Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2011, 21:20   #101
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Z każdym krokiem, z każdym oddechem zagłębiali się w las i ciemność. Dotyk mokrych liści na twarzy i smagnięcia ostrych, niczym ukąszenia gałęzi. Wasi towarzysze byli obok jeszcze tuż przed chwilą, lecz teraz już ich nie było. Jeszcze słyszycie ich oddalające się głosy, gdzieś dalej ujada pies, ale już wiecie, że jesteście sami. Zupełnie sami, Zagubieni w lesie i ciemności. Ciemności, która z każdym krokiem staje się co raz głębsza i wszechogarniająca. I wtedy, w tej nieprzebytej i zdawało by się ostatecznej ciemności zapłonęły dwa światełka, a po chwili dołączył do nich szeroki uśmiech...

***

Uśmiech zdawał się być zawieszony pośrodku ciemności. Rav nigdzie nie mógł dostrzec choćby kształtu sylwetki właściciela uśmiechu i dwojga bardzo, ale to bardzo przerażających oczu. Ale uśmiech, który początkowo wydawał się szyderczy teraz stał się... Chłopakowi trudno było znaleźć właściwe słowo, ale po chwili, z nieoczekiwaną jasnością zrozumiał, że uśmiech jest współczujący. Do uśmiechu dołączyło bardzo współczujące cmoknięcie, a właściciel tego niezwykłego uśmiechu rzekł dziwnie syczącym głosem.
- I znów cię nie possssłuchali. - Głos wydawał się być pełen zrozumienia i troski. - Widzisz do czego to doprowadziło? Powinni cię słuchać! Przecież jesteś dorosły, a oni wciąż zachowują się jak rozwydrzone dzieci. Gdyby cię słuchali już dawno bylibyście w drodze po skarb, a nie tu...
Ravere poczuł na ramieniu lodowato zimny dotyk dłoni.
- Oni są tacy niepoukładani. Tacy niepoważni. Nie to co ty Ravere. Jesteś lepszy. Gdybyś nie musiał się nimi zajmować, niańczyć ich cały czas... Mógłbyś osiągnąć tak wiele... Pomyśl Ravere, tylko pomyśl.
Skąd wiedział?
Skąd właściciel uśmiechu wiedział, co od czasu do czasu przychodzi Ravowi do głowy? Najpierw duet Amy i Degary, którzy postanowili zostać, zamiast natychmiast wyruszyć. Potem bezsensowna ucieczka Degary'ego. Jakby nie potrafili zrozumieć, co trzeba robić.
Jasne... Amy zawsze wszystko wiedziała lepiej, co i kiedy trzeba zrobić. Zostać dłużej. Nauczyć się więcej, bo...
Co z tego, że miała trochę racji? Mieli siedzieć w Domu i czekać, aż się zestarzeją? Bo potem by się okazało, że trzeba jeszcze coś zrobić, jeszcze czegoś się nauczyć... Doświadczenie... Jakże by inaczej...
Sam by był już dawno w drodze. Ale...
Ale w końcu sam miał pretensje do Degary'ego, że ten chciał zostawić pozostałych i ruszyć samodzielnie. Poza tym... Ktoś, nie potrafiłby w tej chwili powiedzieć kto, powiedział, że powinni trzymać się razem. I, na wszystkich bogów, wtedy Rav przyznał rację temu komuś.
Dlaczego nagle miałby zmienić zdanie? Nawet jeśli tamci denerwowali go niekiedy nie do opisania?
Odsunął się od zimnej dłoni, a potem obejrzał się dokoła.
- Amy? Amy! - zawołał. - Degary? Aglahad?
Włożył palce do ust i zagwizdał.

***

Blade ogniki tych potwornych ślepi znikły w mgnieniu oka. Amy zdołała jeszcze zauważyć potworny, szyderczy uśmiech, ale i on rozpłynął się we wszechogarniającej ciemności. I wtedy dziewczyna usłyszała głos. Głos wypełniony jadowitą tą samą szyderczą wesołością, którą ociekał ten paskudny uśmieszek.
- Zosssstawili cię. - Syczący głosik przeszedł w równie paskudny, syczący chichot. - Zostawili cię, zupełnie samą. Nie ma nikogo! Wszyscy uciekli! A ty jesteś zupełnie sssama...
Nagle Amy poczuła zimny, obcy oddech na swoim karku i usłyszała tuż przy swoim uchu:
- Sama w ciemnośśści...

Z piersi Amarys wyrwał się ni to krzyk, ni to szloch. Duchy, Czarny Rycerz, wilk, smok, Ci Trzej - tego było za wiele w przeciągu kilku marnych dni. Choć jej życie praktycznie w żadnej chwili nie było bezpośrednio zagrożone, to jednak śmierć czaiła się wokół dybiąc na życie jej znajomych i bliskich. Ciągle działo się coś, na co w żaden sposób nie była przygotowana. Jedyne czym mogła się bronić to wiarą - i to właśnie ona wciąż i wciąż wystawiana była na próbę. Z każdej wychodziła jednak zwycięsko... przynajmniej tak jej się zdawało. Przecież póki co najtrudniejszą z prób było właśnie spełnienie słów Habbakuka - by zawsze byli razem. A czy ona jest niemowlakiem, któremu się wydaje, że jak mamy nie widać to znaczy, że jej nie ma? Że skoro jest ciemno, to cały świat zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Amy stanęła mocno na ziemi i zamknęła oczy. Ciemność pod powiekami była swojska, własna, "widziana" co noc. Jej nie musiała się bać. Wiedziała, że reszta też gdzieś tam jest; w jej ciemności i w tej strasznej, szepczącej, magicznej. Wystarczyło wyciągnąć rękę i wszyscy zbiegną się, by ponownie stanąć razem przeciwko Ciemności.
I kapłanka wyciągnęła przed siebie dłoń, ukazując mrocznemu światu figurkę niebieskiego ptaka.
- Płoń, Feniksie! - krzyknęła. - Płoń i pokaż mi drogę do Rava, Aglahada, Trzmiela, Briderana, Stama, Derana i Owcy!


***

Aglahad stanął jak wryty spoglądając wprost w jaśniejące o krok przed nim oczy. Czuł na sobie lodowaty oddech skrytego w ciemnościach stwora, który gęsią skórką objawił się na ramionach. A może to nie zimno, tylko strach? Chłopak chciał cofnąć się o krok, lecz z nagła zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie choćby mrugnąć.
- Wiesz, to nawet zabawne. - Usłyszał. - Chłopak z takim potencjałem jak twój, w otoczeniu takich nieudaczników... Cóż za marnotrawstwo talentu! I do tego jak oni cię traktują? Jak dziecko! Ciebie! Przecież gdyby nie ty w ogóle niczego by nie dokonali! Jak mogą cię tak nie doceniać? Powiem ci w sekrecie... - Głos przycichł, a Aglahad poczuł, że coś naprawdę wielkiego zbliżyło się do niego. - Powiem ci w sekrecie, że mój pan najbardziej obawia się właśnie ciebie, bo jesteś z nich wszystkich najzdolniejszy i najbardziej niebezpieczny. Potrzebuję kogoś takiego jak ty, Aglahad. Właśśśnie takiego...
- Skąd... skąd... znasz moje imię? - wydukał przerażony Aglahad. Pytanie było głupie, ale ze strachu nic innego nie przyszło do głowy złodziejaszkowi.
- Znam cię bardzo dobrze. - Głos zaśmiał się z cicha. - Wiem o tobie wszystko i... Podziwiam cię! O tak! Masz talent, umiejętności i odwagę, której brakuje twoim towarzyszom. Będziesz kimś wielkim i niezwykłym...
- Ale... ale jak to? - zapytał bardziej sam siebie niż do Cienia stojącego przed chłopakiem. Przecież nie był nikim ważnym, nie posiadał tajemniczej mocy Deagarego, wiary Amarys czy siły Ravere. Był słabszy od nich... A z drugiej strony słowa istoty, jakkolwiek fałszywe, były celne, jakby wzięte z najgłębszego zakątka duszy młodego złodziejaszka. Tak, chłopak z całych sił pragnął być kimś wyjątkowym, niezwykłym... Kimś więcej niż sierotą z Domu, usługującym możnym tego świata. Kimś więcej niż towarzyszem maga Deagarego, kapłanki Amarys i wojownika Ravere - Co... co mi oferujesz? - zapytał się Aglahad istoty. "I kim jest twój pan?" dodał w myślach.
- Chcę ubić z tobą interesss. - Zasyczał głos z ciemności. - Komu innemu pewnie zaproponował bym służbę, ale tobie? Nie! Dla kogoś takiego jak ty, służba to za mało. Ktoś tak bystry i przenikliwy, dobrze wie, że może ugrać dużo, dużo więcej, bo zna swoją wartość. Chce, żebyś zdobył dla mnie, klucz...
Coś w ciemności mlasnęło głośno.
- Wiesz klucz do czego, prawda?
- Wiem - odpowiedział cicho chłopak, choć nie była to do końca prawda. Bo co tak naprawdę wiedział? Że gdzieś, ktoś ukrył coś, co miało wielką moc i że tylko Deagary może do tego dotrzeć? "Deagary" myśl Aglahada zatrzymała się na imieniu przyjaciela, a potem na tym co powiedział Cień przed chwilą, że nie byliby tu, gdyby nie Aglahad. Nie była to prawda, ponieważ nie byłoby ich tu gdyby nie powstrzymali nieumarłego w piwnicy Domu, gdyby nie magia Deagarego, umiejętności Amarys, a w końcu gdyby nie upór i siła Ravere'ona nie byłoby ich tu. Gdy dotarło to do Aglahad chłopak zdobył się na głupi, wręcz szczeniacki, akt odwagi. - Ale nie oddam ci go! Mamisz mnie słodkimi słowami!! - krzyknął prawie, a potem zamilkł przerażony swoją własną odwagą. I czekał, czekał na to co zrobi Cień, przerażony i mały, coraz mniejszy... Ciemność zdawała się gęstnieć wokół chłopaka.
Aglahad poczuł dwa ukłucia na ramieniu, a po chwili palący ból, który przeszył mu ramię. Momentalnie cały bark chłopaka zdrętwiał, a cierpienie poczęło promieniować na resztę ciała. Złodziejaszek wyrwał się na przód i skoczył między ciemności, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy.
- I tak jesssteś mój! - Słyszał za sobą głos z ciemności, który stał się szaleńczym chichotem.
W jednej chwili ból zelżał, by zaraz zniknąć bez śladu, jakby w ogóle nic się nie zdarzyło.


***


- Degary! - Ostry, zrzędliwy głos nieznający sprzeciwu, tak podobny do głosu Anduvala, że aż Trzmiel zadrżał słysząc go tuż przed sobą. - Degary, porozmawiajmy jak magowie! Dość już tej dziecinady, pora przejść do rzeczy. Musisz mi oddać ten dziennik. I to w tej chwili! Inaczej sprawy potoczą się źle, bardzo źle, a tego przecież byśmy nie chcieli. Prawda? Twoi przyjaciele mogli by ucierpieć, a przecież ty nie chcesz żeby ktoś przez ciebie cierpiał. Tak jak cierpiał przez ciebie twój mistrz i ojciec Edrin...

Uśmiech, choć wydawało się to już zgoła niemożliwe, poszerzył się jeszcze bardziej. A głos stał się jeszcze zimniejszy.

- O tak! - Ciemność przed nim zarechotała przerażająco. - Właśnie tak! Słyszę twoje myśli Degary, słyszę je bardzo wyraźne. Masz przed sobą wielką przyszłość. Masz moc! O tak, wielką straszliwą moc. Twoje imię będzie wypowiadane z trwogą. Degary Wielki! Degary Przerażający! Królowie tego świata będą nisko ci się kłaniać... Widzę cię odzianego w czerń... Teraz to wszystko jest na wyciągnięcie ręki! Chodź!

Istota przemówiła tak niespodziewanie i tak znajomym głosem, że Degary hamując jeszcze butami po ściółce … zwyczajnie nie zdążył się jej przestraszyć. Owszem, nieprzyjemnie tajemnicza epatowała otaczającą ich ciemnością, ale też i czymś co dobrze znał, a co wydawało mu się, że stracił tak przecież niedawno. Epatowała bliskością kogoś kto go rozumie. Bez względu na swoje zamiary, rozumie go…

Wzmianka o dzienniku tym skuteczniej przegnała strach, których jeszcze przed chwilą gdy uciekał z polany, owładnął nim całym. Oczywiście nadal bał się. Serce waliło mu szybko i równo. Ale myślał już jasno. Istota wiedziała. Znała jego sekret. Jego głowa zdawała się nie mieć dla niej sekretów. Pozwolił więc myślom by same pogalopowały dalej. Skojarzenie po skojarzeniu. Od mocnego polecenia jakie usłyszał do próby wzbudzenia wyrzutów sumienia. Anduval zginął przez niego… Ale tak musiało być. Chronił wielkiego maga. Tak. Wielki mag… ileż razy już czytał w zakurzonej bibliotece domu Bidneya o wielkich czynach? Wielkich sprawach. Prawdziwej mocy, magii i bohaterstwie nią władających. Wszystko jak mówiła istota. Jakby myśli pisał pod dyktando kogoś kto patrzył na każdy ruch jego ręki. Jej ręki. A ona patrzyła i śmiała się z nieporadności pisarskiej początkującego. Lekceważyła go…

Patrzył jak zahipnotyzowany na te dwa ogniki i szeroki uśmiech igiełkowych zębów. I wtedy doszło do niego. Zrozumiał ją tak samo jak ona jego. Chyba. Nie miała siły. Gdyby miała, użyła by jej do odzyskania tego czego nie mogli zabrać Anduvalowi. Nie ryzykowałaby zostawiając mu decyzję. Miała tylko spryt. Fortel. On też musiał być sprytny.

Skupił się. Anduval uczył go kiedyś tej metody. Nigdy mu się jeszcze nie udała. To przecież dzięki zapisowi zaklęcie można było odczytać. Nie dzięki wymyślaniu… Anduval go uczył jak zapamiętać taki czar. To była najdłuższa i najboleśniejsza koncentracja w jego życiu. Jakby na stałe zapisał i wyrwał jedną z kart księgi, którą była jego głowa. Ale stary mag twierdził, że się udało i tylko przez gnuśność Degarego, nie udawało mu się rzucić czaru…

Przełknął ślinę.

- Nie mów mi kim będę – powiedział do istoty.

- Spektra suara!* – krzyknął wznosząc rękę w ciemności, a ostatnie jego sylaby nabrały takiej siły głosu o jakiej Rankiel mógłby tylko marzyć – Aglahad, Amy, Rav! Tu jestem!


***

Choć zdawało się to zgoła niemożliwe, cała czwórka trafiła na polanę w jednej i tej samej chwili. Weszli na nią z czterech różnych stron, a na miejscu czekał na nich zniecierpliwiony Owca. Polanka nie wyróżniała się niczym szczególnym, ot po prostu potężny dąb swymi potężnymi konarami i korzeniami uczynił w poszyciu sporo wolnej przestrzeni. Było tu cicho i spokojnie, niebo było prawie bezchmurne i pełne gwiazd. Na jednej z grubych gałęzi wiekowego dębu przysiadła sowa. Na widok ludzi poderwała się do bezszelestnego lotu i znikła gdzieś w lesie.


***

Na innej polanie, tuż przy przygasłych popiołach ogniska nad trzema chłopcami górował wielki, groźny cień. Ci trzej spoglądali nań z nieskrywanym przerażeniem, a cień zdawał się pławić w ich lęku i rósł z każdą chwilą.

- Byliście bardzo, ale to bardzo niegrzeczni... - Wielkie ślepia rozbłysły w ciemności, a po chwili dołączyły do nich o wiele za długie zębiska. - Ale już więcej nie będziecie niegrzeczni.

Ci trzej krzyczeli, ile sił w gardłach, ale koszmar nie zniknął.
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 17-03-2011, 16:46   #102
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gdy medalion rozjarzył się błękitnym, lecz na swój sposób ciepłym światłem Amy aż jęknęła z ulgi. Mogła mówić sobie, że jest dzielna i nie jest dzieckiem, które boi się ciemności - ale dopiero gdy nastała światłość dziewczyna poczuła jak bardzo była przerażona. Dziwne zachowanie Stama, mroczny cień na polanie, wiszący w nicości uśmiech i oczy jak dwa węgle... O syczącym głosie nie chciała nawet myśleć; tylko szybko obejrzała się przez ramię - na szczęście bez efektu. Nie pojmowała co się działo i dlaczego. Poranione od gałęzi i ostrężnic nogi kapłanki piekły, a ciałem wstrząsały dreszcze zarówno ze strachu jak i z zimna - w końcu był już wieczór. Sączący się z medalionu blask rzucał na okoliczne drzewa i krzewy ruchliwe cienie - nadal straszne, lecz już bardziej swojskie. Dziękuję, szepnęła cicho w stronę Feniksa. Wzięła głęboki oddech i niepewnie ruszyła przed siebie, po czym ni stąd ni zowąd znalazła się na obcej polanie, podobnie jak chłopcy i Owca. Blask amuletu oświetlał niepewne, brudne twarze. Tych Trzech nie było jednak nigdzie widać.


Istota rozpłynęła się w ciemności równie niespodziewanie, co się w niej pojawiła. Magia. Trzmiel oddychał głęboko. Zamknął oczy z ulgą, że zdał egzamin. Spowijający go mrok zawirował wokół niego. Czuł jak magia miejsca ulatuje i rozpływa się w powietrzu. Powoli otworzył powieki.
Zmrużył oczy od światła, którym emanował talizman młodej kapłanki. Amarys też tu była. Wszyscy byli. Odetchnął.

Tego w jaki sposób Aglahad znalazł się na polanie nie pamiętał. Pamiętał za to doskonale przeszywający i promujący ból, a także złowieszcze słowa istoty i jej chichot. Złodziejaszek nie wiedział co to znaczy, nerwowo dotknął prawego przedramienia, sprawdzając czy jest ranny. Ale ranny nie był. Z zamyślenia wyrwała go uwaga wypowiedziana przez Rava.

- Jesteście...
- Rav westchnął z ulgą, widząc pozostałych, całych i zdrowych. Zignorował pełne wyrzutu spojrzenie Owcy, którym został obdarzony gdy tylko pojawił się na polance. - Co...?

Nie dokończył, bowiem słowa uwięzły mu w gardle, gdy las rozbrzmiał przerażonym wrzaskiem Tych Trzech. Amy wzdrygnęła się i rozejrzała odruchowo, próbując zlokalizować źródło dźwięku.
- Musimy im pomóc! - krzyknęła nie znoszącym sprzeciwu tonem.
Rav spojrzał na Amy z pewnym niedowierzaniem. Oczywiście Tym Trzem ktoś powinien pomóc. Chociaż mieli paskudne charaktery i wpakowali Degary'ego do worka, to ktoś im powinien pomóc. Tylko czemu oni?

- Ja tam nie wracam... - powiedział cicho złodziejaszek. Nie chciał i nie potrafił przemóc strachu przed Cieniem. Poza tym wspomnienie bólu było zbyt bliskie i rzeczywiste. - Poza tym jak chcesz im pomóc Amy?
- On tylko czeka na to byśmy wrócili... - odezwał się cicho Trzmiel patrząc w kierunku, z którego jak mu się zdawało przybiegli - Nie mógł nas gonić więc nas wabi inaczej - Przełknął ślinę i obejrzał się na trójkę przyjaciół - Musimy się stąd oddalić. I to bardzo szybko.- Skoro nas nie goni to najwyraźniej nie może nic poradzić przeciw naszej czwórce - odparła. - Chcecie ich zostawić? Na śmierć? Żeby potem palić im stos jak reszcie? Tak odważnie było deklarować ruszanie w świat, ale przy pierwszym niebezpieczeństwie bierzemy nogi za pas? - nie potrafiłą ukryć sarkazmu. - ...
- Amarys - mag wszedł jej w pół zdania i wyjął spod koszuli zwinięty pamiętnik - To nie o nas mu chodzi. Tylko o to. - Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie za bardzo szło mu ubranie to w słowa - Ja nie wiem... Nie możemy nic zrobić po prostu.- Przecież możemy ukryć pamiętnik... - odparła. Wcale nie czuła się pewnie z tym co mówiła, ale zostawienie tamtych na pastwę Cienia było po prostu... złe. Należało zrobić więc to, co było słuszne - On jest jeden a nas czwórka... piątka - poprawiła się, widząc znaczące spojrzenie psa. - I mamy przecież broń.
- I niby co mu nimi zrobimy? -
spytał Aglahad. - Nawet Stam nie przestraszył się wycelowanego w niego strzały, a to Coś... to Coś jest czymś znacznie bardziej przerażającym niż Stam. Poza tym ta istota uderzyła mnie w ramię, powiedziała też, że "jestem jego".
- Stam wiedział przecież, że go nie zabijemy... - zaczęła Amy, po czym wbiła wzrok w chłopaka. W błękitnym świetle Feniksa wyglądał nieco upiornie. - Jak to "jego"? Dogonił cię? - spytała zdumiona. Sama wolała zrzucić swoją wizję na karb przerażenia. No bo niby czemu Cień miałby przed nią najpierw stanąć, postraszyć, a potem tak po prostu sobie iść? Bez sensu kompletnie... - Sami mówiliście, że chcecie się dowiedzieć kto stoi za zniszczeniem domu. A jak ten "ktoś" jest kawałek dalej to co - mamy uciekać? Jak długo zresztą? Skoro chcieliście znaleźć klucz to ta istota właśnie może wcale nie chcieć nas złapać teraz; inaczej już by to zrobiła. Wystarczy, że za nami pójdzie i będzie na gotowe.- Ukrycie pamiętnika niewiele da - powiedział Rav. - I, chociaż w zasadzie masz Amy rację, ruszenie na pomoc Tym Trzem również. Czuję się tak, jakby zastawiono na nas pułapkę. I sama mówiłaś - nie był wcale sarkastyczny; nic a nic - że za mało umiemy. A jeśli to coś jest gorsze albo silniejsze niż czarny rycerz? - Cień... On uderzył mnie w ramię - odpowiedział Aglahad. - A potem powiedział, że jestem jego. Wcześniej zaproponował mi, żebym dla niego pracował. - No i...? - zainteresował się Rav. Potarł ramię, miejsce, w którym zimno płynące z lodowatej dłoni przebiło się przez kolczugę. Jemu zasugerowano... w zasadzie też zdradzenie przyjaciół.
- Odmówiłem mu... a mimo to powiedział, że jestem jego. Nie wiem, nie rozumiem. Nie jestem magiem, potężnym wojownikiem, ani nikim takim. Wiem natomiast, że następne nasze spotkanie z Cieniem nie skończy się dobrze.
- Bo mu odmówiłeś? Przecież to oczywiste, niby czego się spodziewał - spalił nam Dom, zabił jedyną rodzinę jaką mieliśmy i sądzi, że po tym wszystkim się do niego przyłączysz?! - zapieniła się Amarys. - Zresztą widać, że jakby chciał albo mógł zrobić nam krzywdę to by zrobił. Aaaa! Nie mogę słuchać tych krzyków! - zatkała sobie rękami uszy. - Za chwilę na pomoc będzie już za późno; przecież nie jesteśmy tacy jak oni i jak Cień - nie możemy zostawić ich samych na śmierć!
- Nie, nie jesteśmy... nie porywamy innych mieszkańców Domu, nie bijemy ich i nie sprzedajemy za pieniądze lub puste obietnice! Nie zrozum mnie źle Amarys, ale żadne z nas nie ma siły wystarczającej by go pokonać. No i nie wiemy dlaczego Cień zostawił nas w spokoju.
- Myślisz... że to dlatego porwali Trzmiela?! - zatchnęła się dziewczyna. Nie mogła i nie chciała połączyć faktów i uwierzyć, że któryś z wychowanków byłby w stanie sprzedać drugiego tym-od-smoka. Nawet jeśli sprzedajnym draniem miał być Stam i reszta.
- Sądzisz, że porwali Degary'ego dla pieniędzy? - zdziwił się Rav. - Bo Deran coś wspomniał o pieniądzach... Że są jego i nie odda...
- Nie wiem dlaczego porwali Degary'ego, ale nie zdziwiłbym się gdyby zrobili to dla pieniędzy, albo dla sławy, albo innej obietnicy złożonej przez Cień. Zresztą pewnie Trzmiel wie najlepiej z nas wszystkich dlaczego wylądował w worku. Prawda?
- Zaczekajcie – powiedział nagle Trzmiel. W głowie maga nadal rozbrzmiewały słowa Amy. Dziewczyna nawet nie pytała. Po prostu stwierdzała oczywistości. Musieli ratować. Nie byli tacy. Na przeszkodzie stał wybór, a nie możliwości. Możliwości są zawsze. Czasem tylko trzeba trochę ruszyć głową, by o nowe możliwości poszerzyć ten wybór – To się właściwie może udać. Oni nie chcą Aglahada, ani mnie, ani Was, ani nawet Tych Trzech gamoni. Oni chcą pamiętnika i tajemnic które skrywa! – spojrzał na trójkę swoich jedynych przyjaciół z błyskiem w oku, który mógł świadczyć tylko o tym, że młodemu magowi wydaje się, że wymyślił coś genialnego. Oczywiście mogło to być również beznadziejnie głupie, ale na taką szczegółową analizę nie było czasu - Dajmy im go.
I po tych słowach rzucił się biegiem przez las w kierunku, z którego dobiegały wrzaski.
- No chodźcie! – rzucił za siebie.


Tak się kończą rozmowy z Amy, pomyślał Rav. Nie wiedzieć ile razy wpadł w tarapaty spełniając jej prośby. Zwykle jakimś trafem on na tym wychodził najgorzej. Ale nie wahał się. Gwizdnął cicho na Owcę, dając mu znak, że ma iść z nimi, a potem pobiegł za Degarym.
- No! - zadowolona Amarys podkasała spódnicę i pobiegła za Trzmielem, wyprzedzając Rava. Jej naszyjnik oświetlał im drogę przez las.
Chcąc, nie chcąc Aglahad pobiegł za przyjaciółmi, choć znacznie bardziej wolałby zostać tutaj, w cieniu wielkiego dębu, chroniącego ich od zła.




 
Sayane jest offline  
Stary 12-04-2011, 11:35   #103
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Każdy krok sprowadzał co raz to większe zwątpienie i niepewność. I to nie za sprawą strasznych krzyków, które umilkły zaraz po tym jak tylko opuścili gościnny cień rzucany przez konary wiekowego dębu. Dużo gorsza i bardziej przerażająca była świdrująca uszy cisza jaka zapadła w zasnutym cieniem lesie.

Gdy w końcu dotarli do granic feralnej polany, odgarniając ostatnie, stojące im na drodze zarośla i chaszcze, wyobraźnia podpowiadała tysiąc i jeden straszliwych końców jakie już tam się czaiły. Ale rzeczywistość okazała się dużo gorsza niźli nawet najgorszy majak. Nie pojawiły się znikąd straszliwe ślepia, nie odezwał się syczący głos straszydła, ani nawet nie schwyciły ich silne łapska pachołków złego. Cisza dalej panowała niepodzielnie i nawet żaden nocny ptak jej nijak nie chciał przerwać. Ot jedynie na wschodniej linii horyzontu zabłysły nieśmiało pierwsze promienie słonecznego blasku. I te właśnie promyki oświetliły trzy leżące pośrodku polanki ciała. Ciała leżące bez żadnego ruchu i głosu.

- Nie żyją... - Wyrwało się ze ściśniętego gardła Aglahada.

W te pędy podbiegli do trzech, wyciągniętych sztywno ciał. Była w ich bezruchu jakaś niewymawialna martwota, lecz gdy tylko znaleźli się w pobliżu dostrzegli, że wszyscy trzej oddychają powoli i nierówno. Żaden jednak nie reagował ani na słowo, ani na dotknięcie. Trwali w podobnym do śmierci śnie nie zwracając uwagi na otaczający ich świat. A gdy Amarys w przypływie odwagi odciągnęła bezwładną powiekę Stama, ujrzała że jego oczy wypełniła skłębiona ciemność.

"Nie żyją..." Słowa Aglahada odbijały się echem w głowie Amy. Nie powinni byli tak długo rozprawiać, tylko biec na pomoc! Może wtedy... Przypominając sobie nauki kapłanów sprawdziła puls (uf, był), po czym odciągnąwszy powiekę Stama poświeciła mu w oko medalionem. Nienaturalna ciemność kłębiła się jak stado robactwa, wypełniając lodowate ciało... Amarys zrobiło się niedobrze. Bała się, że ciała Tych Trzech zaraz wstaną, napędzane wypełniającym je złem - bo że mgła była zła kapłanka była pewna - i rzucą się na nich. A może w oczach ujawniała się teraz czerń duszy Stama? Nie... nie był przecież taki do końca zły - czyż nie puścił Trzmiela nakazując mu, by uciekał? Czy to była jego kara? Dziewczyna przełknęła ślinę i sprawdziła pozostałe ciała - wszędzie to samo.

Żadne z ciał nie wyglądało na uszkodzone. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale ręka Stama, przy którym przyklęknął Rav, była jakaś dziwnie sztywna i zdecydowanie nieludzko zimna. Nie zimnem lodu, ale znacznie zimniejsza niż robią się nogi, gdy człowiek po nocach biega na bosaka. Jakby go ktoś zakopał na dłużej w śniegu. Tylko skąd tu śnieg?

Trzmiel bardzo ostrożnie kucnął obok kapłanki, która w skupieniu oglądała niby-martwe oblicze Stama. Mrok w spojrzeniu chłopaka zdawał się kłębić jakby żył jakimś swoim własnym złym życiem, a cisza i chłód nocy ani trochę nie podpowiadały co mu dolegało.

Nie podejrzewał wrogów Anduvala o litość. Kara więc, którą istota wymierzyła tym trzem, zapewne była w jej mniemaniu bardzo bolesna.

- Czytałaś o czymś takim? – spytał cicho.

- Nie... nie wiem co im jest. Wygląda jakby coś ich... wypełniło - nie chciała powiedzieć "posiadło". Cicho zaczęła modlić się do Habbakuka by pomógł ocknąć się młodym zbirom, a przynajmniej przywrócił porządne krążenie w ich ciałach. Zdawało jej się, że z każdą chwilą pogrążają się coraz bardziej w śmiertelnym letargu. Parę dni temu pomagała przygotowywać ciała do pogrzebu; nie chciała tego przechodzić ponownie.

Aglahad nie czekał. Widok osiłków pogrążonych w dziwnym śnie, gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią, uświadomił złodziejaszkowi, że to co powiedział cień było prawdą, choć póki co nie rozumiał natury jego słów i miał cichą nadzieję, że nigdy ich nie zrozumie.
Co mogli teraz zrobić? Chyba tylko wrócić po Zimirę by zajęła się tymi trzema, bowiem żadne z nich nie miało wystarczająco mocy i wiedzy by im pomóc.
- Tylko Zimira może im pomóc - stwierdził, rozglądając się przy tym czy Cień nie czai się gdzieś w pobliżu.

Amy popatrzyła bezradnie na leżące ciała. Nie przeciągną Tych Trzech do Domu, nie mają tyle siły, a zostawianie ich w środku lasu, w nocy... nie brzmiał dobrze. Podobnie jak rozdzielanie się by sprowadzić pomoc. Rozejrzała się po okolicznych drzewach - może i tym razem stara kapłanka czuwała nad nimi w zwierzęcej postaci? Albo Habbakuk w mysiej? Nadstawiła uszy, sprawdzając czy nic nie skrobie w leśnym poszyciu.

Rav spróbował unieść ciało Stama. W zasadzie nawet to mu się udało, ale jak długo, jak daleko zdołałby go nieść? Czy tylko mu się zdawało, że chłopak jest cięższy, niż powinien? Nawet gdyby zrobili nosze, to i tak zabraliby najwyżej jednego. A pozostali? Zostawić ich? Ostrożnie położył Stama, chociaż ten pewnie i tak by niczego nie odczuł. Podczas tego ruchu z kieszeni Stama z brzękiem wysunęła się... pękata sakiewka.

Pękata sakiewka była jedynym przyjemny wydarzeniem długiego dnia jaki mieli za sobą. "Opłacało się wrócić" pomyślał w pierwszej chwili złodziejaszek, jednak zaraz potem przyszła refleksja, że nie pieniądze są najważniejsze.

- Nic już teraz nie zrobimy - głos młodego maga był ciężki i jakby zawiedziony. Może nawet podłamany. Nic nie szło tak jak sobie planował - Okryjmy ich rzeczami, które mieli ze sobą - ruchem głowy wskazał na worki z dobytkiem Tych Trzech - i przenocujmy. Ta czarna istota już chyba z nimi skończyła i tu nie wróci. Rankiem podejdziemy do traktu i poczekamy na jakichś kupców z wozem, albo innych podróżujących do Haeven. Może ktoś się zlituje i odstawi ich do przybytku Habbakuka. Zimira w końcu mowiła, że wszyscy przenoszą się do miasta...

Amarys z podziwem spojrzała na Trzmiela. Na to jakoś nie wpadła. Co prawda nie była ubrana na spędzanie nocy pod gołym niebem, ale przecież przeżyje. W przyszłości czekało na nich wiele takich noclegów.
- W takim razie nazbierajcie dużo drwa na opał; musi starczyć nam aż do rana - rzekła, po czym ruszyła w stronę dobytku łobuzów, mając nadzieję że kradnąc co im wpadło w łapy (bo skąd inaczej cokolwiek by mieli?) zwinęli też trochę odzieży i koce. I coś na kolację. Wcześniej jednak poszła w zarośla gdzie czaili się z Ravem, zabrała kurtkę oraz torbę maga, które porzuciła uciekając i oddała rzeczy właścicielom.

Widok swojej własnej torby podróżnej rozpromienił na chwilę oblicze Trzmiela.
- Znaleźliście!
Szybko odgarnął skórzane poły spod których wyłoniła się twarda, z głośnym westchnieniem ulgi przywitana, obwoluta. Miał już pewność, że torba przepadła na polach tak jak i kaczka. A wraz z nią magiczna księga Lizy, którą ledwo zdążył otworzyć, a już zgubił w krótkim i wyjątkowo śmiesznym starciu z Tymi Trzema. I tak szczęście mu sprzyjało, że pamiętnik cały czas trzymał blisko przy piersi. Amy uśmiechnęła się również widząc zadowolenie maga.
- Dzięki - z nieukrywaną wdzięcznością skinął głową Amy, Ravowi i łypiącemu na nadal leżącą obok Stama sakiewkę, Aglhadowi - że przyszliście i w ogóle. Krucho by bez was było.

Rav nie powiedział nic w stylu 'drobiazg' czy 'żaden problem', tylko w ramach komentarza skinął głową.
- Może jednak ktoś z nas powinien pobiec po pomoc? - powiedział. Schował sakiewkę, którą nikt nie chciał się zająć, z zamiarem pozostawienia na później decyzji, co z nią zrobią. - Albo ty, Aglahadzie, albo ja. I Owca. Nie tal łatwo ich będzie dowle... dostarczyć do traktu.
- Możemy przywiązać do Owcy wiadomość, niech idzie sam. Zresztą widząc psa Zimira i tak zrozumie, że coś się stało - odparła Amarys.
- Do domu jest kilka godzin drogi przez mrok. Poczekajmy do rana. I tak wcześniej nikt nie zdąży tu wrócić z pomocą. A na trakcie o tej porze... no nie wiem czy spotkamy kogoś przyzwoitego. - młody mag zmarszczył brwi zastanawiając się jeszcze chwilę - Ale tym razem nie będę się upierał.
- Napiszmy - powiedział Rav. - Będzie wiedziała od razu, co się stało. Szybciej będzie mogła im pomóc. A Owcy wszystko jedno, czy niesie jakiś papierek czy nie. Mam nawet jakiś niepotrzebny. - Wyciągnął list Degary'ego.
- Bardzo śmieszne – mruknął mag. Już wolałby by starszy chłopak wygarnął mu wprost co sądzi o jego wybryku.
- A pióro i atrament masz? - trzeźwo zauważyła Amy. Papieru to akurat mieli pod dostatkiem. Ostatecznie można było nabazgrać zwęglonym patykiem... choć czytelność będzie wtedy pewnie wątpliwa.
Rav spojrzał na Degary'ego. Zwykle magowie mieli ze sobą jakieś pisadła takiej czy innej maści. Poza tym skoro ma księgę... Ale Rav nie sądził, by Degary wyrwał z niej choćby kawałek strony, nawet dla tak zbożnego celu jak ratowanie Tych Trzech.

- Dajcie mi to – wyrwał Ravowi majtaną w ręku kartkę i zwinął ją do kieszeni – Jeśli nic nie powypadało to powinienem mieć tutaj wszystko co trzeba. Ostrożnie wyjął na wierzch zapasową koszulę i bieliznę i sięgnął na samo dno torby. Szybko jednak jakby z przestrachem wyjął rękę na zewnątrz.

- Nieee… Co za głupie ćwoki! – nim jednak padły w jego stronę pytające spojrzenia, wyjął na wierzch nowo odkrytą ofiarę Tych Trzech. Otrzymany od Colwyna kałamarz z inkaustem był pęknięty. W świetle magicznego światełka Amarys widać było, że ciemnej cieczy nie pozostało zbyt wiele – A żeby ich smoki i demony…

Na koniec wyciągnął pióro i kilka poplamionych trochę kartek. Sapnął mocno niezadowolony nowym odkryciem i usadowił się na ziemi przy kłodzie.
- Co chcecie napisać Zimirze?
- Amy? - Rav spojrzał na kapłankę. Chyba ona najlepiej potrafiłaby opisać stan Stama i jego kompanii. Dziewczynie jednak nic sensownego do głowy nie przychodziło - bo jak mogła opisać coś nieopisanego, co stało się Tym Trzem? Na "ciemność w oczach" nikt w Domu nie chorował...
- Napisz, że... spotkaliśmy istotę, która wyssała siły z chłopaków, pozostawiając w ich oczach tylko ciemność. Są nieprzytomni, zimni i lecą przez ręce, a puls mają... jak u chomika w zimie - mag uniósł na kapłankę zaskoczone nieco spojrzenie. - Będzie wiedziała o co chodzi - wyjaśniła Amy.
Wiadomość po paru sekundach była gotowa. Trzmiel uniósł ją jeszcze w górę i dmuchnął by inkaust wysechł przed rozmazaniem się i tak przygotowaną wręczył Ravowi.
- No to Twoja kolej. Trzeba dać Owcy do zrozumienia, że ma wrócić sama... tfu... sam do Domu.
Owca był całkiem normalnym psem i rąk jako takich nie posiadał. Gdyby mu wsadzić wiadomość do pyska, jak kawał kija, może by i doniósł... wypuszczając po drodze kilka razy i zaśliniając. Dlatego też Rav odciął kawał worka, w którym był przetrzymywany Degary, zawinął wiadomość w płótno, a następnie cały pakunek przywiązał do szyi psa.
- Owca, jesteś mądrym pieskiem. Bardzo mądrym - powtarzał Rav. - Szukaj Zimiry. Zimiry. Owca, Dom. Szukaj Zimiry.
Skierował psa w stronę, gdzie znajdował się Dom.
- No, dalej, Owca. Szukaj! Matka Zimira! Biegnij!
 
Kerm jest offline  
Stary 25-06-2011, 01:04   #104
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
- Hej! - Podłoże przestało się kołysać. - Koniec przejażdżki.

Spod przymkniętych powiek wyłaniał się obraz pomarszczonej twarzy krasnoluda, okolonej ciemnym, kręconym zarostem. Woźnica wskazywał dłonią na majaczące w oddali zabudowania. Dom. A raczej jego pozostałości, skryte w porannej mgle. Tej samej mgle, która przenikała do głębi mimo wszelkich warstw ubrań i łaskawie użyczonych przez krasnoluda koców. Zdrętwiałe kończyny z trudem dało się rozprostować i nijak nie można było przemóc paskudnego łamania w krzyżu. Spanie na zagraconym wozie krasnoludzkiego kupca, nie jest jednak najlepszym sposobem podróżowania.

- Nuże dzieciarnia! - Warknął krasnolud imieniem Gotri Goldkeeper niespokojnie potrząsając zaciśniętą w kułak pięścią. - Nie mam całego dnia, na to żeby czekać aż jaśnie państwo się obudzą i raczą wysiąść. Śniadania nie przewidziano! - Zakończył tyradę popchnąwszy ociągającego się Aglahada, tak że ten mało co nie wyrżnął nosem w dość głęboką kałużę. - Czas to pieniądz! A ten za który mi zapłaciliście właśnie się kończy!

Ciała tych trzech wylądowały na poboczu drogi. Silny jak byk krasnolud z łatwością pozbył się zbędnego balastu i to zanim Ravowi i Aglahadowi udało się znieść z wozu Stama. Nim jeszcze młodzi poszukiwacze przygód zdołali na dobre otrząsnąć się ze snu, krasnoludzki handlarz już siedział na koźle wozu i zacinał parę myszatych mułów, a wóz pobrzękując niezliczoną ilością żelastwa potoczył się dalej po rozmiękłym trakcie. Spojrzeliście po sobie wciąż jeszcze zamroczeni snem i zmęczeniem. Od strony domu niosło się wesołe szczekanie biegnącego ku Wam Owcy.

W namiocie było duszno i gorąco. Para buchała ze sporego kotła zawieszonego nad paleniskiem. Zimira co raz podchodziła do niego i szepcząc na wpół zrozumiałe słowa modlitw dorzucała kolejne sproszkowane zioła. Amy starała się asystować starej kapłance, lecz cały czas miała wrażenie, że plącze się jej tylko pod nogami, jakby sama nie wiedziała co ma ze sobą począć. Pozostali siedzieli cicho niczym kuropatwy w wysokiej trawie, w napięciu obserwując starą kapłankę i jej sztukę. Nie było niesamowitego blasku, nie zstąpiły z niebios duchy Habakuka i nawet ogień płonął pod kociołkiem swym zwykłym kolorem. Jedynie ostra, gryząca w nosie woń różnych składników wywaru i zraszające czoło potem gorąco, świadczyło o tym, że w namiocie Zimiry dzieje się coś niezwykłego.

Ale działo się. I to od wielu godzin. Kapłanka zabrała się od razu do roboty, gdy tylko usłyszała porwaną i chaotyczną opowieść o zdarzeniach na trakcie. Nie traciła czasu na zbędne reprymendy, choć Trzmiel miał wrażenie, że wpatrzone w niego ciemnobrązowe oczy staruszki stały się przez chwilę chłodniejsze i srogie. Ale tylko przez chwilę, bo niemy wyrzut szybko zastąpił bezmiar współczucia i zrozumienia młodzieńczej głupoty i brawury. Młody mag przełknął naprędce ślinę, coś mu mówiło, że uczynienie sobie wroga z takiej kobiety jak Zimira, może nieść za sobą znacznie poważniejsze konsekwencje niż tydzień odsiadki Dziurze. Chłopak odpędził od siebie tą jakże niepokojącą myśl i skupił się na kolejnych etapach przyrządzania eliksiru. Tym dokładniej się skupił im jego dorastający żołądek przypominał o kolejnych, opuszczonych posiłkach. Aglahad może i również próbował być taktowny i nie wspominać o swoich potrzebach, jednak jego brzuch przerwach milczenie głośno informując o swym opłakanym stanie i zaburczał niczym smok z gastrycznymi kłopotami.

- Zupełnie zapomniałam. - Rzekła Zimira wielką chochlą nalewając z dna kotła mikstury do mniejszych miseczek. - Musicie być głodni i zmęczeni. Staruchy takie jak ja, zapominają że młodość ma swoje prawa i musi zostać nakarmiona. Całe szczęście skończyłam. Musi się jeszcze wystudzić. Chodźcie, może się uda znaleźć Wam coś do zjedzenia w tym, całym zamieszaniu.

Odstawiwszy miski kapłanka energicznie ruszyła ku wyjściu z namiotu. Chłodny powiew i lekka, acz uciążliwa mżawka bez zbędnych ceregieli przypomniały Wam o nadchodzącej jesieni. Szare obłoki przepływały nad Waszymi głowami, okalając świat ponurym półmrokiem. Świat który jak dla Was był już dość paskudny. W powietrzu wciąż niosła się paskudna woń spalenizny, a deszcz powoli spłukiwał strumyki czarnego popiołu z wypalonej ruiny domu. Wszędzie w koło panował rozgardiasz i zamieszanie. Pakowano resztkami dobytku kolejne wozy, które jeden po drugim znikały na trakcie do Haven. Większość dzieci już przewieziono i zwinięto już prawie wszystkie namioty. Bez śmiechu i ruchliwej krzątaniny maluchów całość robiła jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie.

W końcu kapłanka zatrzymała się przed sporym namiotem, z którego biła ciężka woń gotowanej kapusty. Szybkie spojrzenie na prawie już spakowany dobytek kucharki tylko Was upewnił, że na desery nie ma co tym razem liczyć. Ale miski Wam napełniono, może i cieniutkim kapuśniakiem, ale żołądek dał się z łatwością oszukać biorąc zupę za najprzedniejszy delikates.

Zimira spoglądała na Was z troską, nie przerywając posiłku. Widocznie czekała do czasu, aż będziecie dość syci, by myśleć o czymś więcej niż jedzenie. W końcu, gdy Ravowi wymsknęło się solidne beknięcie, kapłanka rzekła:

- Naprawdę nie wiem co spotkało tych nieszczęśników. - Drobne pomarszczone dłonie kapłanki znikły w rękawach szaty, gdy ta stanęła nad Wami. - Mój wywar zwalczy chłód jaki ich trawi, lecz to jedynie objaw, a nie przyczyna. Są puści, niczym zjedzona przez pająka mucha. Coś zabrało tą ich część, która stanowiła o ich istnieniu. Moje modlitwy nie są w stanie ich przywołać z powrotem i zaprawdę nie wiem gdzie ich duchy teraz są. Niech Habbakuk ma ich w swej opiece.

- A co z Wami? - Zapytała.
 
Avaron jest offline  
Stary 25-06-2011, 16:48   #105
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
A co z wami...?
Najprostsze na świecie pytanie, tylko odpowiedź była nieco skomplikowana. Żyli, ale Zimirze raczej nie o to chodziło. Chłód ich nie ogarnął, prócz tego zwykłego, związanego z zimnawą, jesienną niemal nocą. Nie stracili ni ciała, ni duszy. Ale to już Zimira wiedziała. Przekonała się o tym na własne oczy. O co więc pytała? O to, jak się czują... w środku?

Amarys z pewnością znalazłaby wiele słów na określenie tego, co dręczyło, zapewne, każdego z nich. Wszak nie na darmo siedziała tyle godzin z nosem wetkniętym w takie czy inne tomiszcze. Aż czasami mistrz Elben musiał ją wyganiać z biblioteki, na co reagowała chmurnymi spojrzeniami i buntowniczym wzruszeniem ramion, na które opiekun biblioteki odpowiadał najwyżej skrytym uśmiechem.
Degary’emu też raczej nie zabrakłoby słów, chociaż, być może, użyłby innych określeń.

A on? O czym miał powiedzieć? Że nie miał pojęcia, co zrobić z Tymi Trzema, gdy ich znaleźli, bardziej podobnych do roślin, niż do ludzi? Że słabo mu się zrobiło gdy do niego dotarło, że ich mógł spotkać taki sam los? Że był wściekły na Trzmiela za to, że mag swym głupim zachowaniem wpakował ich w takie bagno? Że nie bardzo wiedział, dlaczego nie uciekł stamtąd, jak najszybciej... i stale nie ucieka? Że, wstyd się przyznać, był gotów strzelać do Stama? I do tamtych?

- Ja - powiedział w końcu, gdy ciężka cisza zbyt długo zalegała między nimi - mimo wszystko jestem zdecydowany iść.

Sam siebie nie do końca rozumiał. Prawdę mówiąc coś, głęboko ukryte w jego środku, szeptało, podpowiadało mu, że powinien się ukryć w jakiejś norce. Posiedzieć cichutko, jak mysz pod miotłą, przeczekać całe to zamieszanie.

- Nie wiem tylko - dodał nieco niepewnie - czy możemy skorzystać z zawartości sakiewki, cośmy ją znaleźli przy Stamie, i kupić nieco ekwipunku, czy też powinniśmy w całości przeznaczyć te monety na odbudowę Domu albo leczenie Derana i pozostałych...
 
Kerm jest offline  
Stary 05-07-2011, 18:55   #106
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Po słowach Raverego zapadła kolejna chwila ciszy.

- A ja nie wiem... - powiedział zrezygnowany Aglahad. Był zły, zmęczony i przerażony. Przez całą powrotną drogę śnił mu się dziwny Cień i spotkanie z nim, a w głowie rozbrzmiewał jego chichot i słowa "jesteś mój". - Cokolwiek spotkaliśmy tam w lesie będzie na nas czekało. Być może znowu nas zaatakuje. Nie sądzę byśmy następnym razem mieli tyle szczęścia - dodał cicho. - Poza tym już "jestem jego"...

Rav spojrzał, nieco zaskoczony, na Aglahada. Chłopak wydawał się jakiś... wyprany z entuzjazmu, którym poprzednio wprost tryskał.
- Jakieś głupoty opowiadasz - powiedział. - Jaki 'jego'? Bzdury...
- Jeśli zostaniemy, on tutaj przyjdzie. Znów zagrozi dzieciom, Domowi... nowemu Domowi... a więc i miastu... Nie możemy tu zostać. Musimy wyruszyć z następnym świtaniem - przerwała cicho Amarys, wpatrując się tępo gdzieś w przestrzeń.


Zimira położyła ciemną, pomarszczoną dłoń na niesfornej czuprynie Aglahada. Dłoń była ciepła i mimo, że zdawała się wiotka to biła z niej jakaś, trudna do zrozumienia dla chłopaka siła. Mądre brązowe oczy staruszki wpatrywały się w złodziejaszka ze współczuciem, ale i z wiarą.
- Należysz tylko do siebie Aglahad. - Rzekła mocnym, nie znającym sprzeciwu głosem. - Do siebie i nikogo więcej. I to ty decydujesz o swoim losie. Tak jak i Wy. - Zakończyła stanowczo. - Pora podjąć decyzje, co z tym losem zrobicie. Bo Ci, którzy nam to zrobili... - Jej dłoń zakreśliła krąg, jakby chciała opasać tym gestem ruiny domu, popioły pozostałe po pogrzebowym stosie i leżących w jej namiocie chłopców. - Nie zamierzają czekać.
- Dziękuję - odpowiedział cicho Aglahad. Słowa kapłanki uspokoiły go, ale uświadomiły mu też powagę sytuacji. Przez chwilę się wahał co powiedzieć, aż w końcu stwierdził - A więc i my nie powinniśmy czekać - odpowiedział Zimirze. - Tym razem jednak powinniśmy się lepiej przygotować zanim wyruszymy i nie powinniśmy się rozdzielać - dodał przy okazji wymownie patrząc się na Trzmiela.

- Ja zdania nie zmieniłem - zaczął mag. Nawet dość pewnie. Bez wahania. Dopiero gdy nabierał powietrza by ciągnąć dalej, westchnął jakoś dziwnie, a jego głos stracił całkiem na mocy - Znaczy... Zamierzam odnaleźć tę laskę. Ale Aglahad.. ma trochę racji - ciężko było stwierdzić czy zebrani byli zdziwieni tym stwierdzeniem, ale wszyscy na niego spojrzeli - Trochę! - podkreślił szybko - Mieliśmy dużo szczęścia. Ja też. Nawet głównie ja... Że wróciliście... I w ogóle, że Stam dał nam uciec.
Westchnął. Zdania mu się jakoś nijak nie układały. Jak zwykle zresztą gdy miał przekazać coś ważnego co myśli.
- Myślę, że najlepiej będzie jeśli podłączymy się do jakiejś karawany kupieckiej do Solace, albo innej większej grupy, która rusza w tamtym kierunku. W Haven na pewno się takich dużo znajdzie. W ten sposób przynajmniej połowę trasy pokonamy w miarę bezpiecznie. Potem niestety będziemy musieli odbić ze szlaku w dzicz... No. Więc tak.
Spojrzał pytająco na pozostałych i wydawało się, że będzie czekał na ich reakcję, ale jednak odezwał się ponownie.Tym razem patrząc wprost na Aglahada.
- I nie wierzę, że naprawdę miałeś wątpliwości. Ruszyłeś za mną, bo chciałem Was zostawić. A teraz gdy chcę żebyście ze mną poszli... rzeczywiście się wahałeś? - na twarzy chłopaka wykwitł niepewny uśmiech - tylko ty możesz być taki przewrotny Aglahad.

Amy prychnęła krótkim śmiechem na takie chłopięce podpuszczanie, choć wcale nie było jej do śmiechu. Potem jednak wzruszyła ramionami.
- Myślisz, że dołączenie do kogoś cokolwiek zmieni? Co najwyżej nie będziemy się musieli obawiać "zwykłych" rzezimieszków, a gdy nas zaatakuje Cień, będziemy mieli się pomiędzy kim skryć... narażając przy tym innych. A on będzie miał kogo przekupić... tak jak ich - skinęła w stronę łóżek, nie patrząc jednak na Tych Trzech. - Zresztą wszystko mi jedno, z karawaną przynajmniej się nie zgubimy... i możemy zarobić na dalszą podróż najmując się im do pomocy.
Nie skomentowała słów Aglahada. Miała wrażenie, że chłopak tak na prawdę nie wie czego chce. Po prostu szedł tam, gdzie niosły go ich decyzje, byle by nie być samemu, byle by nie czuć się opuszczonym.

Mimo nieco oschłego tonu młodej kapłanki, Trzmiel uśmiechnął się i spojrzał na pozostałych z jakąś taką wyraźną iskrą w oczach.
- A więc postanowione! Prawda? Dziś powinniśmy pójść od miasta i zrobić kilka zakupów. Tak jak Rav mówi. Coś do jedzenia i... Ja bym tylko kilka kartek chciał. I nowy kałamarz jak starczy... No nie ważne. Tak czy inaczej wywiedzmy się kto jutro z rana wyjeżdża do Solace i w drogę!
- Pamiętnik będziesz pisał, czy co? - burknęła Amy, potrząsając głową z dezaprobatą dla męskiej rozrzutności. Chłopak w odpowiedzi pokazał jej język - Przede wszystkim musimy kupić ciepłe posłania i ubrania, choć jeden namiot, podręczną broń dla nas wszystkich, plecaki, manierki, mydło, mocne buty, kociołek, mapę, pochodnie, jakieś wnyki czy haczyki, żebyśmy w ostateczności mogli polować; krzesiwo, osełki... Może jakieś magiczne leki na czarną godzinę; no i zachować część gotówki na dalszą podróż. W mieście nie będziemy przecież spać na ulicy, a i nie każdy podwiezie nas za darmo. Informacje czasem też trzeba kupić...
- Tak, zakupy... - Rav zaczął się zastanawiać. - Skoro mamy iść w góry to pewnie nowe buty by się przydały, masz Amy rację. A tak prawdę mówiąc, to nigdy w życiu nie miałem tyle pieniędzy. Miecz powinienem sobie kupić, a nawet nie wiem, ile to może kosztować. Pewnie powinienem poprosić Haralda o pomoc, by mi jakiegoś złomu nie wcisnęli.
Kiedyś i tak musiał się nauczyć władać mieczem... Im prędzej, tym lepiej. W karawanie może by znalazł kogoś, kto by mu udzielił kilku wskazówek... Z pewnym podziwem spojrzał na Amy. O połowie rzeczy, o których wspomniała, pewnie by nie pomyślał. Widać, że nie na darmo z nosem w księgach siedziała.
- To może wy idźcie na te zakupy, a my z Aglahadem pokręcimy się za opuszczającymi Haven...
- Popieram - powiedział Aglahad, który nie miał ochoty na chodzenie do sklepów i myślenie o wyprawie. A przynajmniej nie z Amy.
- Rav sam pójdzie; dam mu listę. Ja mam tu jeszcze parę rzeczy do zrobienia - zaoponowała Amarys. Chciała zostać jeszcze z Zimirą tyle ile mogła, skorzystać z jej doświadczenia... Iw ogóle zostać sama. Ale z tego nie musiała tłumaczyć się reszcie.
- Pójdziemy we trzech i najwyżej rozdzielimy się w mieście - stwierdził Aglahad, patrząc się na Degar'ego. Tymczasem Amy znalazła jakiś wymięty papier, który służył Zimirze do zawijania leków i zaczęła sporządzać spis potrzebnych im przedmiotów. A przynajmnniej takich, jakie wydawały jej się potrzebne - przecież nigdy nie podróżowała, mogła tylko sugerować się książkami oraz obserwować przybywających do Domu ludzi i na tej podstawie wyciągać wnioski.

- Mydło? - po chwili Degary spojrzał na listę przygotowaną przez Amy. - A czemu nie ma atramentu i pergaminu? Mi to jest potrzebne do pracy.
- Jakiej pracy? - spytała dziewczyna. - Przecież będziemy wędrować. Zwojów nie będziesz zapisywał, księgę czarów masz, to po co ci papier i atrament? Musimy zachować część pieniędzy na podróż, nie mamy monet na zbytki.
- Jakich zwojów???! - natychmiast zareagował Aglahad. - To na wypadek, gdyby przygotowywane mikstury miały nieciekawe efekty żołądkowe, a akurat nie byłoby liści pod ręką. Hmpf... Widać, że dziewczyny nie mają o magii najmniejszego pojęcia.
- A atrament to rozumiem zamiast kropli zołądkowych? - z sarkazmem odparowała Amy. Tak jakby Aglahad się na czymkowiek znał!
- Tobie też do pracy mydło niepotrzebne! - stwierdził Aglahad.
- Taaak?! W takim razie ze sraczki ani tasiemców leczyć was nie będę! - zaperzyła się dziewczyna. - Jak wykaszlecie robala długiego jak własne ramię to inaczej będziecie śpiewać - fuknęła, zawinęła spódnicą i poszła.

Chłopaki spojrzeli po sobie i ruszyli również, tyle że w stronę Haven. Przed samym miastem Aglahad spojrzał na Rav'a i Degar'ego.
- Rozdzielimy się przy bramie. Jest parę rzeczy, które muszę załatwić - powiedział.
- To może powiesz, co, żebyśmy nie kupili dwa razy tego samego?
- To będzie niespodzianka.
Rav spojrzał na Aglahada z cieniem wątpliwości w oczach. I doszedł do wniosku, że chyba woli nawet nie myśleć o tym, jakież to niespodzianki może im przyszykować jego podopieczny.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 06-07-2011, 13:30   #107
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dziesięć miliardów kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziesięć miliardów kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziesięć miliardów kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
I jeden psia jucha szczur podstępny się wdarł i za nas wzniósł toast…

Hummm… Hummm… Hummm….

Dziewięć miliardów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziewięć miliardów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
Dziewięć miliardów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć milionów, dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć kufli piwa w spiżowym pałacu Reorxa czeka na najtwardszych z nas…
I jeden psia jucha szczur podstępny się wdarł i za nas wzniósł toast…

Hummm… Hummm… Hummm….

Dziewięć miliardów…

Wóz ruszył stukocząc kołami po bruku, a Trzmiel zakołysał się balansując gdzieś na granicy jawy i snu. Był wyczerpany. Wsłuchując się w ciche, monotonne buczenie krasnoluda (bo jak zauważył, krasnolud nie śpiewał, a zwyczajnie buczał) naprawdę próbował usnąć. Nie mógł. I nie przez wbijający mu się pod żebro łokieć Aglahada, czy obutą w sandał stopę Amarys, którą chcąc nie chcąc musiał oglądać, bo dziewczyna nie zmieściła się cała na umiejscowionym wyżej worku obroku. Nieee... Coś strasznie ciążyło mu na sercu. Wspomnienia wracały same, a z nimi jakaś niemoc. Miał w końcu coś czego pragnął. Misję. Przygodę. Przyjaciół. Tak jak w książkach... Czegoś jednak brakowało...

Zastanawiał się, czy teraz nie dałby naprawdę wiele by znów móc się w spokoju ducha skrywać za chlewikiem przed szukającymi zaczepki Tymi Trzema. Wrócić na lekcję do Anduvala i dostać do niego po uszach za cokolwiek. A potem skryć się w bibliotece, lub wynieść jedną z książek Helbina na wrzosowiska przed lasem gdzie można było się bezkarnie rozłożyć i dać porwać opowieściom o sprawach wielkich i odległych. Opisom miejsc wspaniałych i nieprawdziwych... Teraz gdy do tych miejsc i wydarzeń ścieżka sama siłą go wciągnęła i nie przestając na tym jeszcze, tak boleśnie utarła mu nosa... poczuł tę straszną niemoc. Taką, która sprawia, że się chce nakryć pościelą, szybko usnąć i niech się dzieje co chce...
Taką, której nawet monotonia słów piosenki długo nie mogła uspokoić...

W milczeniu wpatrując się w pociemniałe od skłębionych chmur niebo musiał też przyznać, że pan Goldkeeper, jak na kupca przystało, w rachunku kufli nie pogubił się ani razu.

W końcu przy siedemdziesiątym ósmym chyba toaście szczura, magia monotonii zadziałała. Trzmiel usnął.

***

Marny nastrój przegrał z kapuśniakiem. Gladys zwykła robić zdecydowanie lepszy, ale to nie miało teraz znaczenia. Był przepyszny. I nawet udało mu się złowić kilka przypalonych skwarek gdzieś w odmętach kwaśnej zupy. A kwaśna była wybitnie, choć to akurat mogło mieć swoje źródło w pełnym reprymendy spojrzeniu Zimiry od którego to by i mleko samo skwaśniało.
Połknął ostatni skrawek kapusty, który ostał się na jego brodzie i wysłuchał do końca nieciekawej nowiny o losie Stama i bliźniaków. Kwestia jaka pozostawała otwarta to ta, co zrobią teraz, ale ku zdziwieniu Trzmiela, okazało się, że prawie nikt nie ma co do tego wątpliwości. Ruszali w góry!

Problem pojawił się jednak już chwilę później kiedy to należało ustalić co zostanie zakupione za srebro jakie Tych Trzech otrzymało od cienia. Mag naprawdę szczerze wolałby wrócić do namiotu Zimiry i na spokojnie przyjrzeć się szklany fiolkom, w których leciwa kapłanka przyrządzała jeszcze przed chwilą miszkulancję chyba na bazie jakiegoś rdestu dla Stama i bliźniaków. Gdyby tak miał jeszcze z kilka miesięcy na naukę u Andu... Celowo nie dokończył myśli.
Czas był najwyższy ruszać po te głupie zakupy.

***

Zniszczenie Domu i śmierć kilku osób w niczym nie wpłynęło na życie spokojnych mieszkańców Haven. Wszyscy, jak zawsze, zajmowali się swoimi sprawami. Również na targowisku panował zwykły ruch.


- Pilnujcie sakiewki i uważajcie na złodziei - powiedział Aglahad, zostawiając Degary'ego i Rava po czym znikł wśród licznych, kręcących się po targu klientów.
Rav wolał nawet się nie zastanawiać nad tym, co się stanie, jeśli Aglahad ma zamiar zrobić to, o czym on myśli. I zostanie na tym przyłapany.
Powtórzył w pamięci, po raz kolejny, listę zakupów, którą Amy tyle razy mu wyrecytowała, a potem spojrzał na Dagary'ego.
- Od czego zaczniemy? - spytał.
Mag skupiony dotychczas na wyłożonych na stoły towarach kramarza osobliwościami, obejrzał się szybko na starszego chłopaka przez chwilę próbując sobie przypomnieć o co ten właściwie pyta. Cała ta litania produktów jakie Rav ustalał z Amy od początku wydawała mu się nie dość, że nudna to i właściwie niepotrzebna. A nawet jeśli potrzebna, to skąd on miał wiedzieć jakie ubrania należy kupować w góry i gdzie tak u licha należy szukać na targu mydła??? Rzucił jeszcze raz tęskne spojrzenie jakimś ususzonym szczątkom wiszącym na drewnianym kiju i z westchnieniem rzucił to co wydawało się najstraszniejsze:
- To może najpierw te buty, koce czy co tam...
Znajdujący się nieopodal stragan obwieszony różnymi krojami odzieży wełnianej, lnianej i konopnej był dosłownie „strasznie” wielki...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-07-2011, 14:18   #108
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Amy wybiegła z namiotu służącego za szpitalik całe oburzenie na chłopców z niej opadło. W ogóle miała wrażenie, że wszystkie emocje jakie czuła od czasu spalenia domu były jakieś takie... płytkie, mdłe, nijakie. Niby je czuła, ale szybko mijały pozostawiając jedynie bolesną pustkę. Nawet strach przed Cieniem zniknął, przytłumiony obojętnością, która pojawiała się gdy tylko dziewczyna miała chwilę dla siebie. Tak jak teraz.

Westchnęła i wolnym krokiem ruszyła w stronę resztek świątynnych zabudowań. Czy pan Szczur znalazł dla swojej rodziny nowy dom? Czy powędrują za Zimirą do miasta? A może zginęli w pożarze tak samo jak ludzie tu mieszkający? Pod ciężarem jej stopy spalona część ławy pękła i rozsypała się w pył. Amarys nie zwróciła na to uwagi; zamiast tego spojrzała w las. Domek myśliwski pewnie dalej stał, podobnie jak tajemnice korytarze pod nim. Gdyby nie smok, nie cień mogli by tu z Ravem zamieszkać; i tak nie był używany, a mieli by własny dom, na który w innych okolicznościach nigdy nie było by ich stać... Zamiast tego musieli uciekać, wędrować jak najdalej stąd, bo mocodawcy smoka wykorzystali by każdą okazję by dotrzeć do Trzmiela. Wędrówka nie była rozwiązaniem... była jednak lepsza niż czekanie na śmierć... przynajmniej tak sobie Amy wmawiała. Wiedziała jednak, że będą wędrować przez świat pełen bezdusznych ludzi, Czarnych Rycerzy, Nerakijczyków, których interesuje tylko zło; a gdy coś im się stanie zostaną wyrzuceni w błoto, jak Ci Trzej z wozu krasnoluda. Goldkeeperowi nawet nie drgnęła powieka gdy zwalał chorych z wozu w przydrożne błoto. A żeby ci broda wyłysiała, parszywy sknero!, usta kapłanki zacisnęły się w wąską kreskę. Cieszyła się, że Ci Trzej byli już pod opieką Zimiry, ale przerażała ją niemoc starej kobiety. Skoro ona nie wie, nie może, nie umie... Dla Amy sędziwa kapłanka była najmądrzejszą osobą na świecie, tak jak mistrz Trzmiela był najpotężniejszym magiem. Ale dziecięce złudzenia rozpadły się jak zamieniony w kupę gruzu Dom. Koniec dzieciństwa, koniec z bezpiecznym miejscem, gdzie można spokojnie złożyć głowę i dorosłymi dbającymi o odwieczny ład. Amarys wzdrygnęła się w podmuchach zimnego wiatru, chwyciła w dłoń medalion z feniksem i podążyła spowrotem do namiotu.

Na widok ciał Tych Trzech dziewczyna zapomniała niemal o co chciała wypytać starą kapłankę. Szybko jednak wzięła się w garść i zasypała opiekunkę pytaniami o praktyczne modły, dobre rady w podróży, użyteczne wiadomości o świecie i zimirowych przyjaciół, do których mogli by się zwrócić w potrzebie. Niestety Zimira wątpiła, czy ktoś z jej przyjaciół jeszcze żył. Uśmiechając się do swych myśli i spoglądając gdzieś w odległą przeszłość rzekła cicho, niemal na granicy słyszalności:
- Tym ludziom nie była pisana śmierć ze starości... - Przesunęła dłonią po swoim pomarszczonym, czarnym policzku w zamyśleniu, po czym kontynuowała. - Zawsze miej wiarę w sercu i nie zapominaj o modlitwie o uleczenie z trucizny. Nigdy nie wiadomo kiedy, na szlaku pojawi się coś jadowitego. Noś przy sobie jak najwięcej ziół. Na każdą okoliczność! W najgorszym wypadku będziesz mogła zaparzyć ziołowej herbaty, ale czasami mogą uratować życie. I noś przy sobie solidny kij. To dodaje szacunku w oczach gawiedzi, a jak przyjdzie co do czego i w głowie nie zostanie Ci nawet pół wersu modlitwy, zawsze można zdzielić nim kogoś w łepetynę. A i w podróży wygodniej. Pilnuj sakiewki! Pamiętaj, że podróżujesz z trzema chłopcami, a chłopcy uwielbiają wydawać pieniądze na zbytki. Musisz im to wybijać z głowy, jeśli nie chcesz jeść korzonków i pić źródlanej wody. Nigdy nie ufaj Nerakijczykom! Nie ważne jak słodkie są ich słowa, zawsze gdzieś za nimi ukryty jest sztylet. Najczęściej zatruty. I uważaj na magów. Nie tych w czerni. Po tych zawsze wiadomo, że należy spodziewać się wszystkiego co najgorsze. Uważaj na tych okrytych czerwienią i bielą. Ci pierwsi są nieprzewidywalni, a tych drugich nigdy nie zrozumiesz. Ich pojęcie dobra, zwykle nijak ma się do tego co zwykli ludzie zwykli tak nazywać. I uważaj na siebie córeczko...

Na ostatnie słowa Amarys ryknęła płaczem i rzuciła się w ramiona kapłanki, która od ataku smoka wydawała się jej coraz bardziej stara, krucha i bezbronna, mimo że nadal pełna mocy. Przez jedną szaloną chwilę zapragnęła zostać w Haven, pomagać i wspierać Zimirę na ile tylko mogła. Szybko jednak zdusiła tę myśl. Jej życie miało inny cel, inny obowiązek wyznaczony jej przez Habbakuka. Z trudem oderwała się od ciała Zimiry i otarła oczy, zdając sobie sprawę, że od tej pory jej życie będzie niekończącym się pasmem Obowiązku i Powinności, jak życie każdego innego kapłana. I mimo utraty wolności, za jaką jeszcze dekadzień temu tak niemożebnie tęskniła czuła, że tak właśnie powinno wyglądać jej życie.
 
Sayane jest offline  
Stary 11-07-2011, 00:24   #109
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

Rav był już nieraz na targu, tyle tylko, że dawno, dawno temu, gdy jako mały smyk przeciskał się miedzy straganami, przeganiany przez sprzedawców i traktowany jak potencjalny złodziej. Potem przestał już tu przychodzić, gdy nudziły go ciągłe podejrzenia kupców, oraz (jak to ktoś kiedyś trafnie określił) lizanie cukierka przez szybkę. Mniejsze, wyglądające jak aniołki, dzieci, miały jeszcze szansę, że jakaś litościwa dusza poczęstuje czymś dobrym. Większe, na których widniało piętno przynależności do Domu, były traktowane zgoła inaczej.
Tym razem jednak Rav był tutaj w nieco innym charakterze. W towarzystwie Degary'ego, wyglądającego - mimo młodego wieku - na prawdziwego maga, z sakiewką pełną (przynajmniej w pewnym stopniu) monet, nie powinien być traktowany jak złodziej czy wyrzutek.
- Buty, powiadasz? - Spojrzał na Degary'ego, potem na znajdujący się niedaleko stragan. A raczej dwa, połączone stragany.
Na drewnianych kozłach, przyczepione za uszy lub sznurowadła, wisiały szeregi butów, takich zwyczajnych, żółtych do smarowania przetopionym sadłem, takich już pod glanc przyszykowanych, a także bucików kobiecych z czerwonymi sznurowadłami na wysokich obcasach. Były też lekkie sandały, domowe pantofelki i solidne buty dla każdego podróżnego. Wysokie buty z oślej skóry. Nieco z boku stały równie wysokie buty ze skóry - jak zapewniał handlarz - bazyliszka. Piękna robota, ale z pewnością nie na ich kieszeń.
Obok leżały pasy... dobra trzydziestka... różnokolorowe... szerokie i wąskie,... Było nawet coś specjalnego dla kogoś, kto nie chce się chwalić bronią - mocowanie na nóż, które można by owinąć wokół kostki nogi i schować w bucie.
Zaraz obok powieszono ubrania... Długie do kostek nieprzemakalne płaszcze, z głębokimi kieszeniami i kapturami. Krótkie kurtki, do pasa, podbite kożuszkiem, nie przepuszczające wody i spinane u dołu dodatkowo skórzanym pasem z klamrą. Jedna była cała czarna. Szeleszcząca skóra błyszczała na ramionach i mankietach nabitymi ćwiekami. Były też zwykłe, krótkie, proste kurtki, chroniące od wiatru.
Można również było kupić spodnie... Długie i krótkie, z grubej i z delikatnej skóry, sztywne i miękkie. Rękawiczki – przeogromny wybór. I dla damy - z miękkiej skórki, i dla wojownika... Przebierać, wybierać, kupować... Byle tylko pieniędzy starczyło...
- Tu zobaczymy, czy idziemy gdzieś dalej? - zwrócił się do Degary'ego.

***

- Pilnujcie sakiewki i uważajcie na złodziei - powiedział Aglahad, zostawiając Degary'ego i Rava samych na środku targu.
Miasto bardzo podobało się Aglahadowi, podobnie jak tłum pędzących, zajętych swoimi sprawami, ludzi.
- Świeże bułeczki, kupujcie świeże bułeczki! – krzyknął przechodzący obok mężczyzna.
- Najlepsza stal w Haven. Tylko u mnie! – odpowiedział mu krasnolud mający stragan naprzeciwko.
Aglahad nie przybył jednak podziwiać miejskiego życia, a załatwić parę konkretnych spraw. Zanim zakatował obszedł jeszcze raz targ, uważnie przy tym się rozglądając i szukając odpowiedniego miejsca. Zbyt dobrze wiedział co spokojni mieszczanie Haven i innych miast robili z złodziejami. Mimo to postanowił zaryzykować.
Nie musiał długo czekać, aż w kolorowym tłumie wypatrzył samotnego grubego kupca, o czerwonym od napitków nosie i ciężkiej, choć niewielkiej sakwie. Chłopak podszedł do ofiary nieco bliżej i odczekał, aż większa grupa będzie przechodziła obok kupca. Wmieszał się w tłum i zaszedł pijaka od tyłu. Serce Aglahada biło jak szalone, ale chłopak nie wycofał się. Po chwili sakiewka kupca była w kieszeni Aglahad. Złodziejaszek nie czekał, aż ofiara zorientuje się, że straciła pieniądze i szybko się oddalił.
Dopiero gdy Aglahad przeliczał zdobycz w jednej z bocznych uliczek, z daleka od ciekawskich oczu, przypominał sobie dawno zapomniane słowa ojca Edrina „Pamiętaj chłopcze, że kradzież to grzech, a poza tym jeżeli jeszcze raz przyłapię cię na niej to osobiście wyrzucę cię z Domu! A teraz oddasz wisiorek Katrin, przeprosisz ją, a potem zgłosisz się do Olgi w kuchni, gdzie będziesz pomagał przez najbliższy tydzień!”.
- Żałuję Edrinie, że nie mogę postąpić inaczej – powiedział cicho Aglahad sam do siebie, chowając mieszek w kieszeni.

- W czym mogę ci pomóc chłopcze? – powiedział krasnolud o rudo czarnej brodzie.
- Potrzebuję długiego miecza dla mojego przyjaciela – odpowiedział Aglahad – Jest ode mnie wyższy o dwie i pół głowy, i pewnie cięższy o jakieś 15 kilogramów – dodał szybko.
- Powinienem mieć coś odpowiedniego – stwierdził krasnolud i podszedł do stołu, po czym wyciągnął długi miecz o drewnianej rękojeści. – Może nie jest zbyt piękny, ale nie oto chodzi...

***

Słońce wędrowało powoli przez nieboskłon, mocno przygrzewając w schylone pod ciężarem sprawunków karki. Dzień prowadził od straganu do straganu, a na każdym z nich czekały kolejne cuda i wyzwania. Wszystko co napotykaliście głodnymi wrażeń oczyma zdawało się być niezbędne i konieczne, lecz z każdym kolejnym zakupem ciężar stali w sakiewce malał, a lista zdawała się nie mieć końca. O każdego półmiedziaka byliście gotowi walczyć niczym lwy. Wszak nikt tak nie zna wartości grosza, jak ten kto ma go pierwszy raz w swej sakiewce. I o każdy drobiazg targowaliście się niczym urodzeni Ergothiańczycy, albo i jeszcze zacieklej. Ale na wszystkich bogów światłości, udawało się Wam. Czy to za sprawą szczęścia, albo wesołości jaką wzbudzaliście co poniektórych kupcach, albo respektu jakim kramarze darzyli młodego adepta czarnoksięskich sztuk - udało Wam się kupić to czego potrzebowaliście, choć w sakiewce nie było niczego więcej poza kilkoma marnymi sztukami miedzi. I tak oto staliście na skraju targowiska. Zmachani, strudzeni noszeniem ciężkich worków pełnych wszystkich tych drobiazgów, które w kupie okazały się być ciężkie jak wszyscy diabli.

W pobliżu oznaczonego szyldem gospody budynku, na pustej beczce, stał niewysoki młodzian, odziany w wielokolorowy, krzykliwy kubrak i śpiewał donośnym, acz piskliwym głosikiem:

- Hej! Jeśli jesteś zmęczony, bo zakupy robisz dla swej grubej żony! Tedy zajrzyj tutaj, do gospody! I piwa napij się, hej!

W jego stronę pomknęły jakieś mocno już nadpsute jabłka, ciskane przez kilku brudnych oberwańców. Lecz młody bard widocznie znał się na swym fachu, bo zręcznie uchylił się przed cuchnącymi pociskami i pokazał ulicznikom co o nich myśli wielce niestosownym gestem, po czym wrócił do do przerwanego śpiewu.

I wtedy oczom Rava i Trzmiela ukazał się Aglahad, który wyłonił się za zakrętu i jakby nigdy nic pomachał obu towarzyszom. Na twarzy małego złodziejaszka przemykał przebiegły uśmieszek. Chłopak był wyraźnie zadowolony z siebie, wprost rozpierała go duma i nijak nie potrafił tego ukryć. Gdy w ręce zdziwionego Rava trafił solidny, acz prosty miecz w wytartej pochwie, a Degary otrzymał pełen pergaminu tubus i solidny kałamarz, powód dumy młodzika wydawał się oczywisty. I choć gdzieś na na skraju świadomości przemykały pytania dotyczące źródła, tego niespodziewanego podarunku, jednak radość na widok prezentu nijak nie pozwalała im przejść przez gardło. To była prosta radość, skryta w serdecznym uśmiechu i solidnym uścisku przyjaciela. Ruszyli szukać kupieckiej karawany.

***



- Nie! - Rzekł stanowczo pan Gerard, kupiec z Solace. - Nawet nie chcę słyszeć o dzieciakach, które będą mi zawracały głowę podczas podróży przez góry. I to dzieciakach, które nie mają dość stali by opłacić swoją bezużyteczność! Nie! - Uderzył upierścienioną pięścią w stół, aż piana z kufla piwa pociekła. - Nawet nie chcę słyszeć o tym, że będziecie pomagać podczas podróży! Jestem człowiekiem interesu i nijak mnie nie interesuje takie gadanie! Mam ludzi, od tego. A teraz wynoście się stąd, bo mój czas jest cenny, a przez Was go marnotrawię!

I poszliście. Za pierwszym razem próbowaliście się kłócić i głośno sprzeciwiać, aż karczmarz delikatnymi sugestiami dotyczącymi psów, pachołków i pałek, nie dał Wam do zrozumienia, że pora już opuścić gospodę. Tak było za pierwszym. Ale to był czwarty kupiec, którego spytaliście. Żaden z nich nijak nie potrafił uwierzyć w użyteczność grupy smarkaczy. Żaden nie chciał się też zgodzić na Waszą cenę, za przejazd przez góry. A gdy wspominaliście, że chcecie przejechać jedynie przez połowę gór to odpowiedzią był jedynie gromki śmiech. Wychodziliście z gospody żegnani przez kolejne docinki świty Gerarda, gdy ktoś głośnym gwizdnięciem zwrócił na siebie Waszą uwagę. Oto przy szynkwasie dostrzegliście niewysoką, acz pękatą sylwetkę zwieńczoną skołtunioną szarą brodą. W półmroku jaki panował w gospodzie z trudem rozpoznaliście pomarszczoną twarz Gotriego Goldkeepera. Krasnolud uśmiechnął się na Wasz widok i w blasku kominka błysnęły jego złote oraz srebrne zęby. Wymachiwał kuflem jaki ściskał w jednej dłoni do taktu melodii brzdękanej na mandolinie przez pijanego minstrela.

- Przypadkiem żem słyszał czegoście chcieli od tego kupczyka. - Rzekł ocierając piwną pianę ze swej brody, uprzednio przechyliwszy zawartość kufla w swe, przepastne gardło. - I gotów Wam jestem wyjść na przeciw, choć niech mnie Reorx ukarze, jeśli nie będę tego jutro żałował. - Szybkim gestem zamówił kolejny, pełen złocistego piwa kufel i powiedział. - Tyle, że dzień był dobry dla interesów, a piwo tu dobre, więc mam dobry humor i pomogę Wam nieboraki. Pojedziecie na moim wozie, w zamian za pomoc po drodze. W dzisiejszych czasach przyda się towarzystwo na szlaku. Nawet Wasze! Jak zatem będzie? Umowa stoi? - Sękata dłoń krasnoluda zawisła w powietrzu.

***

To był chłodny ranek. Zimny i nieprzyjemny, jeden z wielu zimnych i nieprzyjemnych poranków jakie miały czekać na Was gdzieś tam, za horyzontem. Czuliście jeszcze na ramionach ciepło uścisku starej Zimiry, a teraz gdy powoli ruszyliście przed siebie, wciąż czuliście na plecach jej wzrok. Coś Wam mówiło, że stoi tam, na wzgórzu z którego wyruszyliście i będzie tak stać dopóki nie znikniecie wśród zarośli pobliskiego lasu. Ale żadne z Was nie miało odwagi by się odwrócić, bo łzy, te ostatnie łzy dzieciństwa, zdradliwe i przebiegłe, tylko czekały na taką okazję. Ale Wy, dorośli wędrowcy, poszukiwacze przygód byliście na to za sprytni i nijak nie mogliście pozwolić na to by choć jedna popłynęła. Dlatego co raz ocierając oczy szliście naprzód wpatrzeni w niknący wśród drzew szlak. Przyśpieszyliście kroku.

***


Wśród drzew było cicho. Czasami tylko jakiś ptak przerywał monotonny chrzęst Waszych stąpających po poszyciu stóp. Ale poza Wami i grającym na gałęziach wiatrem nie było niczego. I wtedy zza kolejnego zakrętu drogi dobiegł Was głos. Łamiący się i pełen irytacji głos starca, poprzedzony kilkakrotnym pluskiem:

- W tej chwili oddaj mi mój kapelusz! - Słyszeliście, a kolejne pluski zdawały się chwilami zagłuszać słowa. - W tej chwili, albo spotkają Cię nieliche konsekwencje! - Wasza ścieżka zakręcała by napotkać niewielki, kamienny mostek przerzucony na drugi brzeg wąskiego, acz bystrego strumienia. Był tam odziany w zieloną szatę i takiż sam kapelusz starzec, o długiej białej brodzie, który brodząc po kolana w wodzie, co raz uderzał w jej powierzchnię okutą laską. - Sama się o to prosiłaś! - Krzyknął i podwinąwszy rękawy rzekł. - Jak szło to zaklęcie? Ach tak...

Dostrzegliście jak we wzniesionej dłoni starca formuje się kula z żywego płomienia. Kula rosła z każdą chwilą, tak że stojąc daleko czuliście bijący od niej żar. Zdaje się, że może wybuchnąć w każdej chwili...


 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 21-07-2011, 12:06   #110
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyciągnięta ręka krasnoluda tylko przez ułamki sekundy wisiała samotnie w powietrzu.
- Stoi! - odrzekł Aglahad nie czekając na reakcję pozostałych i nie pytając się ich o zdanie. Jednocześnie oburącz złapał dłoń krasnoluda i potrząsł nią. - A więc kiedy wyruszamy?
Ravowi określenie 'nawet' nie wydało się zbytnio pozytywne, ale po wcześniejszych doświadczeniach nie sądził, że znajdą lepszą ofertę.
- Stoi! - Zgodził się z Aglahadem i wyciągnął rękę do krasnoluda. Ten uścisnął mu dłoń gdy tylko uwolnił swoją z dłoni Aglahada. - To gdzie i kiedy się spotkamy? - spytał.
- Jutro o świtaniu wyruszam z Haven - odpowiedział kupiec drapiąc się po skołtunionej brodzie. - Zatem koło ścieżki prowadzącej do tych waszych ruin będę przejeżdżał nie później niż o godzinie Drugiej Straży. Albo będziecie na szlaku, albo ruszam sam. Mnie tam za jedno.
- Będziemy - zapewnił Rav.
- Nie będziesz sam - stanowczo powiedział Aglahad. - Już ja tego dopilnuję!
- Do widzenia - powiedział Rav podnosząc worek i ruszając w stronę wyjścia z karczmy.

Chociaż byli uskrzydleni podwójnym sukcesem - udanymi zakupami oraz znalezieniem kogoś, z kim mogli się zabrać, to jednak droga do Domu okazała się wyjątkowo długa. Inaczej idzie się bez obciążenia, inaczej targając niewygodne worki, których, prawdę mówiąc, nie było jak trzymać. W końcu jednak dotarli.

- Goldkeeper?! - Amarys nie kryła rozczarowania, usłyszawszy wieść o umówionym transporcie i tylko to uratowało chłopaków przed jej marudzeniem na temat opłakanego stanu sakiewki. - Też mi transport.... Założę się, że każe nam iść koło wozu, żeby konia nie męczyć, a jakby nas ktoś napadł to nas zostawi na przynętę i popędziiiiiii!! - burczała, przeglądając zawartość worków. Z wolna jednak rozpogadzała się. Rzeczy były dobrej jakości, w przyzwoitym stanie, rozmiarze i ilości, toteż przynajmniej o jedno mogła się przestać martwić. Szybko rozłożyła torby i plecaki, i rozpoczęła rozdzielanie gratów pomiędzy ich czworo. Worki zachowała na wszelki wypadek.
Że też sama nie poszłaś załatwiać, pomyślał Rav, ale nie zdążył słowa powiedzieć gdyż odezwał się Aglahad.
- Lepszy taki transport niż żaden! - odpowiedział Aglahad kapłance, gdy ta zabrała się za rozdzielanie przyniesionych przedmiotów. - No i Goldkeeper przynajmniej wie dokąd się udajemy, a to już coś... nieprawdaż? Poza tym może to poprawi ci humor - dodał chłopak wyjmując trzy kostki szarego mydła. - Tylko mi nie dzięk... - Aglahad nie skończył, gdy dziewczyna podziękowała mu radośnie, choć triumfalny błysk w jej oku świadczył, że cieszy się iż wyszło na jej.
- Trochę musimy iść koło wozu i tak - Rav skomentował wcześniejsze nieco słowa Amy. - W końcu musimy nabrać nieco wprawy.
Po dwóch godzinach i wielu kłótniach w końcu byli spakowani. Graty zostały porozdzielane, a plecaki zapięte. Najcięższy plecak dostał Rav, ale pozostałe plecaki nie były wiele lżejsze - przedmiotów które musieli unieść było dużo, a podróż daleka. Mimo to żadne z nich nie narzekało, a wręcz dało się wyczuć podniecenie przygotowaniami do podróży. Amy wyglądała nieco śmiesznie, gdyż u paska dyndało jej sporo sakiewek z ziołami i różnymi dziwnymi składnikami, ale solidny dębowy kostur, jaki z dumą dzierżyła w ręce skutecznie powstrzymywał od kpin.
- Amy, chcesz może procę? - spytał Rav. Jemu, przynajmniej teoretycznie, nie była potrzebna, chyba że do polowania na króliki. Skoro on miał łuk, to w dłoniach Amy proca byłaby znacznie lepiej wykorzystana.
Założył kolczugę i przypasał miecz. Czuł się nieco nieswojo, ale świadomość tego, że musi się nauczyć sprawnie poruszać z tym wyposażeniem przeważyła. Pochodzi z tym trochę i się przyzwyczai. A na szlaku, wiadomo, nikt się nie będzie dziwić widząc kogoś w zbroi.
- Może być - zgodziła się łaskawie dziewczyna, popatrując na Rava. W pełnym rynsztunku poruszał się trochę niezgrabnie, ale prezentował się całkiem-całkiem.




Podróż była znacznie bardziej monotonna niż to sobie wyobrażał młody złodziejaszek. Owszem była to miła odmiana po ostatnich, pełnych przerażających wydarzeń, dniach, jednak nie tak Aglahad wyobrażał sobie opuszczenie Domu. Do tego wstydził się łez - nawet on, który planował opuścić Dom już dawno temu nie potrafił opuścić go bez nich.

Monotonię przerwały krzyki starca, brodzącego w wodzie. Z początku złodziejaszek pomyślał iż ma do czynienia z niegroźnym wariatem w białych szatach, jednak gdy starzec uformował w ręku ognistą kulę Aglahad z niepokojem i cicho zapytał się idącego obok Trzmiela:
- Degary, co to za czar?
- Niebezpieczny - skomentował równie cicho Rav, zanim ich drużynowy mag zdążył udzielić odpowiedzi. - Na oko sądząc - powiedział, oceniając wielkość stale rosnącej kuli - lepiej by było znaleźć się jak najdalej.
Nie wiedział w pierwszej chwili, czy zaproponować staruszkowi, żeby przestał się bawić w taki niebezpieczny sposób, czy też zanurkować w najbliższy rów. Pierwsza opcja wydała mu się o tyle niebezpieczna, że mag mógł nagle zmienić obiekt zainteresowania i rzucić kulą ognia prosto w nich.
- Może my spróbujemy odzyskać ten kapelusz - powiedział głośniej, sam nie do końca wiedząc, czemu w ogóle zabrał głos.
- Właśnie! - dodał Aglahad. - Nie ma potrzeby niszczenia mostku!
- On ma ten kapelusz na głowie, ślepoty! - sarknęła Amy, po czym podbiegła do brzegu rzeki i krzyknęła z całych sił: Szanowny panie dziadku! Rzeka już oddała panu kapelusz, ma go pan na głowie!! - Amy było trochę żal wyraźnie już stetryczałego czarodzieja. - NA!! GŁO!! WIE!! - wrzasnęła jeszcze, obawiając się, że mag ma kłopoty nie tylko z pamięcią, ale i ze słuchem.
- Widzimy przecież, panno mądralińska - syknął Rav. - Bądź rozsądna.
Nie wiedział, co nagle napadło dziewczynę. Zamiast sugerować, że mag jest stetryczałym dziadem trzeba było to załatwić inaczej. Zaoferować pomoc, a nie obrażać... Poza tym starzec mógł mówić o innym kapeluszu.
Trzmiel przez chwilę gapił się na jątrzącą się sferę z niezbyt mądrym wyrazem twarzy kogoś, kto ogląda coś naprawdę wspaniałego. Taka była poniekąd prawda. Pomijając straszliwe wydarzenia które towarzyszyły zniszczeniu Domu, Anduval nie popisywał się nigdy magicznymi zaklęciami. Ba. Upodobał sobie prawie wyłącznie pracę przy użyciu swojego solidnego kostura. Ewentualnie zadowalał się Trzmielowym wysiłkiem, dzięki któremu jego pracownia była czysta posprzątana.
Tak czy inaczej z tego też powodu nie usłyszał z początku pytania Aglahada, ani dalszych propozycji działania. Za to zobaczył co robi Amarys i przeraził się nie na żarty.
- Amy, stój!
Owszem. Nie znał tego zaklęcia, ale trzeszcząca wokół sfery magia dawała dość do myślenia, że jeśli niesforny czarodziej jej nie zauważy, lub zaklęcie wyrwie mu się spod kontroli, efekt może być... no może być tak przeróżny, że nie sposób nawet zgadywać co się wydarzy.
Nie tracąc więc czasu pobiegł za mydlaną kapłanką do brzegu i gdy ta nadal krzyczała, pociągnął ją o tyle niezręcznie, że oboje runęli do rzecznej wody.
- Eeee... - Staruszek zatrzymał chwilę temu rozpoczętą inkantację, spoglądając na Amarys, a moc która wypełniała jego wzniesione dłonie, poczęła się zmieniać. Najpierw płomień począł zmieniać barwę. Z jasnego pomarańczu i czerwieni nagle stał się brązowy, by za chwilę pojawiły się w nim zgniło zielone przebłyski. Widząc to mag nie czekał ani chwili - uprzednio u schwyciwszy kraniec długiej szaty, począł długimi susami sadzić w kierunku najbliższych drzew.
- Chooodu! - Krzyknął rozdzierająco skacząc na łeb i na szyję wgłąb pobliskich zarośli. Rozległ się trzask pękających gałęzi i stłumiony jęk. Nagle... Kula magicznej energii pękła z hukiem, dziwnie podobnym do tego jaki ludzkie żywoty zwykły wydawać po zbyt dużej porcji fasoli. I wtedy dotarł do Was zapach. Ciężki, siarkowy fetor, podobny do woni nieświeżych jajek opanował całą okolice. Z pobliskiego drzewa z głośnym łomotem zwalił się krogulec, z zarośli kwicząc niczym zarzynana świnia umknął gruby dzik, a na powierzchni wody wypłynęło kilka ryb, by kontynuować swoją podróż w dół rzeki brzuchami do góry. A Wy...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-05-2012 o 09:32.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172