Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2011, 17:30   #87
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Huk strzałów odbił się echem w wielkiej komnacie, a gdy ucichł zastąpił go szczęk żelaza. Nagłe pojawienie się podróżników było zaskoczeniem dla piratów, pierwsza salwa powaliła Beliaha i przygwoździła jego kamratów, to zaś otworzyło pole dla ostrożnej szarży, z której to szansy skorzystali.

Na czoło wysunął się Albert, który stanął nad powalonym hersztem zapowiadając mu rychły koniec. Leżący zakrztusił własną krwią, wyglądał jakby nie trzeba mu było przewodnika w drodze do piekła. Brzuch rozorany miał rozległą raną wielokrotnego postrzału, obficie krwawiącą breistą i czarną posoką, zupełnie nieludzką.
- Albert? Mój druhu...khe, khe spotkanie po latach, zawsze chwyta cię za serce. - z wysiłkiem cedził słowa
- Sprawiedliwość? Zabawne, że zawsze o niej plotą ci, którzy sami jej unikają. Cóż ich sprawa. Ale strzelanie do mnie? To już jest błąd, którego nie mogę wybaczyć.
- Zamknij się! - powiedział Albert i wystrzałem dobił pirata. Z nowej rany polała się czarna krew, zabulgotała, jakby żyjąc własnym życiem. W okamgnieniu skłębiła się formując czarne jak smoła mackowate ramię, które wystrzeliło w górę i z zamachem uderzyło w Alberta zakończonym szpicem końcem. Mnich uskoczył przed tym ciosem, jednak sam padł przy tym na kolana. Jeszcze z ziemi wypalił po raz kolejny, ale tym razem pociski odbiły się od tarczy. Tymczasem maż z ran rozlewała się po ciele Beliaha, okrywając go pancerzem mroku, z ran wypełzły też kolejne macki, które opierając się o podłoże jeły doprowadzać pirata do pionu.
- Czy tańczyłeś kiedyś z diabłem w bladym blasku księżyca? Uważaj by nie zmylić kroku. - macki Beliaha wystrzeliły w stronę Alberta, zdawały się celować w nogi zakonnika, tak że łatwo mógł ich uniknąć odskakując z toru ciosu. Uśmiech na twarzy Beliaha sugerował, że dopiero zaczynał bawić się z swoją ofiarą. Mógł rzeczywiście czuć się panem sytuacji, cztery mackowate ramiona wijące sie z jego pleców gotowe były uderzyć w każdego kto się do niego zbliżył, lśniąca poświata tarczy chroniła przed pociskami, zaś zdobioną szablę trzymał z wprawą.

Jednak i Beliah, i wszyscy walczący zachwiali się gdy przez platformę przeszedł wstrząs. Zaś z czeluści pod nimi dobiegły niepokojące grzmoty i dudnienie. W deszczu pocisków który rozpoczął starcie, musiał się znaleźć co najmniej jeden, który naruszył pradawną konstrukcję, a niespodziewany cios odbijał się teraz echem. W ślad za wstrząsem powietrze zapachniało siarką, zdawało się też, że spokojne dotąd tłoki przyspieszyły nieco bieg. Mało kto jednak miał czas przyglądać się otoczeniu, bo gdy tylko wstrząs minął, półnagi osiłek odwinął z rąk kolczasty łańcuch i zamachnął się w stronę Evrosa, cios był na tyle szczęśliwy, że łańcuch owinął się wokół nóg żołnierza i powalił go na ziemie, osiłek zaś zaczął ciągnąć ofiarę w swoją stronę, a gdy był już dość blisko, sięgnął po leżący na panelu olbrzymi młot, gotów zmiażdżyć nim natrętnego intruza.

Kano miał więcej szczecią, choć i na niego spadł ciężar pirackiej obrony. I to dosłownie, bo w pewnym momencie poczuł jak coś ciężkiego uderza go w plecy i przygniata do ziemi, zaś męski głos szepcze do ucha- Śmierć nadchodzi z powietrza. - w powietrzu zamigotał długi, ociekający jadem sztylet o poszczerbionym ostrzem, zabójca z całych sił wbił broń w pierś Kano, co jednak poza drobnym dyskomfortem nie wywołało większego efektu. Golem zrzucił natręta z pleców. Zaraz jednak musiał stawić czoła zakutemu w stal rycerzowi, z tarczą i mieczem.

***

Tymczasem na statku ci co zostali również musieli zmagać się z przeciwnikiem, niewidzialnym kryjącym się w szarościach kamiennej wyspy. Jak na złość Nadii nie było w pobliżu, gdy była potrzebna. Jednak jeden z marynarzy zgodził się popilnować statku. Ruszyli ostrożnie z Daenem w stronę skąd ostatnio dobiegały strzały, teraz było dziwnie spokojnie. Tak że skrzypienie mchu pod ich butami wydawało się głośne. Dotarli do ostatniego kamienia, za którym dotąd ukrywali się bandyci.
- 3...2...1... wchodzimy. - jednocześnie wyskoczyli z dwóch stron celując w każdego kto mógł by im zagrozić, znaleźli jednak tylko dwóch leżących bandytów.
- Martwi?
- Nie, chyba nieprzytomni.
- Soren rozejrzał się po okolicy, nie widać był innych źródeł zagrożenia, tylko szare kamienie gdzieniegdzie poprzetykane mokro zielonymi krzewami.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 10-03-2011 o 23:53.
behemot jest offline