Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2011, 18:21   #64
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Odruch zadziałał. Haxtes wyrwał mu się, a psionik nie widział powodów ryzykowania własnego życia by przekonać tamtego, że nie ma racji. Biegł, niezdarnie wybierając kroki w grząskim bagnisku w rytm poszczególnych wystrzałów boltera. Nie liczył ich nawet, ale rejestrował, jak w hipnotycznym transie, czekając na oznakę, że jego towarzysz nie żyje.

To byłoby całkiem korzystne, ale biorąc pod uwagę śmierć brata Urallio, Lindeo nie było do śmiechu stracić kolejnego towarzysza, zwłaszcza, że bliżej im wszystkim było śmierci niż celu.

Po jednym z wystrzałów coś potężnego rozbrzyzgało bagno tuż obok niego i przez chwilę Lindeo sądził, że stworzenie ma długie i potężne macki, które skrywało pod wodą i jedna właśnie zmiażdżyła Haxtesa, nieomal także jego. Dopiero gdy usłyszał kolejny strzał bolterowy zerknął by zobaczyć, że centymetry dzieliły go od przywalenia i najpewniej utopienia przez drzewo. W tym momencie jego towarzysz chyba zmądrzał, skończyło się bowiem prowadzenie ognia. Zatrzymał się i odwrócił na chwilę, by zobaczyć hivera zręcznie przeskakującego pień i umykającego teraz nie tak już szybkiemu potworowi. Był ogromny, ale nie wydawał się już tak zabójczy, wciąż jednak psionik nie mógł się wyzbyć wspomnienia rozrywanego w ułamki sekund pancerza wspomaganego.

Bestia zmieniła cel. Przez chwilę Lindeo chciał sięgnąć po pistolet laserowy, ale stał tylko i obserwował jak zafascynowany prowadzącego ogień techkapłana i działanie porucznika, który zakończył walkę w co najmniej spektakularny sposób.

Stał tak dalej, nieporuszony, gdy okolicę powitał drugi rozbrzyzg - wnętrzności.

***

Nastała cisza. Porucznik-dowódca chyba ledwie stał, biorąc pod uwagę jego ranę, Inkwizytorzy zaś byli jedynymi pozostałymi... żołnierzami...
- Pilnować otoczenia! - odezwał się w komunikatorze głos techkapłana.
Lindeo westchnął. Chciał już zapewnić kretyna, że w okolicy nie ma żadnego zagrożenia... przypomniał sobie jednak, iż jego umysł dostrzega jedynie dusze; przejaw egzystancjalny istot czujących i samoświadomych. Reszta mogło powodować jedynie pływy Osnowy, której on sam i tak niezbyt chętnie się dogłębnie przyglądał. Nie bez przygotowania i sprzętu...
Ich zwiadowca zaś, osoba, która mogłaby się nadać do ostrzeżenia o tego typu zagrożeniach tańczył radośnie swój śmiercionośny taniec w której jeden krok stawiało się na godzinę, tańczył go zaś razem ze swoimi ewentualnymi zastępcami. Mordolph po prostu westchnął ponownie, sekundy może po pierwszym westchnięciu, wyjął laspistola z kabury i skierowawszy go lufą w stronę nieba zerknął na Haxtesa po czym odwrócił się, by obserwować okolicę w danym sektorze.
Inna sprawa, że jedyna osoba z którą mógł skonsultować swoje wątpliwości zginęła. Ponadto zanosi się na to, że najlepsze dopiero ich czeka...

***

Przez następne godziny zdystansowała się do świata w sposób, w jaki tylko psionik w szlafrokowatym habicie oraz masce potrafi. Bez słowa przyjął rozkaz techkapłana dotyczący zbierania chrustu, co zakrawało na kapliczną komedię sfrustrowanych niedolą akolitów Inkwizycji. O tyle rzecz śmieszniejsza, że znalezienie suszu na bagnie graniczyło z cudem i rzecz sprowadzała się do zdrowego rozsądku przy doborze opału.
Skinął w podzięce głową, przyjmując matę termoizolacyjną od techkapłana niczym zapłatę za dobrą robotę i usiadł przy ognisku milcząc, jakby zdołowany jego przyganą.
W istocie jego myśli zaprzątały niespokojne myśli.

Dopiero przybycie Astartes poruszyło na powrót wszystkich zmarzniętych mężczyzn przy ognisku, tym bardziej, że przyprowadzili ze sobą małe dziecko... chłopca. Lindeo może chwilę poświęcił przyglądanie się infantowi, ale zignorował go po chwili. Jego uwagę przykuła jedynie bluźniercza uwaga Debonaira a propos spożywania Astartesa i z przerażeniem spojrzał na mięso, które odmówił, analizując, czy nie przeoczył jak ciało Szarego Rycerza było krojone, sam z resztą nie wiedział po co, słyszał ogólne informacje o genoziarnie, ale nigdy się nie dowiedział o rzeczach z tym powiązanych, jak jego znaczeniu dla zakonów Astartes. Po sekundzie jednak zorientował się, że Golem żartuje i odetchnął z ulgą.

Odczekał jeszcze może godzinę, aż Astartes spoczną, na tyle, na ile potrafią. Kaus zajął się chłopcem.

- Za pozwoleniem reszty, skoro szacowni Astartes wrócili, oddalę się. Podróż przez Osnowę wytrąciła mnie z równowagi bardziej, niż się tego spodziewałem. Muszę odpocząć i skorzystać z błogości medytacji, sam.
- Tylko ostrożnie! - techkapłan krzyknął za nim z troską bowiem nie widział by Lindeo zabrał papier toaletowy - Niektóre liście są trujące, uważaj zwłaszcza na te z krótkimi, łamliwymi włoskami! Parzą, szczególnie gdy potrzeć nimi o błony śluzowe! W razie czego użyj radia! - przypomniał.
Nie umiem. przekazał tylko do jego umysłu psionik, unosząc kciuk prawej dłoni. Wstał i odchodząc zatrzymał się koło porucznika. Odkroił kawałek mięsiwa i zgarnął w nieco ubłoconą rękawiczkę.
- Tuszę, że z nastaniem odpowiedniej pory ruszamy w stronę bazy. Nie będę się oddalał zanadto, ale idę w tamtym kierunku. Chcę odpocząć na ile zdołam, więc po prostu gdy wyruszycie, zgarnijcie mnie po drodze. - wyjaśnił w Wysokim Gotyckim i nie czekając na potwierdzenie ruszył przed siebie w dzicz.
Choć wówczas o tym nie wiedział, ominęły go skan i zapewne kolejna chęć poczęstowania trunkiem techkapłana... obie zapewne równie niebezpieczne.

***

Gdy znalazł się już w miejscu, z którego nie widział wyraźnie łuny obozowego ogniska, oparł się o niskie drzewo. Podążał możliwie suchą ścieżką, ze szczególną uwagą unikając większych zbiorników wodnych, jakkolwiek było to bagno, łatwo było być zaskoczonym płycizną wyglądającą jak kałuża, przykrytą zaś roślinnością do tego stopnia, że maskowała ona wręcz jezioro. Nie mógł zachować pełnej ostrożności, ale zachował względną.
Z pewną ulgą zdjął maskę i trzymając w ręce, posilił się mięsem, ostatek wyrzucając do bagna. Sama maniera wydała mu się odrażającą, pewną pociechę odnalazł w tym, że nikt go nie widzi. Spojrzał na smugę krwi, pozostałość z rozciętej wargi przy lądowaniu. Zwalczył chęć dotknięcia warg i twarzy ubłoconymi rękawiczkami. Przez chwilę rozmyślał, na ile bezpiecznie jest w takim miejscu zdjąć maskę. Rozważał różne za i przeciw, przede wszystkim fakt, że ciężko ważący dobre kilogramy ołowiany odlew założyć na twarz, gdyby został nagle zaatakowany przez dzikie stworzenie. Były jeszcze inne, równie groźne konsekwencje...

Z niemałym wstrętem i nie bez niechęci, ponownie oddzielił się od świata uświęconą barierą z ołowiu.

***

Rozsiadł się w pozycji lotusu, ze skrzyżowanymi nogami i uniesionymi dłoniami wspartymi na kolanach. Zajrzał w Osnowę przelotnie, pozostał uważny, wsłuchiwał się w emocje wokół siebie. Pustka. Przede wszystkim upewnił się, że wykrywa umysły i dusze swoich towarzyszy, bez tego musiałby natychmiast się wrócić, ale dlatego też dzielił ich racjonalny dystans. Upewniwszy się, że jest w stanie przesłać im swoje myśli bez użycia komunikatora postanowił upewnić się, że nie jest śledzony. Zadowolony z wyników zaczął rozważać swoje opcje. Nieświadomie niemal wodził palcami prawej dłoni, szkicując w powietrzu określone znaki. Nikt go nie obserwował, mógł użyć swego poszerzonego asortymentu.

Mógł się dowiedzieć więcej.

Uznał jednak, że za wcześnie na to. Chciał poczuć kojący wpływ wspomagających go elementów na umysł, swobodę, jakiej brakowało mu i będzie brakować zapewne w najbliższych dniach, poczucie mocy i bezpieczeństwa. To jednak było rozwiązanie nader... radykalne. On sam nie potrzebował tego, mógł też się znaleźć w niefortunnej sytuacji, gdyby pogrążył się w medytacji i ktoś by go zastał. Nie wątpił, że wytłumaczył by, co i dlaczego robi w sposób nie budzący zastrzeżeń... Może też jego towarzysze nie mieli tak napiętego podejścia do niektórych kwestii.
Marzenia. Złudne nadzieje. Oznaka słabnięcia woli... skarcił sam siebie.
Techkapłan pouczył go co do przepowiedni, nie rozumiał jednak ich natury. Cóż, lepiej być niewinnym oskarżeń o niekompetencję niż niewinnym oskarżeń o niewłaściwe intencje. Będzie jeszcze miał czas się przydać gdy znajdą się na miejscu, w ustalaniu prawdy. Z jednej strony cieszył się, że Lady Inkwizytor ograniczyła jego rolę do przepowiedni, z drugiej musiała czerpać jakąś niewymownie perwersyjną radość z niezaznaczenia, że jego specjalizacją nie było jasnowidzenie...

To jednak i tak nie miało sensu. Nie kłamał, podróż przez Osnowę była dla każdego psionika dość traumatycznym doświadczeniem, a on odczuwał to jeszcze gorzej, zawsze też temu towarzyszył nieuzasadniony lęk i nieufność wobec sprawności osłon i mechanizmów podróży. Nie znał szczegółów, ale wiedział, że okręt podróżuje przez samą Osnowę. Sama ta idea napawała go strachem.
Zrezygnował, gdy palce już spoczęły na futerale. Ten jeden raz przynajmniej zwyczajnie odpocznie i sprawdzi, na ile reszta postanowi wbrew jemu zadbać o jego bezpieczeństwo. Z tymi myślami wykorzystał wszystkie znane mu techniki by się rozluźnić i pogrążyć w transie, w którym swoją uwagę skupił na jaskrawościach Osnowy w otaczającej go przestrzeni Materium, nie zaś czasie...
 
-2- jest offline