Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2011, 14:18   #30
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zhaaaw.



Słysząc powitanie, które padło z jego ust, wyprostowała się i po raz pierwszy spojrzała prosto w oczy Chalderesjanina. Gdy jaśniejące, błękitne oczy złączyły się z jego, uczucie było co najmniej dziwne. Całkiem jak powiew zimnego powietrza otulajacy rozgrzaną skórę. Docierał wszędzie. Każda komórka ciała odczuła ów dziwny chłodny dotyk. Lecz ten nie kończył się na ciele, gdyż dotarł znacznie dalej. Przez jedno uderzenie serca owionął wszystkie uczucia, marzenia, nadzieje i to co czyniło Zhaaawa tym kim był, po czym znikło. Otchłanka pochyliła nisko głowę przykładając dłoń do serca.
- Bądź powitany Zhaaawie. Towarzyszenie ci w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. - Wyprostowała się i mimo iż jej spojrzenie wciąż skupione było na mężczyźnie to jednak wzrok starannie unikał ponownego połączenia z jego oczami.
Wrażenie było średnio przyjemne. Zupełnie jakby żywy radar spenetrował nie tylko jego ciało czy umysł, ale i duszę. I, chociaż podczas rozmowy było to dziwne, Zhaaaw nie tęsknił jakoś do kontaktu wzrokowego z Zioną. Z drugiej strony... ciekaw był trochę, co takiego zobaczyła. Ale pamiętał, również, że ciekawość stanowi pierwszy stopień w drodze do bardzo nieciekawego miejsca. Czy też raczej nieprzyjemnego...


Semperis



Gdy z kolei lśniące błękitem oczy Ziony spoczęły na Mortholaninie przez dłuższą chwilę omijały jego wzrok. Mieszkanka Otchłani poświęciła ten czas by dokładnie przyjrzeć się i najwyraźniej ocenić wysokiego Strażnika. Gdy jednak wreszcie ich spojrzenia się połączyły, Semperis odczuł to jako łagodny wstrząs elektryczny, który dotknął zarówno komórki jego ciała jak i sięgnął znacznie głębiej, wbijając się w jego wnętrze.
- Bądź powitany Semperisie. Towarzyszenie ci w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. - Dłoń spoczęła na piersi jednak Ziona nie pochyliła głowy, wciąż wpatrzona w oczy rogatego mężczyzny.
- Ziono... - Głos Samaeli spowodował natychmiastową reakcję. Kontakt wzrokowy został zerwany, a głowa pochyliła się nisko.
- Racz wybaczyć moją ciekawość. - Nie było pewne do kogo owe przeprosiny zostały skierowane gdyż Ziona nie wymieniła imienia adresata. Cofnęła się jednak i stanęła w pewnym oddaleniu od trójki przybyszy. Jej wzrok starannie omijał ich grupę skupiając się na obserwowaniu najbliższych zabudowań miasta.



Mija.



Gdy dotarli wreszcie na miejsce spotkania, zastali tam zarówno znanych sobie Strażników Semperisa i Zhaaawa, jak i anielicę Samaelę. Poza nimi i w pewnym od nich oddaleniu stała młoda dziewczyna. Zgrabne ciało pokrywała zielono-czerwona skóra, którą miejscami zdobiły lśniące ogniem tatuaże oraz dość skąpe odzienie. Długi ogon o gorejącym zakończeniu od czasu do czasu muskał czarną skałę wzbijając w powietrze snopy iskier. Długie, ciemno-brązowe, częściowo zebrane i spięte kolczastą spinką włosy w niewielkim tylko stopniu kryły potężne i ostro zakończone rogi. Nieznajoma zmierzyła Kamaela zaskoczonym spojrzeniem, które następnie przeniosła na anielicę.
- Kamael wyruszy z nami, Ziono. Ręczę za niego. - dodała Samaela widząc otwierające się usta Otchłanki, która najwyraźniej chciała zaprotestować.
- Wedle twego życzenia, pani. - Rezygnując ze sporu ponownie zwróciła spojrzenie na anioła.
- Ziono. - Stojąca przy nim Mija mogła wyczuć ile kosztowało go zachowanie neutralnego tonu głosu.
- Panie. - Otchłanka pochyliła głowę przykładając jednocześnie dłoń do piersi. Wyglądało na to, że słowa Samaeli były dla niej wystarczającą gwarancją dobrego zachowania anioła. Jednak w ukłonie dało się wyczuć wahanie jakby Ziona nie była pewna czy w ogóle powinna go wykonać.
- Pozwól, że przedstawię ci Miję. - Anioł postanowił wyręczyć Samaelę jednocześnie kładąc dłonie na ramionach kobiety w bardzo wyraźnym geście mającym zaznaczyć jego prawa do kobiety oraz uwidocznić wiążącą się z nimi ochronę, która nad nią rozpostarł.
Dopiero po oficjalnym przedstawieniu Strażniczki, Ziona uniosła spojrzenie i wbiła je w jej oczy. Wrażenie było dość dziwne. Zupełnie jakby jej ciało zapłonęło nagle ogniem. Nie był bolesny, jednak niósł ze sobą wyraźny wzrost temperatury, który Mija odczuła w swoim wnętrzu. Zarówno tym fizycznym jak i duchowym, ogień ów wyraźnie bowiem zahaczył o duszę Strażniczki pozwalając jej na bardzo krótki moment poczuć, że z całą pewnością ją ma. Gdy jednak w dłoni Kamaela pojawił się złocisty miecz, wrażenie znikło, a wraz z nim błękitne spojrzenie Ziony.
- Bądź powitana Mijo. Towarzyszenie ci w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. - Wypowiadając te słowa skłoniła nisko głowę i podobnie jak w przypadku Kamaela, przyłożyła dłoń do piersi. Ten pokłon różnił się jednak od tego, który złożyła aniołowi. Mija mogła w nim wyczuć szacunek jakim obdarzyła ją Otchłanka. Jakby w tej krótkiej chwili kontaktu wzrokowego zdołała zajrzeć do duszy Strażniczki i zobaczyć w niej coś, co skłoniło ją do jego wyrażenia.


Morbius



Czarnoskrzydły anioł ani myślał litować się nad wrakiem, który zastał w dawnej świątyni. Dopiero w chwili, w której krwawiący z setek maleńkich ranek, Morbius zachwiał się i padł bez sił wprost w klejącą, białą maź, Skrzydlaty przystanął.
- Powinienem cię teraz zabić i przywłaszczyć sobie resztę twej duszy, istoto. - oznajmił podchodząc do leżącego Strażnika. - Jak można było być takim idiotą by oddać ją tak podrzędnej istocie jak Ferie? Czy ty zdajesz sobie chociaż sprawę co straciłeś? - Jego słowa przedzierały się przez mgłę spowijającą umysł Strażnika wbijając w obudzoną z czarów świadomość. - Twoja ukochana Taeri zabrała ci to kim byłeś. Zabrała tą część ciebie która czyniła cię tak wyjątkowym. Ten pierwiastek boskości tkwiący w twoim wątłym ciele. Ślad naszego Ojca pozwalający ci kontrolować dwie istoty jakie w tobie tkwiły. Oddałeś jej go za chwilę cielesnej rozkoszy. Kim teraz jesteś istoto? Nie posiadasz nic co miałoby dla mojej Samaeli jakąkolwiek wartość. Nawet nie ma już na tobie ochrony jej siostry. Ile czasu potrwa nim jej kontrola runie? Głupiec... Skończony mały głupiec.... - Głos anioła odpływał w czerń wraz z świadomością Morbiusa.

Gdy ocknął się po raz pierwszy nie było przy nim nikogo. Półleżał oparty o ścianę jakiegoś budynku, cały skąpany w złotej poświacie. Czuł jak siły, które opuściły go wcześniej, wracają. Ponownie pogrążył się w mroku, tym razem łagodnym i przyjaznym. Zanikająca świadomość wysłała do jego umysłu pocieszającą informację. Jego ciało zdrowiało.


Drugie przebudzenie. Nie był już sam. Nad jego ciałem pochylał się znajomy anioł o czarnych skrzydłach. Widząc unoszące się powieki Strażnika, wyciągnął w jego kierunku dłoń.
- Wstań. Musimy iść, pozostali już na nas czekają.

Bezimienny anioł nie kłamał. Gdy dotarli na skraj miasta, do miejsca w którym łączyło się ono z fragmentem mokradeł i ogromną połacią wysuszonej, spowitej dymem pustyni, powitały ich spojrzenia sześciu par oczu. Do drużyny dołączył kolejny przedstawiciel uskrzydlonej rasy, wyróżniający się parą białych skrzydeł i przyjaznym obliczem. Poza nim była jeszcze rogata kobieta o lśniących błękitem oczach i zatroskanym obliczu. To właśnie ona odezwała się jako pierwsza.
- Bądź powitany Razjelu, Towarzyszu. - Pochyliła nisko głowę i przyłożyła dłoń do serca. - Pozwól, że otoczę go ochroną. Jeżeli ma z nami podążyć nie może stanowić zagrożenia ani zbytniej pokusy. - Mimo, iż zwracała się do anioła, który nagle zyskał imię to jej spojrzenie wbite było w oczy Strażnika. Wrażenie jakie to spojrzenie wywoływało było dość niepokojące. Jakby docierało w jego głąb jednak nie mogło znaleźć tego co powinno tam być.
- Zrób to Ziono. - zamiast Razjela odezwała się Samaela w której głosie słychać było napięcie.
Dziewczyna nazwana przez anioły Zioną, bez dalszego zwlekania podeszła do mężczyzny i uśmiechając się łagodnie, położyła dłonie na jego ramionach.
- Nie zrobię ci krzywdy, człowieku. - oznajmiła po czym jej oczy rozbłysły jasnym, błękitnym światłem. Tatuaże na jej ciele zapłonęły żywym ogniem, którego płomienie zaczęły pełznąć w kierunku dłoni Otchłanki, a następnie wnikać w ciało Strażnika. Uczucie jakie powodowały nie należało do bolesnych. Fala ciepła rozlała się po skórze Strażnika wywołując przyjemne mrowienie zakończeń nerwowych. Jednocześnie jego świadomość została odczuwalnie i niemal brutalnie wypchnięta z miejsca w którym czuł pustkę. Błękitne światło w oczach Ziony zblakło. Gdy oderwała dłonie od Morbiusa, zachwiała się lekko jednak szybko nad sobą zapanowała.
Powoli odwróciła głowę w stronę stojących wraz z pozostałymi Strażnikami, aniołów. W jej wzroku było pytanie, na które po chwili otrzymała odpowiedź.
- Ziono poznaj Izzaka Morbiusa. - Samaela sprawiała wrażenie zadowolonej.
Otchłanka skinęła krótko głową w podziękowaniu po czym odstąpiła od Morbiusa i pochyliła przed nim głowę.
- Bądź powitany Izzaku Morbiusie. - Przez chwilę sprawiała wrażenie jakby chciała coś dodać jednak powstrzymała się i odwróciwszy do niego plecami podeszła do pozostałych.



*****


Gdy wszyscy zebrali się na fragmencie otwartej przestrzeni, mając za sobą upiorne ruiny miasta, a przed sobą spowitą dymem, czarną pustynię, Otchłanka poprosiła o pozwolenie zabrania głosu. Otrzymawszy je od Samaeli, skłoniła się swoim zwyczajem po czym oznajmiła.
- Wierzchowce będą na nas czekać przy pierwszym nocnym postoju. Musimy tam dotrzeć zanim zapadnie zmrok. Podróżowanie pieszo może być jednak niebezpieczne. Dlatego ….
- Smoczyce? - weszła jej w zdanie Samaela.
- Tak, pani. Okres składania jaj rozpoczął się wczorajszego wieczoru - odpowiedziała Otchłanka po czym powróciła do przerwanych wyjaśnień. - Dlatego zmuszona jestem prosić byście trzymali swą broń w pogotowiu. Oraz …. - ponownie zwróciła się w stronę Samaeli wykonując kolejny, tym razem głębszy pokłon - by zostało mi przekazane dowodzenie tą grupą do czasu dotarcia do kryjówki.
Wyprostowała się, lecz głowę wciąż trzymała opuszczoną z szacunkiem. Cofnęła się dwa kroki do tyłu i zaczęła wyczekiwać odpowiedzi, która dość szybko nadeszła.
- To już zostało postanowione, Ziono. - Zamiast Samaeli, głos zabrał Razjel. - Znasz ten teren lepiej niż którekolwiek z nas i ufamy, że doprowadzisz nas bezpiecznie do samego końca. - Wyraźny nacisk, który został położony na słowo “ ufamy” sprawił, że Otchłanka błyskawicznie uniosła głowę by spojrzeć w oczy mówiącego anioła. Pojedynek spojrzeń trwał równe dwa uderzenia serca po czym został przerwany przez Zionę, która ponownie pochyliła głowę.
- Stanie się wedle twego życzenia, panie.


*****




Wierzchowce faktycznie czekały, aczkolwiek nie do końca były tym co po owej nazwie można się było spodziewać. Kolczaste, skrzydlate i na dokładkę opancerzone bestie przewyższały najwyższego w drużynie Semperisa co najmniej dwa razy. Długością zaś spokojnie mogły konkurować z popularnymi na Center gondolami pasażerskimi, które mogły pomieścić około setkę ludzi. Stwory, przed którymi stanęła drużyna miały jednak tylko po jednym, skórzanym i wyglądającym na wygodne, siodle.
- Dziesięć? - zapytała nieco zdziwiona Samaela, na której ich widok nie zrobił większego wrażenia.
- Jeden z nich poniesie prowiant, pani. - Tym razem obyło się bez pokłonu. Zapewne dlatego, że Otchłanka zdawała się nie widzieć świata poza największym ze skrzydlatych stworów, do którego właśnie zdążała. - Drugi z dodatkowych wierzchowców przeznaczony został dla Abbadona. - Udzielając wyjaśnienia wyciągnęła dłoń w kierunku wierzchowca który posłusznie pochylił swoją, ozdobioną rzędem ostrych zębów paszczę na jej spotkanie.
- Abbadon? - pytanie anielicy zostało skierowane w stronę Razjela, który skinął głową uważnie przy tym śledząc każdy ruch Otchłanki.
- Postanowił do nas dołączyć - odpowiedział anioł krzywiąc się z odrazą na widok czułości z jaką Ziona głaskała potężny łeb skrzydlatej istoty.
- Zatem... - zamiast dokończyć, Samaela ruchem głowy wskazała na rogatą dziewczynę.
- Tak, to jego sprawka - padła odpowiedź, w której zabrzmiała nuta gniewu.



Miejscem przeznaczonym na nocleg okazał się drewniany szałas. Miejsce to może nie było szczytem luksusu, jednak pozwalało na ukrycie się przed ewentualnymi obserwatorami. Ukryte między wysokimi formacjami skalnymi skutecznie opierało się podmuchom wiatru i częstym w tym rejonie burzom piaskowym. W jego wnętrzu znaleźli worek z prowiantem, na który składały się głównie soczyste, czarne owoce oraz placuszki wykonane z ciemnej mąki. Oprócz jedzenia do dyspozycji drużyny zostały oddane składane, wykonane z drewna i skóry, łóżka. Na jedwabną pościel nie było jednak co liczyć.
- Będę spała z Beringami, do zobaczenia o świcie. - poinformowała ich Ziona po czym wymknęła się z szałasu, uprzednio obdarzywszy każdego niskim ukłonem. Nastrój Razjela momentalnie się poprawił.


Ziona, jak obiecała, stawiła się we wnętrzu szałasu wraz z pierwszymi, słabymi promieniami słońca.
- Wierzchowce są gotowe. Wyruszymy gdy tylko się posilicie. Zaczekam na zewnątrz. - Jak powiedziała, tak też uczyniła znikając za drzwiami.


Gdy wyszli, zastali ją rozmawiającą z kolejnym przedstawicielem skrzydlatego świata. Anioł ów miał podobne do dwójki swych pobratymców, skrzydła. Właściwie jednak można było mówić tylko o połowicznym podobieństwie, gdyż tylko jedno z nich pokryte było czarnymi piórami. Drugie znacznie bardziej przypominało te, w które zostały wyposażone ich wierzchowce. Został im przedstawiony jako Abbadon.


Wraz z jego dołączeniem do drużyny nie dało się nie zauważyć pewnych zmian w zachowaniu jej anielsko-otchłańskiej części. Razjel wyraźnie się uspokoił i przestał rzucać podejrzliwe spojrzenia w stronę Ziony. Kamael przyoblekł twarz w maskę obojętności z której tylko gniewne spojrzenia od czasu do czasu rzucane w stronę nowo przybyłego, świadczyły o szalejącej w jego wnętrzu burzy. Otchłanka wyraźnie się uspokoiła aczkolwiek nie zaprzestała zarówno ukłonów jak i omijania swym spojrzeniem oczu pozostałych. Jedynie Samaela pozostała tak samo wściekła i drażliwa jak wcześniej.


Podróż na grzbiecie skrzydlatych bestii nie należała do najłatwiejszych, jednak okazała się zadziwiająco wygodna oraz szybka. Beringi posłusznie reagowały na każde pociągnięcie za łańcuchy przytwierdzone do ich pysków, niekiedy jednak była to reakcja zbyt gwałtowna co przy odrobinie nieuwagi łatwo mogło się zakończyć pod ich szponiastymi łapami. Szczęściem, aż do południa obyło się bez wypadków.


Gdy słońce umiejscowiło się dokładnie nad ich głowami, kierująca karawaną Ziona wstrzymała swojego Beringa. Nadzieje na postój i chwilę spędzoną na twardej ziemi zostały dość szybko rozwiane.
- Smoczyce - oznajmiła wskazując lśniący czerwienią pas na horyzoncie.
Również wierzchowce musiały wyczuć gadzie damy, gdyż utrzymanie ich w jednym miejscu zaczęło wymagać większego nakładu siły fizycznej.
- Czy stanowią dla nas zagrożenie, Ziono? - uprzejme pytanie Abbadona musiało dłuższą chwilę czekać na odpowiedź.
- Są dość daleko.... - Zaczęła niepewnie po czym przerwała unosząc spojrzenie w niebo.
Ciszę pustyni przerwał ogłuszający ryk, po którym zerwał się porywisty wiatr wzbijając w powietrze miliony drobinek czerwonego pyłu. Oszalałe ze strachu Beringi zaczęły szarpać łbami i uderzać skrzydłami o swoje boki.
- Uciekajcie! - rozbrzmiał czyjś rozkaz.
Nim jednak komukolwiek udało się go wykonać, tuż przed nimi wylądowała skrzydlata bestia wielkości ich wierzchowców. Przy niej jednak Beringi wyglądały jak zgraja potulnych szczeniaków.

 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline