Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2011, 01:26   #91
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Rinbe:

Kyllion:

Czy Marcus musiał aż tak mocno ukryć miejsce swego pobytu?
Skoro potrzebował pomocy, może powinien dać łatwiejsze zagadki?
Może takie, żeby dało się je bez trudu odgadnąć?

Rzeczywistość nie była jednak różowa, zaś zagadka nie była prosta i znikąd nie nadchodziła podpowiedź.

Dlatego być może należało zastosować metodę starą jak świat. Przespać się z problemem.
Lub utopić go w piwie bądź pogrążyć wśród miękkich, kobiecych warg.

Nie wydawało się to złym pomysłem, dlatego też mężczyzna wskoczył na konia, zmierzając ku najbliższemu miastu.
Być może w Rinde znajdzie się chociaż chwila spokoju w tak gwałtownych czasach.
Moment na kontemplację przy złocistym napitku lub hulankę wraz z najbardziej rozrywkowymi z miastowych.

Może nawet trafi się jakiś krasnolud z talią kart bądź pudełkiem kości?
Całkiem możliwe, że trochę grosiwa łaskawe byłoby wpaść do kieszeni, bo i po poszukiwaniach jakaś nagroda się należy.
Za włożony wysiłek.

Do tego celu najlepszy byłby wielki hrabia bądź szlachcic urodzony z majątkiem.
Po niespełna godzinie mógłby iść do Wyzimy na żebry!

Nagle Kyllion zauważył powóz stojący za drzewami rzadkiego lasku! Czyżby szczęście uśmiechnęło się do kanciarza?
Zarośla jedynie częściowo osłaniały wielkie koła ciemnobrązowego środka transportu zdobionego motywami zaczerpniętymi prosto z natury w postaci bluszczy.
Jednajże rzeźbione ozdoby, dla podkreślania statusu właściciela, pozbyły się zieleni zarezerwowanej dla Pani przyrody.
Przyjęły barwę samego słońca świecącego jasno z nieba.

Nie rozprzęgnięte brunatne konie w białe łaty, świadczyły o wykonanym krótkim postoju, grożąc Ramzorowi ruszeniem w dalszą drogę.
Ów domysł potwierdzał woźnica, który nawet nie zszedł z kozła, jedynie przyglądając się czemuś po drugiej stronie wozu.

Tymczasem trakt prowadzący do Rinde nie zmieniał się w większości.
Nic niezwykłego, biorąc pod uwagę to, iż znajdowali się w Redanii.
W oddali ciągle majaczyły lśniące złotem pola bądź zieleniły się łąki przeplatane małymi zagajnikami.
Raz na jakiś czas zdarzyła się węższa dróżka, zazwyczaj wyjeżdżona, nierówna i kręta.

Jak ten, w którym stał powóz...


Temeria, Wyzima:

Vernar:

-A tak. Jest, panie medyk. We domu siedzi. We Dzielnicy Handlowej.
Jak przejdziecie bramą, to jak w mordę strzelił prosto, prosto, prosto, aż do "Domu Nocy". Stamtąd to już jak w mordę strzelił prosto, prosto, prosto aż do placu ze kwiatkami na środku.
No i stamtąd to już jak w mordę strzelił w lewo. Ot dom z wejściem na rogu taki wielgachny taki!
Ciężko nie trafić, bo jak w mordę strzelił, prosto jest
-objaśnił mężczyzna w podeszłym wieku.

Podczas wskazywania drogi gestykulował tak żywo, że jego krótka blond broda rozjaśniona gęsto usianymi siwymi włosami, rzucała się we wszystkie strony, zaś jego ręce kilkakrotnie niemalże wylądowały w oczach wampira.
W pewnym momencie rozmówcy Vernara spadła wyjąca do góry czapeczka, przypominająca pionek w pewnej grze, którą Nosferat widział dawno temu u jakiegoś gnoma.

Choć staruszek wydawał się mocno roztrzepany, zdawało się, że wiedział co mówi, wskazując drogę do domu czarodziejki.

Mijając "Dom Nocy", ni z tego, ni z owego przypomniała mu się mina kowala, gdy poprosił o wykonanie takiej pieczęci.
Krasnolud wyglądał tak, jakby poproszono go o wykąpanie się w piecu hutniczym razem z jego własną surówką.

-Dobra. Dobra. Się zrobi. Tylko niech się ktoś, kurważ mać, dowie, to jaja urwę razem z migdałkami-powiedział, po czum niemalże wypchnął wampira z własnego zakładu.

Zachowanie mężczyzny było co najmniej dziwne.

Tymczasem Vernar minął manufakturę, zmierzając ku specyficznemu kwietnikowi z zasadzonymi tam roślinami ginatii, gdzie, zgodnie ze wskazówkami, skręcił w lewo ku budynkowi z drzwiami znajdującymi się na rogu.

Mieszczanin miał rację. Znalezienie tego miejsca było, "jak w mordę strzelił" łatwe.

Mężczyzna śmiało podszedł do drzwi i zastukał w nie, czekając na jakikolwiek odzew, lecz do jego uszu dobiegał jedynie gwar rozmów ulicznych.
Jeden z przechodniów skarżył się na służkę, która ponownie wyprała mankiety w stopniu niezadowalającym.
Jakaś kobieta uskarżała się na pewne nocne "dysfunkcje" męża, z żalem donosząc, zapewne przyjaciółce, że musi się udawać po pomoc do jej znajomego.

Wszystkie odgłosy pochodziły jednak z zewnątrz, nie wewnątrz mieszkania.

Vernar zastukał poraz kolejny i ponownie jedyne, co dotarło do jego uszu, to wiedza o hemoroidach jakiegoś starszego człowieka.

Nagle drzwi otworzyły się.
Ze środka gościowi przyglądała się kobieta o rozpuszczonych, kasztanowych włosach spływających na ramiona zakryte kaftanem.
U samego dołu nogawki obcisłych spodni wchodziły w wysokie buty z cholewami.

Czternasta ze Wzgórza. Triss Merigold.

-O co chodzi?-zapytała szybko, zakładając skórzane rękawice. Wyglądało na to, że szykowała się do podróży.


Redania, Dretogor:

Brego, Galen:

Wiedźmini wpadli na identyczny pomysł. Przynajmniej do pewnego momentu, ponieważ obaj postanowili użyć własnych sztyletów.
Różnica polegała na tym, iż Brego za pomocą ostrza chciał przekręcić bolec, natomiast Galen planował wyciągnięcie kawałka metalu.

Obaj zgodnie przykucnęli przy otworach, oparli ostrza na bokach graniastosłupowatych "prętów"...
Nagle poruszyły się lekko! Czyżby pod wpływem tak małej siły naciskającej?
Uznając to za dobry znak, użyli więcej siły, zaś bolce gładko obróciły się!

Kraty gwałtownie zatrzęsły się. Pionowe pręty zjechały w dół do połowy wysokości, zaś poziome również w połowie schowały się w prawej ścianie.
Wiedźmini ponownie oparli ostrza i nacisnęli na bolce.

Stal zagradzająca wejście całkowicie usunęły się z drogi, zostawiając otwarte wyjście!
Nareszcie wolność!

Mutanci czym prędzej opuścili loch, wychodząc na... małą, górzystą wysepkę, zasnutą delikatnymi oparami mgły.
Wszystko dookoła było gęsto porośnięte bluszczem bardzo dokładnie osłaniającym każdą tajemnicę wyspy.

Wejście do więzienia również, tak jak wszystko pozostałe, szybko zniknęło za kurtyną roślinności.

Kiedy łowcy potworów rozejrzeli się, zobaczyli, iż nie ma tu niczego więcej. Próby obejścia "górki więziennej" była bezcelowa, ponieważ ta otoczona była kilkoma podobnymi miniaturami prawdziwych gór wraz z głazami.
Dalej była już tylko szumiąca rzeka.

Jedyna droga, którą warto było podążać, prowadziła do łódki przykrytej liśćmi.
Mężczyźni pospiesznie odgarnęli bluszcz i wsiedli do niej, wrzucając wiosła do wody.

Okazało się, iż wypływali z miejsca, znajdującego się na istnym skrzyżowaniu rzek.
Jedna, główna ciągnęła się ze wschodu na zachód, a przynajmniej tak sądzili, a do niej z południa wpływała druga.

Nurt na głównej rzece okazał się silny, lecz nie aż tak potężny, by łowcy potworów, płynąc zgodnie z nim, nie dali rady po stosunkowo krótkim czasie, przybić do brzegu.

Pobyt w łódce nie był długi, ale dystans jaki przebyli musiał być spory, ponieważ wysepka już dawno zniknęła im z oczu, tak samo jak odnoga wpływająca go głównego koryta.

W końcu upragniona chwila wytchnienia...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline