu - pewnego olśnienia w całej sytuacji.

Wampir!!.

- Precz! - Wrzasnęła, po czym wprawnym ruchem odrzucając kołdrę w bok, poczęstowała amanta mocnych wrażeń piętą w oko. W tym też momencie do pokoju wpadł nagle Kenning, ględząc od rzeczy. Czy on postradał zmysły??.
- Pomocy! - Krzyknęła do znajomka stojącego w progu, jednocześnie sięgając po oręż. Kucając na własnym łożu w nocnej koszuli, skierowała ostrze trzymanego oburącz miecza prosto w wampira.

Wampira, który nawiasem mówiąc, zatoczył się po kopniaku, po czym zaczął biadolić, że go biją.

Emmm... dobra...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172