Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2011, 06:54   #207
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Grzmot armatnich pocisków rozrywał tylne szeregi zalewającej plac hordy, gdzie na ich miejsce wlewała się kolejna fala plugawego pomiotu. Chaośnicy atakowali zaciekle krwawo wyszarpując kolejne metry placu. Widmo klęski wisiało niczym katowski miecz nad broniącym się miastem, kąsało okrutnie walecznych obrońców. Brakowało sił, amunicji, a co gorsza, ludziom odgrodzonym jeno rzeką od wściekle atakującego chaosu, zaczęło brakować wiary w zwycięstwo.


Głównodowodzący posyłał co róż to nowe oddziały by jeno opóźnić wtargnięcie na most nieprzyjacielskiej armii. By zdążyć z przygotowaniem jedynej nadziei dla ocalenia żywych mieszkańców - wysadzenia jedynej drogi przejścia - kamiennego mostu.


Nie było komu ratować podupadłe morale. Nie było nikogo, kto potrafił dać nadzieję, kto pokazał by bezsilnym kobietą i niedorostkom, że tylko bezczynność przyniesie nieuniknioną klęskę. Obrońcy ginęli, a ich broń leżała bezczynnie.Szkarłatny Łucznik postanowił to wykorzystać.


Nie minęło wiele czasu by zgromadzić porzucone łuki. Szybko zgromadził takich, którzy nie mogąc brać czynnego udziału w walce, sprawnie odzyskiwali strzały z poległych żołnierzy, czy najnormalniej zbierali je z pobliskich ulic, które były takowymi suto zasłane. Nawoływał do walki w obronie swych najbliższych. Wbrew panującym obyczajom i żołnierskim tradycjom rozdał broń tym, którzy byli w stanie ją dzierżyć: kobietą i małolatom, których, ze względu na wiek odrzuciła armia. Pokazał jak z niej korzystać. Nie było czasu na trening, obrońcy zmuszeni byli doskonalić swe umiejętności na polu bitwy. Z wielkim trudem wyprosił na sierżancie Bichbergu, odpowiedzialnym za północny odcinek palisady, aby dopuścił niedoświadczoną drużynę do obrony, lecz przy kurczącym się w zastraszającym tempie stanie doświadczonych obrońców, alternatywa zatkania niebronionej luki przyniosła korzyści. Dostali ostatni odcinek północnej ćwiartki.


Tak powstała Pierwsza Drużyna Straży Cywilnej pod wodzą Szkarłatnego Łucznika.


Mężczyzna obudził w przestraszonym tłumie nadzieję, pokazał jak się bronić, zaszczepił w gawiedzi chęć odwetu za wyrządzone krzywdy. Przyniosło to efekty. Tłum uzbrojonych ludzi, nie mający nic do stracenia i widzących jedyną szansę w walce, był nie do zatrzymania. Nie trza było wiele czasu, aby zasiane ziarno przyniosło pierwsze swe plony. Część z ochotników bardzo szybko chwyciła podstawy i zaczęła pustoszyć szeregi wroga. Wykrzykiwane komendy wykonywane były baz szemrania z najogromniejszą dokładnością. Drużyna jak automat na wdechu naciągała strzały. Z coraz większą pewnością obierała cele by po komendzie PAL!!! zwolnić pocisk i tym samym wypuścić zebrane powietrze. Szkarłatny Łucznik ciągle zagrzewał do walki swoich podopiecznych, dawał rady i dzielił się doświadczeniem, pomagał szacować dystanse i skrupulatnie wytykał popełniane błędy. Wśród ciągłej wymiany ognia miotał się jak zwierz wykrzykując komendy. Ludzie walczyli i ginęli w obronie wolności, a na ich miejsce przychodzili nowi gotowi poświęcić swe życie w obronie tego, co było im bliskie. Jedni walczyli dla siebie, inni walczyli w obronie swych najbliższych, byli też tacy, którzy chcieli bić się pod wodzą Szkarłatnego Łucznika, tego co przywracał nadzieje w zwycieństwo. Przyszła i ona. Sybilla.


Wypatrzył ją podczas rutynowego przeglądu. Serce zabiło mu szybciej na myśl o grożącym jej niebezpieczeństwie. Chciał ją odesłać, pogonić, ale ie chciała odejść. Jej oczy, piękne piwne oczy mówiły za nią. Nie chciała go odstąpić nawet za cenę życia. Szkarłatny Łucznik nie miał wyboru, trzymał ją blisko, starał się Jej nie narażać. Zły na siebie, iż nie może w pełni skupić się na obonie, nie szczędził dziewczynie krytyki. Jej smukła sylwetka i niewysoki wzrost miał się nijako do dzierżonego łuku. Łęczysko było za ciężkie i za długie, ale mimo takowych deficytów radziła sobie dość dobrze. Mężczyzna obiecał sobie, że w chwili wytchnienia zorganizuje jej lepszą broń. Teraz nie było na to czasu.


Bitwa nabierała na sile.Huk armat mieszał się z okrzykami wściekłej armii, wykrzykiwanymi rozkazami i odgłosami miotanych katapultowych pocisków, które pustoszyły ostatni przyczółek obrony. Oddziały hordy spychały coraz to bardziej broniących w stronę mostu. Po długich godzinach Straż Cywilna urosła do takich rozmiarów, że trzeba było wyznaczyć kolejną drużynę. Po namowach Szkarłatnego Łucznika sierżant Bichberg wyznaczył jej dowódcę - młodego Johana Zotta, niegdyś pomocnika Łowczego domu von Evian. Pierwsza Drużyna przeskoczyła dalej w stroną centralnej bramy, wspomagając oddział sierżanta wspierającego ogniem kopiących tunele pod mostem.


Tunele mimo, iż już prawie gotowe coraz trudniej było bronić. Fala chaosu nacierała bez litości. Obrońcy odcinka zostali niemal zmieceni w pył. Tylko dzięki interwencji palisadowych łuczników najeźdźcy nie podchodzili bliżej. Pierwsza grupa niosąca ładunki została rozbita i zepchnięta do rzeki. Drugiej grupie udało się przebić mimo, że owy sukces został krwawo odkupiony prawie całościowymi stratami, podłożono ładunki. Wyznaczony do odpalenia ładunku Kapitan artylerii Juro Miles, wraz z dwoma ubezpieczającymi go żołnierzami, czekał na umówiony sygnał w odnodze dolnego tunelu. Von Schpeer nakazał odwrót. Chwilę później dowodzący oficerowie nawoływali do odwrotu. Walcząca na przedpolach armia zaczęła wycofywać się w stronę mostu.
Napierająca armia, a wraz z nią diabelne katapulty postępowały naprzód. Rozpętało się piekło. Nie opodal na odcinku sierżanta Bichberga kostucha zebrała swe pierwsze żniwa. Płonąca kula wybuchła natychmiast po uderzeniu w palisadę niosąc śmierć dzielnym żołnierzom i poważnie raniąc ich dowódcę.

Pierwsze oddziały dopadały mostu.

Stojący na blankach łucznik ze smutnym sercem przyglądał się rozgrywanemu na przedpolach pandemonium. Mimowolnie wzrok łucznika podążył ku wylotowi z tuneli, gdzie właśnie rozgrywał się dramat. Jeden z asystujących żołnierzy leżał w szkarłatnej kałuży. Otępiały z zaskoczenia kapitan Miles próbował ratować się ucieczką, nie trwało to długo kiedy osunął się na skutek bratobójczego ciosu swojego kolegi. Kolejna kałuża szkarłatnego płynu zmieszała się z piachem. Szkarłatny Łucznik chwycił za strzałę. Bezbłędne trafienie prosto w pierś posłało zdrajcę w ciemności tunelu. W panującym ferworze nikt nie zauważył zdrady. Wszyscy postępowali zgodnie z wyznaczonymi wytycznymi. Kolejna miotana kula ognia przeleciała nad ich głowami kończąc swą wędrówkę na pobliskim magazynie służącym za polowy szpital. Budynek zajął się ogniem. Wszystkie wolne ręce podążyły z pomocą.

Ponieśli klęskę. chyba że... Szkarłatny Łucznik nie zastanawiał się długo. Odwrócił się do stojącej za nim dziewczyny. Spojrzał jej w oczy.
- Tym łukiem będziesz strzelać celniej i pewniej. Dbaj o niego, a on będzie dbał o Ciebie. - Mężczyzna oddał broń niewieścia. Dziewczyna nie odrywała wzroku, nie mówiła nic, rzewne łzy spływały po policzkach, nie chciała puścić jego dłoni. - W innym miejscu, w innym czasie...- dodał czule oddając Jej odtroczony kołczan i elfią torbę. - Żegnaj ukochana...

Szkarłatny Łucznik odstąpił od niewiasty, zachrypłym głosem wydał ostatni rozkaz:
- Załaduj!!
- Celuj!!
- Pal!!!
Grad strzał poszybował ku drugiemu brzegowi rażąc nacierających chaośników. - Johan!! - mężczyzna krzyknął na młodego pomocnika - Są Twoi. Oddaję Ci dowództwo!! - w trzech ruchach odtroczył pancerny płaszcz, który opadł głucho nakrywając się szkarłatną opończą. Szybkim ruchem odczepił pas trzymający miecz i przepiął go przez ramię. Stojąc na blankach odwrócił się jeszcze ku Sybilli.
- William! na imię mam William.

Uśmiechnął się do niej blado, po czym jednym susem przesadził ogrodzenie i jak strzała poszybował ku odmętom rzeki.

Wyłonił się niemal przy drugim brzegu łapiąc łapczywie hausty powietrza. Skryty pod zrujnowanym molem posuwał się w stronę tunelu. Armia Surtalana z tryunfalnym okrzykiem wlewała się na most spychając uciekających wojaków. Czas dobiegł końca. Mężczyzna wygramolił się na brzeg. Kilkanaście metrów dzieliło go od tunelu, od którego wlotu dzieliło go trzech Kuganów. William zaatakował. Niczym strzała przemknął obok najbliższego tnąc z niska po ścięgnach. Nie zatrzymując się pomknął ku kolejnemu. Barbarzyńca wyćwiczony w boju z łatwością sparował pierwszy atak. Zwarli się ponownie. Unik, cięcie, cięcie odskok. Doświadczony wróg z łatwością radził sobie z nacierającym. Wtedy nadeszła odsiecz. Strzała trafiła chaośnika prosto w gardło, następna z takim samym rezultatem trafiła ostatniego z nacierających najeźdżców. Mężczyzna spojrzał ku blankom. Leśne runy świeciły wyraźnie. Łuk zaakceptowal swojego łucznika, a szkarłatna opończa trzepotała na wietrze.

William pomknął ku otworowi tunelu. Jeszcze kolka stóp.. kiedy odgłos goblińskiego ujadania dobiegł jego uszu. Dźwięk spuszczonej cięciwy znaczył tylko jedno.. Mężczyzna rzucił się do przodu w ciemną jamę wykopu. Dwie strzały przemknęły tuż nad głową dzielnego męża. Trzecia trafiła celu wchodząc głęboko w lewe udo odbierając dech w piersi. Gdzieś w oddali, żeński rozkaz PAL!!! uwolnił mężczyznę od złoczyńców.
William wyjrzał z tunelu. Kolejna zgraja barbarzyńskich wojowników pędziła w jego kierunku. Zagrano sygnał. Will odwrócił się na zdrowej nodze prosto na sztylet rannego bratobójcy. Mężczyzna jęknął głośno, świat zawirował, nogi ugięły się samoczynnie. Wparł się ciężko o ścianę tunelu spoglądając zaskoczenie na zdradzieckiego żołnierza. Wbita strzała wystawała spod kolczugi, trafiła płuco co można było wnioskować po świszczącym oddechu podłego zdrajcy, który zataczał się ostatkiem sił. William warknął wściekle nacierając na plugawego sprzedawczyka. Mężczyzna nie bronił się. Ostrze weszło gładko zabierając ze sobą ledwie tlący promyk życia. Żołnierz uśmiechnął się szyderczo bełkocząc przez wypełnione krwią usta: - Za późno... - osunął się z wolna zastygając w bezruchu.
Odgłosy hordy narastały mężczyzna niemal czół ich oddech, resztką sił podążył w głąb tunelu. Odszukał zwłoki kapitana Milesa, zabrał specjalnie ku teme przygotowane krzesiwo i niemal czołgając się dotarł do ładunku. Horda była już blisko. Will westchnął ciężko, czół jak z każdym oddechem uchodzi z niego życie.
- Najłaskawsza z Bogów, Pani Litościwa, Opiekunko nasza. Przyjmij mą ofiarę i poświęcenie. Miej w łasce tych dzielnie broniących się ludzi i Ją. Niech Twa mądrość spłynie na nich i doda im sił. Nie pozwól by Imperium upadło, nie pozwól by chaos zatryumfował.. Pomóż im odnaleźć drogę... pomóż Mariettcie...

Mężczyzna ostatkiem sił wykrzesał iskrę.

Huk eksplozji rozszedł się echem po zrujnowanym mieście.

Tak rodzą się legendy.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline