Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2011, 23:23   #81
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu


Niewolnicy szli pochodem tak szybko jak wylko zdołali, choć zważywszy na ich wygłodzenie i zmęczenie trudno było o sprawny załadunek. Czas leciał. Soren wykorzystał go by wypytać o czas pobytu w niewoli, a z tym było różnie. Część z więźniów została pochwycona w ciągu ostatnich tygodni, byli to przeważnie rybacy z Archipelagu. Jeden z nich, rosłej postury i wysmaganej wiatrem twarzy zniósł trudy niewoli na tyle dobrze, by móc udzielić szerszej odpowiedzi.
- Co dwa tygodnie zbierali około dwudziestu ludzi i pakowali ich na łajbę, sam byłem w ostatnim transporcie, ale coś musiało pójść nie tak tym łajdakom, bo po 3 dniach rejsu jakby przystanęli, a potem rozległ się grzmot pod pokładem, zaś do ładowni wdarł się jakiś człowiek i zaczęła się strzelanina. Pech chciał, że piraci go poranili i chyba zginął w morskich falach, głowy nie dam, ale przez bulaj widać było jakby szkielet platformy, co to w pobliży Gareezy stoi. Ważne, że ci co wyruszyli łajbą już nie wracali, a my żywi, nie wiem jaki los spotkał pozostałych. Tu większość jest tutejsza, ale są i inni, z dalszych stron Madoku, a nawet tacy z innych światów, chcesz to ci ich wskażę, gdzieś tu widziałem znachorkę... - elokwentny żeglarz zamilkł przeszukując tłum z którego nagle zabrzmiało ciche wołanie:
- Soren?! - z tłumu wybiegła niska kobieta, bardzo młoda, o długich blond włosach, obecnie mocno popielatych od brudu. Rzuciła się do pilota i objęła go w pasie.
- Wiedziałam, że przyjdziesz... - wyszeptała tuląc się do mężczyzny.
- Jasne... - powiedział nieco zaskoczony -... przecież nie mógł bym zostawić mojej wiedźmy.
- ... anioł był przy mnie, i szeptał że jesteś w drodze, i że wszystko będzie dobrze, a ja mu wierzyłam, i już się nie bałam. Tak bardzo... - wykrztusiła, po bladych policzkach spływały jej łzy.
- No tak... to miło z jego strony. - dał znak pozostałym, że przez chwile chcą być sami.


Frachtowiec szarpany wiatrem oderwał się od podłoża i nisko nad ziemią przeleciał w stronę dawnego działa przeciwlotniczego, to jeszcze nie był koniec bitwy. Ponownie osadzenie na ziemi, było o wiele gwałtowniejsze, żeby nie powiedzieć, że włos dzielił ich od wbicia kadłubem w grunt. Statek jednak pozostał cały, tylko do listy napraw należało dodać podpory.
- Co się dzieje, dlaczego nie lecimy. - zapytał rosły marynarz imieniem Rick.
- Spokojnie, tylko upewnimy się, że Beliah nikogo już nie uprowadzi i wracamy do Ayanu.
- Ale teraz, gdy tylu z nas jest zdanych na wasz sukces, spójrzcie na nich, na nas, co się stanie jeśli wam się nie uda? Tam jest chyba z czterdziestu rozbójników, nie uda wam się. Zastanówcie się.
- próbował odwieść ich od zamiaru, jednak bezskutecznie.

Sami nie wiedzieli jak, to się stało, ale baza piratów zdawała się być ogarnięta chaosem. Gdy po raz kolejny zeszli do podziemi w korytarzach brzmiało wycie syren alarmowych, zaś w równoległym korytarzu błyskało czerwone światło.
- Rychło w czas z tym alarmem.
Droga jednak była wolna, tym razem odeszli na lewo i spuścili się pięć-dziesięciometrowym szybem w dół. Na dole wyglądając z kabiny windy rozejrzeli się po komnacie.

Komnata była równie rozległa co hangar łodzi podwodnych, zaś centralne miejsce zajmowały gigantyczne tłoki, które niezwykle powolnie poruszały się w górę i dół. Sycząc przy tym i dymiąc. Jak oddech pradawnego astmatycznego behemota. Walec tłoków schodził jeszcze głębiej, jednak koniec niknął w mrokach przepaści wielkiej dziury w którym tkwiła cała maszyneria. Ponad machiną rozpięte było chodniki, oraz pędy kabli, wszystkie one zbiegały się na okrągłej platformie, na której też znajdowało się coś co wyglądało na tablicę kontroli. Tam też znajdowali się ludzie.

Przy samej konsoli mężczyzna z obrazu potrząsał trzymanym w dłoni drobniejszym mężczyzną w podeszłym wieku, a potem przywalił pięścią w konsolę. Drugi człowiek upadł i wił się u stóp pirata. Całej scenie prócz załogi Rybki przyglądało się dwóch piratów, jeden z nich jeszcze większy od brodacza w czarnym płaszczu, a z jego plecy wiły się wstęgi kabli biegnących do ramion, chodził nerwowo po platformie rozglądając się po komnacie, w szczególności zaś w głębie pod nimi, z której zdawało się słychać było jakby ryk. Drugim członkiem obstawy był zakuty w zbroję rycerz, stojący nieruchomo z opuszczoną przyłbicą. Jakby pogrążony w letargu, zupełnie obojętny na to co się wokół działo.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline  
Stary 26-02-2011, 22:24   #82
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Patrzyła na pochód wynędzniałych ludzi i docierało do niej, co się wydarzyło. Uwolnili bezbronnych, zrobili autentyczny dobry uczynek. Odnalazła wzrokiem Evrosa jeszcze, kiedy rampa wejściowa opadała w dół. Zdawało się bardzo powoli. Ale potem nie mogła już oderwać wzroku od wynędzniałych ludzi. Płacząca kobieta o sklejonych brudem włosach i oczach zaropiałych jak u psa, za to z brzuchem wskazującym na zaawansowaną ciążę, chłopak, może szesnastoletni z gnijącą świeżą blizną przebiegającą przez całą długość skroni i policzka, półnagi mężczyzna w sile wieku tulący do piersi kawał deski. Nie rozumiała. Skoro dla Beliaha to nie byli ludzie, skoro to miał być towar, dlaczego tak go zaniedbano? Pobladła. Zbielały jej nawet zaciśnięte wargi i rodowe tatuaże. Ale patrzyła. I zapamiętywała. W tej chwili pozwalała, żeby opanowała ją mściwa krew Mercourich.

- Zabiję sukinsyna – powiedziała to głośno i wyraźnie.

Potem jedna z kobiet podbiegła do Sorena. Tajemnica pilota lekko uchyliła się przed nimi. Jakieś dziwne uczucie ulgi opanowało na moment Aspazję. Drobna, śliczna dziewczyna była jedną z garstki tych lepiej wyglądających i baronówna chciała widzieć w tym jakiś znak, że niektórych zdążyli naprawdę ocalić. Nim niewola strawiła ich dusze.
Soren przeprowadzał swoją rozmowę. Mieli chwilę przed wyprawą w głąb behemota. Szybko opowiedziała o znaleziskach i o tym co zeznał wypuszczony jeniec. Miał szczęście, że dała mu słowo, teraz nie byłaby do tego skłonna.
- Mów – zwróciła się do Alberta. - Co musimy wiedzieć o Beliahu?

Na Rybce kazała zostać Nadii, Nicodemusowi i Deanowi. Dean i Nadia nieźle radzili sobie z bronią i w razie czego obydwoje daliby radę pilotować statek, Dean zapewne, jak sam twierdził, całkiem nieźle, choć nie z takim talentem i finezją jak Soren. Nicodemus został w jej królestwie, laboratorium medycznym, aplikując wycieńczonym podstawowe leki.
Najważniejsze, co miała do dodania w tej rozmowie Aspazja zawierało się w jednym zdaniu.
- Beliah ma umrzeć – przy tych słowach nie drgnęła jej nawet powieka – Najlepiej żeby umierał długo.

Oczywiście nie uszły jej uwadze zaniepokojone spojrzenia wyzwolonych. Choć do niej żaden z nich nie śmiał się odezwać. Jakby od razu, bezbłędnie wyczuwano w niej arystokratkę, tą, która płaciła. Aspazja nie zmniejszała tego dystansu. Zresztą jej zacięta mina przepłoszyłaby nawet dziecko. Choć na szczęście dzieci wśród zniewolonych nie było.

Wiedziała, że to niedobrze, że na Rybce nie zostaje nikt z najlepiej wyszkolonych żołnierzy. Pierwszy raz żałowała, że nie zwerbowała większej załogi.

Przeprowadziła na osobności trzy krótkie i szybkie rozmowy. Pierwszą z Evrosem. Pociągnęła zaskoczonego Hazata za sobą do pustej kajuty Nicodemusa.
- Evros, może byś został na pokładzie?
Zdziwiony tak nieoczekiwanym pytaniem, ledwo zdobył sie na krótkie: - Dlaczego?
Jej twarz odkąd zobaczyła byłych niewolników właściwie nie zmieniła wyrazu. Zaciśnięte usta, nieobecne spojrzenie, rumieniec na bladych policzkach. Furia.
- Bo zostają tylko Nadia, Nicodemus i Dean. Dziewczyna, kapłan i … Dean – z wyraźnym trudem, przelotnie się uśmiechnęła. – W razie jakiegoś niebezpieczeństwa, nie ma nikogo, kto umie sobie z nim radzić. Nie chcę by to było na daremno. Ten ratunek.
- Zostaw Sorena, albo tego akolitę, ale nie mnie... nie pozwolę iść Ci samej. Choćby cały ten statek miałby szlag trafić. - Odpowiedział wyraźnie wzburzony.
- To… Dobrze…
Przez chwilę w milczeniu patrzyła na Hazata. Miała wielką ochotę przytulić się do tego mężczyzny, poczuć jego ciepło i zapach i przez chwilę tylko o tym myśleć. Albo chociaż go pocałować.
- Nie mogę im tego rozkazać – powiedziała zamiast tego.- Obydwaj traktują sprawę osobiście. Mogłabym jedynie Kano. Ale Kano to z kolei maszyna do zabijania. Musi iść. Powiem Deanowi, że w razie zagrożenia mają startować nie oglądając się na nas.
Po tych słowach odwróciła się żeby wyjść. Stanowczo, od razu, bo to nie miała być chwila uniesień tylko moment, kiedy Aspazja Mercouri wymierza sprawiedliwość. Ale się nie udało.
- W ogóle mnie nie znasz… nic nie wiesz… - zabrzmiało zbyt smutno, więc się uśmiechnęła.
- Strasznie długo nie było tej łączności. Martwiłam się o ciebie.

Drugą rozmowę odbyła z Nadią i Nicodemusem.
- Gdybym zginęła – roześmiała się widząc miny obojga – No, wydaje mi się, że moje słowa przy dwojgu świadków mają moc testamentu?
Nicodemus kiwnął głową.
-Jednak byłoby lepiej gdybyś nie zginęła.
Uśmiechnęła się.
- No właśnie. Bo to najlepszy uczynek w moim życiu –zrobiła nieokreślony ruch ręką ogarniający całą Rybkę- Ten ratunek. I nie chciałabym, żeby został zaprzepaszczony.
- Masz – wręczyła Nicodemusowi mały kluczyk – Mam sejf w kajucie. Znajdziesz. Hasło to – wyszeptała coś na ucho spowiednikowi, ten skrzywił się z niedowierzaniem. Aspazja zachichotała. – Wypłaćcie wszystkim kwotę niezbędną na ich powrót do domu i przeżycie w czasie drogi. Choćby to było na drugim końcu galaktyki.
Kusiło ją powiedzieć więcej. Zrobić teraz słowny dar na rzecz zakonu Nicodemusa, żeby potem Juliusz musiał się tłumaczyć, żeby była afera i śledztwo.

Ale siostra
Taka jak ona
Nie dodała nic więcej.

Trzecią rozmowę odbyła z Deanem.
- Jeśli nie będzie z nami kontaktu radiowego i uznasz że Rybka jest zagrożona wiejcie. Nie czekając na nas. To rozkaz.
Dean skrzywił się. Aspazja również.
- Och, nie udawaj, przecież nie kochasz nas tak bardzo, żeby narażać swoją piękną Szybka Rybkę. Zresztą Szare Twarze wypłacą ci całą należność, dyspozycje zrobiłam dawno. A ocalisz tych ludzi. –na jej twarzy znowu pojawił się grymas który miał być uśmiechem – Jeszcze szlachectwo od szejka dostaniesz.
Co właściwie było nową myślą. Bezczelną a takie lubiła. Musi zapytać Sorena, Nadii czy Nicodemusa czy zależy im na szlachectwie. Jeśli to przeżyją może naprawdę będzie można ubiegać się o jakiś tytuł.

***

Nie było czasu na naradę. I nie byli w nastroju do negocjacji. Przeszli do ataku korzystając z zaskoczenia tamtych.
Baronówna wyczuliła wszystkie zmysły. Powinna trzymać się z tyłu, ale nie potrafiła. Nie wyglądała na poważne zagrożenie i to chciała wykorzystać. Spokojnie, idąc wciąż do przodu w kierunku pirata, z zimną krwią wymierzyła i strzeliła. Celowała w brzuch.
Trafiła. Wokół pirata przez chwilę migotała osłona tarczy, ale nie wytrzymała ataku. Pocisk trafił w cel. Strzał odrzucił Beliaha tak, że padł na wznak nakrywając się nogami.
Dopiero wtedy baronówna szukała schronienia za jedną z wielkich rur. Zmieniła broń. Chciała walki w zwarciu, jataganem.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 26-02-2011, 23:23   #83
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Czekał, jak wiele razy wcześniej. Czekał, na rozwój sytuacji. Cierpliwość była dużą cnotą. Jedną z niewielu jakie posiadał praktycznie przez całe życie. Oficer musi być cierpliwy. Czasami trzeba czekać dni, żeby wykonać jeden ruch, czasami wielogodzinne czekanie kończy się kilkuminutową wymianą ognia. Jednakże jeżeli wszystko zostanie dobrze przygotowane i przeprowadzone, to te kilka godzin, w późniejszym, krótkim starciu mogą okazać się zbawienne. A gdy odchodziła adrenalina, przychodził czas na rozliczenia.

Pamiętał jak wiele godzin musiał poświęcić, aby wyrobić w sobie nawyki cierpliwości. Był cholerykiem, uwielbiał działać. Czasami wpadał przez to w kłopoty, gdy za bardzo zajął się gonieniem wroga. Doświadczenie i lata wojny, pozwoliło mu zakładać dobre i przemyślane pułapki. Jednak gdy uderzała adrenalina ... szedł na całego. To się nie zmieniło i w tej, krótkiej walce widział znów starego siebie. Tylko tym razem działał z innych pobudek. Gdy niewolnicy byli powoli ładowani na statek podeszła do niego Aspazja. Chwilę patrzył na nią, za nim odezwał się. Przez chwilę, chciał żeby jego głos brzmiał spokojnie i rozsądnie, ale gdy tylko odezwał się, wiedział, że tak nie będzie. Mówił z pasją i zaangażowaniem, a w jego głosie dało się wyczuć całą gamę emocji, od zdenerwowania poprzez skupienie się na swoim celu, aż do ogromnej sile woli, która musiała kierować krokami Akolity.

-Beliah nie jest człowiekiem - słowa te zostały wypowiedziane stanowczo. Nie były zwykłym stwierdzeniem opinii. Były faktem. Ton głosu sugerował ponadto, że Albert nie zamierza w tej materii dyskutować. Brzmiało to tak, jakby stwierdził, że trawa jest zielona. Nikt przy zdrowych zmysłach temu nie zaprzeczy.

-Nie mówię teraz o tym, co on zrobił, nie mówię o jego charakterze. Nazwałaś go skurwysynem, nie wiesz jaką rację miałaś wypowiadając te słowa - Wilde mówił z iście kaznodziejską pasją, jednocześnie twardo jak dowódca, przemawiający przed swoimi oddziałami. Niezaprzeczalnie był Hawkwoodem, człowiekiem który wychował się na wierze w siebie. -Beliah postawił siebie poza wszelkimi zasadami. Społecznymi, moralnymi i religijnymi. Przez to uważa, że stał się kimś lepszym. W jego mniemaniu uwolnił się od okowów, które pętają resztę ludzi. Tym samym stał się kimś lepszym, nie wiem jak to nazwać, może uważa się za istotę boską? Nie chciałbym nigdy jednak zagłębiać się tak bardzo w jego psychikę ... to istna otchłań, a kiedy ktoś zbyt długo w nią spogląda, to ona spogląda w niego - Albert przerwał na chwilę rozglądając się po okolicy. Patrząc na twarze zgromadzonych przy nim ludzi. Po chwili wskazał ręką na niewolników

-Pewnie pytacie, dlaczego to zrobił? Odpowiedź w jego mniemaniu jest prosta. Bo mógł. Dla niego nie są to istoty ludzkie, nie myśli o tym więcej, niż my o połamanym krześle. Poza tym czerpie siły, ze strachu, który wzbudza. Jego ludzie, nie idą z nim dlatego, że jest dobrym przywódcą, ale dlatego, że się go boją. - ponownie przestał mówić, chcąc aby jego słuchacze dobrze zapamiętali wszystkie przedstawione tu informacje. Pragnął, aby mogli je przyswoić i zbudować w swoich głowach obraz Beliaha. By wiedzieli, z kim mają do czynienia.

-Pozostaje jeszcze kwestia diabła ... - zamilkł na chwilę, aby jego słowa mogły zrobić odpowiednie wrażenie, czymkolwiek miałoby ono nie być. To musiało zdobyć zainteresowanie i dobrze, bo to co zamierzał teraz powiedzieć było jedną z najważniejszych rzeczy jakie musieli usłyszeć -Na starym wraku z insygniami Messari, w jego twarz wbiło się kiedyś małe żyjątko. Nie chciał go usunąć, właściwie opierał się każdej próbie i takiej propozycji. Z czasem żyjątko to zaczęło się rozrastać na jego twarzy. Wypuściło liczne macki, które mogą przypominać brodę. Nie wiem co to jest, nawet nie śmiem zgadnąć, ale musicie wiedzieć, że daje mu to pewną przewagę. Chociażby niesamowitą wytrzymałość, Beliah potrafi przetrwać razy, które powaliłyby Voroxa - ponownie skończył mówić, wyraz jego twarzy zmienił się. Teraz przybrał bardziej wojowniczy wygląd.

-Jeżeli chodzi o taktykę. Musicie wiedzieć dwie rzeczy - tym razem brzmiał jakby prowadził wykład. Stanowczość starego weterana i oficera -Po pierwsze jest świetnym szermierzem, ale kiepskim strzelcem. Po drugie stała grawitacja jest dla niego nieprzyjemna. Nie lubi opuszczać okrętów. Co do tego, co będzie chciał zrobić, czy wycofa się jeżeli go zaatakujemy i zdobędziemy przewagę? Jest to możliwe, nie obchodzą go pieniądze, na pewno będzie chciał jednak udowodnić, że jest nadczłowiekiem. Dlatego najlepiej, jeżeli zakończymy to dzisiaj ... najlepiej dla nas wszystkich ... i dla całych Znanych Światów - skończył mówić, czekając na ewentualne pytania. Po tym dopiero odwrócił się do Evrosa i poprosił go o jakiś mocniejszy karabin z jego dużego arsenału. Wolał być uzbrojony w coś, co miało kop i w razie czego mogło obalić Beliaha. Chciał być do tego przygotowany ...

Gdy ruszyli ponownie w czeluście bazy popatrzył na Aspazję -Obiecałaś go zabić - powiedział spokojnie -Nie rzucaj takich obietnic w próżnię. Nie łatwo pozbawić jest życia człowieka, nie ważne kim by nie był. Jego śmierć, może później ciążyć na tobie ... niekiedy jest to nieopłacalne ... zwłaszcza dla kogoś takiego jak Beliah -

Później czekał, przyczajony gotowy do strzału. Szlachcianka pierwsza rozpoczęła kanonadę. Akolita wycelował swój karabin, gotów do strzału w Beliaha, lub któregoś z jego towarzyszy. Jednocześnie krzyknął, nadając swojemu głosowi twardości stali.

-Beliah! Przyszedłem po ciebie! Czas żebyś zapłacił za wszystko, czas na pomstę Pana! - rzucił krótkie spojrzenie reszcie stojących przy nim, za nim do nich krzyknął -To nie wasza walka! Uciekajcie! - potem skupił się na Beliahu, jego palec znalazł się na spuście. Czekał na reakcję pirata, chociaż wiedział, że będzie musiał strzelić. Wyciszył się ... ta walka skończy się śmiercią ... oby tylko niesprawiedliwych ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 28-02-2011, 21:37   #84
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Niewolnicy dotarli szczęśliwie na statek, głodni, wychudzeni, niektórzy z wyraźnymi śladami bicia czy maltretowania. Strupy, ledwo co zaschnięte rany. Ludzie, którzy ich tak urządzili, nie zasługiwali już na miano ludzi. Raczej bydląt czy zwierząt… takie ponure myśli zaprzały przez chwilę głowę Hazata.

Na pokładzie Rybki zrobiło się tłoczono. Nicodemus z Nadią próbowali wszystkich jakoś wygodnie pomieścić, kapłan zabierał się także za opatrywanie co gorszych ran. Evros ruszył do swojej kabiny, ale po drodze zatrzymała go Aspazja. Prawie wepchnęła go do kajuty kapłana. Rozmowa była krótka … i dziwna. Kiedy wychodził z kajuty, był poruszony… może nawet wściekły. „Jak ona w ogóle mogła mu to zaproponować!” Z drugiej strony był wściekły na siebie… zaangażował się… przestał myśleć priorytetowo. Z drugiej strony… szlag by trafił". Nie mógł teraz o tym myśleć… skupił się na przygotowaniach do szturmu.

Przeładował oba pistolety specjalna amunicją. Wydał majątek na nią kilka miesięcy temu u jednego z handlarzy rodziny Jahnisak. Do pierwszego załadował amunicje przeciwpancerną, czubek każdego pocisku, naznaczony był czerwoną farbą, te cudeńka miały taką penetracje pancerza, że i pancerna gródź nie stanowiła dla nich problemu. Drugi załadował pociskami zapalającymi, nigdy nie używał ich przeciw ludziom… jednak nie z ludźmi przyjdzie im się mierzyć.

Wybrał jeszcze ciężki granatnik sporego kalibru dla Akolity Bractwa Wojennego. Kapłan Wojny wiedział jak ma zrobić z niego pożytek.


*****

Podczas odprawy spoglądał ukradkiem na twarz baronówny. Bardzo przejęła się tymi uwolnionymi nieszczęśnikami, a w jej oczach płonął ogień zemsty. W stroju taktycznym i z bronią w ręce, wyglądała jak Valkiria, która za chwilę runie na wrogów niosąc zniszczenie. „A ja dopilnuję, żeby nic Ci się nie stało.” – dokończył w myślach jej przemówienie. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jakie piekło urządziła by mu gdyby powiedział to na głos. Uśmiechnął się do swoich myśli i ruszył za resztą z powrotem na wyspę.

Zjazd po linie nie był dla niego nowością, w zasadzie sam zamocował linę i sprawdził asekurację, zanim ktokolwiek się opuścił w dół. Pierwszy zjechał Kano, on był z nich wszystkich najlepiej wyposażony do tego typu zadań. Po kilku minutach cała grupa uderzeniowa była już w na dole szybu.
Obserwowali przez chwilę ludzi, przebywających na platformie podwieszonej między kilometrami rur i kabli. Całe to miejsce było sercem jakiegoś większego systemu, pokojem kontrolnym, którego przeznaczenia jeszcze nie znali do końca.

Postawny mężczyzna pomiatał wychudzonym niewolnikiem, niezbyt imponującej postury. Tyle mogli zauważyć z daleka.
Evros obserwował obstawę Beliaha. Jeden z ochroniarzy, potężnie umięśniony, wręcz niemożliwie przebudowany fizycznie, z wieloma kablami wystającymi z pleców i ramion, sprawił, że komandos na chwilę znieruchomiał. W istocie Beliah musiał być plugawcem, skoro jako ochroniarza zatrudnił Syna Ponurego Żniwiarza. Szczerze powiedziawszy, myślał, że te biogenetycznie modyfikowane twory już dawno zostały wybite do nogi. Widać, coś jeszcze ostało się z zapasów rodu Decados. Właśnie oni przodowali w ich wytwarzaniu… zapowiadała się ciężka walka.

Przekradali się między kolejnymi platformami i rurami, aż wreszcie doszli w zasięg broni palnej. Evros nie zdążył nawet zareagować kiedy Aspazja wystrzeliła do Beliaha i ukryła się za jedną z rur z przodu. Gdzieś z boku akolita krzyknął: -To nie wasza walka! Uciekajcie!

Evros nie wytrzymał: - Nie pieprz tylko osłaniaj mnie!
Wyskoczył do przodu, lufy jego pistoletów plunęły zabójczym ogniem hybrydowych nabojów. Choć wycelowanie były w tylko w herszta piratów, kilka pocisków pomknęło również po bokach. Jego ochrona schowała się za najbliższymi osłonami, ale sam Beliah oberwał i przewrócił się. Gdzieś w konsolecie obok niego zaiskrzyło od trafienia pociskiem, a w głębi budowli dało się słyszeć huk miażdżonego metalu.

Evros wyciągnął monomiecz i kryjąc się między kolejnymi rurami kierował się ku wrogowi. Miał nadzieję, że Akolita popisze się celnością ognia.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 01-03-2011, 18:28   #85
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Po ulokowaniu niewolników na rybce i ustaleniu planu, a właściwie po ujawnieniu kilku faktów, na temat ich celu, oraz po odprawie urządzonej przez Aspazję, została podjęta decyzja o ostatecznym powstrzymaniu pirata, co baronówna określiła w słowach "Zabiję sukinsyna" zdecydowali, że ruszą w wedle planów zdobytych przez Nadię z komputera Beliaha.

Przygotowując się do wyruszenia uznał, że jedna lanca i zdobyczny karabin, będą musiały mu wystarczyć. A jako, że druga lanca była uszkodzona Kano uznał, że nie będzie pożytku z jej zabierania, odnalazł Nadię jak krzątała się przy niewolnikach. I choć chciał jej przekazać broń, aby w wolnej chwili sprawdziła, czy to tylko problemy z baterią, czy też awarii uległ jakiś ważniejszy układ, patrząc ile mieli z Nicodemusem pracy zrezygnował z tego pomysłu. Wrócił szybko do pomieszczenia, które zajmował, i odłożył lancę do jednej z skrzyń, które tam się znajdowały.

Ruszając na akcję, przygotował sobie pasek, aby mógł przewiesić karabin przez plecy, i ruszył po linie na dół jako pierwszy.
W trakcie drogi na dół, zastanawiał się przez chwilę jak ludzie radzą sobie w takich sytuacjach, bez termowizji, przerwał jednak rozważania jako iż jego układy taktyczne domagały się przyznania im większej mocy.

Już na dole kiedy podeszli przy osłonie różnych rur i tym podobnych na odległość strzału, nie było czasu na ustalenie żadnej taktyki, Aspazja wystrzeliła pierwsza, Jack wykrzyczał groźbę w stronę pirata, jednak nie strzelił, zaraz za nią swoje strzały oddał Evros, a następnie pognał do przodu.
Jako iż przeciwników, było dwóch, a nie wyglądało na to by strzały baronówny, lub jej ochroniarza zakończyły życie któregokolwiek z nich, golem ruszył za Evrosem, starając się pozostać nie widocznym, tak, aby wspomóc komandosa, w razie walki na bliskim dystansie.
 
deMaus jest offline  
Stary 05-03-2011, 00:53   #86
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
"Gdy nie można mocą żadną wykrzyczanych cofnąć słów."
Kwestie Aspazji, autorstwa Hellian, zamieszczone wbrew jej woli. Moje mea culpa.


Soren poszedł pomiędzy niewolników z dość konkretnych pobudek i z dość konkretnymi nadziejami. Nie sądził jednak, że pójdzie mu aż tak dobrze. Liczył na zdobycie informacje o Cailli, a nie na spotkanie z nią samą. Toteż zdziwienie i wzruszenie gdy ją zobaczył odebrały mu na moment mowę. Choć pewnie nie bez znaczenia był także impet z jakim w niego wpadła. Objął ją i pocałował w blond główkę. Na jego wargach został kurz.

Po chwili udało mu się ją od siebie odkleić. Zaprowadził ją do swojej kajuty, dał jeść i pić. Nie wyglądała na tak wygłodzoną i zmizerowaną jak niektórzy spośród pozostałych. Pewnie jej urok osobisty zapewnił jej opiekę innych niewolników. Niemniej posiłek przyjęła z wdzięcznością. Gdy ona jadła pilot przebrał się w swój mundur. Wiedział, że z Beliahem trzeba się rozprawić. Co prawda wolałby zostać i dopilnować jej bezpieczeństwa, ale wiedział, że ktoś musi się upewnić, że już nikt nie wpadnie w łapska tego bezwzględnego pirata. Nie chciał jej tego mówić, ale wiedział, że może nie wrócić żywy.
- Muszę iść. Pod moją nieobecność rozmawiaj tylko z Deanem i Nicodemusem. Im ufam. Reszcie umiarkowanie. Jak się najesz, to najlepiej weź prysznic i idź spać. Chyba Ci się należy odpoczynek.
- Niestety nie mogę. Muszę pomóc reszcie. Chyba, że macie na pokładzie tuzin lekarzy - odparła z pełnymi ustami. Starała się brzmieć beztrosko.
- Nie, nie mamy, ale... - nie dokończył. Machnął ręką. Wiedział, że jak się uprze, to jej nie przekona. Z resztą, może mniej się będzie denerwowała, jak sobie znajdzie jakieś zajęcie. - Rób co chcesz. Tylko mi okrętu nie zepsuj. A mojej wytatuowanej szefowej się najlepiej nie pokazuj w ogóle.
Pokiwała tylko głową.
- Wrócisz, prawda? - zapytała patrząc na niego niespokojnie.
- Oczywiście. Wrócę i razem polecimy na Cadavusa. Chyba że masz ochotę na jeszcze trochę przygód.
Gwałtownie pokręciła głową, patrząc na niego z trwogą w oczach. Podszedł do niej i pocałował w czoło.
- Nie bój się. Teraz naprawdę nic Ci nie grozi - wyszeptał.
Znowu się w niego wtuliła. Przez chwilę nie miał serca jej zostawiać, ale w końcu musiał. Beliah sam się nie schwyta.

W końcu dotarł na tzw. "naradę przed bitwą". Jednak słowa, jakie tam usłyszał z ust Aspazji bardzo go zaskoczyły.
- Beliah ma umrzeć – przy tych słowach nie drgnęła jej nawet powieka – Najlepiej żeby umierał długo.
Soren nie miał wątpliwości, że należy mu się śmierć, ale nie uważał szlachcianki za osobę właściwą dla wydania takiego wyroku.
- Co jest powodem takiego... rozkazu? - zapytał patrząc na nią spode łba.
- To żart?
- Nie. A wyglądam jakby mi było do śmiechu? - odparł spokojnie.
- W takim razie przyznaję, że nie rozumiem twoich intencji. I nie będę prowadzić teraz tej rozmowy.
- To może wyrażę się jaśniej. Jestem oficerem, nie najemnym zbirem torturującym ludzi na życzenie arystokratów. Ukrócić poczynania Beliaha to jedno, dokonać samosądu, to całkiem co innego. - Mówił cały czas spokojnie, choć w jego głębi kipiała złość.
- W porządku Soren. Obraziłeś mnie w czasie tej rozmowy już wystarczajaco. Rób co chcesz.
Soren otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Niech tak będzie. Życzę powodzenia - powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę mostka.

Nim tam jednak dotarł, postanowił zajść do swojej kajuty i dla uspokojenia przemyć twarz zimną wodą. Ponieważ Cailli już nie znalazł, postanowił rozejrzeć się po ładowni, zobaczyć jak jej idzie. Krzątała się gdzieś w dalszej jej części i nawet nie zauważyła, że wszedł. Zauważył natomiast ktoś inny.
- Myślałem, że poszedłeś z nimi - stwierdził kapłan.
- Nie poszedłem. Nie będę przykładał ręki do brutalnego mordu - odparł.
Nicodemus odpowiedział mu zdziwionym spojrzeniem.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że dopadło Cię współczucie dla Beliaha?
- Bynajmniej. Uważam, że powinien zginąć. Ale Jaśnie Pani Mercouri chyba zapomniała dlaczego. Może jestem przewrażliwiony, ale sądzę, że umknęła jej ta subtelna różnica pomiędzy zemstą a karą. Zaślepiła ją nienawiść. A ja lubię ten mundur. Świetnie się na niego podrywa dziewczyny w portach. Niestety podobno do czegoś zobowiązuje. Na przykład do wierności jakimś ideałom, do poszukiwania sprawiedliwości. Gdyby sąd z powodu jakichś układów uwolnił Beliaha, to prawdopodobnie sam bym go znalazł i zabił. Gdyby nie dało się go inaczej zatrzymać, też bym go uśmiercił, żeby mieć pewność, że już nie będzie krzywdził tylu niewinnych ludzi. Ale nie mogę zabić człowieka tylko dlatego, że jakaś szlachcianka jest na niego wściekła. Nie mogę nie spróbować go pochwycić. Pomijam już fakt, że z żywego moglibyśmy wycisnąć informacje o kupcach. Być może uwolnilibyśmy więcej porwanych ludzi. - Rozgadał się. Nie zwracał nawet większej uwagi na to, czy eskatonik go słucha. Ale słuchał. Słuchali też niektórzy niewolnicy. Część z nich chyba była zła na Sorena, że ma jakiekolwiek skrupuły dotyczące tego potwora w ludzkiej skórze. A część rozumiała jego ideały. Gdyby teraz doszło do jakiegoś konfliktu z Aspazją na tym tle, prawdopodobnie wywiązała by się niemała bitwa.

W końcu poszedł na mostek. Siedzący tam Dean przywitał go miną równie zdziwioną co wcześniej Nicodemus. Pilot jednak zręcznie pokierował rozmowę na inne tematy, nie chcąc dłużej roztrząsać tej sprawy. Porozmawiali natomiast nieco o swoich rodzinach. Kapitan przyznał się, że podobno ma tutaj córkę imieniem Joanna, która gdzieś zaginęła. Aż się prosiło, żeby i on poszedł między niewolników z nadzieją, na miłe spotkanie. Niestety wyglądało na to, że pirat zdążył już ją komuś sprzedać i być może jest w jakimś odległym zakątku Znanych Światów. Dopiero po chwili Soren sobie przypomniał, gdzie już słyszał to imię. Joanna, komendant buntowników na Masrze, którą wzięli do niewoli. Wiek by się zgadzał, wygląd, jakby się nad tym zastanowić też.
- No to chyba trzeba będzie jeszcze raz odwiedzić tę przegościnną wyspę. Tym bardziej, że należy im się jeszcze conajmniej jeden złośliwy komentarz na temat stanu uzbrojenia.
Rozmowę przerwało pojawienie się piratów. Soren widział tylko trzech, przemykających między krzakami, podkradających się do Rybki, ale mogło ich być więcej.
- Nadia, chodź szybko na mostek - nadał przez skrzekotkę.
Spojrzeli po sobie z Deanem i kiwnęli głowami. Trzeba było bronić okrętu.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 10-03-2011, 17:30   #87
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Huk strzałów odbił się echem w wielkiej komnacie, a gdy ucichł zastąpił go szczęk żelaza. Nagłe pojawienie się podróżników było zaskoczeniem dla piratów, pierwsza salwa powaliła Beliaha i przygwoździła jego kamratów, to zaś otworzyło pole dla ostrożnej szarży, z której to szansy skorzystali.

Na czoło wysunął się Albert, który stanął nad powalonym hersztem zapowiadając mu rychły koniec. Leżący zakrztusił własną krwią, wyglądał jakby nie trzeba mu było przewodnika w drodze do piekła. Brzuch rozorany miał rozległą raną wielokrotnego postrzału, obficie krwawiącą breistą i czarną posoką, zupełnie nieludzką.
- Albert? Mój druhu...khe, khe spotkanie po latach, zawsze chwyta cię za serce. - z wysiłkiem cedził słowa
- Sprawiedliwość? Zabawne, że zawsze o niej plotą ci, którzy sami jej unikają. Cóż ich sprawa. Ale strzelanie do mnie? To już jest błąd, którego nie mogę wybaczyć.
- Zamknij się! - powiedział Albert i wystrzałem dobił pirata. Z nowej rany polała się czarna krew, zabulgotała, jakby żyjąc własnym życiem. W okamgnieniu skłębiła się formując czarne jak smoła mackowate ramię, które wystrzeliło w górę i z zamachem uderzyło w Alberta zakończonym szpicem końcem. Mnich uskoczył przed tym ciosem, jednak sam padł przy tym na kolana. Jeszcze z ziemi wypalił po raz kolejny, ale tym razem pociski odbiły się od tarczy. Tymczasem maż z ran rozlewała się po ciele Beliaha, okrywając go pancerzem mroku, z ran wypełzły też kolejne macki, które opierając się o podłoże jeły doprowadzać pirata do pionu.
- Czy tańczyłeś kiedyś z diabłem w bladym blasku księżyca? Uważaj by nie zmylić kroku. - macki Beliaha wystrzeliły w stronę Alberta, zdawały się celować w nogi zakonnika, tak że łatwo mógł ich uniknąć odskakując z toru ciosu. Uśmiech na twarzy Beliaha sugerował, że dopiero zaczynał bawić się z swoją ofiarą. Mógł rzeczywiście czuć się panem sytuacji, cztery mackowate ramiona wijące sie z jego pleców gotowe były uderzyć w każdego kto się do niego zbliżył, lśniąca poświata tarczy chroniła przed pociskami, zaś zdobioną szablę trzymał z wprawą.

Jednak i Beliah, i wszyscy walczący zachwiali się gdy przez platformę przeszedł wstrząs. Zaś z czeluści pod nimi dobiegły niepokojące grzmoty i dudnienie. W deszczu pocisków który rozpoczął starcie, musiał się znaleźć co najmniej jeden, który naruszył pradawną konstrukcję, a niespodziewany cios odbijał się teraz echem. W ślad za wstrząsem powietrze zapachniało siarką, zdawało się też, że spokojne dotąd tłoki przyspieszyły nieco bieg. Mało kto jednak miał czas przyglądać się otoczeniu, bo gdy tylko wstrząs minął, półnagi osiłek odwinął z rąk kolczasty łańcuch i zamachnął się w stronę Evrosa, cios był na tyle szczęśliwy, że łańcuch owinął się wokół nóg żołnierza i powalił go na ziemie, osiłek zaś zaczął ciągnąć ofiarę w swoją stronę, a gdy był już dość blisko, sięgnął po leżący na panelu olbrzymi młot, gotów zmiażdżyć nim natrętnego intruza.

Kano miał więcej szczecią, choć i na niego spadł ciężar pirackiej obrony. I to dosłownie, bo w pewnym momencie poczuł jak coś ciężkiego uderza go w plecy i przygniata do ziemi, zaś męski głos szepcze do ucha- Śmierć nadchodzi z powietrza. - w powietrzu zamigotał długi, ociekający jadem sztylet o poszczerbionym ostrzem, zabójca z całych sił wbił broń w pierś Kano, co jednak poza drobnym dyskomfortem nie wywołało większego efektu. Golem zrzucił natręta z pleców. Zaraz jednak musiał stawić czoła zakutemu w stal rycerzowi, z tarczą i mieczem.

***

Tymczasem na statku ci co zostali również musieli zmagać się z przeciwnikiem, niewidzialnym kryjącym się w szarościach kamiennej wyspy. Jak na złość Nadii nie było w pobliżu, gdy była potrzebna. Jednak jeden z marynarzy zgodził się popilnować statku. Ruszyli ostrożnie z Daenem w stronę skąd ostatnio dobiegały strzały, teraz było dziwnie spokojnie. Tak że skrzypienie mchu pod ich butami wydawało się głośne. Dotarli do ostatniego kamienia, za którym dotąd ukrywali się bandyci.
- 3...2...1... wchodzimy. - jednocześnie wyskoczyli z dwóch stron celując w każdego kto mógł by im zagrozić, znaleźli jednak tylko dwóch leżących bandytów.
- Martwi?
- Nie, chyba nieprzytomni.
- Soren rozejrzał się po okolicy, nie widać był innych źródeł zagrożenia, tylko szare kamienie gdzieniegdzie poprzetykane mokro zielonymi krzewami.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 10-03-2011 o 23:53.
behemot jest offline  
Stary 10-03-2011, 21:36   #88
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Do walki w zwarciu jednak nie doszło od razu. Sieć dotknęła Aspazję niespodzianie, w chwili, kiedy nie miała szans się jej oprzeć. Zresztą ominęła jedną dawkę ochronnego narkotyku. Zupełnie zapomniała, zawiniły okoliczności, Evros i pożądanie, gniew i niewolnicy, przerażenie i ludzie, których zabijała działem Rybki. Poza jednym krótkim wypadkiem sprzed dwóch dni nie praktykowała połączeń z siecią od miesięcy. Ukryła się, naprawdę udało jej się niemożliwe. Ale na Madocu i tak narobiła zbyt wiele zamieszania, zatajenie jej obecności tutaj nie miało już szans powodzenia. Żeby znowu mogła być realnie wolna, musiała najpierw zmienić miejsce pobytu, zarejestrować w porcie fałszywe dane z przeskoku i gubić, od nowa gubić ślady. I właśnie teraz, nagle, ohydne dziedzictwo gwałtem wdarło jej się do głowy. Rozszerzenie świadomości zachwiało równowagą. Usiadła na ziemi jak dziecko, co dopiero uczy się chodzić.

Sieć była oddechem. Pierwszy u noworodka kończy się bólem i wrzaskiem. Była mapą rozpostartą przed oczami turysty, co niewprawny w jej czytaniu potyka się co krok. Była pamięcią, nikt nie wie, jakie skarby ma w niej ukryte, póki nie zaczyna ich używać.

Aspazja wstała. Powoli, ze strasznym krzykiem, bo to bolało, przecież znowu musiała się urodzić, scalić w jedną oddzielną osobę, nawet świadomość, że to jej ciało, jej ręce, nogi, potrzebowała się przedrzeć przez nawał obcych bodźców. Cudze myśli brzmiały jak bełkot pijanego, Talus, Juliusz, Hipolit… Aspazja… Aspazja wróciła. Ale pierwsze sekundy walki toczyły się bez niej.

I kiedy wstała nic już nie wyglądało dobrze. Kano leżał, przewrócony na brzuch, choć to niego bała się najmniej, nad nim pochylał się stalowy rycerz. Olbrzymie macki czegoś, co wbrew prawom natury nie umarło i na pewno nie było człowiekiem atakowały Alberta. Jej skojarzenia wynikały z jej historii, tak jest przecież zawsze. Obcy. Rozumna rasa, dla której nie było w świecie ras rozumnych miejsca. Symbiot. Każda nauka ma swoje diabły. Aspazja stanęła przed diabłem ksenobiologa. A dalej półnagi barbarzyńca ciągnął Evrosa łańcuchem. Hazat podrywał się na nogi. Obce umysły pchały się jej do głowy.

Zapewne zbyt łatwo podjęła tę decyzję. Zbyt lekko. Może taką miała naturę. Upartą, lecz płochą. Wpuściła sieć, choć wiedziała, kto dyktuje warunki. Głos w sieci, zafascynowany, obecny osobiście, nie tylko połączony, Juliusz, który chciał kontroli nad jej ciałem, bo mogła dotknąć symbiota.

Aspazja stała w miejscu bardzo krótko, dłoń na rękojeści niewysuniętego z pochwy jataganu, zaciśnięte usta, wzrok utkwiony w przeciwniku. I urwany w połowie krzyk. Potem zaatakowała. Moc, którą dysponowała nie używa fajerwerków, nie widać drogi od przyczyny do skutku. Jest tylko finisz. Olbrzymie macki zadrgały, jedne rozluźniły uchwyty oplatające Albetra, inne opadły bezładnie, z ust wpół martwego człowieka, który niegdyś był Beliahem wydobył się skowyt. I w tej chwili Aspazja ujrzała to, co połączone było z tą istotą. Jej lustrzane odbicia, mrowisko bytów. Rozciągnięte w nieskończoność fraktale istnień.

Biegła. Wyciągnęła szablę. Po czole spływały jej krople potu, ale był to jedyny ślad wysiłku, jaki musiała zrobić. Wiedziała że nie zniszczy całej obcej sieci. Ale będzie ciąć tę jęcząca z bólu istotę aż tamta umrze. Precyzyjnie. Zwody, finty, półobroty, pchnięcia i cięcia. Z zimną nienawiścią, której źródeł było dużo więcej niż sam Beliah.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 15-03-2011, 12:34   #89
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Cała ta walka szła nie tak jak powinna. Nie powinni atakować jak dzieci. Powinni byli zbadać co i jak, i zaatakować całą mocą, najlepiej granatami, albo czymś podobnym, a nie strzelać z broni, która mogła nie powalić nawet zwykłego człowieka, a co dopiero monstrum, przed którym ostrzegał ich Albert.

Teraz nie było lepiej, niemal każdy był związany walką i Kano nie miał wyjścia. Pora zaryzykować, i jak mawiał jego dawny kapitan, "Każdy kiedyś musi umrzeć, pytanie ilu będzie dzięki jego śmierci żyło.".

W tym czasie, Evros został powalony, a Alberta atakowały macki, które wyrosły z Beliaha. Kano poczuł, że ktoś wali mu się na plecy, został wytrącony z równowagi, udało mu się jednak odwrócić i wylądować na plecach. Przeciwnik był jednak wyjątkowo szybki. Mężczyzna w trakcie ich lotu na posadzkę wyszeptał do niego. - Śmierć nadchodzi z powietrza. - Po czym wbił w jego pierś długi sztylet, ociekający jakimś zielonkawym płynem, zapewne trucizna. Dzięki niech będą konstruktorom, za to iż tworząc golema bojowego, pomyśleli, aby usunąć wszystkie ważne podzespoły z miejsc najczęściej atakowanych.

Oto jednak nadeszła pora na zabijanie, niezwykłym było to, ze Kano poczuł w sobie niechęć do tego co miał zrobić. Nie miał już połączenia z Heliosem, i odkrył, że wcale nie chce zabijać, wolał by powstrzymać tego nożownika. Czuł to już wcześniej, ale teraz poczuł to ze zdwojoną siłą, jakby pierwszy raz do niego dotarło, jak słabymi przeciwnikami są ludzie, i jak nie uczciwe wydaj się zabijanie ich z powodu ich słabości.

Niestety, on był wrogiem, i atakował także jego obecnych jedynych przyjaciół, a Kano był mimo wszystko żołnierzem, maszyną stworzoną do obrony za wszelką cenę, kontrola emocji, wzięła górę. Co prawda do tej pory myślał, że nie ma emocji, ale może to był tylko wpływ Heliosa.

- Nie, śmierć czeka na ziemi, i już cię dopadła. - odpowiedział, a mówiąc pierwsze słowo, wysunął ostrza na obu nadgarstkach, i wbił je te z lewej ręki w żebra napastnika, przeciągając ostrza, przez cały jego korpus, od prawego boku, aż do lewego ramienia. Krew trysnęła obficie, zalewając golema. Ten natychmiast energicznym cofnięciem ręki, zrzucił nożownika, prawdopodobnie martwego, jednak nie zamierzał tracić czasu na upewnianie się. Powstał i stanął naprzeciw rycerza w ciężkiej zbroi, z mieczem i tarczą, który zmierzał w jego kierunku.

Ta walka mogła być cięższa. Szybkim ruchem wyszarpnął sztylet, i rzucił go w kierunku hełmu napastnika. Wiedział, że to go raczej nie zabija, musiałby mieć niezwykłe szczęście, aby trafić w szczelinę w hełmie.
Liczył jednak, że rycerz zasłoni głowę, nie zamierzał, jednak się upewniać, i uruchamiając dodatkową szybkość, zaszarżował przeciwnika.

Tu nie było czasu na finezję, gdyż Evros i Albert byli w poważnych kłopotach. Kano uznał, że pora wykorzystać następny swój atut. Chciał dopaść do zbroi rycerza, unikając jego miecza i uruchomić styki, na dłoniach. Potężne wyładowanie elektryczne powinno zabić każdego człowieka, a że ten ma na sobie metalową zbroję, powinien cierpieć jeszcze większe męki, zanim jego krew się zagotuje i zetnie, była to straszna broń, i golem nie korzystał z niej często, ale teraz nie miał wyjścia. Musiał działać szybko, i nie mógł tracić czasu na walkę.
 
deMaus jest offline  
Stary 16-03-2011, 21:11   #90
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Aspazja rzuciła się na leżącego Beliaha, niczym czarna pantera gotowa by zadać powalonej ofierze ostatni cios ostrych jak brzytwy pazurów. Mackowate ciało symbionta co rusz spotykało się z lśniąca klingą jataganu baronówny. Evros ruszył w kierunku ognistej jak wulkan bogini zemsty, by wspomóc ją w walce ze znienawidzonym w Znanych Światach wrogiem.


Wykonał kilka kroków, kiedy rozpalony walką umysł zarejestrował ruch na lewo od niego. Ochroniarz Beliaha, który podczas ostrzału schował się za przeróżnymi konsoletami sterującymi, teraz zaatakował podstępnie niczym wąż. Łańcuch wyprysnął w kierunku nóg byłego Gwardzisty Feniksa, oplatając je i przewracając Evrosa na ziemię.


Komandos szarpał się i próbował wyrwać ze stalowego uścisku, jednak siła przeciwnika była nieubłagana, ciągle ciągnął go ku sobie. De Varras myślał gorączkowo nad wyjściem. Oba pistolety były puste. Ostatkiem sił i czasu namacał rękojeść monomiecza.


W samą porę… wielki młot wznosił się już nad jego głową. Ciężki obuch został jednak odbity na bok w ostatniej chwili. Ciężkie bransolety które założył na przedramiona, sprawdziły się doskonale w roli karwaszy. Osiłek stęknął i zamierzał unieść broń po raz drugi… nie zdążył.


Lśniące błękitnym ogniem ostrze, stworzone z wrzącej plazmy z charakterystycznym, niemiłym odgłosem rozdzieranego ciała. Głowa wroga spadła z głuchym plaśnięciem. Najemnik wyrwał się z pęt i rozglądał siew poszukiwaniu kolejnych wrogów.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172