Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2011, 19:59   #3
Erissa
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Ciepło. Gorąco. Upał. Skwar. Żar bijący z nieba… Jakich jeszcze określeń można było użyć, by opisać ten dzień? Mideave zlana potem stała w pełnym słońcu na dziedzińcu po raz tysięczny ćwicząc jedną i tą samą kombinację ruchów, miała serdecznie dość, a w myślach nie znajdowała już przekleństw, którymi siarczyście obdarzała zarówno nauczyciela jak i cholerną pogodę. Wzięła głęboki oddech i łapiąc mocniej miecz powtórzyła wszystko nieco wolniej, lecz, przynajmniej jak jej się wydawało, dokładniej. Nie musiała patrzeć na Lamberta, jego głos, sam ton wskazywał, że było źle, bardzo źle. Zrezygnowanym gestem popatrzyła w niebo i westchnęła głęboko „Bo Geralt to, Geralt tamto… A weź sobie idź do Geralta i daj mi spokój do jasnej, prażącej na tym zasranym upale cholery!”. Tak, miała to na końcu języka, ale powstrzymała się ostatkiem sił, nie miała ochoty za bezczelność biegać dodatkowego kółka jak ostatnim razem, nie w tym skwarze. Słysząc jego „błyskotliwy” wywód na temat piersi zaśmiała się tylko sarkastycznie:
- Więc jeśli jesteśmy tutaj, żeby rozmawiać o moich cyckach to… - skrzywiła się – A, szlag niech to wszystko! – burknęła i wróciła do ćwiczeń
Słońce nie dawało jednak za wygraną, było południe, a dziewczynie wydawało się, że na kamieniach spokojnie mogłaby usmażyć nie tylko jajka, ale i upiec pokaźnego kurczaka. Otarła czoło wierzchem dłoni
- No żesz dość, dość na dziś, na teraz, pora obiadowa, idź coś zjedz i odpocznij. Po obiedzie ćwiczymy dalej. Czego ci te cycki niby przeszkadzają? Paradę robisz znakomicie, Sinister także, czemu nie chcesz tego piruetu cholernego zrobić jak się należy? Bez odchylenia robisz idealnie, zrozum, że jeżeli nie zrobisz tego w ten sposób to czyjś miecz, może uciąć Tobie głowę.
Tylko na to czekała, koniec katorgi. Miała nadzieję, że po obiedzie Lambert będzie w lepszym humorze, bo jeśli tak dalej pójdzie to pozabijają się, on ją uszczypliwymi uwagami, a ona jego swoją ironią. Wsadziła miecz do pochwy i wolnym krokiem powlekła się w stronę studni starając się w miarę możliwości chować w cieniu
- Wooooody… - jęknęła cicho wrzucając wiadro i kręcąc kołowrotem
Na samą myśl o obiedzie poczuła jak kiszki skręcają się z głodu, szkoda tylko, że nie miała nawet co liczyć na kulinarne popisy Eskela. Uśmiechnęła się na samą myśl o jego sosie. Jak inni mogli go nie znosić? Oto jest pytanie! Cóż, na prawdziwym kunszcie trzeba się poznać, a niestety nie każdy ma do tego talent. Wzięła napełnione już po brzegi wiadro i powoli wylała na siebie część jego zawartości. Po jej ciele przeszedł miły dreszcz, poczuła jak wracają jej siły i chęć do dalszego działania. Z błogim uśmiechem wypiła resztę wody i ponownie wrzuciła wiadro, by nabrać jej jeszcze trochę. Dziś obiad miał gotować Suir… na sam dźwięk tego imienia jej dobry humor prysł jak mydlana bańka. Można go było określić jednym słowem: bufon. Zwykły, stereotypowy, przemądrzały BUFON. Westchnęła i wyciągnęła wiadro
- O! Widzę, że wodę nosisz, daj pomogę – usłyszała wesoły głos gdzieś za sobą
Zakrztusiła się i popatrzyła w jego stronę. Wywołała wilka z lasu… Trzeba było się ewakuować. Gdziekolwiek. Jakkolwiek. SZYBKO! Rozglądnęła się dookoła szukając ratunku:
- Odejdź Suir, nie trzeba mi pomagać, dam sobie radę – prychnęła
Zamierzała już rzucić się do ucieczki (tak, to był jedyny przeciwnik, który w młodej wiedźmince wywoływał nagłą potrzebę brania nóg za pas), gdy nagle poczuła jak chłopak łapie na ucho wiadra i ciągnie w swoją stronę. „Poszedł ty ośle permanentny” powiedziała w myślach nie puszczając. Niestety, nie pomyślała o jednej rzeczy; zazwyczaj, nawet wiedźminowi nie udaje się łamać podstawowych praw fizyki. Zdała sobie z tego sprawę dopiero, gdy cała była mokra; białe włosy smętnie lepiły się do twarzy, z ubrania ściekały strużki wody, a dookoła widniało pełno kałuż
- Tyyyy…MATOLE! – krzyknęła w furii - To, że ja chciałam się schłodzić i na siebie wylałam odrobinę wody, nie znaczy, że chciałam się kapać!
Złapała mocniej wiadro z nieokreślonym jeszcze zamiarem wsadzenia mu go na głowę czy przywalenia w brzuch, jednak powstrzymała się widząc jego minę. Również był cały mokry, z zakłopotaniem grzebał stopą w ziemi, mimo wszystko nie miała ochoty słuchać go więcej. Nigdy więcej kiedykolwiek.
- Triss, zawsze mówiła, że trzeba… - wydukał
- No nie zawsze!- zatrzymała się wpół kroku - O co ci chodzi Suir? Daj mi spokój, jestem głodna, zła i mokra i nie mam ochoty na żarty, daj mi spokój człowieku! – nie znajdowała już słów by przemówić mu do rozsądku, czy aż tak ciężko było zrozumieć, że jego towarzystwo nie było dla niej miłe?
- To ja może… ja znam zaklęcie, ja… przynajmniej mokrzy nie będziemy… - mamrotał dalej
Jej oczy otworzyły się szeroko, uniosła rękę, by go powstrzymać, by zrobić cokolwiek, nie pozwolić na tego typu rzeczy, normalnym bowiem było, że chciała jeszcze trochę pożyć, a on i magia stanowili… wybuchowo – niebezpieczne połączenie. Adept już jednak przystąpił do dzieła. Najpierw ogarnęło ją ciepło. Cóż, najprawdopodobniej to słońce w jakiś sposób zaczęło grzać mocniej, nic takiego. Później gorąco. Tak, to z pewnością słońce, tylko i wyłącznie. Wreszcie… dym!... A to już słońcem być nie mogło…
- IDIOTA, MATOŁ, OSIOŁ, GŁUPOL! – wyrzuciła z siebie wiązankę wyzwisk starając się gasić ubranie
Cichy odgłos oznaczał najprawdopodobniej pojawienie się Triss, lecz dziewczyna nie zwracała nawet na to uwagi zbyt zajęta ratowaniem skórzni i swojego ciała przed poparzeniem. Słyszała tylko jak czarodziejka zbluzgała młodego maga. Nagle poczuła zimny powiew, chłód, a dym zniknął. Odetchnęła z ulgą oglądając nadpalony kawałek materiału
- Czemu się zgodziłaś w ogóle? –nagle zapytała z pretensją
- Ja… - chciała powiedzieć coś na swoją obronę, lecz nim zdążyła cokolwiek wykrztusić Triss znowu przemówiła
- Za karę przez tydzień szorujesz naczynia… ręcznie, bez magii… no żeby tak cię poskręcało –rzuciła
Mideave popatrzyła na niego, minę miał nietęgą, cóż, mimo wszystko nie pierwszy raz był przyczyną ich wspólnych kłopotów. Na chwilę spojrzenie dziewczyny skrzyżowało się ze wzrokiem Suira, wyczytała z jego oczu tylko „Przepraszam”, lecz ona sama czuła tak wielką satysfakcję, że nie potrafiła obrócić tego w niepamięć
- Dziękuję za odciążenie mnie z zająć – uśmiechnęła się złośliwie – To chyba najlepsze zaklęcie jakiego kiedykolwiek użyłeś i zdecydowanie jedyne, które miało dobry, zamierzony skutek – syknęła mu niemal prosto do ucha i ruszyła przed siebie

***

Kamienne ściany jej pokoju dawały przyjemny chłód. Podeszła do łóżka i zwaliła się na nie jak kłoda, przymknęła oczy i przywołała z pamięci wspomnienia z dzieciństwa, które zawsze pozwalały się jej zrelaksować, zapomnieć o złości. Geralt… kiedy pierwszy raz go zobaczyła miała może trzy lata? To był jej zdaniem ideał, wszyscy dawali jej go za przykład, ale ona sama podziwiała białowłosego mimo wszystko, uwielbiała przebywać w jego towarzystwie, wsłuchiwać się w ton jego głosu, kochała przechadzać się z nim…kochała… uśmiechnęła się lekko nie otwierając oczu. Gdyby nie on… Jej marzenia przerwał gwałtowny trzask dochodzący z kuchni:
- Niech go szlag – powiedziała do siebie – Przysmażyłby się raz to byłby spokój, a nie chodzi i dla innych zagrożenie stwarza. Swoją drogą, jeśli taki z niego szkodnik…a wiedźmini mają zwalczać zagrożenie… To może… - po jej twarzy przemknął złowrogi uśmiech – Chcesz wojny Suir? Proszę bardzo! – zaśmiała się

***

Kuchnię stanowiło średniej wielkości pomieszczenie pełne kotłów, garnków i przeróżnych innych naczyń, na długim stole po środku stały poustawiane potrawy na dzisiejszy obiad; kurczak, jakieś warzywa i słodki sos z owocami na deser. Wiedźminka rozglądnęła się uważnie dookoła sprawdzając czy nikogo nie ma i kilkoma susami znalazła się przy jedzeniu. Wyglądało bardzo smacznie, trzeba mu było niestety to przyznać, ale już niedługo. Znowu się uśmiechnęła. Powoli podeszła do miski, w której stały jajka, nonszalanckim ruchem uderzyła jednym z nich w brzeg talerza, zawartość wylała do środka kurczaka, łupkę zaś dorzuciła do sałatki, powtórzyła to jeszcze kilka razy. Później złapała garść popiołu i dosypała go do specyfiku, którym zwykli myć naczynia, Triss będzie wściekła! Wreszcie popatrzyła na sos i zamyśliła się na chwilę, jej wszelkie pomysły krążyły wokół tego jak jeszcze „poprawić” sytuację maga. Nagle koło jej nogi przebiegło coś małego, puszystego i szybkiego… Mideave zaśmiała się wymownie patrząc na deser…

***

- I tak właśnie nasz Suir o mało nie spalił Mideave! – Triss zakończyła opowieść, wszyscy siedzący przy stole zaśmiali się gromko
- No, ale koniec wesołości, czas na obiad, bo konam z głodu! – zawołał Lambert łapiąc za udko kurczaka i pakując je sobie do ust
Nagle na jego twarzy pojawił się nieokreślony grymas
- Dlaczego to jest takie… oślizgłe? – z obrzydzeniem odłożył mięso na talerz – Tfuj… - splunął
- Nie przesadzaj, Suir może nie jest mistrzem kuchni, ale się starał – Triss spróbowała sałatki
Przeżuwała powoli, sekundy niemal przeistaczały się w minuty, wszyscy słuchali tylko jak pod jej zębami coś chrzęści. Nagle splunęła także:
- Cholera, Suir! Nie wiesz, że do sałatki nie dodaje się łupek?! Idiota! – zawołała odsuwając z niesmakiem od siebie jedzenie
- Sama mówiłaś, że dopiero się uczy Triss – tylko Eskel zaśmiał się – Może choć to jest jadalne – sięgnął po owoce w sosie, zamieszał je i począł nakładać sobie nie spuszczając wzroku z nachmurzonej Triss
- Eskel…? – Geralt zaczął nieśmiało – Czy myszy to także owoce?
- Myszy? Dlaczego pytasz… - spojrzał na swój talerz i oniemiał widząc oblepione sosem zwierzę
- Posprzątaj to wszystko, umyj! WYJDŹ, bo nie mogę na ciebie patrzeć, WYJDŹ! – zawołała Triss
Suir był przerażony, jego mina wyrażała zdziwienie, zupełne i dogłębne. Poczucie porażki i wstydu. Może wiedźmince tylko się wydawało, a może faktycznie jego oczy się zaszkliły…? Z jej twarzy zszedł uśmiech, ona zaś sama wstała bez słowa i skierowała się na plac, wyciągnęła miecz i jeszcze bez Lamberta rozpoczęła ćwiczenie piruetu. Gdzieś z oddali, z kuchni usłyszała tylko siarczystą wiązankę przekleństw. Triss wpadła w furię przez miksturę do naczyń. Mideave zatrzymała się na chwilę i mocno wciągnęła powietrze. Zemsta była słodka, ale czy faktycznie? Może to go choć czegoś nauczy? Tylko jakim kosztem… Zrezygnowana machnęła mieczem i wróciła do ćwiczeń.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline