Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2011, 23:18   #57
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Tutaj jednak obecność Cruenti była o wiele mniej jasna – zniekształcone figury ludzi w różnym wieku przemykały pomiędzy opuszczonymi budynkami, chowając się przed światłami patroli i lufami co bardziej zdesperowanych rebeliantów, którzy założyli naprędce bazy w tej części miasta. Można by pomyśleć, że była to najspokojniejsza część miasta, zwłaszcza, że dochodziły tu echa wymiany strzałów na Czarnych Ulicach; tu jednak panowało martwe oczekiwanie i pełna grozy cisza. Liczono trupy i myślano, czy ktoś, kto zniknął za rogiem, żeby się odlać, wróci czy nie wróci. Z rzadka tylko zdarzył się samotny wystrzał czy daleki krzyk, którym i tak się nikt nie zajmował, ponieważ i tak było za późno.
O wiele większym zmartwieniem i lękiem napełniały ludzi pomieszczenia wypełnione nekrotkanką. Większość z nich palono albo wysadzano, z raczej marnym skutkiem. Z powodu cichego przyzwolenia ludzi, życie Cruenti – o ile tak można je było nazwać – rozwijało się w opuszczonych salach i zakurzonych hotelach.
Pokłosiem rozwoju nekrotkanki były pseudocmentarzyska, które wyrastały w zapieczętowanych budynkach i miejscach, których nikt już nie odwiedzał. Cruenti, powodowane świadomością roju, zawsze zjawiały się po części ciał ludzi, które zanosiły do ciągle rozwijającej się sieci, która zdawała się mutować. Oprócz zarażania wirusem osobliwego stanu nieśmierci, lwia część zwłok była używana jako budulca do Bóg wie czego. Ściany takich cmentarzysk były oblepione mięśniami i skórą zdartą z trupów; komórki mutowały się w narządy, o których przeznaczeniu wiedziała chyba tylko Matka Roju, jak wkrótce też zaczęto nazywać domniemaną świadomość przejawiającą się za ruchami Cruenti. Arterie i ścięgna dekorowały w dziwaczny i absurdalny sposób ściany, zwisając i łącząc się w całe korytarze pulsujące niepoznanymi dotychczas substancjami i arteriami.
Cruenti działały głównie w ukryciu, jednak dla ludzi, niektóre ich ruchy wydawały się co najmniej nielogiczne. Raz jeden żołnierz przez przypadek wziął za ludzi te formy robaków, które miały formy dziecięce. Zdarzenie szybko obiegło szeregi, zatem nie było dobrze znane; zapewne ktoś mógł zmyślić całą rzecz, jednak podobne zagrywki ze strony Roju kazały przypuszczać, że tak w istocie mogło być. Mianowicie, żołnierz, o którym mowa, zobaczył dzieci bawiące się przy blokach mieszkalnych na zardzewiałej huśtawce; skakały, śmiały się i rozmawiały ze sobą swobodnie, jak gdyby parę kroków dalej nie palono stosu funeralnego. Ich słowa, jak miał potem powiedzieć, przypominały urywki rozmów i wspomnień i nie trzymały się wielkiej logiki. Tak jak:
- ...mamo, ja chcę siku. Wyskakuj z forsy, cwelu.
- Halo, nie mogę się dodzwonić. Możesz przekazać tą wiadomość? Jesteś wspaniałym mężem, weź mnie.
- Przyjąłem kapralu. Spierdalaj, cholerna zdziro! Nie po to kupowałem cię na jebanym targu niewolników, żeby ktoś inny cię teraz orał!
- Kochanie, naprawdę mógłbyś zmienić te kotary w przedpokoju, już są stare i brudne...
- Jesteśmy całkowicie przekonani o tym, że rozwiązanie doktora Stieffenhauera dotyczące teori kwantowej... Causative have w języku angielskim? To proste. Nasz najnowszy android...

To, że niektóre z nich mają zęby dwa razy dłuższe niż normalny człowiek, inne trzy ręce, a trzecie o parę głów za dużo, zobaczył za późno. Na szczęście, stracił tylko lewą dłoń, a nie życie.

*

- Zatem wiesz coś o kapsule, o czym ja nie wiem? - rzekła Vixen.
- O technologii, która jest w kapsule – powiedziała Stockenheim, na co druga machnęła tylko ręką.
- Nikt tego nie wie.
- Co jest w kapsule?
- zaciekawiła się Łezka.
- Wyjebany sprzęt, za który będziemy pływać w forsie, władzy i forsie – powiedziała, szeroko się uśmiechając Vixen. Jej mechaniczne ramię drgnęło.
- Jest tam...
- Wiem, co tam jest. Technologia, na podstawie której powstało Aurum.
- I nie tylko.

Fingst jechał, a do miejsca przeznaczenia zostało trochę czasu.
- No? - rzekła wreszcie Vixen po chwili milczenia.
- Według tego, co wiem, w kapsule, oprócz technologii Aurum, znajduje się także zapis eksperymentów nad robakami.
Vixen zmarszczyła brwi.
- Nad Cruenti?
- Tak. Z tego, co udało mi się wykraść, często powraca temat Organische Waffe. Wydaje się, że Federacja szykuje lub szykowała jakiś projekt związany z Aurum, który miał pozwolić na kontrolowanie ruchów Cruenti.
- Sugerujesz, że to wszystko
– Łezka zrobiła ruch dłonią – to może być po prostu testowanie broni biologicznej Federacji?
- To możliwe –
przyznała Vixen, zagryzłszy wargi. - Ciężko w to uwierzyć, ale...
Oczy wszystkich powędrowały w stronę Steuer.
- Skoro Aurum może kontrolować do pewnego stopnia psychikę ludzką, to także można mówić o wpływie na Cruenti. Ostatecznie, mózgi trupów są ludzkie. Można by dopuścić możliwość tego, że Cruenti mogłyby być kontrolowane... No – uśmiechnęła się z uznaniem Steuer. - Coś jeszcze wyszperałaś?
- Tak. Na pewno jest tam neutralizator grawitacyjny

Neutralizator grawitacyjny był kolejnym wynalazkiem – tak jak Aurum – o którym wiedziało właściwie całe miasto, a o którym nic konkretnego praktycznie wiadomo nie było. Jak sugerowała nazwa, miał to być prototyp maszyny, która pozwalała na miejscową manipulację grawitacją ziemską. Jak by jednak miał wyglądać taki prototyp, jakiej miał być wielkości i jak dokładnie miałby działać – tego nie wiedział nikt.
W końcu, Vixen rzekła:
- Kapsułę otacza sporo legend.
- Myślisz, że już się do niej przebili?
- Mam taką nadzieję –
westchnęła. - Jeśli tego jeszcze nie zrobili, będziemy musieli poczekać, aż to zrobią. Kapsuła nie była otwierana od paru setek lat. Jeśli robią to dopiero teraz... Sama wiesz.
- Wiem
– powiedziała pewnie Stockenheim.
Dwójka patrzyła na siebie oceniającym, nieledwie srogim wzrokiem, mierząc własne możliwości i kalkulując wiedzę, którą mogły posiadać, a którą ze swoich powodów podzielić się nie chciały lub nie mogły. W obu przypadkach dotyczyła związków z Federacją. Wiedza kosztowała, nierzadko sporo, a koszty były rozłożone na wszystkich. Vixen bała się, że może zapłacić zbyt dużo.
- A Alecto? - przerwała wreszcie niezręczną ciszę Łezka.
- Mutant. Po prostu – powiedziała Vixen. - Nie ma tutaj o czym gadać.
- Zatem stwory typu Alecto są związane z Cruenti. A jednak ona żyła, kiedy...

Łezka kierowała się opowiadaniem Fingsta na temat Alecto.
- To niewiele zmienia – zaprzeczyła Vixen. - W pewnym sensie, Alecto jest czymś podobnym do mnie, z tą różnicą, że jej świadomością kieruje Rój, a ja sama ulepszyłam się dzięki technologii, a nie mięśniom, które mi wyrosły pod skórą. Wydaje mi się, że gdyby można uzyskać próbki nekrotkanki i zacząć kombinować, jak wszczepić je pod ludzką skórę, może by się coś z tego urodziło... Ale to nie moja broszka – rzekła w końcu Vixen.

*

Kapsuła była strzeżona.
Nie było mowy o wejściu do kapsuły z punktu, w którym Czciciele Krzyża zaczęli wiercić i wysadzać – tam znajdował się lej głęboki na około sto – dwieście metrów, o ile nie więcej. Choć starano się, żeby otwór był jak najmniejszy, siła uderzenia i częste zarabowania sprawiły, że dziura w ziemi była wielkości małego budynku, który otoczono kordonem i postawiono umocnienia z worków z piaskiem i karabinów maszynowych z amunicją pulsową.
Nie mieli żadnego wyboru, jak oglądać tą scenę z okien jednego ze zgruzowanych budynków zniszczonych falami sonicznymi. Tu, w dawnym budynku, które mieściło biuro policyjne, przez spękane szkło sączyło się światło, które zatrzymywało się tylko na kratach, które rzucały cienie na ich wszystkich.
W okolicy nadal trwała wojna i można było to odczuć. Między gruzami i szkłem, które połyskiwało feerią kolorów na tle zachodzącego nuklearnego słońca, leżały ludzkie zwłoki, o które nie kłopotał się nikt. Kilometry Elysium wschodniego zostały wręcz zrównane z ziemią, ułatwiając zadanie snajperom; grupy wyraźnie zaznaczyły granicę, za którą przechodzić nie mógł nikt bez ryzykowania życia.
Cruenti występowały tutaj rzadko lub wcale. Federacja, Rząd Nieśmiertelnych i Rewolucja Polszewicka wyraźnie nie życzyły sobie, żeby ktokolwiek poza nimi miał wpływ na losy kapsuły; była to gra, w którą chcieli grać tylko najlepsi gracze i wiedzieli, jak wyeliminować z gry słabszych konkurentów. Czekano na oczywistość, to jest otwarcie kapsuły, zatem oddawano do siebie strzały tylko z rzadka, nawet w przyjacielski i pieszczotliwy sposób, żeby dać znać wrogowi, że się jest po drugiej stronie i się jest żądnym jego krwi.
Vixen odesłała Stockenheim i Łezkę do wozu. Lidia ledwo trzymała się na nogach po swoich wyczynach z iluzjami umysłu, a jednak nie mogli sobie pozwolić na to, by zostawić ją w tyle, Łezka natomiast nie była od walki. Vixen wymieniała urywane komendy i uwagi do Vaudeau, która także została w samochodzie, wysyłając tylko radiowe sygnały do swoich sióstr, które zabezpieczały teren i ostrzegały przed niebezpieczeństwem. W ten sposób mieli rozeznanie terenu, na którym przebywali.
- Wchodzimy do Altstadt – rzekła w końcu Vixen, dając czas na omówienie z resztą. - Górą nie wejdziemy, a nie chcę tracić żadnej z lalek.
Przyłożyła rękę do ucha.
- Mam namiary od manekina, gdzie znajduje się najbliższe zejście.


# Matriarch Wsiewodoj – Rita Dranger
Kula świsnęła obok ucha Wsiewodoja. Zawsze myślał, że kule są jak osy. Jak o wiele gorszy rodzaj os, os, które mogą zarżnąć jednym ukąszeniem, os, które zawsze są wymierzone żądłem w jego twarz. Przypominało mu to o martwym bracie, który został zagryziony przez coś, co osy przypominało. Coś, co przyszło z zewnątrz.
- Cholerny kłamca i drań – wycedziła przez zęby żółte od papierosów i kawy Dranger.
Nacisnęła cyngiel. Ołowiana osa znowu brzęknęła obok ucha Wsiewodoja. Milczał. Nie uciekał, ale nie zamierzał też walczyć. Jak gdyby patrzył w oczy jakiegoś bóstwa rodem z piekieł, które mogło w jednej chwili udzielić wiedzy o tym, jak zarzynać bogów i wyrabiać magiczne różdżki z piszczeli wrogów, po to, by z jednego kaprysu wypruwać flaki i z kości wyrabiać chleb.
- Mówiłeś, że nie wiesz nic o Moldtke. I o Strachowskim. I o, kurwa, Tędlarzu.
Strzał. Osa.
- Podczas gdy wiedziałeś, kurwa, wszystko. Okłamywałeś mnie przez ten cały czas, a ja dawałam ci informacje, jak do nich dotrzeć. Mogłeś... Mogłeś nawet wykorzystywać WiFiego.
Wolno sięgnął w stronę małej kieszeni na jego piersi. Broń nawet nie drgnęła w rękach Dranger. Wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. Zgrywał twardziela, choć wiedział, że właśnie jego los zawisł na widzimisię rozzłoszczonej kobiety. Nie cierpiał kobiet. Były zbyt nieprzewidywalne i nie kierowały się większą logiką.
Pokój znajdujący się w Innenstadt nie miał nic wspólnego z pokojami z Miasta Zewnętrznego. O wiele lepiej urządzony. Prawdziwa sofa z dobrej skóry syntetycznej. Jakieś obrazy sprzed wojny, które kupowano z sentymentu raczej. Odbiornik telegraficzny, który zastępował telefon i telewizję; z telewizji zresztą korzystało się najmniej, ale zawsze można było powiedzieć, że jest się wzorowym obywatelem Wewnętrznego Pierścienia, który uczciwie się indoktrynuje. Nie było żadnego brudu, bo pomimo wojny trwającej na zewnątrz, można było zamówić sprzątacza lub chociażby androida, który znał się na sprzątaniu dość, by spełnić wymagania klienta. I tylko rozbite przez strzały Dranger akwarium dawało znać, że w pomieszczeniu było coś i ktoś, które nie powinny się tutaj znaleźć.
Leżała w łóżku. Pomimo trzydziestu paru lat, wydawała się wyglądać o wiele starzej niż reszta jej znajomych pracujących w Officinae. Tym, co ją do tego doprowadziło, było nie picie, ale pochłanianie hektolitrów syntetycznej kawy mieszanej z pochodnymi amfetaminy i niektórymi dragami używanymi przez wojskowych, palenie papierosów raczej kiepskiej marki („Sturmer”), hedonistyczno-nihilistyczny tryb życia i ciągłe stanie na warcie; do jej głównych obowiązków jako zastępczyni komendanta sił Ordnungsdienst należało spodziewać się najgorszego i być na warcie, która w zasadzie nigdy nie ustawała; jej pozycja była niebezpieczna, choć dobrze płatna. Musiała znosić upokorzenia ze strony głowy policji i po stokroć gorsze upokorzenia ze strony tych, którzy garnęli się na jej miejsce. Od czasu wybuchu zarazy Cruenti i śmierci głównodowodzącego, który zamienił się w głodnego trupa, chwilowo przejęła władzę nad całym Ordnungsdienst. To wszystko spadło na nią paroma tonami czystej paranoi i podejrzewania każdego wokół siebie.
Obok łóżka, przez nieostrożność Wsiewodoja, leżały akta Stachowskiego, Moldtke i Tędlarza, a także Mullera; akta Tędlarza były po prostu zapisem śledztwa prowadzonego przeciwko osobie o tej ksywie. Bądź co bądź, nie wiedziano jeszcze dokładnie, kim jest Tędlarz.
On, przeciwnie. Odkrywszy świetny towar na rynku, nie żałował sobie. Kosztem depresji i innych skutków ubocznych, które były hamowane jeszcze innymi prochami, był przystojny tak, jak mógł być przystojny facet po czterdziestce. Bez żadnej dzikości dwudziestki lub nawet trzydziestki; czterdzieści lat zobowiązywało (choć tak naprawdę wiek stosował się tylko do wyglądu – żyli w czasach, kiedy tak naprawdę ciężko było stwierdzić wiek kogokolwiek; byle dziecko na ulicy mogło mieć lat szesnaście, jak i sto sześćdziesiąt, będąc jakimś dziwacznym wytworem odrzuconym przez Rząd Nieśmiertelnych). Było się rzetelnym tatusiem, który swoje już przeżył, a przecież dzieci w tym wieku więcej niż dwadzieścia lat mieć nie mogły, jeśli chciało się być uważanym za człowieka statecznego.
Z ludzi starych i starzejących się nie emanuje żaden spokój, jest to po prostu zobojętniałość.
Otworzył usta, testując, czy widok O sprawi, że zarobi wreszcie tą kulę między żebra. Nic się nie stało. Zaczerpnął powietrza, rzekł:
- Nie pytałaś.
- Pytałam, kurwa, a jakże, pytałam –
giwera niebezpiecznie zatańczyła w jej dłoniach. - Pytałam, jaki jest twój związek z Fingstem. Okazuje się, że Fingst to tylko część twojej polityki.
- Tak samo jak ja jestem częścią jego polityki, obojętnie, jak on to nazywa.
- Ty mi tutaj filozofią sobie gęby nie wycieraj
– jej twarz przybierała coraz bardziej wściekły wyraz; z jakiegoś powodu przypomniał mu się pies, który nie może ugryźć, jeśli szczeka. - Zbierasz informacje, to pewne. Ale dla kogo?
- Dla siebie –
odparł spokojnie.
Parsknęła.
- Na takich informacjach nie zarobi nikt, a w każdym razie – nikt normalny.
- Sprzedać można.
- Więc i na kontrakt się podpisać. Jeśli ktoś się dowie, że był w moim biurze Rus, który wywęszył informacje pierwszej klasy, wyjebał mnie w dupę i sobie po prostu poszedł, to jestem skończona. Już są pytania na twój temat.
Błyskawicznie wysunęła bębenek rewolweru i znowu wsunęła go do środka.
- I tak masz gdzieś te pytania. Jesteś teraz zbyt wysoko, żeby ktokolwiek mógł ci zrobić krzywdę. A przynajmniej do czasu, kiedy masz władzę nad policją. Ale już niedługo.

Zakręciła bębenkiem.
- Co wiesz?
- Więcej niż ty.

Traciła coraz bardziej głowę.
- Gadaj, kurwa, co wiesz! - krzyczała, a napięte mięśnie jej twarzy przez chwilę sprawiły, że wyglądała na naprawdę obłąkaną. Testował ją; wiedział już, że zabić go nie może, a w każdym razie tak długo, dopóki sądzi, że naprawdę coś wie.
- Nie będą czekali długo – zełgał gładko. - Decyzje podjęto już wcześniej, na wypadek, gdyby zdarzyły się rzeczy, które już się zdarzają.
- Kto? -
warczała nieomal. - Kto?
Już miał wymienić nazwiska, kiedy do środka ktoś wpadł. Nie czekali. Zaczęła strzelać już wtedy, kiedy jego broń podskoczyła, nagle wydobyta z kabury.
Zamachowiec nie był zbyt dobrze wyszkolony. Ledwo co zdołał nacisnąć cyngiel i wypuścić niecelną serię, kiedy para kul rozorała jego głowę. A potem drugiego. Myśleli pewnie, że będzie sama, błysnęło w głowie Wsiewodoja. Nie miał pojęcia, co to wszystko miało oznaczać i czym to było. Czekał na pełne opresji w głosie „Rzuć broń!” ze strony łóżka.
Nic nie nadeszło. Krew powoli wsączała się w uroczy, różowy dywan, barwiąc go na ciemnoczerwony kolor. Wyglądało na to, że wyładowała swój nagły napad złości na kimś, kto chciał ich zabić; nie odwracał głowy w stronę łóżka, gdzie nagle gniazdo uwiła sobie żądna krwi harpia. O podejściu do martwych też nie było mowy – był pewien, że nie mieli przy sobie nic, a w kartotekach nie znajdzie się nic. W paru chwilach jego umysł wybuchł podejrzeniami dotyczącymi Cruenti i śmierci dotychczasowych dowódców Ordnungsdienst; że ta miała być następna – że ta może nawet mogła być ostatnia – a wreszcie – komu, u diabła, zależało na całkowitym rozpadzie Służby Porządkowej? W dalszym ciągu nie odwracał głowy, obojętny i patrzący w przestrzeń, jak kundel podgryzany w szyję przez o wiele większego i potężniejszego ogara.
- Nazwiska? - wreszcie doszło do jego uszu. Był teraz pewien, że nawet, jakby wymienił nazwisko samego cholernego papieża w Mieście Pana na północy Ziemi Niczyich, uwierzyłaby mu; istniała bowiem pewna granica w paranoi i ciągłym podejrzewaniu, mianowicie taka, że kiedy wszystko nagle traciło logikę i sens, można było zacząć wierzyć w duchy. Powiedział nazwiska. Odwrócił głowę.
Stała. Jakżeby nie miała stać, kompletnie zobojętniała na siebie, swoją nagość, pornosy specjalnego sortu, na których stała i wibratory. Tabletek nie brała, nie kazała też gum zakładać, bo była bezpłodna. Zapewne z powodu promieniowania, będąc dzieckiem z zewnątrz, chociaż nie wracała do tego nigdy.
Nie wiedział, ile miał szczęścia. Może nawet więcej, niż przez resztę swojego życia, bo w końcu, o czym innym można było mówić, jak nie o szczęściu, kiedy mówił dowódcy Ordnungsdienst bzdury, jakoby planowano na nią zasadzkę, podczas gdy ona mogła mu odstrzelić głowę. A potem właśnie szczęście, że mógł zabić kogoś. Ba, nawet imaginował sobie, że bezprzykładnie łżąc, powiedział przypadkiem prawdę!
Oczywiście, zapytała jeszcze raz o znalezione akta. Poszło już łatwo. Zresztą, nawet kłamać nie musiał, więc powiedział niemal wszystko jak na spowiedzi u księdza. Że Tędlarz i reszta to jest z Werwölfe i jaki ma obowiązek.
A potem role się odwróciły. To, co robili, przypominało w jakiś sposób dawny rytuał, choć, naturalnie, nie obchodziły ich dawne czasy i to, co się w dawnych czasach robiło, bowiem tego nie pamiętał nikt. Gżenie się, podczas gdy obserwowały ich martwe oczy zmętniałe krwią toczącą się z ran. Teraz mógł sobie pozwolić na wiele, dopełnić to, co już zaczął i mógł zacząć nowe plany i projekty.
Mógł teraz knuć na nowo.


# Rutger Wolf – Jacek Celestyn
- Ruszysz się wreszcie, czy nie? - rzekł chrapliwym głosem Rutger. - Nie będę czekał w tym kurewskim mieście na to, aż zeżrą mnie Cruenti.
Celestyn jęknął i wziął do ust tabletki uspokajające. Kwasowość przyprawiała go o wymioty, jednak całą siłą woli walczył o to, żeby go nie zwrócić, bogatszy o wiedzę, co mogłoby oznaczać wydalenie posiłku tutaj, w Altstadt. Albo na szlaku na zewnątrz.
Wolf zaproponował interes paru Polakom i Rosjanom, których przygodnie napotkali jeszcze w mieście. Tamci chcieli zabijać się i walczyć o powstanie nowego reżimu, ich reżimu. Ostatecznie,
 
Irrlicht jest offline