Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2011, 23:21   #58
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]https://sites.google.com/site/wzburzenieech/Dub_Buk-Wooden_Pijwa.mp3[/MEDIA]

nie mieli żadnych opcji, a o demokracji nie słyszał właściwie nikt.
Tu, w Starym Mieście? - pomyślał Rutger. Spasiba, dzieje się niezgorzej. Przed chwilą udupiliśmy całą klasę razem z nauczycielką, jak tylko weszliśmy do opuszczonej szkoły pod ziemią. Widać, nie wszyscy mieli tyle szczęścia, żeby móc wyjść z miasta, bowiem Cruenti powiesili paru rabusiów na hakach w szatni. Dzieci chciały nas zagryźć i zadziobać ołówkami, więc pourywaliśmy im głowy i z zaskoczeniem stwierdziliśmy, że nadal się ruszają, więc wrzuciliśmy ich do rowu. O, tamtego. Chyba jeszcze się ruszają.
Gadanie do siebie w myślach rekompensowało bardzo dużo Rutgerowi Wolfowi. Tak po prawdzie, to gadanie w myślach do siebie rekompensowało mu rodzinę. Raz, dzieci, które zatłukł w ślepym przypływie szału. Dwa, żonę, która zaraz potem chciała zadzwonić na policję, ale kiedy się okazało, że Ordnungsdienst niespecjalnie się przejmuje mieszkańcami Miasta Zewnętrznego, nawet w obliczu oczywistych mordów, po prostu uciekła z domu. Jej plecy, szybko drobiące nogi i pełen rozpaczy wrzask połączony z łkaniem były ostatnią rzeczą, jaką zobaczył tamtej nocy. Zniknęła w ciemności. Nie widział jej nigdy potem i, prawdę powiedziawszy, wcale nie miał ochoty jej widzieć.
Nagle stał się paladynem nowych wartości – odkrył, że bimber domowej roboty jest o wiele lepszy niż baba, a przecież jak się chce zaruchać, to widział, że ostatnio otworzyli na rogu taką fajną knajpę, co jak się na zaplecze wejdzie, to są fajne dupcie zrobione z żelaza i niklu. W środku, oczywiście. Bo na zewnątrz to jak prawdziwe. Wolf nie był właściwie zbyt wybredny i miał gdzieś to, że różnice pomiędzy androidem a człowiekiem przedstawiały się kwestii programu organicznego i krzemowego. Wsjo rawno, jak czasem powiadał. I jedne i drugie ssać umieją, a te drugie to może nawet lepsze, przecież ostatnio wypuścili serie składane, do nesesera włożyć sobie te nowe kobiety można.
Morze alkoholu, które wypił, sprawiało, że nie do końca trzeźwo patrzył na sytuację nawet wtedy, kiedy zawartość promili w jego krwi spadała do zera. Wolf był oczywiście zadowolony. Jego niższe emocje z wolna wyparowywały, zostawała tylko rubaszna radość połączona z chęcią pędzenia bimbru i babrania się w bebechach maszyn. Wystarczało całkowicie, żeby przeżyć i zamknąć się w kręgu. Kiedyś, kiedy był jeszcze bardziej człowiekiem niż po prostu konsekwencją swoich wyborów, pomyślał, że stanie się w końcu uśmiechniętym idiotą, który zna się tylko na chlaniu i maszynach.
Ile czasu minęło od tamtych dni? Oczywiście, nie pamiętał.
A teraz razem z Jackiem Celestynem, biotechnologiem i kumplem po fachu, znajdowali się w Mieście Podziemnym i została im jeszcze godzina-dwie w miarę szybkiego marszu przez zawalone ulice i ciągi domów.
Szli, ułożywszy się uprzednio w kolumnę. Celestyn klął i stękał, na czym świat stoi, ponieważ skończył mu się zapas tabletek, których uprzednio brał ilości, których nie powstydziłby się nawet największy lekoman.
Nauczycielkę zgwałcono, a jakże. Okazało się, że pomimo zainfekowania jej mózgu, zachowała w miarę ludzką formę minus twarz, która była wykrzywiona przerażającą maską złości, która nie mogłaby być utworzona przez żadne ludzkie mięśnie. Reszta jakoś obleciała, a jako że była tylko jedna, to brali ją po kolei, oprócz Celestyna, który znowuż przeklinał to, że stoją tak długo w jednym miejscu, bo przecież Cruenti mogą ich zobaczyć i pozabijać.
Rosjanie śmiali się, wchodząc w nią. W pewnym sensie, to, czym obdarzały Cruenti, było jakimś błogosławieństwem dla gwałcicieli. Każdy podryg i próba obrony nauczycielki, której naciągnięto na głowę czarny worek sprawiały, że Rusom i Polakom szybciej biły serca pompujące drogocenną krew do ich naprężonych członków; później, zniecierpliwieni, brali po dwóch, związawszy uprzednio ręce. Raz tylko we trzech wzięli, jeden, ten najodważniejszy, skończył z odgryzionym kikutem, gryząc ziemię z bólu. Nauczycielkę wzięto ze sobą, ostatecznie nie było powodu dla tego, żeby pozbawiać się jedynej pociechy duchowej w tych zapomnianych przez Nekromesjasza podziemiach.
Później zrobiło się trochę mniej wesoło.
Najpierw usłyszeli wrzaski dzieci, więc zaczęli oczywiście śpiewać improwizowane piosenki o tym, jak to im ukręcą karki. Celestyn stał się kłębkiem nerwów.
Skoro śpiewali, to nie mogli usłyszeć groźnego pomruku obijającego się w samotnych korytarzach.
Kształt wyskoczył. Rzucił w jednego z idących ciężkim prętem zbrojeniowym, który wyrwał z jednego z budynków, który momentalnie się zawalił. Szalona nauczycielka niesiona na końcu kolumny zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej, a śpiew urwał się natychmiast.
Wolf skinął na Celestyna, który chyba czekał na tę sytuację, ponieważ zaraz ruszył się i wyładował w bestię cały magazynek. Terkotanie karabina maszynowego chyba otrzeźwiło całą resztę, która także zaczęła wyciągać broń.
Coś zaryczało gniewnie i natychmiast skoczyło do trzech na czele, gryząc, gniotąc, miażdżąc czaszki, łamiąc kości. Zarówno Wolf, jak i Celestyn nie mieli ochoty wyławiać szczegółów z pulsującej masy mięsa, która weszła w krąg światła; dla nich kształt pozostał tylko kształtem, dziwnym fantazmatem umieszczonym w rzeczywistości.
Ktoś o nieco ostrzejszym osądzie postanowił natychmiast poderżnąć gardło zarażonej przez plagę nauczycielce; odrąbanie jej głowy zajęło mu tylko parę chwil, a i tak ciało nadal wierzgało i wcale nie zamierzało się poddać. Sączące ciemnawą krwią arterie wcale nie słabły, a tchawica nadal nabierała chciwie powietrza. Coś kotłowało się w jej ciele, które było tylko pustą formą.
Coś zaczęło wypełzać z jej otwartej szyi.
W tym samym czasie coś zabijało całą resztę. Ludzie wrzeszczeli i byli gotowi zabijać, podjudzeni i upewnieni w zwycięstwie ostatnim stosunkiem z krwiożerczą panią od angielskiego. Dlatego też ginęli szczęśliwi, niczym wojownicy zdążali do swojej słowiańskiej Valhalii, gdziekolwiek to miało być. Wolf i Celestyn byli mądrzejsi i nie widzieli już scen, które miały się rozegrać później, tego, jak z wewnątrz ciała kobiety podnosi się złośliwie wykrzywiona główka wcześniej pożartego dziecka, jak w końcu udaje się jej rozerwać powróz, którym była związana; jak jej ciało staje się aformiczne, a jego ludzka powłoka tylko tylną częścią wylewającej się ciemności, która syczała, warczała i mówiła nieznanym językiem.
Wolf krzyczał do Celestyna. Powiedział, że czas, żeby użyć jednego z asów w rękawie.
Celestyn wyciągnął tak szybko i tak delikatnie, jak tylko mógł, urządzenie, które kształtem przypominało broń palną, choć w grubszych detalach tylko. Zwykłe oko nie mogło zliczyć kabli opinających zwojnicę i kręcących się już cylindrów, które błyskały groźnie małymi wyładowaniami energii.
Błysnęło tylko raz. Potem Wolf poczuł znajome uczucie ciężkości, które rozchodziło się po jego ciele. Czas zwolnił, przynajmniej dla wszystkich dookoła – wiedział, że dla innych stali się teraz zaledwie ledwo rozróżnialnymi sylwetkami, cieniami, które podróżowały przez gwałtownie wygiętą przestrzeń. Nie mieli czasu – ustrojstwo, które miał przy sobie Celestyn, działało tylko przez bardzo krótki okres czasu. Tunel czasowy, który właśnie wyrzezali, już od początku swojego istnienia zaczął się kurczyć. Biegli zatem, wiedząc, że ich zniknięcie będzie dla normalnego biegu czasu kwestią paru sekund – całkowicie wystarczyło im tego, by uciec daleko. Naprawdę daleko.
Wreszcie, tunel czasowy zamknął się przy akompaniamencie pisków i zgrzytów – to warstwy rzeczywistości wracały na swoje zwykłe miejsce.
Mieli szczęście, że Cruenti już zabiły dość, by nie szukać więcej mięsa.
- Kurwa – podsumował wreszcie Celestyn.
- Myślałem, że belferka z zawodu – odparł Wolf. Jego umysł wibrował na innych falach; już wcześniej schlany, czuł filuterną radość i ciepło emanujące z jego ciała.
- Daleko jeszcze?
- Niedaleko. Już jesteśmy poza miastem. Mówiłeś, że...?
- Że znajdzie się coś dla nas.
- Ano, to już usłyszałem. A dokładniej?
- Schron przeciwatomowy, paręnaście kilometrów na wschód od Elysium. Fajna okolica, nie ma tam żadnych rabusiów ani kultystów. Opustoszała trochę, nie ma obozu kupieckiego. Sprzęt za to jest.
- No, no...
- Ale bimbru nie ma.
- Wytrzymam. Zapas wziąłem, to chyba wystarczy do czasu, kiedy się znowu rozłożę.

Gadanie o bzdurach oferowało ze sobą pewną namiastkę rzeczywistości. Dla Celestyna było to zbawienne, Wolf miał to gdzieś – był po prostu pijany.
- Mamy szczęście, że żyjemy – powiedział wreszcie Celestyn.
Dobre samopoczucie Rutgera Wolfa przeminęło jak płomień świeczek gaszonych na trzecie urodziny. Zasępił się i przez pewien czas nie mówił nic, a naukowiec wyczuł, że z pijaństwa staremu się zebrało na filozofię.
Przypomniał sobie wcześniejsze chwile.
- Ty wiesz, Celestyn – Rutger silił się na wesoły ton, co jeszcze bardziej rujnowało sytuację. - Umrzeć, źle, urodzić się jeszcze gorzej. Chyba najlepiej mają ci, co się w ogóle nie narodzili.


# Vixen | 2

Zejście do Altstadt miało nam zagwarantować bezpieczeństwo. Ostatecznie, okazało się, że Altstadt pogmatwało jeszcze więcej. Nagle pozbawieni towarzystwa Łezki i Stockenheim, poczułam się wystawiona na niebezpieczeństwo. Tak, kurwa, na niebezpieczeństwo.
Był to ten moment, w którym dawny złodziej, a teraz wojownik na arenie na Placu Krzyżowym staje i myśli, czy przypadkiem ta walka nie będzie jego ostatnią. Sprowadza się to tylko i wyłącznie do fizyczności, to jest tego, czy to ja połamię mu żebra, czy on mi. Reszta jest zaledwie dodatkiem.
Zejście zajęło nam więcej czasu, niż sądziliśmy. Ostatnie wyburzenia, do których rękę przyłożyło Prawitelstwo Bessmertnyh wywołało duże zawały miasta pod ziemią, pogłębiając tylko chaos i przypadkowość, która znajdowała się już wcześniej.
Tak więc zeszliśmy schodami w jakimś zapomnianym wohnblocku, po to, by wyjść oknem na pierwsze piętro zrujnowanego domku jednorodzinnego, by wreszcie przejść przez strych do zakrystii; o parę kroków dalej leżały zwalone pozostałości huśtawek.
Mogliśmy teraz ujrzeć kapsułę.
Było jasne, że została zakopana tutaj celowo – jednak przez kogo? I dlaczego? Nie wiedział tego nikt. W swojej istocie, kapsuła była rozległym kompleksem stali i szkła rozciągającym się na paręnaście pięter pod ziemią. Nie odkopali jej całej, widać było tylko wejście; było to tak, jak gdyby jakiś statek kosmiczny zapomnianej cywilizacji został wbudowany w drzwi jednego z domów z osiedla, na który wieki temu spuszczono tysiące bomb i który był obiektem tysięcy ataków chemicznych. To wszystko było oświetlane dalekim światłem z góry, otworem, który utorowała sobie Rewolucja Polszewicka i Rząd Nieśmiertelnych.
Miałam rację, kiedy mówiłam, że straży będzie mniej. Uformowano tutaj tylko jeden silny przyczółek, który, na szczęście, nie znajdował się w stanie pełnej gotowości. Chyba dwie frakcje poczuły się pewnie na ziemi, którą wywalczyli – może nawet zbyt pewnie.
Podeszła do mnie jedna z lalek.
- Zaatakować, matko?
Pogładziłam jej twarz moją toporną, bioniczną ręką.
- Niech numer siódmy i ósmy będą gotowe do walki bezpośredniej. Jeśli chodzi o twoje siostry, które dostały w darze implanty oczne, mają się zająć pracą snajperską. Wyposażyłam je odpowiednio przecież.
- Tak jest, matko.
- Przyjmij moje błogosławieństwo.
Skłoniła głowę, a ja pocałowałam ją w czoło, jak zawsze.
Odwróciwszy się na pięcie, odeszła, cicha jak kot.

*

Ile dla matki może znaczyć strata swoich dzieci? Jak bardzo może matka stać się potworem i zabijać mężczyzn tylko z tego powodu, że odjęli jej dziecko od jej piersi? Ile śmierci może zadać ten na nowo wytworzony potwór, kiedy pojmie, że jej instynkty stały się wolą zabijania wszystkiego, co przeciwstawia się jej matczynej woli?
Ale androidy i ich osobowości jako takie są nieśmiertelne, jeszcze lepsze i jeszcze doskonalsze od ulepszeń Rosjan, którzy wzięli sobie za cel ulepszanie człowieka, podczas gdy jedyną rzeczą, którą należało zrobić, to wytworzyć nowy gatunek człowieka, o wiele mniej sentymentalny i o wiele lepszy od rasy ludzkiej. Płodne kobiety, które nie miesiączkują, mężczyźni, u których wzwód jest kwestią aktywowania programu. Żadnych chorób, a rdzy można uniknąć przy odpowiedniej konserwacji. Nie genetyka, a design.
Kiedy tylko padł pierwszy strzał z naszej strony, moje serce zabiło szybciej trwogą. Kiedy tylko padł pierwszy trup z ich strony, moje serce zabiło radością i nienawiścią. Siódemka i ósemka sunęły przez pole walki niczym mityczne walkirie. Z długimi nożami, które wbijały w krtanie przeklętych mężczyzn i w zamęcie dekorowały swoje zacięte twarze krwią.
- Wchodzimy – powiedziałam do reszty to, co było oczywiste. Znali przecież plan.
Wszystko szło jak po maśle. Do czasu.
Najpierw do mojego głośnika przyszła informacja o nagle dezaktywowanym numerze piątym, który do tej pory zajmował się snajperką. Zapytałam o raport, który brzmiał: Cruenti.
- Do mnie! Nie atakować plagi, pozbierać numer piąty! - krzyknęłam do mikrofonu.
Większość strażników leżała w kałużach własnej krwi, niedobitki jeszcze broniły się. Ale plaga nieludzi zaczęła wypadać z ciemnych otworów – czy obserwowali nas do tej pory!?
Nie miałam nawet czasu opłakać moje dziecko, które przyniosła na rękach jedna z córek – rozbity obraz niedokończonego projektu.
Strzelaliśmy teraz wszyscy, posyłając bestie do piekła. Wejście do kapsuły wydało się teraz oczywiste. Klein, dzięki Bogu lub komuś innemu, dobił umierających przy maszynowym i zaczął żąć nadchodzące kształty jak zboże.
A potem, niczym przeklęty anioł śmierci, wyłoniła się ona. Sczerniałe włosy, o wiele większe niż u człowieka, czarne źrenice. Nacierała i mogła zabić gołymi rękami.
Byłabym nie żyła. Obronił mnie numer szósty – to jej głowa znalazła się w rękach zabójczyni, nie moja.
Ciemne kształty wyrosły przed nią, jakby były w istocie jej częścią; później mieliśmy się dowiedzieć, że rzeczywiście były jej częścią. Była w końcu jedną z Matek Roju.
W jednej chwili zastygliśmy – czekaliśmy na to, aż któreś coś powie lub rzuci się do walki. Ona stała, uśmiechając się, mając na sobie tylko brudne i poszarpane przez kły i pazury ubrania. Wyglądała zupełnie tak, jak androidy. Groźba śmierci i pożarcia wywiewały z głowy jakiekolwiek trwałe porównania pomiędzy nią a ludźmi.
Zapadła martwa cisza.



 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 06-03-2011 o 23:30.
Irrlicht jest offline