Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2011, 21:20   #101
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Z każdym krokiem, z każdym oddechem zagłębiali się w las i ciemność. Dotyk mokrych liści na twarzy i smagnięcia ostrych, niczym ukąszenia gałęzi. Wasi towarzysze byli obok jeszcze tuż przed chwilą, lecz teraz już ich nie było. Jeszcze słyszycie ich oddalające się głosy, gdzieś dalej ujada pies, ale już wiecie, że jesteście sami. Zupełnie sami, Zagubieni w lesie i ciemności. Ciemności, która z każdym krokiem staje się co raz głębsza i wszechogarniająca. I wtedy, w tej nieprzebytej i zdawało by się ostatecznej ciemności zapłonęły dwa światełka, a po chwili dołączył do nich szeroki uśmiech...

***

Uśmiech zdawał się być zawieszony pośrodku ciemności. Rav nigdzie nie mógł dostrzec choćby kształtu sylwetki właściciela uśmiechu i dwojga bardzo, ale to bardzo przerażających oczu. Ale uśmiech, który początkowo wydawał się szyderczy teraz stał się... Chłopakowi trudno było znaleźć właściwe słowo, ale po chwili, z nieoczekiwaną jasnością zrozumiał, że uśmiech jest współczujący. Do uśmiechu dołączyło bardzo współczujące cmoknięcie, a właściciel tego niezwykłego uśmiechu rzekł dziwnie syczącym głosem.
- I znów cię nie possssłuchali. - Głos wydawał się być pełen zrozumienia i troski. - Widzisz do czego to doprowadziło? Powinni cię słuchać! Przecież jesteś dorosły, a oni wciąż zachowują się jak rozwydrzone dzieci. Gdyby cię słuchali już dawno bylibyście w drodze po skarb, a nie tu...
Ravere poczuł na ramieniu lodowato zimny dotyk dłoni.
- Oni są tacy niepoukładani. Tacy niepoważni. Nie to co ty Ravere. Jesteś lepszy. Gdybyś nie musiał się nimi zajmować, niańczyć ich cały czas... Mógłbyś osiągnąć tak wiele... Pomyśl Ravere, tylko pomyśl.
Skąd wiedział?
Skąd właściciel uśmiechu wiedział, co od czasu do czasu przychodzi Ravowi do głowy? Najpierw duet Amy i Degary, którzy postanowili zostać, zamiast natychmiast wyruszyć. Potem bezsensowna ucieczka Degary'ego. Jakby nie potrafili zrozumieć, co trzeba robić.
Jasne... Amy zawsze wszystko wiedziała lepiej, co i kiedy trzeba zrobić. Zostać dłużej. Nauczyć się więcej, bo...
Co z tego, że miała trochę racji? Mieli siedzieć w Domu i czekać, aż się zestarzeją? Bo potem by się okazało, że trzeba jeszcze coś zrobić, jeszcze czegoś się nauczyć... Doświadczenie... Jakże by inaczej...
Sam by był już dawno w drodze. Ale...
Ale w końcu sam miał pretensje do Degary'ego, że ten chciał zostawić pozostałych i ruszyć samodzielnie. Poza tym... Ktoś, nie potrafiłby w tej chwili powiedzieć kto, powiedział, że powinni trzymać się razem. I, na wszystkich bogów, wtedy Rav przyznał rację temu komuś.
Dlaczego nagle miałby zmienić zdanie? Nawet jeśli tamci denerwowali go niekiedy nie do opisania?
Odsunął się od zimnej dłoni, a potem obejrzał się dokoła.
- Amy? Amy! - zawołał. - Degary? Aglahad?
Włożył palce do ust i zagwizdał.

***

Blade ogniki tych potwornych ślepi znikły w mgnieniu oka. Amy zdołała jeszcze zauważyć potworny, szyderczy uśmiech, ale i on rozpłynął się we wszechogarniającej ciemności. I wtedy dziewczyna usłyszała głos. Głos wypełniony jadowitą tą samą szyderczą wesołością, którą ociekał ten paskudny uśmieszek.
- Zosssstawili cię. - Syczący głosik przeszedł w równie paskudny, syczący chichot. - Zostawili cię, zupełnie samą. Nie ma nikogo! Wszyscy uciekli! A ty jesteś zupełnie sssama...
Nagle Amy poczuła zimny, obcy oddech na swoim karku i usłyszała tuż przy swoim uchu:
- Sama w ciemnośśści...

Z piersi Amarys wyrwał się ni to krzyk, ni to szloch. Duchy, Czarny Rycerz, wilk, smok, Ci Trzej - tego było za wiele w przeciągu kilku marnych dni. Choć jej życie praktycznie w żadnej chwili nie było bezpośrednio zagrożone, to jednak śmierć czaiła się wokół dybiąc na życie jej znajomych i bliskich. Ciągle działo się coś, na co w żaden sposób nie była przygotowana. Jedyne czym mogła się bronić to wiarą - i to właśnie ona wciąż i wciąż wystawiana była na próbę. Z każdej wychodziła jednak zwycięsko... przynajmniej tak jej się zdawało. Przecież póki co najtrudniejszą z prób było właśnie spełnienie słów Habbakuka - by zawsze byli razem. A czy ona jest niemowlakiem, któremu się wydaje, że jak mamy nie widać to znaczy, że jej nie ma? Że skoro jest ciemno, to cały świat zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Amy stanęła mocno na ziemi i zamknęła oczy. Ciemność pod powiekami była swojska, własna, "widziana" co noc. Jej nie musiała się bać. Wiedziała, że reszta też gdzieś tam jest; w jej ciemności i w tej strasznej, szepczącej, magicznej. Wystarczyło wyciągnąć rękę i wszyscy zbiegną się, by ponownie stanąć razem przeciwko Ciemności.
I kapłanka wyciągnęła przed siebie dłoń, ukazując mrocznemu światu figurkę niebieskiego ptaka.
- Płoń, Feniksie! - krzyknęła. - Płoń i pokaż mi drogę do Rava, Aglahada, Trzmiela, Briderana, Stama, Derana i Owcy!


***

Aglahad stanął jak wryty spoglądając wprost w jaśniejące o krok przed nim oczy. Czuł na sobie lodowaty oddech skrytego w ciemnościach stwora, który gęsią skórką objawił się na ramionach. A może to nie zimno, tylko strach? Chłopak chciał cofnąć się o krok, lecz z nagła zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie choćby mrugnąć.
- Wiesz, to nawet zabawne. - Usłyszał. - Chłopak z takim potencjałem jak twój, w otoczeniu takich nieudaczników... Cóż za marnotrawstwo talentu! I do tego jak oni cię traktują? Jak dziecko! Ciebie! Przecież gdyby nie ty w ogóle niczego by nie dokonali! Jak mogą cię tak nie doceniać? Powiem ci w sekrecie... - Głos przycichł, a Aglahad poczuł, że coś naprawdę wielkiego zbliżyło się do niego. - Powiem ci w sekrecie, że mój pan najbardziej obawia się właśnie ciebie, bo jesteś z nich wszystkich najzdolniejszy i najbardziej niebezpieczny. Potrzebuję kogoś takiego jak ty, Aglahad. Właśśśnie takiego...
- Skąd... skąd... znasz moje imię? - wydukał przerażony Aglahad. Pytanie było głupie, ale ze strachu nic innego nie przyszło do głowy złodziejaszkowi.
- Znam cię bardzo dobrze. - Głos zaśmiał się z cicha. - Wiem o tobie wszystko i... Podziwiam cię! O tak! Masz talent, umiejętności i odwagę, której brakuje twoim towarzyszom. Będziesz kimś wielkim i niezwykłym...
- Ale... ale jak to? - zapytał bardziej sam siebie niż do Cienia stojącego przed chłopakiem. Przecież nie był nikim ważnym, nie posiadał tajemniczej mocy Deagarego, wiary Amarys czy siły Ravere. Był słabszy od nich... A z drugiej strony słowa istoty, jakkolwiek fałszywe, były celne, jakby wzięte z najgłębszego zakątka duszy młodego złodziejaszka. Tak, chłopak z całych sił pragnął być kimś wyjątkowym, niezwykłym... Kimś więcej niż sierotą z Domu, usługującym możnym tego świata. Kimś więcej niż towarzyszem maga Deagarego, kapłanki Amarys i wojownika Ravere - Co... co mi oferujesz? - zapytał się Aglahad istoty. "I kim jest twój pan?" dodał w myślach.
- Chcę ubić z tobą interesss. - Zasyczał głos z ciemności. - Komu innemu pewnie zaproponował bym służbę, ale tobie? Nie! Dla kogoś takiego jak ty, służba to za mało. Ktoś tak bystry i przenikliwy, dobrze wie, że może ugrać dużo, dużo więcej, bo zna swoją wartość. Chce, żebyś zdobył dla mnie, klucz...
Coś w ciemności mlasnęło głośno.
- Wiesz klucz do czego, prawda?
- Wiem - odpowiedział cicho chłopak, choć nie była to do końca prawda. Bo co tak naprawdę wiedział? Że gdzieś, ktoś ukrył coś, co miało wielką moc i że tylko Deagary może do tego dotrzeć? "Deagary" myśl Aglahada zatrzymała się na imieniu przyjaciela, a potem na tym co powiedział Cień przed chwilą, że nie byliby tu, gdyby nie Aglahad. Nie była to prawda, ponieważ nie byłoby ich tu gdyby nie powstrzymali nieumarłego w piwnicy Domu, gdyby nie magia Deagarego, umiejętności Amarys, a w końcu gdyby nie upór i siła Ravere'ona nie byłoby ich tu. Gdy dotarło to do Aglahad chłopak zdobył się na głupi, wręcz szczeniacki, akt odwagi. - Ale nie oddam ci go! Mamisz mnie słodkimi słowami!! - krzyknął prawie, a potem zamilkł przerażony swoją własną odwagą. I czekał, czekał na to co zrobi Cień, przerażony i mały, coraz mniejszy... Ciemność zdawała się gęstnieć wokół chłopaka.
Aglahad poczuł dwa ukłucia na ramieniu, a po chwili palący ból, który przeszył mu ramię. Momentalnie cały bark chłopaka zdrętwiał, a cierpienie poczęło promieniować na resztę ciała. Złodziejaszek wyrwał się na przód i skoczył między ciemności, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy.
- I tak jesssteś mój! - Słyszał za sobą głos z ciemności, który stał się szaleńczym chichotem.
W jednej chwili ból zelżał, by zaraz zniknąć bez śladu, jakby w ogóle nic się nie zdarzyło.


***


- Degary! - Ostry, zrzędliwy głos nieznający sprzeciwu, tak podobny do głosu Anduvala, że aż Trzmiel zadrżał słysząc go tuż przed sobą. - Degary, porozmawiajmy jak magowie! Dość już tej dziecinady, pora przejść do rzeczy. Musisz mi oddać ten dziennik. I to w tej chwili! Inaczej sprawy potoczą się źle, bardzo źle, a tego przecież byśmy nie chcieli. Prawda? Twoi przyjaciele mogli by ucierpieć, a przecież ty nie chcesz żeby ktoś przez ciebie cierpiał. Tak jak cierpiał przez ciebie twój mistrz i ojciec Edrin...

Uśmiech, choć wydawało się to już zgoła niemożliwe, poszerzył się jeszcze bardziej. A głos stał się jeszcze zimniejszy.

- O tak! - Ciemność przed nim zarechotała przerażająco. - Właśnie tak! Słyszę twoje myśli Degary, słyszę je bardzo wyraźne. Masz przed sobą wielką przyszłość. Masz moc! O tak, wielką straszliwą moc. Twoje imię będzie wypowiadane z trwogą. Degary Wielki! Degary Przerażający! Królowie tego świata będą nisko ci się kłaniać... Widzę cię odzianego w czerń... Teraz to wszystko jest na wyciągnięcie ręki! Chodź!

Istota przemówiła tak niespodziewanie i tak znajomym głosem, że Degary hamując jeszcze butami po ściółce … zwyczajnie nie zdążył się jej przestraszyć. Owszem, nieprzyjemnie tajemnicza epatowała otaczającą ich ciemnością, ale też i czymś co dobrze znał, a co wydawało mu się, że stracił tak przecież niedawno. Epatowała bliskością kogoś kto go rozumie. Bez względu na swoje zamiary, rozumie go…

Wzmianka o dzienniku tym skuteczniej przegnała strach, których jeszcze przed chwilą gdy uciekał z polany, owładnął nim całym. Oczywiście nadal bał się. Serce waliło mu szybko i równo. Ale myślał już jasno. Istota wiedziała. Znała jego sekret. Jego głowa zdawała się nie mieć dla niej sekretów. Pozwolił więc myślom by same pogalopowały dalej. Skojarzenie po skojarzeniu. Od mocnego polecenia jakie usłyszał do próby wzbudzenia wyrzutów sumienia. Anduval zginął przez niego… Ale tak musiało być. Chronił wielkiego maga. Tak. Wielki mag… ileż razy już czytał w zakurzonej bibliotece domu Bidneya o wielkich czynach? Wielkich sprawach. Prawdziwej mocy, magii i bohaterstwie nią władających. Wszystko jak mówiła istota. Jakby myśli pisał pod dyktando kogoś kto patrzył na każdy ruch jego ręki. Jej ręki. A ona patrzyła i śmiała się z nieporadności pisarskiej początkującego. Lekceważyła go…

Patrzył jak zahipnotyzowany na te dwa ogniki i szeroki uśmiech igiełkowych zębów. I wtedy doszło do niego. Zrozumiał ją tak samo jak ona jego. Chyba. Nie miała siły. Gdyby miała, użyła by jej do odzyskania tego czego nie mogli zabrać Anduvalowi. Nie ryzykowałaby zostawiając mu decyzję. Miała tylko spryt. Fortel. On też musiał być sprytny.

Skupił się. Anduval uczył go kiedyś tej metody. Nigdy mu się jeszcze nie udała. To przecież dzięki zapisowi zaklęcie można było odczytać. Nie dzięki wymyślaniu… Anduval go uczył jak zapamiętać taki czar. To była najdłuższa i najboleśniejsza koncentracja w jego życiu. Jakby na stałe zapisał i wyrwał jedną z kart księgi, którą była jego głowa. Ale stary mag twierdził, że się udało i tylko przez gnuśność Degarego, nie udawało mu się rzucić czaru…

Przełknął ślinę.

- Nie mów mi kim będę – powiedział do istoty.

- Spektra suara!* – krzyknął wznosząc rękę w ciemności, a ostatnie jego sylaby nabrały takiej siły głosu o jakiej Rankiel mógłby tylko marzyć – Aglahad, Amy, Rav! Tu jestem!


***

Choć zdawało się to zgoła niemożliwe, cała czwórka trafiła na polanę w jednej i tej samej chwili. Weszli na nią z czterech różnych stron, a na miejscu czekał na nich zniecierpliwiony Owca. Polanka nie wyróżniała się niczym szczególnym, ot po prostu potężny dąb swymi potężnymi konarami i korzeniami uczynił w poszyciu sporo wolnej przestrzeni. Było tu cicho i spokojnie, niebo było prawie bezchmurne i pełne gwiazd. Na jednej z grubych gałęzi wiekowego dębu przysiadła sowa. Na widok ludzi poderwała się do bezszelestnego lotu i znikła gdzieś w lesie.


***

Na innej polanie, tuż przy przygasłych popiołach ogniska nad trzema chłopcami górował wielki, groźny cień. Ci trzej spoglądali nań z nieskrywanym przerażeniem, a cień zdawał się pławić w ich lęku i rósł z każdą chwilą.

- Byliście bardzo, ale to bardzo niegrzeczni... - Wielkie ślepia rozbłysły w ciemności, a po chwili dołączyły do nich o wiele za długie zębiska. - Ale już więcej nie będziecie niegrzeczni.

Ci trzej krzyczeli, ile sił w gardłach, ale koszmar nie zniknął.
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline