Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2011, 01:26   #91
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Rinbe:

Kyllion:

Czy Marcus musiał aż tak mocno ukryć miejsce swego pobytu?
Skoro potrzebował pomocy, może powinien dać łatwiejsze zagadki?
Może takie, żeby dało się je bez trudu odgadnąć?

Rzeczywistość nie była jednak różowa, zaś zagadka nie była prosta i znikąd nie nadchodziła podpowiedź.

Dlatego być może należało zastosować metodę starą jak świat. Przespać się z problemem.
Lub utopić go w piwie bądź pogrążyć wśród miękkich, kobiecych warg.

Nie wydawało się to złym pomysłem, dlatego też mężczyzna wskoczył na konia, zmierzając ku najbliższemu miastu.
Być może w Rinde znajdzie się chociaż chwila spokoju w tak gwałtownych czasach.
Moment na kontemplację przy złocistym napitku lub hulankę wraz z najbardziej rozrywkowymi z miastowych.

Może nawet trafi się jakiś krasnolud z talią kart bądź pudełkiem kości?
Całkiem możliwe, że trochę grosiwa łaskawe byłoby wpaść do kieszeni, bo i po poszukiwaniach jakaś nagroda się należy.
Za włożony wysiłek.

Do tego celu najlepszy byłby wielki hrabia bądź szlachcic urodzony z majątkiem.
Po niespełna godzinie mógłby iść do Wyzimy na żebry!

Nagle Kyllion zauważył powóz stojący za drzewami rzadkiego lasku! Czyżby szczęście uśmiechnęło się do kanciarza?
Zarośla jedynie częściowo osłaniały wielkie koła ciemnobrązowego środka transportu zdobionego motywami zaczerpniętymi prosto z natury w postaci bluszczy.
Jednajże rzeźbione ozdoby, dla podkreślania statusu właściciela, pozbyły się zieleni zarezerwowanej dla Pani przyrody.
Przyjęły barwę samego słońca świecącego jasno z nieba.

Nie rozprzęgnięte brunatne konie w białe łaty, świadczyły o wykonanym krótkim postoju, grożąc Ramzorowi ruszeniem w dalszą drogę.
Ów domysł potwierdzał woźnica, który nawet nie zszedł z kozła, jedynie przyglądając się czemuś po drugiej stronie wozu.

Tymczasem trakt prowadzący do Rinde nie zmieniał się w większości.
Nic niezwykłego, biorąc pod uwagę to, iż znajdowali się w Redanii.
W oddali ciągle majaczyły lśniące złotem pola bądź zieleniły się łąki przeplatane małymi zagajnikami.
Raz na jakiś czas zdarzyła się węższa dróżka, zazwyczaj wyjeżdżona, nierówna i kręta.

Jak ten, w którym stał powóz...


Temeria, Wyzima:

Vernar:

-A tak. Jest, panie medyk. We domu siedzi. We Dzielnicy Handlowej.
Jak przejdziecie bramą, to jak w mordę strzelił prosto, prosto, prosto, aż do "Domu Nocy". Stamtąd to już jak w mordę strzelił prosto, prosto, prosto aż do placu ze kwiatkami na środku.
No i stamtąd to już jak w mordę strzelił w lewo. Ot dom z wejściem na rogu taki wielgachny taki!
Ciężko nie trafić, bo jak w mordę strzelił, prosto jest
-objaśnił mężczyzna w podeszłym wieku.

Podczas wskazywania drogi gestykulował tak żywo, że jego krótka blond broda rozjaśniona gęsto usianymi siwymi włosami, rzucała się we wszystkie strony, zaś jego ręce kilkakrotnie niemalże wylądowały w oczach wampira.
W pewnym momencie rozmówcy Vernara spadła wyjąca do góry czapeczka, przypominająca pionek w pewnej grze, którą Nosferat widział dawno temu u jakiegoś gnoma.

Choć staruszek wydawał się mocno roztrzepany, zdawało się, że wiedział co mówi, wskazując drogę do domu czarodziejki.

Mijając "Dom Nocy", ni z tego, ni z owego przypomniała mu się mina kowala, gdy poprosił o wykonanie takiej pieczęci.
Krasnolud wyglądał tak, jakby poproszono go o wykąpanie się w piecu hutniczym razem z jego własną surówką.

-Dobra. Dobra. Się zrobi. Tylko niech się ktoś, kurważ mać, dowie, to jaja urwę razem z migdałkami-powiedział, po czum niemalże wypchnął wampira z własnego zakładu.

Zachowanie mężczyzny było co najmniej dziwne.

Tymczasem Vernar minął manufakturę, zmierzając ku specyficznemu kwietnikowi z zasadzonymi tam roślinami ginatii, gdzie, zgodnie ze wskazówkami, skręcił w lewo ku budynkowi z drzwiami znajdującymi się na rogu.

Mieszczanin miał rację. Znalezienie tego miejsca było, "jak w mordę strzelił" łatwe.

Mężczyzna śmiało podszedł do drzwi i zastukał w nie, czekając na jakikolwiek odzew, lecz do jego uszu dobiegał jedynie gwar rozmów ulicznych.
Jeden z przechodniów skarżył się na służkę, która ponownie wyprała mankiety w stopniu niezadowalającym.
Jakaś kobieta uskarżała się na pewne nocne "dysfunkcje" męża, z żalem donosząc, zapewne przyjaciółce, że musi się udawać po pomoc do jej znajomego.

Wszystkie odgłosy pochodziły jednak z zewnątrz, nie wewnątrz mieszkania.

Vernar zastukał poraz kolejny i ponownie jedyne, co dotarło do jego uszu, to wiedza o hemoroidach jakiegoś starszego człowieka.

Nagle drzwi otworzyły się.
Ze środka gościowi przyglądała się kobieta o rozpuszczonych, kasztanowych włosach spływających na ramiona zakryte kaftanem.
U samego dołu nogawki obcisłych spodni wchodziły w wysokie buty z cholewami.

Czternasta ze Wzgórza. Triss Merigold.

-O co chodzi?-zapytała szybko, zakładając skórzane rękawice. Wyglądało na to, że szykowała się do podróży.


Redania, Dretogor:

Brego, Galen:

Wiedźmini wpadli na identyczny pomysł. Przynajmniej do pewnego momentu, ponieważ obaj postanowili użyć własnych sztyletów.
Różnica polegała na tym, iż Brego za pomocą ostrza chciał przekręcić bolec, natomiast Galen planował wyciągnięcie kawałka metalu.

Obaj zgodnie przykucnęli przy otworach, oparli ostrza na bokach graniastosłupowatych "prętów"...
Nagle poruszyły się lekko! Czyżby pod wpływem tak małej siły naciskającej?
Uznając to za dobry znak, użyli więcej siły, zaś bolce gładko obróciły się!

Kraty gwałtownie zatrzęsły się. Pionowe pręty zjechały w dół do połowy wysokości, zaś poziome również w połowie schowały się w prawej ścianie.
Wiedźmini ponownie oparli ostrza i nacisnęli na bolce.

Stal zagradzająca wejście całkowicie usunęły się z drogi, zostawiając otwarte wyjście!
Nareszcie wolność!

Mutanci czym prędzej opuścili loch, wychodząc na... małą, górzystą wysepkę, zasnutą delikatnymi oparami mgły.
Wszystko dookoła było gęsto porośnięte bluszczem bardzo dokładnie osłaniającym każdą tajemnicę wyspy.

Wejście do więzienia również, tak jak wszystko pozostałe, szybko zniknęło za kurtyną roślinności.

Kiedy łowcy potworów rozejrzeli się, zobaczyli, iż nie ma tu niczego więcej. Próby obejścia "górki więziennej" była bezcelowa, ponieważ ta otoczona była kilkoma podobnymi miniaturami prawdziwych gór wraz z głazami.
Dalej była już tylko szumiąca rzeka.

Jedyna droga, którą warto było podążać, prowadziła do łódki przykrytej liśćmi.
Mężczyźni pospiesznie odgarnęli bluszcz i wsiedli do niej, wrzucając wiosła do wody.

Okazało się, iż wypływali z miejsca, znajdującego się na istnym skrzyżowaniu rzek.
Jedna, główna ciągnęła się ze wschodu na zachód, a przynajmniej tak sądzili, a do niej z południa wpływała druga.

Nurt na głównej rzece okazał się silny, lecz nie aż tak potężny, by łowcy potworów, płynąc zgodnie z nim, nie dali rady po stosunkowo krótkim czasie, przybić do brzegu.

Pobyt w łódce nie był długi, ale dystans jaki przebyli musiał być spory, ponieważ wysepka już dawno zniknęła im z oczu, tak samo jak odnoga wpływająca go głównego koryta.

W końcu upragniona chwila wytchnienia...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-03-2011, 10:49   #92
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Wiedźmini wyskoczyli z łodzi i weszli na brzeg . Co chwila oglądali się nerwowo za siebie jakby byli przekonani o pościgu . Odkąd wyruszyli w podróż cały czas łowcy potworów walczyli o życie . Nie dziwne więc , że wzbudziło to w nich nadmierną ostrożność . Mutanci postanowili poszukać miejsca na jakiś obozowisko i odpocząć od trudów ostatnich godzin . A może już nawet dni ? . Galen stracił rachubę ile to czasu minęło od pamiętnego wieczoru jeszcze spędzonego w Siedliszczu . tak czy inaczej należało oddalić się od tajemniczego wiezienia . Wiedźmin miał nadzieję , że nie udało się pozostałym przy życiu bandytom uciec .


- Nie chcę drugi raz widzie tych gęb – pomyślał . I szybkim krokiem skierował się w głąb lądu.

Galen rozejrzał się dookoła . Wszędzie gdzie okiem sięgnąć były tylko pagórki i wysokie trawy . W oddali widać było mały lasek . Znajdował się nie więcej niż dwie godziny drogi od miejsca w którym się znaleźli . Wiedźmini postanowili tam się udać i rozbić obóz . Łowcy potworów nie mieli pojęcia gdzie są . Na pewno gdzieś w Redanii . Galen miał pewne przypuszczenia . Znajdowali się w okolicy rozwidleń dwóch rzek , co zmniejsza ilość opcji do zaledwie trzech . Mogli się znajdować na granicy Redanii i Temerii oraz rozwidleń rzek Pontar i Ismena . Mogli się też być w rozwidleniu rzek Buine i Nimnar. Trzecią opcją było rozwidlenie rzek niedaleko Roggeven . Galen nie pamiętał ich nazw. Jednak przed podjęciem decyzji o dalszym kierunku podróży należało się zorientować w kierunkach i trochę odpocząć . Oba warunki umożliwiał zbliżający się z każdym krokiem las . Po tych kilku podróżach jakie spędził Galen nauczył się odczytywać z roślinności kierunki . Wystarczyło spojrzeć na to gdzie rośnie mech na drzewach . Gdy dotarli na miejsce Galen postanowił zebrać chrust na ognisko i poszukać jakiejś strawy . Nie liczył na to że uda się mu coś tutaj upolować . Okolica wyglądała na opuszczoną przez wszelkie żywe istoty. Tylko od czasu do czasu przelatywał jakiś ptak przerywając grobową ciszę swoim świergotem .


Cóż … pozostały w takim razie suchary – pomyślał z goryczą wiedźmin .


Gdyby udało się coś upolować można by było przebaczyć trudy ostatnich godzin . W czasie zbierania gałęzi i nasłuchiwania zwierzyny Galen spoglądał na drzewa . Mech rosnący na nich wskazał mu kierunki świata . Złowiwszy zwierzynę czy też nie , wiedźmin postanowił po godzinie wrócić do Brega . Miał nadzieję , że jego towarzysz miał coś lepszego niż suche mięso i kawałek chleba .


Plan na najbliższe godziny był prosty . Zjeść , wyspać się i omówić dalszy plan działania czyli który kierunek wybrać . Odpoczynek oczywiście był przemyślany . Wiedźmini nie pozwolili by sobie na taki luz w nieznanym całkowicie terenie . Gdy pierwszy z wiedźminów zaśnie drugi miał stać na warcie i obserwować . Sen miał być krótki by móc wyruszyć jeszcze za dnia . Galen dobrze pamiętał uroki poprzedniej decyzji o wyruszeniu w nocy .

To nie ciepła i przytulna karczma… pomyślał Galen , ale na razie wystarczy . Trzeba będzie jak najszybciej znaleźć jakąś miejscowość i rozpoznać się w terenie dokładniej . A co później … ?
Zobaczy się ! I z uśmiechem na twarzy wiedźmin kierował się do obozowiska .
 
Koening jest offline  
Stary 13-03-2011, 19:13   #93
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
„Wolność...”- pomyślał Brego, gdy w końcu odcumowali łódkę od brzegu. Na całym świecie nic go tak nie przerażało jak utrata swojej wolności. Nie miał ochoty więcej utknąć w ciemnym, zawilgotniałym lochu z grupą przygłupich, lub nadto cwanych mężczyzn.

Wiedźmini popłynęli w dół rzeki, razem z szybkim nurtem. Nie płynęli długo, jednak woda płynęła dostatecznie szybko, aby zabrać ich spory kawałek od wejścia do więzienia. Gdy wysiedli z więzienia skierowali się do małego lasku, położonego jakieś dwie godziny od brzegu. Postanowili rozbić tam obóz na jakieś kolejne dwie godziny, po czym ruszyć dalej w poszukiwaniu cywilizacji. Wiedźmini wiedzieli, że znajdują się gdzieś w Redanii. Rozwidlenie rzek dawało trzy możliwości, jak zauważył Galen.
Brego przypomniał odszukał w głowie dni, gdy studiował mapy i przypomniał sobie coś co mogło pomóc im w obraniu kierunku dalszego marszu.

-Myślę, że jak tylko odpoczniemy powinniśmy udać się w dół rzeki- odezwał się podczas drogi do lasku- Jeżeli dobrze pamiętam i jesteśmy w Redanii, od podobnych rozwidleń rzek można dotrzeć do Oxenfuru, Roggeveen albo Blaviken. Zależy przy którym rozwidleniu jesteśmy.

Po dotarciu na miejsce Wiedźmini rozeszli się, aby nazbierać chrustu na ognisko. Brego cały czas myślał o spotkanym magu, który wysłał ich do tego więzienia. Nie mógł zrozumieć co nim kierowało. Może był to przypadek? Wątpliwe... Nie ma aż takich przypadków. Poza tym, skoro inny mag- Merigold miała jakieś udziały w tamtym więzieniu, kolega po fachu mógł jej pomagać... Chędożeni magowie.
Po kilkunastu minutach oboje wrócili i rozpalili ognisko. Ciepło płomieni natychmiast dało uczucie odprężenia. Wiedźmini zajęli się skromnym posiłkiem w postaci kilku sucharów, które zabrali ze Szkoły Kota.

-Jeżeli nie masz nic przeciwko prześpię się pierwszy.- powiedział do towarzysza i rozłożył swoją czarną peleryną na ziemi i położył się na niej. Sen przyszedł niemal natychmiast.

Kilkukrotne szturchnięcie w ramię i wołający jego imię głos, jakby z oddali wyciągnął go z błogiego odpoczynku. Głos stał się bardziej wyraźny i Brego zrozumiał, że to Galen budził go. Wiedźmin kiwnął głową, na znak, że już nie śpi i przeniósł się do pozycji siedzącej. Jego towarzysz położył się po drugiej stronie ogniska, zostawiając młodszego towarzysza na warcie.
Mężczyzna sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej krótką, drewnianą fajkę i skórzany woreczek z tytoniem.
Nie raz ganiony był przez starszych wiedźminów za palenie, jednak po kilku tygodniach spędzonych u boku jednego z nielicznych przyjaciół- Redika, polubił to. Uwielbiał delektować się smakiem dymu, wypuszczanego z ust, oraz zapachem palonego tytoniu.

Brego wiedział, że w takim terenie można spotkać południce i północnice, dlatego tak jak jego towarzysz wolał wyruszyć jak najszybciej, by dotrzeć do miasta przed zapadnięciem nocy. Mężczyzna obudził Galena, po czym obaj wiedźmini zajęli się gaszeniem i zasypywanie ogniska. Gdy wszystko było gotowe, Brego przewiązał zwiniętą pelerynę przez ramie i razem ze starszym towarzyszem ruszyli w zgodnie z nurtem rzeki, odbijając w jej stronę, tak aby nie stracić jej z oczu.

Droga nie przysparzała dużych trudności. Wszędzie dookoła pełno było wysokich traw i pól zboża, co jakiś czas pojawiające się kępy drzew. Brego słyszał co jakiś czas donośne burknięcie żołądka, kiedy widział kilkadziesiąt metrów od nich zająca, przebiegającego wśród niższej trawy. Miał nadzieję, że już niedługo będzie mógł w końcu zjeść porządny, ciepły posiłek.
Pogoda była idealna do wędrówki. Słońce przykryte było przez kłęby chmur, które jednak nie przypominały deszczowych.

Wiedźmini szli bez żadnych postojów, starając się nadrobić jak najwięcej czasu. Gdy niebo zaczynało coraz bardziej szarzeć, a w trawie słychać było pierwsze świerszcze, Brego zaczął się rozglądać za ewentualny miejscem na nocleg. Nie chciał iść w nocy, jednak schronienie musiałby być bezpieczne, aby oboje mogli dobrze wypocząć.
 
Zak jest offline  
Stary 16-03-2011, 01:45   #94
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania:

Brego, Galen:


Kłębiaste chmury przykrywały nieboskłon, stawiając zacięty opór przed napastliwymi promieniami słonecznymi, próbującymi przedostać się na drugą stronę "wodnej" barykady.


Przez luki w fortyfikacji przedostawały się snopy światła, padające na błonia pełne bujnej, wysokiej trawy falującej na wietrze podobnie do zielonego morza.
Tylko w oddali złociły się, lśniące od skąpych strumieni słonecznego blasku, jasne wyspy kłosów.

Przejrzysta wstęga pędzących mas wody, dom dla przemykających ryb, perliła się w słońcu, by dokładnie wtedy, gdy promienie znikną, przekształcić się w załomy na powierzchni.

Gdzieniegdzie strzelały ku niebu pojedyncze drzewa, jakby pragnęły dosięgnąć samych chmur!
Nieco rzadsze ich grupy stały samotnie.

Krajobraz nie zmieniał się przed oczami wędrujących w dół nieznanej rzeki wiedźminów.
Przez większość czasu był identyczny, zaś zmieniały się w nim głównie usytuowanie elementów otoczenia.
Niezmienne były również zwierzęta przemykające pośród traw, znikające równie szybko, jak się pojawiły.

Płonąca kula, wędrująca po niebie, powoli kończyła zakreślanie łuku po sferze.
Od krótkiej chwili odpoczynku, jaki łowcy potworów zrobili sobie tuż po wylądowaniu na brzegu minęło już kilka godzin.

Mimo wszystko ów czas spędzony był niezwykle owocnie, biorąc pod uwagę pokonany dystans, a także brak jakichkolwiek poważnych przeszkód na trasie.
Ni amfisbena, ni wodnik, ni smokożółw nie wystawił łba z toni, z powietrza nie natarł żaden oszluzg ani ornitodrakon.
Brak również ataków północnic czy zjadarek i, dzięki Wielkiej Melitele, spod ziemi nie natarł skolopendromorf.

Niestety nie zdarzyła się również ani jedna rusałka.

Tymczasem Czarna Pani przejmowała dominację nad światem, spychając złoty glob poza linię horyzontu, a nieustanna wędrówka dawała się we znaki dwóm mężczyznom przemierzającym tereny pełne nierówności, lekkich wzniesień czy delikatnych spadów.

Należało jak najszybciej rozejrzeć się za miejscem na nocleg w jakiejkolwiek postaci.
Satysfakcjonująca był nawet malutki zagajnik, lecz optymalnym miejscem byłaby karczma. Jakakolwiek manifestacja cywilizacji. Nawet jeśli miała to być jej marna namiastka.

Nagle, gdy świerszcze rozpoczęły swój nocny koncert, daleko, pośród traw zaczęło rosnąć coś wyłamującego się z błogiej monotonii otoczenia!
W miarę zbliżania się rosło, nabierając kształtów... wsi!

Niestety, jak to na terenie choć trochę przypominającym równinny, realna odległość była o wiele większa niż ta, którą odbierało ludzkie oko.
Wydawało się, iż lada chwila wiedźmini wejdą za powiększającą się palisadę, mijając wielkie, drewniane wrota bramy.

Przeklęte złudzenie działało bez zarzutu. Przekonanie o małej odległości dzielącej mężczyzn od celu pękło bezpowrotnie po niespełna kwadransie marszu, kiedy to osiedle powiększyło się zaledwie trzykrotnie.

Mimo wszystko cel był zbyt blisko, by móc z niego zrezygnować od tak, jak sam król Koviru z jednego orena.

Jakaś postać prześlizgnęła się po sąsiednim wzgórzu, niknąc za nim bez śladu. Najwyraźniej nie spostrzegła dwójki wędrowców, którym medaliony poruszyły się niespokojnie.
Obaj wiedzieli czym był ów stwór. Północnica.

Dystans uciekał pod nogami wiedźminów, przybliżając ich do upragnionego celu znacznie szybciej niż przez ostatnie piętnaście minut.
Przez szóstą część godziny drewniana palisada urosła do wysokości ponad trzech metrów, zaś na jej szczycie mutanci dostrzegli stojące postacie z halabardami w dłoniach.

-Kto idzie?!-zawołał jeden ze strażników w zbroi osłaniającej jedynie pierś z szyszakiem na głowie.

-Pokazać mi się!-zawołał unosząc w górę pochodnię, by rzucić nieco więcej światła na przybyszów.
Szybko jednak poddał się, biorąc na wiarę, iż ma do czynienia z ludźmi, nie potworami.

-Otworzyć bramę!-zawołał.

-Otworzyć bramę!-powtórzył inny głos, niby echo.

-Otwieram bramę!-doniósł ostatni ze strażników, stojący za wielkimi skrzydłami.

Nagle rozległ się huk odryglowywanej bramy. Ta jednak nie otworzyła się na oścież, a jedynie uchyliła nieznacznie, wpuszczając nieznajomych.
Zupełnie tak, jakby obawiano się ataku z zewnątrz.
Poniekąd słusznie.

Wrota zatrzasnęły się za Brego i Galenem, którzy zobaczyli czterech mężów, wpychających w obejmę grubą, wzmacnianą żelazem i stalą, belkę grubą jak udo.

-Nie musicie się już niczego bać. Tu żadna potwora was nie zje-odezwał się gwardzista, chyba nie bardzo wiedząc co mówi.

Niemniej jednak wiedźmini ruszyli przed siebie, w głąb.


Widok, jaki mieli przed sobą zdecydowanie dyskwalifikował identyfikację tego miejsca zarówno jako Blaviken, jak i Roggeveen, nie mówiąc już o Oxenfurcie.
Dokładnie trzy ulice tworzyły trójkąt.
Drewniane domy usytuowane po obu stronach każdej z krawędzi nie wyglądały na nowo zbudowane szczególnie w miejscach, w których strzecha zapadała się do wewnątrz.

W większości panowała już ciemność, oznaczająca, iż mieszkańcy poszli spać bądź urzędują w lokalnej karczmie.


W centrum ów trójkąta, wznosił się jedyny budynek w okolicy, wzniesiony z kamienia - kościół, w rzeczywistości przypominający nieco powiększoną kaplicę.
Usytuowanie świątyni ujawniało na jakim szczeblu swego życia, wieśniacy stawiali swe wierzenia.

Nieco poza centrum wioski znajdował się największy w okolicy budynek. Rozłożysta budowla, jako jedyna drewniana konstrukcja posiadała dachówki miast strzechy.
Cała karczma wyglądała tak, jakby niedawno ją postawiono.


W ciemności nocy wręcz promieniała światłem wydostającym się przez prostokątne okna znajdujące się na parterze, natomiast odgłosy jakie z niej dochodziły, zachęcały do wstąpienia choćby na jeden kufel.

Wiedźmini podeszli bliżej po wydeptanej przez mieszkańców, ścieżce pośród traw, kuszeni coraz mocniej.
Do doznań wzrokowych oraz dźwiękowych w postaci skocznych tonów wydobywanych ze skrzypiec, fletu oraz lutni, dołączył zapach bliżej niezidentyfikowanej, aczkolwiek smakowicie pachnącej zupy.

Nagle obaj zatrzymali się, dostrzegając szyld oberży. Oryginalny szyld.
Tuż pod napisem "Wesoły utopiec" znajdowało się wyobrażenie, wyszczerzonej w groteskowej karykaturze uśmiechu, łba paskudnej kreatury będącej czymś pomiędzy graveirem, a topielcem.

Niemniej jednak nie ważne jak paskudny był obraz wiszący nad drzwiami. Zdecydowanie istotniejszy był środek.

Obaj zdecydowanym krokiem weszli do środka, mijając koryto z wodą dla koni, gdzie natychmiast zaatakowało ich przytulne ciepło.


Niewątpliwy udział w tworzeniu temperatury wnętrza miało wielkie palenisko z huczącym wewnątrz ogniem usytuowane po lewej stronie przestronnej izby pełnej od ludzi.
Tuż przy nim znajdowała się duża nisza z podwyższeniem. To stamtąd wydobywały się dźwięki wędrownych bardów.
Palce jednego z nich z szybkością sprinterów pędziły po gryfie lutni, innego zaś wściekle skakały po strunach skrzypiec. Ostatni z nich popisywał się kunsztem gry na flecie, od którego co jakiś czas odrywał się, by wydobyć niezbędne dźwięki z fletni.

Tuż przy nich goście urządzili sobie parkiet do tańca, obecnie pełny od zainteresowanych.

Niemalże wszystkie stoliki były zajęte, co sprawiało wrażenie, iż znajdują się tutaj nie tylko mieszkańcy wioski.
Spostrzeżenie to zdawał się potwierdzać wybuch rubasznego śmiechu z prawej strony sali, wydobywającego się z gardeł kilku niskich, brodatych istot.

Cała oberża składała się z jednego pomieszczenia podzielonego na dwie sale oddzielone ścianą z dużym przejściem zwieńczonym wyciętym półokręgiem nad miejscem, w którym powinna znajdować się górna poprzeczka futryny.

Tuż obok, w większej części, znajdowała się krótka lada, za którą widniały zamknięte drzwi na zaplecze pilnowane przez niskiego, grubego osobnika o mocnym deficycie włosów na głowie.


Nie mniej jednak jego elementem charakterystycznym był szeroki uśmiech. Niezawodnie kończyłby się z tyłu masywnej głowy, gdyby nie wielkie, niemalże słoniowe uszy.


Z sali obok wybiegła kelnerka. Pospiesznie wpadła za ladę, stawiając sobie na dwóch drewnianych tacach, po pięć kufli zimnego złocistego piwa z perłową pianą.
Odwróciła się na pięcie, a karczmarz szybkim ruchem klepnął podwładną w pośladek.

Dziewczyna odwróciła się na pięcie, lecz tylko spojrzała na lekko znietrzeźwionego pracodawcę.
Zarówno Brego, jak i Galen byli przekonani, że gdyby nie tace, odpłaciłaby się czymś podobnym.
Zapewne zostawiłaby odcisk smukłej dłoni na potężnej twarzy właściciela właśnie nalewającego kolejne porcje chmielowego trunku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 17-03-2011, 22:10   #95
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
„W końcu cywilizacja!”- przemknęło mu w głowie, gdy zobaczył w oddali drewnianą palisadę, oraz migające światła pochodni zapalonych na wieczór. Wiedźmini przyspieszyli kroku, chcąc dotrzeć do wioski przed zapadnięciem nocy. Byli zmęczeni i głodni, a noc niosła ze sobą niebezpieczeństwo walki za przeróżnym kurestwem. Brego poczuł drżenie medalionu, gdy jakiś kształt mignął na sąsiednim wzgórzu. Ten sygnał zachęcił go tylko do przyspieszenia marszu.
W końcu dotarli do drewnianej bramy z nad której spoglądał na nich strażnik. Mężczyzna natychmiast kazał zatrzymać się wiedźminom, aby mógł upewnić, że ma do czynienia z ludźmi. Gdy upewnił się, że nie mają zamiaru zjeść wszystkich mieszkańców wioski, wpuścił przybyszów do środka.

Brego nie miał ochoty podziwiać uroków architektury miasta. Każda komórka jego ciała ciągnęła w stronę najbardziej oświetlonego, najgłośniejszego i najbardziej wonnego miejsca w okolicy- karczmy.
Szyld „Wesoły utopiec” wywołał na twarzy wiedźmina delikatny uśmiech. Gdy weszli do środka, Brego w końcu odetchnął z ulgą.

Wnętrze karczmy przypominało zajazdy z większych miast. Scena dla bardów, oraz zapełniony parkiet. Wieśniacy, podróżni, klnące krasnoludy, łysiejący karczmarz i niczego sobie kelnereczka. Brego nie mogąc wytrzymać od razu podszedł do stojącego za ladą karczmarza.

-Znajdzie się miejsce przy stole dla dwóch wędrowców? Nie pogardzilibyśmy też jakimś pokojem.- zaczął rozmowę.

-Coś pewnikiem wolnego będzie! Gdzie wolne, tam rzyć można posadzić!-roześmiał się gruby karczmarz. -A i siennik lub dwa się znajdą. Jedynie dwie korony! Może świeżutkiego, zimniutkiego piwa nalać? Czyście od razu przywykli od mocniejszych zaczynać?-szybkim ruchem przyciągnął do siebie wolny kufel oraz kieliszek wielkości połowy szklanki.

-Piwo na razie wystarczy. Coś ciepłego do jedzenia przygotuj, umieramy z głodu!- powiedział rzucając kilka monet z sakiewki- Zapomniałbym. Nie macie tu problemu z topielcami, albo innym kurestwem? W sakiewce więcej powietrza niż monet pomału, a na robocie się znamy.

Gdy tylko floreny nilfgaardzkie pojawiły się na blacie, wielka ręka karczmarza przykryła je błyskawicznie tak, by nikt nie widział, zaś uśmiech zniknął z szerokiej twarzy oberżysty.
-A co? We Nilfgaardzie was machania mieczem nauczono, hę? Obce ostrza mają miejsce w pochwach.

-To nie ostrza na ludzi, tylko potwory. Spokojnie, nie jesteśmy byle szmaciarzami z Nilfgaardu. Los chciał, że byliśmy tam niedawno, stąd mamy pieniądze. Jeśliś łaskaw podaj jedzenie do stolika.

-Kartoflanka czy kurak? Kartoflanka tańsza, do kuraka dorzućcie, panie jeszcze monetkę. Za dwa dwie.

-Dla mnie kartoflanka. Gdybyś usłyszał, żeby ktoś potrzebował pomocy to podeślij od razu do nas.

-Bendem pamiętał -mruknął.

Gdy Galen zamówił wszystko co chciał, oboje znaleźli miejsca przy końcu długiej ławy. Brego delektował się każdym łykiem zimnego piwa. To było coś na co czekał od dłuższego czasu. Po kilkunastu minutach kelnerka przyniosła jedzenie dla dwójki przybyszów. Brego nie omieszkał puścić znaczącego mrugnięcia w jej stronę tak, aby to zauważyła.
Z wyjątkiem wiedźmy w Szkole Kota nie był w towarzystwie kobiety od ostatniej jesieni. Każdy kto go znał, że płeć piękna fascynowała go jak nic innego. Gdy skończył jeść zwrócił się do towarzysza.

-Trzeba zarobić trochę koron.- mruknął- Wiedźmini z Nilfgaardzką walutą nigdzie nie będą lubiani... Wykonamy kilka zadanek, urżniemy kilka bestii i ruszamy dalej do Cintry... Jeżeli dalej chcesz ze mną podróżować.- dodał- Ja nie zmienię kierunku.

Kolejne kilka godzin wieczoru, zanik udał się spać, Brego miał zamiar spędzić przy piwie i fajce... I przy ewentualnym towarzystwie kelnereczki.
 
Zak jest offline  
Stary 17-03-2011, 23:58   #96
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Drzwi otworzyły się, a przed wampirem stanęła piękna kobieta. Vernar od razu zaczął mówić:

-Pani Merigold?
-Tak, spieszy mi się. O co chodzi?
-Nazywam się Vernar. Jestem medykiem. To jednak nieistotne. Powiedziano mi, że może coś Pani wiedzieć co robi w Wyzimie wywiad Redanii
-Zapewne szpieguje. I to nie jeden, ale wywiad ma do siebie pewną własność. Ciężko go wykryć.
-Ach, cudna ironia. To, że szpieguje to wiem. Nawet miałem grać trupa żeby jeden z nich mógł wykonać swoje zadanie. Problem polega na tym, że nie było mnie w mieście. W tym czasie mój znajomy kapitan straży zdążył umrzeć, a jakieś skurwysyny znowu przejęły handel ziołami. Ostatnio skończyło się to zamieszkami. A Pani jest jedyną osobą którą może mi pomóc.
-Dobrze
-wsparła dłonie na biodrach.
-To nie wywiad. Mocodawca, dosyć trafnie, nazwał to Siecią Uderzeniową, przeciwdziałającą grupie, rozprzestrzeniającej się również na teren Redanii.
-Czyli sieć uderzeniowa atakuje tych co przejmują handel ziołami. Znowu wszystko zacznie się i skończy w Wyzimie. Ma Pani jakieś informacje na temat tego kto jest przywódcą tej grupy?
-Nie tym razem. Wyzima jest zasłoną dymną. Korzenie znajdują się poza, już na terenie Mocodawcy, ale staramy się skonkretyzować lokalizację.
-Wyzima jest zasłoną dymną, ta "grupa" rozszerza wpływy na Redanie. A w tym wszystkim wynajmują na mnie zabójców. To znaczy, że facet który tą organizacją wcześniej dowodził był tylko pionkiem. To sięga głębiej niż myślałem. Jak Pani sądzi, gdzie należy zacząć poszukiwanie poszlak? Myślałem nad poszukaniem pomocy u przestępców. Tylko kto tu teraz jest przestępcą?
-Udało się ustalić przybliżone usytuowanie siedziby. Na wschód od Gheliboru. Prawdopodobnie. Organizacja jest podrzędna i łatwo będzie ją wytępić póki jest mała, więc możesz zbadać tamte tereny.Nie wiesz też nic, co mogłoby się im przydać. Nawet wpadka nie jest w stanie nam zagrozić.
Jeśli jednak ci się uda, jedź na Łukomorze z dowodem sukcesu. Tam zostaniesz wypatrzony.

-W tym wszystkim pojawia się jedno pytanie. Skąd wiesz, że nie wiem nic co mogłoby się im przydać?
-Przychodzisz tutaj
-odparła krótko.
-Jednak wiem więcej niż ci się wydaje. Dziękuję Pani za pomoc. Może Pani coś z tego zrozumie. Jakby co nie ma Pani tego ode mnie.- Powiedział Vernar podając czarodziejce kopię listu wywiadu.
Pokiwała szybko głową, chowając list do sakwy przy pasie.
-Jeśli chcesz się tym zająć, to mogę zaoferować "podwózkę".
-Już raz się tym zajmowałem bo strażnicy nie zrobili nic. A więc zajmę się tym i teraz. Chętnie skorzystam z propozycji. Dziękuję.
-Wejdź
-powiedziała, wpuszczając wampira do środka, lecz ten niewiele dostrzegł w wystroju wnętrza.Nawet niewiele owego wnętrza dostrzegł ze względu na grubą kotarę opadającą tuż przy drzwiach wejściowych. Vernar przypuszczał, iż może być to iluzja.
W zasięgu wzroku znajdowało się jedynie wysokie lustro.
-Wejdziesz w nie, kiedy pojawi się krajobraz zamiast odbicia. Pytania?
-Jedno. Czy nie pojawię się w dwóch kawałkach?
Czarodziejka uśmiechnęła się.
-W całej karierze jeszcze nie udało mi się tego dokonać, ale jeśli bardzo pragniesz, to mogę spróbować.
-Podziękuje, przechodzenie przez lustro to wystarczająca radocha.
-W takim razie zaczynamy
-oddaliła się od powierzchni zwierciadła na trzy kroki, po czym, rozpoczynając inkantację złożoną z serii bełkotliwych, kompletnie niezrozumiałych słów, czemu towarzyszyły gesty, zdawałoby się, niemożliwe dla ludzkich nadgarstków.
Nagle obraz na posrebrzanej tafli zamigotał, ujawniając... pola.
-Wchodź-rzuciła krótko, podtrzymując portal.
Medyk podszedł do zwierciadła i nie zatrzymując się, przeszedł przez nie!
Znalazł się na błoniach pokrytych gęstą, wysoką trawą, zaś w oddali, za rzeką znajdującą się po lewej stronie, złociły się zboża lub rośliny bardzo do nich podobne.
-Łał- mruknął Vernar- Takiego sposobu podróżowania jeszcze nie używałem.
-Szukaj w górach - usłyszał jeszcze, a kiedy spojrzał za siebie, niebieska poświata błyskawicznie skurczyła się i zniknęła.
-Szukaj w górach. Szukać to ja będę, pytanie czy znajdę.- powiedział Vernar sam do siebie.

Wampir ruszył w kierunku w którym było góry, rozglądał się też w poszukiwaniu jakichś ludzkich osiedli, w końcu gdzieś trzeba zasięgnąć języka.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 19-03-2011, 21:16   #97
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Gdy tylko brama zatrzasnęła się za wiedźminami Galen poczuł się w końcu względnie bezpieczny .

Nareszcie cywilizacja- pomyślał ! .


Niebo zrobiło się już ciemne . W oddali było słychać znajome odgłosy potworów które wiedźmini mogli bez problemu rozpoznać . Na szczęście nie musieli nocować gdzieś w terenie . Gdyby nie podjęta decyzja o szybkim wymarszu czekała by łowców potworów powtórka z rozrywki . Ale nie czas był na wspominanie dawnych niepowodzeń i błędnych decyzji . Galen chciał tej nocy wypocząć . Wraz z towarzyszem weszli w głąb wioski . Rozglądając się dookoła nie widzieli nic co mogło by przykuć ich uwagę . Nigdzie nie było widać żadnych elementów charakterystycznych mogących określić dokładne położenie .

Zwykłe zadupie …. Mruknął mutant.


Choć mieszkańcy przyglądali się uważnie wiedźminom Galen nie odczuwał wśród nich wrogości . Raczej zwykłą ciekawość . Łowcy potworów zbliżali się do rynku . O ile można nazwać rynkiem mały plac z kilkoma straganami i prawdopodobnie siedzibą wójta . Dotarli do skrzyżowania i skręcili w lewo .Przeszli się jeszcze kawałek zbliżając się do drugiego krańca wioski. Wtedy oczy Galena nagle zaświeciły się jak u dziecka które właśnie dostało smakołyk. Przed nimi stała karczma. W środku słychać było miły dla ucha gwar typowy dla takich miejsc . Sama nazwa też rozbawiła przybyłych. „Wesoły utopiec” wywołał uśmiech na twarzy Galena .



Wiedźmini ochoczo weszli do środka . Przyjemne ciepło wdarło się do ich serc. Podeszli do lady gdzie stał karczmarz . Gdy Brego zajął się zamawianiem jedzenia i napitku Galen zaczął się rozglądać po pomieszczeniu . W środku znajdowało się sporo osób. Szczególnie zwracali na siebie uwagę Krasnoludzi . Ich gromadę było słychać z daleka . Ich rubaszny śmiech i sprośne żarty wywołały uśmiech u Galena . W Sali znajdowało się też kilku elfów. Miny mieli kwaśne . Zdawało się że są oburzeni zachowaniem brodatych nieludziów . W karczmie znajdowało się też kilku ludzi . Niedaleko wiedźminów przeszła też ładna kelnereczka wyraźnie uśmiechająca się do nowo przybyłych . W drugiej izbie słychać było odgłosy okładających się pięściami . Co jakiś czas słychać też było brzdęk opadających krasno ludzkich kości i wykładanych monet.
Hmm… Rozrywki tutaj nie zabraknie – z zadowoleniem stwierdził wiedźmin .
Z rozmyśleń wyrwał go głos Brega .

-A ty co chcesz zjeść ? Galen ?

- A tak … No więc poproszę pieczonego kuraka albo inne mięso byle dobrze przypieczone i trochę chleba . I Piwo !



Gdy doszło do płacenia za zamówione dania pojawiły się pierwsze kłopoty. Nilfgardzka waluta nie była mile widziana tutaj. Na szczęście karczmarz potraktował pieniądz jak każdy inny jednak to dało sporo do myślenia wiedźminom . Trzeba było tutaj jakoś zarobić . Jeżeli chcieli by tutaj na troszkę zostać i przy okazji się troszkę zabawić .


Brego i Galen zasiedli przy stoliku . Od razu zajęli się pałaszowaniem swoich dań . Jedzenie dawno nie smakowało tak wybornie jak tego wieczora . Danie nie dość że było doskonale przypieczone to jeszcze wspaniale przyprawione . W międzyczasie wiedźmini sączyli ze swoich kufli i śmiali się beztrosko z ostatnich przygód. Gdy Brego zajął się paleniem fajki i jak wydawało się Galenowi drobnym zaczepianiem ładnej kelnerki łowca potworów wstał zajrzeć do nowego towarzystwa . Szczególnie zainteresowały go Krasnoludy . Lubił ich towarzystwo . Podobał mu się zawsze ich humor i sposób życia .

Galen powoli zbliżył się do stolika z Krasnoludami .

- Witajcie ! zagadał ...

- Nie znajdzie się może miejsce przy stoliku jeszcze dla jednego ?

- Pozwólcie że się przedstawię . Jestem Galen , wiedźmin




-Ohoho! Siadajże, panie wiedźmin, jeśliś taki hardy! - roześmiał się lekko wstawiony, blondwłosy krasnolud o kosmyku włosów zaplecionym w warkoczyk.
Srogą facjatę przyozdobioną burakowatym nosem przysłaniała bujna broda sięgająca piersi.

-Ale jeśli siądziesz, musisz, kurwa zagrać z nami!-kontynuował, zbierając karty porozrzucane po stole. Najwyraźniej niedawno urządzli sobie partyjkę.


- chętnie bym z wami zagrał uśmiechnął się wiedźmin , ale obawiam się że gdy wyłożę walutę na stół mogę zostać potraktowany jak hm... gówno jeżeli dobrze rozumiecie co mam na myśli .

Galen wiedział , że może używać tego typu języka przy krasnoludach . W sumie nawet mu to odpowiadało .


-No to kładź co innego!-wyszczerzył się rudowłosy krasnolud.

-Stawiasz łańcuch, a ja... dziesięć koron! Wchodzisz?
-rzucił na blat dziesięć monet. Waluta Redanii.


-Ja wchodzę!- ryknął blondyn, wykładając swoje pieniądze



-Kurwa! Czekajta na mnie!-najstarszy z przedstawicieli mocarnego narodu zaczął wygrzebywać z mieszka własne zaskórniaki, których najwyraźniej nie miał zbyt wiele.




-Takiej okazji się nie przepuszcza! Zdrowie!-ostatni z siedzących przy stole wzniósł kufel piwa w geście toastu, po czym bezceremonialnie wlał w siebie prawie połowę pokaźnej zawartości.
Szybko odstawił napitek, kładąc na ladę swoją część.


- Stoi ! Rzekł nadal uśmiechając się wiedźmin, niech mnie jak przegram to przynajmniej z zacnym towarzystwem !

Wtedy też sięgnął po swój medalion i położył koło wyłożonych monet .

-Gramy!-ryknął blondyn, zaczynając tasować karty.

-W Dupa biskupa!



- Brzmi nieźle ... Niestety nie wiem jak się w to gra - powiedział wiedźmin . Możecie mnie nauczyć tak na szybko ?



-O kurwa! Nie znasz Dupy Biskupa?! Colen ma dwadzieścia pięć kart i rozdaje po pięć. Przynajmniej tera - odezwał się rudowłosy krasnolud, wskazując na swojego towarzysza o żółtych włosach.
Jakby na potwierdzenie, karty zaczęły lądować pojedynczo przed każdym z graczy.
-I tera słuchaj. Są tam wszystkie karty od dziewiątek do asa i jedna dwójka... ta no... potrójne jajca i kutasik.
Kelnerka!-
zawołał, zaś za chwilę zjawiła się dziewczyna z tacą w rękach.
-Pięć razy Lager i pięć razy żołądkową! Tylko nie pierdol się z naparstkami!-zamówił, a kobieta zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.

-Każdy po kolei wykłada kartę - podjął Colen, wyrzucając ostatnią z kart.

-Jak jest dziewiątka, to gówno robisz. Dziesiątka - przypieprzasz pięścią w stół, wacek - robisz salut, królówka - krzyczysz "Dziwka!", król - "Alfons!", a as - "Dupa Biskupa!".
Ostatni albo ten, który się pomylił, dostaje karnego punkta. Jak pomyli się więcej niż jedna osoba, karnych punktów nie ma.


-Ten, który ma najwięcej karnych punktów po pierwszej rundzie, znaczy się po jednym okrążeniu, zgarnia wszystkie karty i dostaje dwie karne kolejki.
Jeśli nie wypije, przegrywa fanty-dorzucił rudobrody.


-Rengh dobrze gada. Chodzi o to, żeby wszystkie karty wypierdolić z łapy jak najszybciej - dodał najstarszy.

-I jeszczeście pominęli jedną kartę! - wyszczerzył się ów Ostatni z krasnoludów.

-Dwójka! - chóralnie ryknęli śmiechem.

-Dwójka oznacza kolejkę dla wszystkich. Ten, który wypije ostatni, dostaje jeszcze dwie kolejki i punkt karny .

-Z tym piciem to taki wasz osobisty dodatek zgadza się ? wyszczerzył zęby w uśmiechy Galen .

- Dobrze wiec , że nigdy nie byłem abstynentem .


-Piwo i wódka! - zawołała kelnerka, niosąc tacę z pięcioma kuflami, mającymi najmniej pół litra oraz... coś, co w ludzkim wydaniu nazywałoby się kieliszkami.

To, co kobieca dłoń postawiła przed nim było... wielkie! Galen dałby głowę, że mieściła się w tym połowa zwykłej szklanki

Galen sięgnął po karty, odkrywając je tak, by nikt oprócz niego nie widział.
W jego dłoni znajdowała się dwójka trefl, dziewiątka kier, dziesiątka karo, walet kier i król trefl.

-Tera wystarczy ustalić kto zaczyna. Rozpoczyna i dostaje premiowego punkta ten, który wypije kufel piwa najszybciej!-ogłosił Colen.

Wszyscy położyli dłonie na kuflach.
-Trzy... Cztery! - nagle wszyscy zaczęli pić, wlewając w siebie zimny, Redański Lager!
Prowadził Rengh, lecz tuż za nim był Galen. Huk odstawianego naczynia obwieścił zwycięstwo wiedźmina, na które Colen odpowiedział przeciągłym beknięciem.
-Wyrzucasz kartę i nic nie mówisz. My głosujemy - pouczył, siadając wygodniej.

I zaczęło się , Galen miał nadzieję zarobić tak trochę Redańskiej waluty i przy tym się dobrze bawić . Teraz liczyło się szczęście i mocna głowa wiedźmina .
 
Koening jest offline  
Stary 25-03-2011, 01:12   #98
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, "Wesoły Utopiec":

Brego:

Cele wiedźminów zdecydowanie się różniły.

Pierwsze kroki Brega skierowane były ku ladzie, gdzie dwoił się gospodarz lokalu.
Patrząc na jego posturę, zdawało się, iż nie jest to specjalnie wielkim wyzwaniem.
Szeroki uśmiech na jego pucułowatej twarzy zatrzymywał się na dużych uszach przyozdobionych trzema okrągłymi kolczykami.
Wydawał się być epicentrum eksplodującym specyficznym wirusem, przed którym nikt nie zdołał się uchronić. Każdy zarażał się dobrym humorem.
Mężczyzna, za odpowiednią cenę, byłby w stanie przychylić nieba każdemu klientowi, który by o to poprosił.

Tak było również w przypadku wiedźmina. Do czasu.
Monety brzęczące o ladę zadziałały przeciwnie do oczekiwań. Niemalże za każdym razem, gdy pieniądze padają tuż obok dłoni oberżysty, oblicze promienieje.

Tym razem było inaczej.
Mężczyzna spochmurniał, jakby anonimowy demon podstępnie ukradł mu uśmiech.
Powód tkwił w rodzaju monety, którą wyłożył łowca potworów. Floren nilfgaardzki.

Każdy, kto choć trochę znał kurs walut w obecnych czasach, wiedział, iż floren jest bardzo bezpiecznym pieniądzem.
Wysoki kurs oraz stabilny wzrost powinien wywoływać podskoki radości u osoby otrzymującej ją.

Bardziej atrakcyjną była jedynie marka kovirska, najbardziej dynamiczna i najszybciej rosnąca moneta o niskim prawdopodobieństwie spadku wartości.

Powodem niechęci do pieniądza nilfgaardzkiego nie była jego wartość, lecz wciąż żywe emocje.
Wojna dobiegła końca, ale ludzie pamiętali. Nie upłynęło nawet jedno pokolenie.
Być może nawet gdzieś w tej karczmie siedzieli ludzie, którzy walczyli przeciwko natarciu agresorów podczas II Wojny Północnej.

Najwyraźniej nienawiść wciąż żyła. I miała się doskonale.

Negatywne skojarzenia gospodarza były na tyle silne, że płacąc silnym florenem, Brego musiał dopłacić, przez co w istocie znacząco przepłacił za strawę.
Ponadto mężczyzna, jak się zdawało, nie chciał słyszeć o pomoc ze strony łowcy potworów, nawet jeśli posiadał jakieś problemy.

Rozmowa nie potrwała długo, więc mutant zajął wolny stolik, czekając na realizację zapewnienia, że kelnerka niedługo przybędzie z zamówioną kolacją.


Tymczasem trubadurzy wesoło przygrywali, tupiąc w takt granej przez siebie muzyki.
Przed podwyższeniem dla artystów znajdowało się kilka kobiet, raz to wirujących z sukniami wznoszącymi się w pędzie powietrza, raz skacząc wesoło.

Nagle przed wiedźminem wylądował talerz... kartoflanki, zaś kelnerka szybko włożyła tacę pod pachę.
Brego spojrzał na pracownicę, po czym mrugnął do niej. Mógłby przysiąc, że uśmiechnęła się nim poleciała realizować kolejne zamówienie.

Niestety wraz z odejściem dziewczyny, skupienie się na pięknych rzeczach się skończyło.
Naczynie było wypełnione czarno-zielonymi drobinkami powciskanymi w bliżej nieokreśloną breję konsystencji rozrzedzonej zaprawy murarskiej.
Zanosiło się na długi, męczącą walkę.

Sam jeden wiedźmin przeciwko paskudnej substancji oraz własnemu żołądkowi. Potężni przeciwnicy.
Nie będzie łatwo wygrać.

Opinia na temat gastronomicznej dewiacji niewidomego kucharza-eksperymentatora uległa lekkiej zmianie, gdy tylko woń kartoflanki dotarła do nozdrzy łowcy potworów.

Był to jedyny element, który zachęcił do nabrania niewielkiej ilości parującej papki przywodzącej na myśl świeże wymiociny.
O dziwo nie było złe! Pomimo odstraszającego wyglądu, była całkiem smaczna.

Nagle wiedźmin rozejrzał się. Nie było w pobliżu Galena.
Zobaczył go, siedzącego w towarzystwie... czterech krasnoludów!


Galen:

Drugi z wiedźminów bez chwili zwłoki skierował swe kroki ku jednemu z najbardziej rubasznych stolików.
Podszedł do lekko znietrzeźwionych krasnoludów, jak to się później okazało, Colena, Rengha, Henga i Zevira.

Dał się nawet wciągnąć w grę na pieniądze, którą niska rasa zwała "Dupą Biskupa".
Po zamówieniu alkoholu, nieodłącznego elementu gry oraz krótkim objaśnieniu zasad, przeszli od razu do praktyki poprzedzonej jedynie przez pół szklanki wódki.

-To tego. No. Tera losujemy kolejność. Kto szybciej kufel wychyli, zaczyna. Trzy... Dwa...-zaczął odliczać Colen.


-Jeeeden... Pijemy!-wrzasnął, a wszyscy równocześnie chwycili za "wiaderka"!
Mężczyźni niemalże pozalewali się zimnym piwem przez to, jak szybko podnieśli napitek, gwałtownie zatrzymując go przed twarzą.
Szli łeb w łeb, zaś Galen dzielnie dotrzymywał im kroku!

Temperatura płynu mroziła gardło, a przełyk płonął żywym ogniem, tylko przez chwilę łagodzonym przez kolejny łyk jedynie po to, by buchnąć z jeszcze większą mocą!

To zdecydowanie nie było czyste piwo. Najwyraźniej, na zamówienie krasnoludów, dolano nieco gorzałki.

Kufel był coraz bardziej pusty, a w tym czasie na prowadzenie wysunął się... wiedźmin!
Widząc przewagę zaprawionych w pijatykach kompanów, by wygrać pierwszeństwo, posunął się do małego oszustwa.
Część alkoholu, miast wypić, wlał wprost do gardła.
Niestety, przełyk nie był przyzwyczajony do tego sposobu przekazywania płynów organizmowi, przez co bardzo szybko zamknął się, zmuszając łowcę potworów do normalnego picia.
Niemniej ten trik dał mu przewagę!

Drewniane naczynia prawie równocześnie uderzyły o stół.

-No, no, panie wiedźmin. Może jeszcze wyjdziesz na ludzi-pokiwał głową Heng, ale szybko wtrącił się Colen.

-Dalej leci tak, jak cienie w dzień. Czyli tera ja, Rengh, Zevir i Heng.
Nie ma co jeża w dupę klepać, jedziemy!


Galen ponownie spojrzał w swoje karty. Nagle wzrok spoczął na jego wybrance.
Powolnym ruchem wyciągnął ją z talii. Wyrzucił na stół...


Nagle wszyscy rzucili się na napełnione "kieliszki" wódki! Zupełnie, jakby najwolniejszego czekało badanie prostaty!
Prawie równocześnie szkło brzęknęło o blat, rodząc pytanie: Kto ostatni?

-No, Heng. Dupny start-wyszczerzył się Rengh, bynajmniej wcale nie wyglądając na zmartwionego.
Sam nawet odkręcił butlę żołądkowej, po czym nalał kamratowi dwie pełne kolejki.

-Chluśniem, bo uśniem!-ponaglił Zevir z jakąś paskudną satysfakcją w głosie.
Sam zainteresowany wcale nie wyglądał na zmartwionego.

-To łykniem, bo odwykniem!-chwycił kieliszki pomiędzy palce jednej ręki, ostrożnie wznosząc ku wargom.
Nagle przechylił, wlewając w siebie ponad ćwierć litra czystej wódki!

-Uhh... Dobra-strzepnął ostatnie kropelki na podłogę.

-Nie to, co nasza, ale ryja konkretnie kręci-zakasłał ostatni raz, Heng, by po chwili ponownie spojrzeć we własne karty.

Już w pierwszej turze zarysowała się wyraźna przewaga szybkości Galena wzmocniona osłabioną alkoholem percepcją jego towarzyszy.
Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki żaden z przedstawicieli niskiej rasy nie wyglądał na ofiarę najstraszliwszej choroby trapiącej społeczeństwo - trzeźwości.
Pod koniec pierwszego okrążenia największe zmiany zaszły w wiedźminie, odczuwającym gorąco promieniujące od środka ciała, aż do powierzchni naskórka.

Mimo wszystko, prowadził Rengh, choć ani razu nie był najszybszy, w przeciwieństwie do Galena.
Gdy tylko dwie z potasowanych kart spoczywających do niedawna na środku blatu trafiły do Henga, z racji przegranej zmuszonego do wypicia następnej kolejki, oraz odpowiednio po jednej do Colena, Zevira i Galena, rozpoczęła się druga część rozgrywki.

Należała ona ex aequo do Rengha i Colena, który w trakcie wyrzucił dwójkę, zmuszając kamratów do ścigania się.
Przegrał Heng, przez co w przeciągu trzech minut jego organizm zyskał niespełna pół litra żołądkowej gorzały, ale nie był to koniec.
Największa ilość pomyłek oznaczała jeszcze jeden "kieliszek".

Trzecie wyłożenie przyniosło zamianę pierwszego miejsca z ostatnim, na które spadł Rengh.
Heng nie miał żadnej pomyłki. Być może jakaś opatrzność czuwała nad nim.

Czwarte przyniosło bezwzględny remis, przez co nikt nie zabrał kart ze stosu, zaś w siódmym, sytuacja stała się kryzysowa:

Mocno pijany krasnolud ponownie wylądował na samym końcu rankingu, najwolniej reagując na wyłożoną dwójkę trefl, co w ostatecznym rozrachunku przeważyło szalę zwycięstwa o czwartą lokatę na stronę Zevira.
Ponadto prowadzący Colen trzymał w dłoni tylko jedną kartę! Jeśli nie pomyli się ani razu, wygra!
Tuż za nim, z dwoma kartami plasował się Galen.

-Kurwa mać!-skomentował dobitnie Colen, gdy tylko najwolniej wykrzyczał "dupa biskupa!".
Ponadto, nie wiedzieć jakim sposobem, Hengowi udało się uniknąć kompletnej klęski, odebranej mu przez wściekłego lidera, lecz nie na długo, gdyż ostatnie dwie tury nie były dla niego łaskawe.

Tymczasem sytuacja w klasyfikacji ogólnej, dla pierwszej lokaty nie wyjaśniła się aż do ostatniej chwili. Łeb w łeb szli Galen wraz z Colenem, posiadającymi najmniej pomyłek oraz spóźnionych reakcji, lecz pod koniec to właśnie wiedźmin przejął prowadzenie!

Do dziewiątej kolejki wchodził tylko z jedną kartą, kiwającą się na lewo i prawo, przeciwnie do ruchów całej gospody, w rytm muzyki wydobywanej przez bardów ze swoich instrumentów.
Teraz wszystko zależało od niego. Jeśli nie pomyli się ani razu, jednocześnie wykazując się szybkością wystarczającą do uniknięcia ostatniej pozycji aż cztery razy, wygra!

Zastanowił się przez chwilę, oceniając na trzeźwo, w jego przekonaniu, swoje szanse i wyszło, że...
Po głębokim, skomplikowanym namyśle, niemalże dotykającym natury egzystencji zarówno ludzkiej jak i krasnoludzkiej, a także ludzko-krasnoludzkiej, wywnioskował, iż są one duże.
A nawet bardzo duże.

Gdyby nie ilość wlanego w siebie wysokoprocentowego alkoholu, wystarczyłoby jedno spojrzenie na Henga toczącego heroiczną walkę z wybiórczą grawitacją oddziałującą z różną siłą na poszczególne części jego ciała.
Jego paskudna, gęba bełkotała niezrozumiale, lecz łowca potworów, o poszerzonych, przez ognistą wodę, horyzontach rozumienia, domyślił się, iż nieskładne dźwięki tworzone przez niesforny język latający we wszystkie strony prócz właściwej, oznaczają ni mniej, nie więcej niż:
"Nigdy więcej wódki".
W połączeniu z zielonkawo-żółtym zabarwieniem cery brodatego jegomościa wypadało wyjątkowo przekonująco.
Niestety potężny kłam słowom zadawało doświadczenie oraz oczy zezujące w stronę jedynej, po części pełnej butli z redańską żołądkową.

Zadziwiające, jak to chęć przyssania się do napojów wysokoprocentowych, w przypadku krasnoludów, rosło wprost proporcjonalnie do ilości wypitego już płynu właśnie tego rodzaju.

Ów krasnolud siedział z miną prawego króla kontemplującego nad losem podwładnych w wielkiej niedoli.
Jego brwi, w wyrazie ogromnego skupienia, zjechały tak nisko, iż Galenowi wydawało się, że Hengowi zagęściły się wąsy.
Co prawda nie było w tym nic dziwnego, zważając na waleta karo ujeżdżającego na małych, papierowych karteczkach w dłoni wiedźmina, dziewiątkę pik, z tarczą i mieczem z dziesiątki pik w dłoniach.

Niemniej jednak epickie starania brodatego mężczyzny, godne do opiewania w największych balladach, przywodziły na myśl mityczne ogry rozsławione przez niezmierzone oceany intelektu. W ich mniemaniu.
Czaszka krasnoluda zdawała coraz bardziej podobna, właściwościami, do ogrzej. Prawie parowała pod natłokiem myśli, usilnie próbujących skrystalizować się w jedną, szczytną ideę, mającą rozsławić niską rasę pod niebiosa, po wsze czasy.

-Tiii...-mruknął do Galena prawie po cichu, gdy tylko uznał, iż jego niezmierzona potęga umysłowa potrzebuje lekkiego bodźca, jednego kamyczka, wywołującego potężną lawinę.

-So to za kata, kufa mać?-uwolnił myślenie.

-Lisze ju...-spojrzał na zajęte ręce, jakby w nadziei, że w umyśle rozbrzmi trąbka nadciągającej kawalerii dziesięciu palców.
Bezskutecznie.

-...tóryś hraz z kolei. Za kadym hrazem wychoziii inczae... inaczej. Wadzieścia tczy? Prafta?-pokazał wiedźminowi damę.

-Heng, twoja kolej minęła-odezwał się lekko podpity Rengh.

-Taaa?!-tym razem jego brwi ze zdziwienia wskoczyły w gęstą czuprynę.

Nagle na stół poleciała dziesiątka kier. Blat zatrzeszczał pod natłokiem uderzeń!
Najszybciej zareagował Zevir, lecz tuż za nim był... Galen!

-Fart świeżaka, ale korony twoje-przyznał Colen, potakując poważnie kiwającą się głową.

Nagle wiedźmin rozejrzał się po sali. Czegoś mu brakowało i nie chodziło o pieniądze, które właśnie zgarniał do sakiewki.
Brego!
Nie było jego towarzysza, którego zobaczył siedzącego samego przy stole.

-Brego, kurrrrwa, co tak siedzisz jak pajac sam?! Chodź tu i pij, bo kto nie pije ten kapuje!-zawołał przez całe, poruszające się nieregularnie pomieszczenie.


Brego, Galen:

Kiedy bardziej trzeźwy z dwójki łowców potworów podchodził do stolika, zobaczył dwie całkowicie puste dwulitrowe butelki po redańskiej żołądkowej oraz jedną pełną w blisko jednej czwartej.

Szkło, swobodnie toczące się po blacie, często napotykało na nieco pomniejszone wersje kubków, zwane przez krasnoludów kieliszkami lub potężne, drewniane kufle.
Zupełnie takie, jak ten, który trzymał właśnie w ręku.

Jeśli dodać do tego połamany świecznik wraz z bezpańskim widelcem trącanym przez jedną z pustych butli i rozrzucone karty, otrzymuje się piękny widok prawdziwie krasnoludzkiego stolika w gospodzie.

-Siadajta śmiało!-wypalił Rengh.

-No to wypijmy za dołączenie do nas!-propozycja Zevira spotkała się z radosnym odzewem, który zakończył się zamówieniem jeszcze jednej redeńskiej żołądkowej wraz z "kieliszkiem".

Tymczasem muzyka ucichła na chwilę, obnażając całą atmosferę głośnych rozmów i tubalnych śmiechów dobiegających zewsząd.
Ustał również tupot stóp zawzięcie uderzających o parkiet w skomplikowanych kombinacjach i formach.

Kelnerka szybko postawiła przed bardami trzy wielkie kufle piwa z perlącą się białą pianą.
Zapewne trunek na koszt karczmy. Przecież to między innymi muzyka tak skutecznie ściąga przechodniów do jedynego w okolicy lokalu zaopatrzonego w substancje płynne nie będące sokiem bądź wodą.

Wdzięczni muzycy uśmiechnęli się do siebie, po czym pokiwali głową, zabierając się do zwilżania całkowicie wysuszonych śpiewem gardeł.

Względna cisza nie potrwała długo. Piwo szybko zostało odstawione na bok, a na przód podestu wysunął się niewysoki mężczyzna. Jeden z trio.
Jego bufiaste spodnie i kaftan z mankietami i haftami były w kolorach ciemnej zieleni, poprzecinanej jasnozielonymi pasami w miejscach zagięć buf.
Ta sama barwa gościła również na mankietach oraz wewnętrznej stronie wysokiego kołnierza lekko odgiętego do tyłu.
Z lewego ramienia zwisała peleryna w tych identycznych kolorach. Jaśniejsza strona była stroną wewnętrzną, zaś ciemniejsza - zewnętrzna zawierała motywy roślinne w postaci liści bądź bluszczu na obramowaniu.

Wysokie, sięgające kolan brązowe buty bogate w sprzączki, przyjemnie dla oka komponowały się szczególnie z pasem z klamrą, do którego przypięta była mała tubka.
Przez ramię prawe ramię przewieszony był drugi pas, do którego przytroczone były dwie pochewki.
Pierwsza, bardziej rozłożysta o ściętym dole, tworzącym z jednym z bogów kąt ostry.
Pokrowiec na fletnię.
Druga z nich ciągnąca się wzdłuż, osiągająca prawie półtorej stopy, była przeznaczona na drewniany, rzeźbiony flet poprzeczny z jasnego drewna, trzymany w dłoni przez właściciela.

Mężczyzna wyszczerzony w, pełnym równych zębów, uśmiechu przyklejonym do twarzy w lamówce z czarnej bródki ukłonił się jednej z pań stojących niedaleko.
Nagle odrzucił czarne włosy do tyłu, zręcznie zakręcił blisko półtorastopowym fletem w dłoni, po czym przytknął go do ust.


Popłynęły pierwsze nuty melodii granej przez tylko jednego minstrela. Tym razem to on występuje w głównej roli.
To jemu przypadło wystąpienie solo.
Dopiero po chwili włączyli się pozostali dwaj, choć względnie szybko ucichli.

Można by było pomyśleć, że bezładne bujanie się Henga na krześle jest rodzajem specyficznego tańca krasnoludów, w którym, jak powszechnie wiadomo, najniższa rasa nie była przodownikiem.

Niemniej jednak po bardziej wnikliwej obserwacji każdy zdołałby zauważyć wysoki poziom znietrzeźwienia, prowadzący do wprowadzenia korekty w pierwszej, jakże błędnej diagnozie.

Nieobecny wzrok krasnoluda, najpewniej próbującego odnaleźć się w niezliczonej ilości wirujących wokół wymiarów, splatających się w chorobliwych uściskach, by po chwili eksplodować, rozłączyć się, skupiony był w jednym punkcie.

Sama klockowata postać kurczowo trzymała się drewnianego siedzenia w słusznej obawie o swoje położenie po puszczeniu.
Wściekle wirujący świat, wywołujący zielony kolor na twarzy był wielce nieprzewidywalny w swym chaotycznym, niemalże sferycznym ruchu.
Przecież nie można było być pewnym, że nie odwróci się do góry nogami, zaś Heng nie spadnie na podłogę z ogłuszającym łoskotem!

Co prawda kilkakrotnie był tego zdumiewająco bliski!
Dwie nogi krzesła uniosły się na tyle wysoko, że jedynie za sprawą cudu stanęło na nich ponownie, oszczędzając wszystkim widoku nieporadnego krasnoluda bezskutecznie usiłującego podnieść się z podłogi.

Nagle nachylił się w kierunku wiedźminów, jakimś niewytłumaczalnym sposobem, nie wpadając na Galena.

-Suchajsie mie. Ja ści coś, kuwfa powim. Tyko śe us.. usz... uspojoko... z... pokój ma byś, do kuwfy nędzy!-odezwał się zionąc alkoholem, jak smok niszczącymi płomieniami, zdolnymi zniszczyć najtwardszą skałę.

-Mam tu sosz. Tlko czsziiii. Ani sówka. I przesańta, kuwfa, skakać!-wydarł się, zarzucając głową na tyle energicznie, iż niemalże trafił Galena w nos.

Już miał sięgnąć do kieszeni, gdy gwałtownie zatrzymał się z konsternacją wykwitłą na twarzy.
Przez chwilę patrzył na swoją dłoń, spoczywającą na blacie stołu.
Otworzył usta zupełnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, lecz równie prędko je zamknął.
Znowu otworzył. I zamknął.

Przez chwilę zezował na wiedźminów lewitujących w powietrzu, by z wyrazem zwątpienia skierować spojrzenie na swoją dłoń.

-Tiii... Króta... Kórta... Która jet moja?-wykonał gest, mogący być wskazaniem brodą na własną rękę.

-Piedolić-warknął, podnosząc z wysiłkiem dłoń, którą zaczął klepać się po piersi w poszukiwaniu kieszeni.
Trafił na nią, przebywając bardzo długą drogę, w pewnym momencie badając w jej poszukiwaniu własną twarz i stopy.
Blisko pięć minut bezowocnych poszukiwań okraszonych prezentacją zadziwiająco obfitego wachlarza ledwie zrozumiałych wulgaryzmów, opisujących rodzinę kieszeni na pięć pokoleń wstecz, zostały zakończone!

-Mam!-triumfalny uśmiech wypłynął na wyszczerzoną radośnie twarz brodatego mężczyzny.

-Kuwfa! Ne ta! Nech to pes wdy... wdy... wydy... Kr... Krwa... Kuwfa!-wrzasnął, ze złości chcąc uderzyć pięścią w stół!

Pierdut!

Znietrzeźwiony Heng nie trafił w stół! Siła jaką przyłożył do ciosu prześlizgnęła się koło blatu, ciągnąc bezwładne ciało w dół!
Jakby tego było mało, lecąc w dół, z impetem rąbnął czołem o blat!
Ostatni cios był tak silny, że obrócił Krasnoluda nim ten padł na podłogę!

Leżał tak przez chwilę, szybko mrugając oczami. Osiągnąwszy szczyt dezorientacji poprzedzony gwałtownym, nieoczekiwanym rozbłyskiem przed oczami, nie bardzo wiedział co się stało i, przede wszystkim, co go trafiło?

Uderzenie było na tyle silne, że zamglone, do tej pory, orzechowe oczy krasnoluda zatliły się lekkim zrozumieniem w wyrazie powrotu na tyle dużej części trzeźwości, iż był w stanie, przekładając lewą rękę na drugą stronę ciała, przekręcić się na brzuch, by z trudem wspiąć się na czworaki.

To nie był koniec jego karkołomnej wędrówki. Przed nim stały Smocze Góry krzesła!
Był jednak krasnoludem! Twardą rasą!
Nie podda się!

Tytaniczne zmagania mitycznego herosa przynosiły pewne korzyści! Spracowane, trzęsące się ze zmęczenia, lub pijaństwa, dłonie podciągały na sam szczyt niemalże bezwładne z braku powietrza, a raczej nadmiaru alkoholu, ciało wraz z nogami jakby nasmarowanymi oliwą!

Niewątpliwie jakiś złośliwy bóg postanowił skomplikować żywot bohatera tylko po to, by ów cierpiętnik dostał wieczną chwałę i żywot wieczny u boku samej Melitele!
Albo sponiewierała go redańska żołądkowa. Jedno z dwóch.

-Kuwfa!-zakończył łańcuch obelg.

-Tóra?!-wrzasnął cały czerwony na twarzy, z wyraźnym trudem obracając się do pozycji siedzącej.

-Tóra dzifka?! Kuwfa! Butelko! Ale pusto! Pało! Ale kuwfa mać, tóra dzifka... mje stołem przyperdoliła?!-zmoczył blat własną śliną, która wyprysnęła z ust.

O dziwo ów substancja, wydostała się przed chwilą z ziejących czystym alkoholem, krasnoludzkich ust, nie przeżarła drewna stołu.
Na tej podstawie można było dedukować, iż nie była niebezpieczna dla zdrowia i życia.
Przynajmniej istniało takie prawdopodobieństwo.

-Miałeś im flaszke pokazać-odparł z politowaniem Colen.

-Ty mje, kuwfa, nie kręć dupą kotem!-królewska purpura jeszcze wygodniej rozlokowała się na brzydkiej facjacie przedstawiciela niskiej rasy.
Nagle w oczach Henga zagościło zainteresowanie.

-Jaka flaszka?-zapytał całkiem wyraźnie, przejmując kontrolę nad nieuchwytnym, jak do tej pory, językiem latającym w każde miejsca ust. Prócz najbardziej pożądanego.

-A! Taaa...-zrozumiał.

Teraz już bez większych problemów odnalazł właściwą kieszeń, aczkolwiek mocno niepewnym ruchem wyjmował jej zawartość, którą postawił na stole.

Zakorkowany flakon pełny gęstego, wściekle pomarańczowego płynu mienił się w świetle malutkich płomyczków ogarków.
Substancja zdawała się bić własnym blaskiem! Zupełnie tak, jakby wewnątrz znajdował się ogień.

Wilk!

Skąd eliksir wiedźmiński wziął się u krasnoluda?!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 07-04-2011 o 00:11.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-04-2011, 22:58   #99
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Stoły wypełniały prawie całe duszne pomieszczenie małej części sklepowej oddzielonej od kuźni ceglaną ścianą. Bronie wystawione na blatach przez miejscowego kowala miały zwiastować różnorodność oraz wysoki poziom rzemiosła, jakim dysponował.
Rzeczywistość różniła się od założeń autora pomysłu.
Ostrza przymocowane do mebli stalowymi obejmami wyglądały co najmniej dziwnie, zważając na niewysoką jakość wykonania.
Kilka szczególnie udanych produktów zdobiło ściany. Nie było ich wiele.
Część dla klientów i personelu wyraźnie rozgraniczała linia lady, na której siedział spokojnie starszy człowiek, przyglądając się zgromadzonym, którzy ledwie mieścili się w pomieszczeniu.
- Przekonajcie mnie, że się nadajecie. Teraz.
Teddevelien miał pewien pomysł, jak zareagować na tę sytuację, żałował jedynie, że między nim a staruszkiem znajdowała się ciżba. Cóż, bardziej bezpośrednie rozwiązanie raczej się nie uda. Może inicjatywa? Zrobić tu drobny krąg i paru niech się pochlasta? To mogło by też być bezpośrednim eliminowaniem konkurencji, ale nie, chyba nie. Póki co próbował przecisnąć się dalej, czekając, co wymyśli motłoch. Czy cokolwiek. Nie wiedział, co ten człowiek będzie cenił, postanowił więc tym razem pozostać ostrożnym.
Po słowach starca wybuchła wrzawa. Każdy próbował przekrzyczeć każdego, chwaląc własne zdolności.
Szybko zmieniło się to w zlot bajkopisarzy, splunięciem zabijających dziesiątki smoków na raz.
Logicznym następstwem były przepychanki.
Nagle ktoś wpadł na stół, inny zatoczył się na ladę.
Regularna bijatyka wisiała w powietrzu i nie zanosiło się na to, by skończyło się na wyjątkowo plugawych wyzwiskach.
Nagle mężczyzna obok Teda zacharczał i chwytając się za bok, zatoczył się na ćwierćelfa!
Kolejna osoba zaczęła się chwiać, zaś kaftan na plecach zaczął robić się czerwony.
Teddevelien natychmiast wypatrzył źródło zamieszania, przepychające się po trupach do przodu. Dosłownie.
Był to niski, chudy człowiek w brudnym, szarym płaszczu.
Rzadkie, jasne włosy odstawały we wszystkie strony, ujawniając obraz wyjątkowego niechluja. Niemniej jednak jego dłoń cięła i dźgała bez chwili zastanowienia, jakby machinalnie.
Ćwierćkrwi elf zadziałał naturalnie, instynktownie, po prostu w sposób dlań oczywisty. Podążał za torowaną ścieżką, korzystając bardziej lub mniej z tworzonego korytarza. Objął się rękoma i uważał przede wszystkim, by nie zbliżać się zanadto do nożownika.
Wędrówka śladem zabójcy nie potrwała długo. Nagle z lewej strony padło uderzenie!
Głośny huk ciała uderzającego o podłogę przy akompaniamencie niewyszukanego steku bluzgów obwieścił rozpoczęcie burdy. Bardzo szybko powalony zyskał nowych “przyjaciół”, podobnie jak uderzający.
Nie było tajemnicą, iż “sojusz” za chwilę zostanie rozniesiony w drobny mak.
Tymczasem nożownik dotarł już do starca, prześlizgując się pomiędzy ludźmi. Tam stał jedynie, obserwując ludzi brązowymi oczyma. Metoda była doskonała i błyskotliwa, dawny szpieg nie mógł dojść jedynie, skąd tyle w obszarpańcu zuchwałości by przejść krwawym szlakiem przez sklep i jak mogło to podziałać. Nic to, stwierdził, jeżeli nie chciał stać się częścią wiszącej w powietrzu masakry, musiał jak najszybciej dotrzeć jeżeli nie do lady, to przynajmniej do najbliższej ściany. Upewnił się, że razem z resztą w grupie, z której uciekał wyklina tamtych, kimkolwiek by nie byli, byleby ostatecznie nie mieć nikogo za plecami, mieć za to skraj budynku, wzdłuż którego będzie mógł nie brać udziału w jatce. Zanosiło się na to, że selekcja nastąpi drogą eliminacji. Ostatecznie i tak nie zostanie na nogach i w idealnym stanie dość wielu, by było z czego dobrze dobierać, podejrzewał też przez zasłyszaną wymianę zdań, iż nie mają jeszcze nikogo. Okazja do zaprezentowania wartości nastąpi jak zniknie groźba wyłamania żeber... lub gorzej.
Szczęściem, ściana - tymczasowy cel, mający osłonić plecy Teddeveliena, znajdowała się w odległości nie większej niż dwa metry. Zadanie nie wyglądało na trudne. Wśród tłumu nieustannie używającego twardych argumentów dłoni ściśniętych w pięści, które pojawiały się znikąd, wywołując gwałtowne rozbłyski w głowach osób “przekonywanych” wystarczyło jedynie prześlizgnąć się między zajętymi sobą osobami na tyle delikatnie, by nie wyróżniać się z przepychającego się tłumu i nie zwrócić na siebie nieproszonej uwagi.
Mężczyzna prześlizgnął się największą szparą pomiędzy walczącymi grupkami, jaką tylko znalazł, po czym szybko przylgnął do ściany.
Tymczasem wkoło pojawiało się coraz więcej żelaza w rękach, zwiastując nadchodzącą nawałnicę bryzgających wszędzie kropli krwi.
- Stop! - krzyknął starzec, uspokajając jedynie część zgromadzonych. Nagle młot zaśpiewał w duecie z kowadłem, niosąc ze sobą przeraźliwy huk, zlewający się z kolejnym krzykiem starszego mężczyzny!
Zapadła cisza.
- Wiem już, kto się nadaje. Pierwszym jest stojący obok mnie - wskazał człowieka, który dążył do celu po trupach. W sensie dosłownym.
Z tłumu dobiegły pogardliwe parsknięcia w towarzystwie głosów niedowierzania. Jak to możliwe, by taki chuderlak został wybrany, gdy znajdowało się tu tylu rosłych mężów?!
- Zrobił dokładnie to, do czego wy, tuż przed przerwaniem wam, uczyniliście wstęp - zakończył, zbywając dalsze komentarze machnięciem ręki.
- Następnie. Ty. Tak, ty. - wskazał na krótko ostrzyżoną blondynkę w skórzanym kaftanie. Na jej ramieniu dalej spoczywał zwijający się mężczyzna, którego przyrodzenie wciąż tkwiło w żelaznym uścisku szczupłej, damskiej dłoni.
- Oryginalne metody walki. Winszuję, ale teraz można puścić cierpiętnika -odezwał się z lekkim rozbawieniem.
Ofiara z jękiem bólu pomieszanym z ulgą uderzył o podłogę, próbując odczołgać się pod ścianę.
- I ty - wychudły palec został wycelowany w lancknechta, stojącego spokojnie z dwoma mieczami.
- Dobrze wypracowana technika. Podejdźcie, reszta może wyjść. No... może jeszcze ty - wskazał podbródkiem na stojącego pod ścianą Teddeveliena.
Oparty i dosyć rozluźniony od jakiegoś czasu Ted z tępą miną wskazał wskazał na siebie palcem w pytającym geście, po czym natychmiast uśmiechnął się i stanął na równe nogi. Podszedł powoli, zmuszając się do wpatrywania w starca zamiast reszty. Pracodawca zachował się nadspodziewanie, a on przez chwilę przygotowywał sobie w głowie kłam i możliwie wiarygodną bujdę aż doszedł do stopnia absurdu, gdzie stwierdził - iż najlepiej byłoby wyznać prawdę - że podróżuje na północ i nie potrzebuje zapłaty, ale chętnie użyczy miecza za towarzystwo i mniej może przydatnej znajomości traktu za najmarniejszy nawet wikt.
Zanotował też w pamięci, że brutalne rozwiązania otwartych zagadnień czasem popłacają.
Pewnym problemem, myślał, splótłszy palce za plecami, była przyczyna wybrania go. Paranoiczna przezorność nakazała mu założyć, że starzec zaobserwował na ulicy, że jest śledzony, lub poinformował go niziołek. Na razie jednak nic to.
Może i pakowanie się w zaproszenie równie paranoicznych morderców. Dla niego pod względem szaleństwa w metodzie, jaką obrał, nie pierwszyzna. Stanął w milczeniu wpatrzony w blat, czekając aż budynek opustoszeje za ich wyjątkiem.
 
-2- jest offline  
Stary 07-04-2011, 00:10   #100
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, okolice Gheliboru:

Vernar:

Podróż przez zwierciadło nie była ani na jotę niekomfortowa. Raczej neutralna.
Nie było to przyjemne czy bolesne, lecz... zwykłe jak przejście z jednego pomieszczenia do drugiego.

Z tą różnicą, że zamiast przejścia z sieni do kuchni, miał przetransportowanie z Wyzimy wprost do Redanii. W góry, znajdujące się o pół godziny od miejsca, w którym stał.

Niedaleko, pomiędzy wysokimi trawami, uginanymi wiatrem, znajdowała się trawa pogięta przez koła wozów oraz stopy ludzi.
Wydeptana ścieżka prowadziła z północy na południe, wnioskując po masywie znajdującym się dokładnie po prawej stronie wampira.

Na południu musiał znajdować się szlak prowadzący z Ard Carraigh, stolicy Kaedwen, aż do Ghelibolu i dalej, do rozwidlenia, gdzie podążając na północ wędrowiec trafiłby wprost do samego Blaviken.

To tam, jak głoszą opowieści ludowe oraz potwierdza to pseudonim, Geralt z Rivii dokonał pogromu terroryzującej miasto grupy.
Rzeźnik z Blaviken. Tak go nazywali.

Niemniej jednak Vernar nie przypominał sobie, by istniało jakieś większe miasto na północ od Ghelibolu, zaś ślady kół wyglądały na świeże, a sama trasa na uczęszczaną.
Musiała gdzieś prowadzić, jak wskazywały żelazne prawa logiki.
Nikt od tak sobie nie jeździł na pola.

Może to był jakiś ślad?
Przynajmniej istniało wysokie prawdopodobieństwo dojścia do osady. Może nawet do samej siedziby, lecz było to wielce wątpliwe.

Ścieżka nie przynosiła oczekiwanych rezultatów.
Przynajmniej przez ponad kwadrans, kiedy to piekielna kula zawieszona na nieboskłonie, wydająca się być duszą płomieni, ich niedoścignionym, demonicznym mistrzem, stała się towarzyszem istoty nocy.

Spośród traw, w miarę ucieczki wydeptanej trawy spod stóp Vernara, wyłonił się domek.
Zwykła chatka pokryta strzechą, otoczona lichym płotem złożonym z kilku palików powbijanych w ziemię, połączonych dwoma długimi, poziomymi dechami znajdującymi się przy szczycie i ziemi.
Jak znoszone ubranie, w wielu miejscach połatane niechlujnie - połamane w pojedynczych miejscach złączone zostały krótszymi deskami.

Jedynie wąski przesmyk, stanowiący wejście do zabudowy, nie został zamknięty.

Zdawało się, że chwilowo nikogo nie było w domu, zaś właściciel nie odszedł daleko.

Pomimo zamkniętych drzwi i okiennic, osłaniających wnętrze domu przed ciekawskim wzrokiem mocno ewentualnego przechodnia, na sznurze rozpiętym między ścianami budynku wzniesionego na planie litery L, wisiały poprzypinane lniane portki wraz z koszulami, a także prześcieradło, już nie pierwszej świeżości.

-Psia jucha. Same niech grabie bioro, jak takie mundre!-warknął ze zmęczeniem wyraźnie odznaczającym się w tonie głosu dobiegającego zza chatki.

-Taaa... Najprzód ci je w rzyć wsadzą-odparł drugi mężczyzna, lecz ten był wyraźnie zrezygnowany.

-Niech tylko spróbujo, to skórę jak z królika zedrę i pasztet zrobię!-rzekł pierwszy z nich.

Wampir był już na tyle blisko, iż mógł dostrzec dwóch mężczyzn w średnim wieku z lekką nadwagą.
Tłuste, długie do ramion włosy układały się każdy w inną stronę, finalnie opadając na brudne, lniane koszule.

Obaj stali z grabiami, zdecydowanymi ruchami stawiając położoną raz trawę, do pionu, co było nie lada wyzwaniem.

-Niechaj tu przylezo, to jak chyce za kose, to łby się posypio! I jucha się...!

-Zamknij się Janis-odparł ze zgrozą w głosie ów "drugi", dostrzegł wychodzącego zza rogu wampira.

-Czego mie uciszasz?! Zara sierpa i kose ostrzyć będ...-pochwycił wzrok kolegi wieśniaka.
Nagle odwrócił się i podskoczył ze strachu.

-Ja o świniokach mówił! O świniokach! Bo ja najlepsiejsze mięso chcem oddać! O świniokach!
I trawa ładna już, ino kawałek jeszcze leży! Przeca tyci tyci zostali!
-zaczął zasypywać gościa gradobiciem wymówek.


Nilfgaard, Schody Marandalu:

Teddevelien:

Nie obyło się bez buntów. Oburzeni najemnicy, z jawną pogardą spoglądający na wybrańców, powoli opuszczali lokal.
Jednakże nie wszyscy. Część domagała się lub wręcz żądała konfrontacji umiejętności z czwórką, mającą pozostać na swoich miejscach.

Wybuchł harmider, nakłaniający część osób, które przed kilkoma chwilami zamknęły drzwi z drugiej strony, do powrotu.

Blondynka jedynie uśmiechnęła się lekko. Czuła nadchodzącą burdę i nie kryła się, jawnie kładąc dłoń na rękojeści szabli.
Wyszła kilka kroków do przodu, zalotnie kręcąc biodrami, by finalnie przesłać "przegranym", całusa.

Jeden z mężczyzn zrobił gwałtowny wypad do przodu! Stal świsnęła w powietrzu!
Wrzask bólu i łomot ciała upadającego na podłogę!
Ciała... agresora?!

Ted widział jak najemnik wystrzelił w stronę kobiety, tnąc z taką siłą, iż trafienie niewątpliwie oznaczało przerąbanie szczupłej osóbki na dwie połówki.
Ta jednak zgrabnie przeszła pod mieczem, przez co napastnik stanął do niej bokiem.
W tym samym czasie dłoń oderwała się od rękojeści.

Jej lewa ręka błyskawicznie podparła potylicę, zaś dwa palce prawej brutalnie wbiły się w oczy, wchodząc aż do pierwszego stawu, po czym naprędce odskoczyła na wypadek kontry.
Nie doczekała się jej.

Stanęła spokojnie z uśmiechem przyklejonym do twarzy, zaś Teddevelien widział zakrwawione dwa palce oraz paznokcie dziewczyny.
Były krótkie, jak na kobietę, ale jednocześnie długie, jak na wojowniczkę. Miały około trzech milimetrów.

Pokaz zdecydowanie zniechęcił pozostałych ochotników do pojedynku, szczególnie z nieprzewidywalną kondotierką w roli głównej.
Wywarła tak silne wrażenie, iż część osób wycofała się do wyjścia, zaś za nimi nieśmiało podążali ci bardziej wytrwali.
W efekcie nie pozostał nikt. Litościwie wynieśli nawet oślepionego najemnika.

-Za niespełna trzydzieści godzin odbędzie się w południowym Kovirze publiczna egzekucja na bliskim przyjacielu Enid an Gileanna, przeprowadzona przez Zakon Białej Róży.
Odbijcie go, a sama Stokrotka będzie miała u was dług wdzięczności.


-To jakieś jaja-mruknął lancknecht. Przerwał na chwilę, by podjąć ponownie:

-Trzy kraje do przebycia w mniej niż trzydzieści godzin? Bez teleportu? Niewykonalne. Zajeździmy najlepsze konie na kontynencie, a i tak nie damy rady. Zmywam się stąd-rzekł, odwracając się.

-To nie koniec. Odbicie przyjaciela Stokrotki to nie jedyne zadanie. Przy okazji zabijcie kapłankę Pirentię i to twoje zadanie-wskazał jedyną przedstawicielkę płci pięknej w pomieszczeniu.

-Niby czemu ja mam podpadać samym bogom?-zapytała od niechcenia, jakby wcale jej to nie obchodziło.

-Reszta będzie miała opory-wyjaśnił starzec, a szczupły łachmyta parsknął pogardliwie w wyrazie zaprzeczenia.

-Kapłanka jest jedną z najzagorzalszych, w tamtych okolicach, prześladowcą nieludzi.
Razem z nią musi odejść Rozzer Geltr z jego lojalną świtą. Mają zginąć
-zaprezentował kolejny cel misji.

-Nie rozwiązuje to problemu czasu-zauważył postawny mężczyzna.

-Do Jarugi dotrzecie na pukaczach. Czterech. Tyle wam narazie wystarczy odnośnie planu podróżny.
Dzięki pukaczom dotrzecie na brzeg w jakieś półtotej godziny. Najwięcej. Jakieś pytania?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172