Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2011, 23:26   #66
Araks3
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
- Więc niech spoczywa z czystym sumieniem. Oddał życie w walce. - Rzekł spokojnie, dowiedziawszy się o ciągu zdarzeń, które doprowadziły do chwili obecnej. Na jego twarzy pojawił się też cierpki uśmiech, wywołany zapachem pieczonego mięsiwa. Golem potrafił uruchomić wyobraźnię, nie tylko za sprawą "święconki".
- Żadnego śladu istot myślących, ani obecności którychkolwiek z pradawnych ras. Szczeniak leżał w krzakach i lał pod siebie ze strachu. Aż dziw bierze, że zdołał przeżyć tak długo bez niczyjej pomocy. No właśnie... - Odpowiedział porucznikowi, popadając w chwilowe zamyślenie. To wszystko nie trzymało się kupy. Skoro znaleźli dziecko, gdzieś musieli być rodzice. To nie zieloni, że wyrastają niemal spod ziemi. Problem w tym, że w promieniu kilkunastu kilometrów nie było żadnych śladów rozumnego życia, a psionik zaprzeczał, że wyczuł kogokolwiek. Jeśli mały przeżył, musiał mu ktoś pomagać. Teraz należało się zastanowić, czy owy "papcio" wciąż porusza się wśród żywych i czy nie zapała nagle pragnieniem odzyskania dziecka. Tak, brakuje im jeszcze świra do snajpera - dezertera. Westchnął tylko pod nosem odprowadzając wzrokiem Lindeo. Jak zwykle przemykał się w cieniu oddalając od grupy, niczym jakaś szara enigmatyczna persona. Stanowił zagadkę, podobnie chyba jak on sam dla niego. Wciąż pamiętał jego słowa wypowiedziane na pokładzie Vittori. Nie był jednak pewien, czy dałby sobie radę w samotnym starciu ze snajperem. Może nie powinien opuszczać grupy?
Nie dane było mu jednak cieszyć się chwilowym spokojem i samotnością, gdyż oto zbliżała się właśnie jego kolejka w zakładzie obłąkanego doktora Kausa Debonair`a.

- Wybacz, chwilo nie mam zamiaru dołączyć do klubu "mechanicznych". - Odparł kapłanowi, wskazując z uśmiechem na Mućka. Cóż, dobrze wiedzieć, że przynajmniej w owym stowarzyszeniu miałby doborowe towarzystwo.
- A jak tam prędkość procesów korozyjnych? - Wtrącił z udawanym zaciekawienie i poruszeniem zarazem.
Po skończonej robocie skinął mu tylko głową na podziękowanie. Więcej nie było trzeba, wszak tworzyli coś na kształt... oddziału? Ciężko było mu tak to nazwać, gdyż prawdziwym oddziałem można było tylko nazwać grupę braci z Kruczej Gwardii. To nie była Krucza Gwardia... jednak z niejakim powodzeniem udawało się jej aspirować do tego szczytnego miana.

Gdy nadeszła chwila wolnego czasu, Marcus przysiadł przy ognisku starając się ogarnąć wszystko dookoła. Zdarzyło się dużo, trafili w jakieś przedziwne miejsce i na dodatek nie udało im się znaleźć Revena. Mieli za to jednak chłopaka, który stanowił tutaj element zupełnie innej bajki. Ech...
- Miecz? Ech, tak... już. - Rzucił szybko, zsuwając piłomiecz z pleców i wręczając go kapłanowi maszyn. Ukuło go przy tym pewne poczucie... dumy? Coś zupełnie, jak gdyby właśnie miałby się przed nim pochwalić swoją dziewczyną, czy coś. Dość zabawne w przypadku dwumetrowego Astartes, który jedyną więź emocjonalną jako potrafił stworzyć, to tą ze swoim mieczem. Był to jeden z niewielu ludzkich odruchów jakimi się odznaczał, podobnie jak przecieranie szyjki butelki, czy skinięcie głową na powitanie. Wszak coś ich chyba jeszcze z ludźmi łączyło.
Miecz nie był jakimiś wielkim cudem inżynierii ludzkiego Imperium, czy bronią niszczącą demony. Z pozoru wyglądał... dość zwyczajnie, a na pewno jak wiele innych piłomieczy odbywających swoją służbę w szeregach Kruczej Gwardii. Ten był jednak prezentem od zakonu. Podobno pamiętał czasy Wielkiej Herezji i pobłogosławił go sam Imperator. Podobno potrafił przemówić... Marcusowi trudno było jednak udowodnić którąkolwiek z tych rzeczy, no może poza tą, że świetnie spisywał się w walce i odciął już łeb niejednemu heretykowi.

Ciężko było mu znaleźć jakieś dalsze zajęcie. Mógłby zwyczajnie spróbować zasnąć, ale niby po co? Nie odczuwał zmęczenia i nie odczuwałby go jeszcze przez wiele dni, miesięcy, a nawet lat. To tylko odruch... opcja, pozwalająca spędzić czas i nie oszaleć. Teraz wolał jednak pozostać na swojej warcie i z butelką święconki w dłoni wpatrywać się w jęzory płomieni, czekając na świt i to co wydarzy się dalej.
 
Araks3 jest offline