Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2011, 11:17   #31
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Coś było w tej Otchłance. Zionie.
Jej spojrzenie jakby prześwietliło całego Zhaaawa. I nie sprawiało zbyt miłego wrażenia. Stwierdzenie o zaszczycie płynącym z towarzyszenia okazało się utartym frazesem. Czy też grzecznościową formułką, trudno było orzec. A, pytać Zhaaaw nie zamierzał. Tak samo jak w pierwszej chwili nie chciał pytać, czemu spojrzenie Ziony nie spodobało się Samaeli.
Czy zbyt długie spojrzenie było odpowiednikiem mało kulturalnego wypytywania kogoś nowo poznanego o najrozmaitsze, bardzo prywatne sprawy? A może dłuższy kontakt z wwiercającymi się ciało i duszę wzrokiem był szkodliwy? Uzależniał? Równie dobrze Otchłanka mogła wyszukiwać sobie ofiarę. W gruncie rzeczy lepiej było wiedzieć, na wypadek gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć.

Powrót Izzaka, eskortowanego przez czarnoskrzydłego Anioła, choć powinien, niezbyt przyczynił się do stworzenia miłej i przyjaznej, bezkonfliktowej atmosfery. Coś było z Morbiusem nie tak. Zupełnie jakby ktoś rozłożył go i poskładał, zapominając o kilku ważnych elementach. Jakim więc cudem działał? No i Mija, znajdująca się, jak można było się domyślać, pod specjalnym... patronatem?... Kamaela.
Jakby nie dość było problemów można było się domyślić, sądząc z wymiany słów i spojrzeń, że wybór takiej a nie innej przewodniczki nie wszystkim się podobał. Co zatem połączyło to całe niedobrane towarzystwo? W jakie bagno, tym razem nie dosłownie, wpakował ich Los, czy też pomysły Cór Chaosu?


Gdy w końcu nadarzyła się okazja do zamienienia kilku słów z Samaelą Zhaaaw nie omieszkał się z niej skorzystać. Ciekawość ciekawością, a wiedza bez zadawania pytań i uzyskiwania odpowiedzi była tylko i wyłącznie zgadywaniem. Wróżeniem z fusów.
- Czy mogłabyś mnie oświecić w sprawie panujących tu związków polityczno-społecznych? - spytał. - Zdawać by się mogło, że członkowie naszej wesołej gromadki nie stanowią kręgu przyjaciół. Kto, z kim, przeciw komu trzyma?
- Czy mógłbyś sprecyzować swoje pytanie? - Samaela jak zwykle niezadowolona, zmierzyła Strażnika gniewnym spojrzeniem.
Co prawda Zhaaawowi pytanie wydało się jasne, oczywiste i precyzyjne, ale widocznie Samaela nie tylko lubiła na nich warczeć, ale i udawać, że nie rozumie.
- Kto z kim przeciw komu trzyma? - powiedział.
- No tak, to zdecydowanie sprecyzowało pytanie - żachnęła się anielica. - Chcesz wiedzieć dlaczego Kamael nie robi maślanych oczu do Ziony, a Razjel zachowuje się jakby mu ktoś przydepnął skrzydło i tym kimś była wcześniej wspomniana osoba? - Samaela najwyraźniej nie miała ochoty na owijanie w bawełnę.
Zhaaaw uśmiechnął się i skinął głową.
- Jak niektórzy się sobie rzucą do gardeł, to wolałbym nie znaleźć się między nimi. To chyba oczywiste.
- Zatem trzymaj się z dala od Ziony i Kamaela, a szczególnie od tych dwojga stojących obok siebie. Nie wpychaj się również między nią, a Razjela. - Samaela najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu by inny również słyszeli jej słowa, włącznie z obiektami rozmowy. - Rada nie przepada za Otchłanią, a Razjel nie przepada za Zioną. Czy to wystarczające wyjaśnienie?
- Najlepiej, jak widać, trzymać się z dala od wszystkich. - W głosie Zhaaawa brzmiał cień ironii. - Że też jesteście w stanie z sobą w ogóle wytrzymać. Nie można było dobrać inaczej tej kompanii?
- Zadaję sobie to pytanie odkąd was spotkałam - warknęła.
- Na szczęście są tu tak urocze istoty jak ty. - Zhaaaw obdarzył ją uśmiechem i skłonił się uprzejmie. - Przykro mi, że musisz się tak z nami męczyć.
- O ile spełnicie pokładane w was nadzieje, wszystko zostanie mi wynagrodzone. Póki co spróbujcie nie pchać się tam gdzie nie jest wasze miejsce.
- Nie należy pchać palca między drzwi - uśmiechnął się, nieco jednak inaczej niż poprzednio. - Wiem, wiem.
Wiedział, ale nie zawsze stosował się do tego mądrego powiedzenia.
- A co się stało Izzakowi?
- Oddał swoją duszę. - o dziwo w jej głosie nie było słychać gniewu, a zaniepokojenie. - Na szczęście Razjel pojawił się przy nim zanim stało się najgorsze. Jednak nie jest już Strażnikiem. Stracił swą moc i ochronę jaką otrzymał od mojej siostry. To dlatego Ziona obdarzyła go swoją własną.
- Czy są jakieś zasady tracenia duszy? - spytał. - Bo określenie 'oddał' jest wieloznaczne.
- Zazwyczaj osoba musi wyrazić zgodę na jej oddanie. Można jednak ją do tego zmusić, namówić, okłamać co do wagi takiego czynu... Opcji jest wiele. W przypadku Morbiusa chodziło o zwykłą wymianę.
- Cyrograf? - Zhaaaw był sam zaskoczony, że słyszał kiedyś to słowo. - Dusza za jakieś... dobra?
- W tym wypadku za chwile przyjemności w ramionach kobiety.
Niezła musiała być, pomyślał Zhaaaw.
- Muszę przyznać - powiedział - że nie wyobrażam sobie kobiety wartej takiej zamiany. Bez obrazy - dodał.
- Gdyż nie spotkałeś do tej pory Ferie. To sprytne istoty potrafiące wykorzystać męskie słabości. Z drugiej strony... - Przeniosła spojrzenie na Morbiusa. - Może jego własna dusza nie znaczy dla niego wiele.
- Otchłanie również kolekcjonują dusze? - spytał.
- Oczywiście. - powróciła spojrzeniem do Zhaaawa. - Jednak Ziony nie musisz się obawiać.
Skierowany na Samaelę wzrok Zhaaawa był kwintesencją znaku zapytania.
- Jej klan nie potrzebuje dusz - wyjaśniła anielica przy czym zerknęła na obiekt ich rozmowy.
- A do czego są komuś potrzebne dusze? - zaciekawił się Zhaaaw. - I czemu akurat im nie? Mają ich tyle na składzie?
- Dusze ... - poświęciła chwilę by zastanowić się nad odpowiedzią. - Zależy od istoty. Niektóre za ich pomocą chcą przeżyć emocje zwykłego życia, zdobyć moc, władzę, czyjeś oddanie i wierną służbę. Niektóre umowy wymagają jej jako zapłaty.
- A ty? Do czego byś użyła takiej duszy? Też by móc odczuć smak zwykłego życia? - Pytanie było nietaktowne, ale w końcu była to jedyna okazja by zyskać nieco ciekawych informacji.
- Tak, lecz nie tylko - odpowiedziała szczerze. - Moc, która szła by z nią w parze jest niemal tak samo kusząca. Czyżbyś czynił jakieś plany? - zapytała rzucając mu zaciekawione i bez wątpienia głodne spojrzenie.
- Związane z moją duszą? - spytał. - Owszem. Jak najdłużej zachować ją na swoim miejscu. Mam wrażenie, że ona się bardzo dobrze czuje tam, gdzie jest. A o co chodzi z tą mocą? Masz chyba dość własnej?
- Rozsądne plany - skinęła głową. - Moc duszy jest inna, szczególna. Skupienie w jednym miejscu lub naczyniu większej ilości dusz... - roześmiała się. - Potęga która by za tym szła nawet mnie przeraża. Niemniej jest kusząca.
- Pozbierać kilka w jednym miejscu? - upewnił się Zhaaaw. - Coś takiego jest możliwe? Jak?
- To nie jest możliwe - odparła. - Powstawały plany i wielu łakomiło się na taką moc jednak nikomu się to nie udało.
- Jak rozumiem, to dobrze? Zbyt wiele mocy w jednym ręku... Wielka władza i wielka odpowiedzialność. To by musiał być wyjątkowy ktoś, by nie ulec... pokusie. Władza nad światem i takie tam... Niewyobrażalna potęga. Ciekawie brzmi, ale mnie to jakoś nie pociąga - stwierdził.
- To dobrze, oznacza bowiem że pożyjesz dłużej.
- Kto za wysoko sięga, zostaje w taki czy inny sposób powstrzymany?
- Tak, zazwyczaj przez moc, po którą sięga. Nie tak łatwo opanować duszę, nawet gdy ma się do czynienia tylko z jedną. Setki czy tysiące... To po prostu jest niemożliwe.
- Ci, co usiłują to zrobić, są albo bardzo odważni, albo szaleni. Wiedząc, czym ryzykują... - nie dokończył.

***

- Jak się nimi kieruje, Ziono? - spytał, spoglądając na nieco nietypowe wierzchowce. Znaczy - dla niego nietypowe. Inni byli do nich przyzwyczajeni, chociaż nie wszyscy mieli do nich taki czuły stosunek, jak Ziona. - Myślą, mową, czynem?
Nie bardzo wyobrażał sobie kierowanie naciskiem kolan. Nawet ostrogi by nie pomogły.
- Za pomocą łańcuchów - odpowiedziała Otchłanka ani na chwilę nie przestając głaskać łba jednego z wierzchowców.
Łańcuchy były, owszem. Ale nawet najlepiej ułożony wierzchowiec potrzebował czegoś więcej, niż samej uzdy i wędzidła.
- Tylko? I rozumieją wszystko? To chyba trzeba mieć wyczucie... A jak sprawić, żeby przyspieszyły? Albo poleciały?
- Beringi nie latają. Są hodowane jako wierzchowce. Prowadzenie ich, tak, wymaga wyczucia lecz przede wszystkim siły. Łańcuchy muszą być cały czas napięte. Jeżeli je poluzujesz, zatrzymają się. Jeżeli naciągniesz mocniej, przyspieszą.
Zhaaaw pokręcił głową. Dokładnie na odwrót, niż można by się spodziewać.
- To musi być dość męczące. Można... jakoś przytwierdzić do siodła te łańcuchy? Jeśli nie, to jak ktoś się zmęczy to nie ma mowy o tym, żeby mógł jechać.
- Zostało to przewidziane. Po obu stronach siodła znajdują się bolce na które można nałożyć ogniwa łańcuchów.
- A dlaczego tylko jeden jeździec? Wszak Bering wygląda na to, że mogłyby unieść setkę osób?
- Dla wygody, głównie. Poza tym przy większej ilości jeźdźców Beringi robią się nerwowe.
- Jakiś rodzaj telepatii? - zdziwił się Zhaaaw. - Bo przecież nie ciężar...
- Nie nazwałabym tego telepatią. Większa ilość jeźdźców zwiększa ilość wysyłanych przez nich sygnałów. Jeżeli są sprzeczne lub różnią się od siebie, wierzchowiec się gubi.
A zatem coś te smoki odbierały. Warto było wiedzieć. I myślć o nich pozytywnie.
- Są przyjaźnie nastawione do otoczenia? Czy też kopią, gryzą, za bardzo machają ogonem, zioną ogniem? - Zhaaaw zadał kolejne pytanie.
- Nie zioną ogniem, czasem mogą kopnąć. Lepiej też nie zbliżać się do nich od tyłu gdyż reagują na to dość nerwowo. Ich ogony są mocno umięśnione zatem owa nerwowość bywa bolesna, w najlepszym wypadku. Mogą ugryźć i robią to z przyjemnością w trakcie walki. Jednak tych tutaj nie powinieneś się obawiać.
- Jak rozumiem, mimo wszystko nie powinienem ich głaskać, ani karmić kawałkami cukru? - zażartował.
- Masz rację co do drugiej części twego pytania, panie. Poczynając od tego iż nie masz kawałka cukru zaś kończąc na tym, że one go nie jadają. Jeżeli jednak pragniesz go pogłaskać... - Ziona wyciągnęła dłoń w kierunku Strażnika. - Podejdź.
- A co jedzą? - spytał, korzystając z zaproszenia.
- Głównie mięso i owoce - odpowiedziała.
Zhaaaw spojrzał na wyciągniętą w jego stronę dłoń Otchłanki.
- Parzysz? - spytał, unosząc brwi.
- Tylko gdy zajdzie taka potrzeba. - Uśmiechnęła się łagodnie i cofnęła dłoń. - Dotknij jego pyska tylko uważaj by twoje palce nie znalazły się za blisko zębów. Ich skóra jest delikatna w dotyku lecz niezwykle mocna. Bardzo ciężko ją przebić. - tłumaczyła nie zważając na pogardliwe i dość głośne prychnięcie Razjela. - Gdy jeden z nich umiera wykorzystujemy ją do szycia. Wasze siodła są nią pokryte.
- Niektórzy ich nie lubią, jak widzę. - Zhaaaw skorzystał z sugestii Otchłanki i pogłaskał pysk Beringa. Oczywiście starając się nie stać się elementem diety smoka.
- By polubić Beringi trzeba je poznać, a to dość trudne gdy się z nimi nie przebywa. - odpowiedziała przysuwając twarz do bardzo blisko bestii i spoglądając jej w oczy. - Gdy jednak je poznasz, nie oprzesz się ich pięknu.
- Czy mogłabyś przestać mizdrzyć się z tymi bestiami? - Razjel najwyraźniej zaczął tracić cierpliwość.
- Warto lubić stworzenia, na których się jeździ - powiedział Zhaaaw. - Poza tym... Co, według ciebie, jest z nimi nie tak? Widywałem brzydsze stworzenia. I o gorszym charakterze.
Ludzi o gorszym charakterze też widywał, i to niejednego.
- Powiedzmy, że to kwestia zaufania. - spojrzenie rzucone w stronę Ziony nie pozostawiało cienia wątpliwości co do tego, kogo tyczą się słowa anioła.
- No, to jest pewien argument - odparł Zhaaaw. - Dziękuję ci, Ziono. Nie chciałbym nadwyrężać... twojej uprzejmości.
Skinęła głową jednak nie odpowiedziała.
Zhaaaw z przyjemnością podyskutowałby z Razielem na temat uprzedzeń, ale w obecności Ziony raczej nie wypadało pytać, jakie uwagi pod adresem Otchłanki ma czarnopióry Skrzydlaty. Poza tym miał w pamięci słowa Samaeli.
Nie należało stawać pomiędzy niektórymi osobami.

***
Chociaż posłania kusiły, a rozsądek nakazywał spędzenie kilku chwil na odpoczynku, Zhaaaw postanowił spędzić kilka chwil na dworze. Noc, być może, pozwoliłaby ujrzeć niebo. Czy prawdą było, że Ziemi towarzyszył satelita? Księżyc?

Chmury nadal zasnuwały niemal całe niebo nie pozwalając dojrzeć co znajduje się nad nimi. Jednak nie było ciemno, cała pustynia zdawała się promieniować lekkim, czerwonawym światłem. W oddali, po prawej stronie można było zaobserwować raz po raz przecinające niebo, rozbłyski. Nieco bliżej, na jednej z niższych skał, zwrócona w tamtą stronę siedziała Otchłanka. Wierzchowce zajmowały niemal całą wolną przestrzeń ciągnącą się od owej skały i odbijającą w lewo, aż do następnej. Wszystkie sprawiały wrażenie pogrążonych w głębokim śnie.
- Co to takiego? - spytał cicho. Żałował, że nie ma lornetki. Miał co prawda dobry wzrok, ale nie na tyle dobry, by zobaczyć szczegóły i powody owego rozbłyskowego pokazu na tle chmur.
- Główne przejście do Otchłani, panie. - Ziona zwlekała z odpowiedzią przez dłuższą chwilę. Nie odwróciła się w stronę pytającego ani nie wykonała żadnego ruchu.
- Ziono, czy mogłabyś sobie darować tego 'pana'? Chyba że wolisz, żebym mówił 'pani Ziono'?
Drgnęła słysząc jego propozycję.
- Nie mogę, panie. W hierarchi tego świata zajmujesz wyższą ode mnie pozycję. To byłoby uchylenie etykiety, za które w Otchłani spotkałaby mnie surowa kara.
Zhaaaw rozłożył bezradnie ręce.
- W takim razie cofam propozycję. Co prawda nie jesteśmy w Otchłani, ale nie będę pani zachęcać do łamania jakichkolwiek zakazów.
- Bez pani, proszę. - Ziona odwróciła głowę by zerknąć na wejście do szałasu po czym powróciła do obserwowania błysków. - W innym gronie taki zwrot byłby na miejscu, lecz nie teraz.
- Skomplikowane. - Skomplikowane stosunki społeczne i różnego typu utrudniające życie hierarchie uważał za głupotę. - Co zatem ty tu robisz? Skoro obecne tu grono niezbyt ci odpowiada? I pewnie wolałabyś znaleźć się tam. - Wskazał na wejście do Otchłani.
- Zostałam wezwana by ułatwić wam drogę przez pustynię. Mylisz się jednak sądząc, że wolałabym przebywać w Otchłani. Dużo milsze są mi te pustkowia i moje Beringi.
- Lubisz je, co widać. One ciebie też. Nigdy się ich nie bałaś? - spytał. Nie znali się z Zioną na tyle długo, by miał prawo wypytywać o przyczyny opuszczenia przez nią rodzinnych stron
- Wychowuję je od chwili w której się wykluły. Trenuję, dbam o ich dietę. - czułe spojrzenie na chwilę spoczęło na leżących bestiach. - Nie, nigdy nie napawały mnie strachem. Są słabsze ode mnie, a co za tym idzie, odpowiadam za ich bezpieczeństwo.
- Potrzebna im ochrona? - spytał Zhaaaw. - Wyglądają na takie, które dadzą sobie radę zawsze i z każdym.
- Nie zawsze i nie z każdym. Na pustyni żyją stworzenia, które bez problemu mogłyby pokonać jednego czy nawet całą tą grupę. Głównym zagrożeniem są smoczyce. Również smoki, przynajmniej niektóre ich rodzaje. Demony, niektórzy mieszkańcy Otchłani, istoty podziemia...
- I wtedy ty interweniujesz?
- To mój obowiązek.
Zhaaaw nie bardzo mógł sobie wyobrazić Ziony walczącej z czymś większym i groźniejszym od smoka, ale nie miał również zamiaru prosić jej o demonstrowanie zdolności... bojowych.
- Masz broń, tak jak nasi skrzydlaci towarzysze, czy stosujesz inne metody?
- Nie posiadam miecza, jeżeli o to pytasz. Moja moc nie jest aż tak widowiskowa.
- Mam nadzieję, że nie będę musiał oglądać jej w działaniu - powiedział Zhaaaw. - Jak rozumiem, podczas naszej podróży możemy się spotkać te demony, smoczyce i inne groźne istoty?
- Tak, głównie smoczyce, które rozpoczęły właśnie okres składania jaj. - Odwróciła się by nie mówił do jej pleców i spojrzała na niego zdziwiona starannie przy tym unikając kontaktu wzrokowego. - Trochę za późno na nadzieję. Rozumiem jednak iż mówiłeś o pełnej mocy.
- Mówiłem po prostu o niechęci do spotkania się z czymkolwiek, co będzie wymagać użycia twej mocy - odparł. - Jeśli używasz jej w innych celach, to jest mi to obojętne. W końcu jesteś dorosła i wiesz, co robić. Na dziecko z zapałkami zdecydowanie nie wyglądasz. - Uśmiechnął się.
Odwzajemniła uśmiech aczkolwiek nieco niepewnie.
- Również mam nadzieję, że nie będzie potrzeby by jej użyć. Gdyby jednak takowa zaistniała, ucieczka nie będzie najgorszym rozwiązaniem - oznajmiła po czym zwinnie zeskoczyła na ziemię. - Pozostali zaczną się niepokoić. Nie chciałabym byś miał problemy. Odejdę by nie przeszkadzać w podziwianiu nocy, jednak proszę byś nie oddalał się zbytnio. - Pochyliła głowę czyniąc jednocześnie zwyczajowy gest przyłożenia dłoni do piersi.
- Nie, zostań. - Zhaaaw uniósł dłoń. - To ja już znikam. Do jutra, Ziono.
Już miał się odwrócić gdy pomyślał, że jednak zada ostatnie pytanie.
- Co ciekawego zobaczyłaś we mnie, Ziono?
- Chłód - odpowiedziała niemal natychmiast. - Jednak zobaczyłam też ciepło. Dawne i dobrze ukryte.
- To pierwsze jest całkiem trafne - powiedział. - A to drugie... W zasadzie mnie cieszy. Lubisz lód, Ziono?
- Nie mam zbyt wielu okazji by z nim obcować, panie. Nie mogę więc odpowiedzieć na twe pytanie.
- No cóż...
Wbrew temu, co można by sadzić, nawet na pustyni można znaleźć, rozsiane w powietrzu, odrobinki wody. Niedostrzegalne dla zwykłych zmysłów, ale posłuszne niektórym prawom. Zhaaaw wyciągnął przed siebie rękę, z wnętrzem dłoni uniesionym do góry.
Po chwili, jakby znikąd, zaczął się na dłoni Strażnika formować... lodowy kwiat.
Otchłanka zauroczona wpatrywała się w białe, parujące płatki powstałego z niczego kwiatu.


- Jest piękny... - wyszeptała po czym uniosła wzrok by złączyć go ze spojrzeniem Strażnika. - Czy jesteś w stanie mi zaufać? - zapytała z powagą w głosie.
- Razjel ci nie ufa, ale Samaela - tak. W dodatku ponoć nie jesteś zainteresowana moją duszą. Myślę zatem, że mogę ci zaufać - powiedział po chwili namysłu.
- Myli się osoba, która twierdzi że nie jestem zainteresowana twoją duszą, panie. - odpowiedziała, a jej oczy zaczęły lśnić. - Jednak nie tak jak pozostali. Nie zdradzę twego zaufania.
Kwiat na dłoni Zhaaawa zaczął się rozpływać wnikając w jego skórę. Strażnik poczuł ten sam chłodny powiew, który towarzyszył ich pierwszemu spotkaniu. Tym razem odczucie było znacznie silniejsze i łączyło się z ukłuciami bólu towarzyszącymi wnikaniu wody w jego ciało. Począwszy od dłoni jego skóra zaczynała twardnieć i lśnić niczym stworzona z mlecznego kryształu. Gdy proces dobiegł końca, a spojrzenie Otchłanki uciekło w bok, mógł dokładniej obejrzeć efekty zaufania rogatej kobiecie. Każdy widoczny fragment skóry zamienił się w lodową powłokę, która lekko parując pod wpływem ciepła otaczała go mleczną mgiełką. Ból zniknął pozostawiając po sobie tylko słabe wspomnienie.
W pierwszej chwili, przez ułamek sekundy, pomyślał, że tak już zostanie na zawsze. Co byłoby idealne przy poklepywaniu po pupach ognistych dziewczyn (chroniłoby przed poparzeniem), ale w życiu codziennym byłoby mało przydatne. Nawet na ognistej pustyni.
Zaraz jednak spróbował użyć swego daru do przekształcenia tej lodowej warstwy. Ta, posłuszna woli Strażnika, nagle przestała parować, a potem zwiększyła swoją objętość. Nadszedł czas eksperymentów. Lód otaczający dłoń zamienił się w kubek, ten w talerz, by po chwili przekształcić się w lśniącą, zgrabną tarczę.
Kolejny wytwór fantazji Zhaaawa już nie był taki piękny. Najwyraźniej tworzenie lodowego miecza wymagało albo więcej precyzji, albo więcej treningu. Ale, co musiał przyznać, lodowe ostrze miało dużo większą wytrzymałość, niż oderwane z dachu sople.
Gdzieś na pograniczu świadomości istniała wiedza, że Ziona mu się przygląda, że reszta kompanii rozmawia o czymś na tyle głośno, że głosy dochodzą nawet tutaj

Po pół godzinie intensywnej pracy miał wreszcie coś, co jako tako przypominało miecz.


Do golenia niezbyt by się nadawało, ale w porównaniu z pierwszą wersją...
Między jego ostrzem. a mieczami aniołów istniała prawdziwa przepaść, ale Skrzydlaci mieli wieki, na szlifowanie swoich umiejętności i tworzenie arcydzieł, zaś on... miał małe doświadczenie i trochę talentu. Trochę więcej, niż trochę.
Wbił miecz w stwardniałą od gorąca ziemię. Ostrze nie weszło jak w masło, ale nie złamało się. I, jak sie okazało, nawet odrobinę nie stępiło.
Miał ochotę wypróbować jego jakość na skale, ale taki eksperyment nie obyłby się bez hałasu, a on nie miał zamiaru ściągać sobie Skrzydlatych na kark.
Pozostała do sprawdzenia jeszcze jedna sztuczka. Miecz, który trzeba było tworzyć w ciągu kilkunastu minut z pewnością nie był bronią idealną. Samaela wyciągała swój z niebytu w ułamku sekundy.
Tym razem musiał się odrobinę skupić, by miecz raczył zniknąć. Niestety próba przywołania go w ciągu czasu, jaki zajmuje mrugnięcie, dało efekt... dość żałosny. Dość szybko zrozumiał, że taka 'zabawa' wymaga maksymalnego skupienia, zanim stworzenie jakiegoś przedmiotu stanie się automatycznym odruchem.
Wizualizacja, staranna wizualizacja, a potem działanie. Stworzenie czegoś co się znało, stworzenie czegoś po raz trzeci, czy czwarty... Dzięki temu nowy twór był bliższy ideałowi.
Spojrzał w stronę Ziony ciekaw, jak ocenia jego postępy, lecz Otchłanka siedziała z opuszczoną głową, jakby drzemała. Jej tatuaże przyblakły, niemal zniknęły.
Zhaaaw przyklęknął przy niej.
- Co ci się stało? - spytał, zły na siebie, że zajęty nowymi umiejętnościami nie zwrócił na Zionę wcześniej uwagi.
Uniosła lekko głowę starannie omijając spojrzeniem jego oczy.
- To nic, jestem zmęczona. - Odpowiedziała próbując wstać jednak niezbyt jej to wyszło gdyż wylądowała z powrotem na ziemi. - Zaraz do siebie dojdę. Czy przebudzona moc sprawuje się wystarczająco dobrze?
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? - Zhaaaw wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. - Może chociaż zaprowadzić cię do Beringów? A moc sprawuje się wspaniale. Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć.
- Nie, dam sobie radę. Gdybyś jednak mógł nie wspominać o moim udziale w tym wydarzeniu. - Nie skorzystała z wyciągniętej w jej kierunku ręki, zamiast tego oparła się o skałę by nieco wygodniej ułożyć ciało. - Niektórym mogłoby się to nie spodobać.
- Obiecuję, Ziono. I dziękuję ci.
- Spokojnej nocy, panie.
- Wzajemnie, Ziono.

Zhaaaw skłonił z szacunkiem głowę, a potem ruszył w stronę szałasu.
 
Kerm jest offline