Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2011, 11:17   #31
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Coś było w tej Otchłance. Zionie.
Jej spojrzenie jakby prześwietliło całego Zhaaawa. I nie sprawiało zbyt miłego wrażenia. Stwierdzenie o zaszczycie płynącym z towarzyszenia okazało się utartym frazesem. Czy też grzecznościową formułką, trudno było orzec. A, pytać Zhaaaw nie zamierzał. Tak samo jak w pierwszej chwili nie chciał pytać, czemu spojrzenie Ziony nie spodobało się Samaeli.
Czy zbyt długie spojrzenie było odpowiednikiem mało kulturalnego wypytywania kogoś nowo poznanego o najrozmaitsze, bardzo prywatne sprawy? A może dłuższy kontakt z wwiercającymi się ciało i duszę wzrokiem był szkodliwy? Uzależniał? Równie dobrze Otchłanka mogła wyszukiwać sobie ofiarę. W gruncie rzeczy lepiej było wiedzieć, na wypadek gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć.

Powrót Izzaka, eskortowanego przez czarnoskrzydłego Anioła, choć powinien, niezbyt przyczynił się do stworzenia miłej i przyjaznej, bezkonfliktowej atmosfery. Coś było z Morbiusem nie tak. Zupełnie jakby ktoś rozłożył go i poskładał, zapominając o kilku ważnych elementach. Jakim więc cudem działał? No i Mija, znajdująca się, jak można było się domyślać, pod specjalnym... patronatem?... Kamaela.
Jakby nie dość było problemów można było się domyślić, sądząc z wymiany słów i spojrzeń, że wybór takiej a nie innej przewodniczki nie wszystkim się podobał. Co zatem połączyło to całe niedobrane towarzystwo? W jakie bagno, tym razem nie dosłownie, wpakował ich Los, czy też pomysły Cór Chaosu?


Gdy w końcu nadarzyła się okazja do zamienienia kilku słów z Samaelą Zhaaaw nie omieszkał się z niej skorzystać. Ciekawość ciekawością, a wiedza bez zadawania pytań i uzyskiwania odpowiedzi była tylko i wyłącznie zgadywaniem. Wróżeniem z fusów.
- Czy mogłabyś mnie oświecić w sprawie panujących tu związków polityczno-społecznych? - spytał. - Zdawać by się mogło, że członkowie naszej wesołej gromadki nie stanowią kręgu przyjaciół. Kto, z kim, przeciw komu trzyma?
- Czy mógłbyś sprecyzować swoje pytanie? - Samaela jak zwykle niezadowolona, zmierzyła Strażnika gniewnym spojrzeniem.
Co prawda Zhaaawowi pytanie wydało się jasne, oczywiste i precyzyjne, ale widocznie Samaela nie tylko lubiła na nich warczeć, ale i udawać, że nie rozumie.
- Kto z kim przeciw komu trzyma? - powiedział.
- No tak, to zdecydowanie sprecyzowało pytanie - żachnęła się anielica. - Chcesz wiedzieć dlaczego Kamael nie robi maślanych oczu do Ziony, a Razjel zachowuje się jakby mu ktoś przydepnął skrzydło i tym kimś była wcześniej wspomniana osoba? - Samaela najwyraźniej nie miała ochoty na owijanie w bawełnę.
Zhaaaw uśmiechnął się i skinął głową.
- Jak niektórzy się sobie rzucą do gardeł, to wolałbym nie znaleźć się między nimi. To chyba oczywiste.
- Zatem trzymaj się z dala od Ziony i Kamaela, a szczególnie od tych dwojga stojących obok siebie. Nie wpychaj się również między nią, a Razjela. - Samaela najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu by inny również słyszeli jej słowa, włącznie z obiektami rozmowy. - Rada nie przepada za Otchłanią, a Razjel nie przepada za Zioną. Czy to wystarczające wyjaśnienie?
- Najlepiej, jak widać, trzymać się z dala od wszystkich. - W głosie Zhaaawa brzmiał cień ironii. - Że też jesteście w stanie z sobą w ogóle wytrzymać. Nie można było dobrać inaczej tej kompanii?
- Zadaję sobie to pytanie odkąd was spotkałam - warknęła.
- Na szczęście są tu tak urocze istoty jak ty. - Zhaaaw obdarzył ją uśmiechem i skłonił się uprzejmie. - Przykro mi, że musisz się tak z nami męczyć.
- O ile spełnicie pokładane w was nadzieje, wszystko zostanie mi wynagrodzone. Póki co spróbujcie nie pchać się tam gdzie nie jest wasze miejsce.
- Nie należy pchać palca między drzwi - uśmiechnął się, nieco jednak inaczej niż poprzednio. - Wiem, wiem.
Wiedział, ale nie zawsze stosował się do tego mądrego powiedzenia.
- A co się stało Izzakowi?
- Oddał swoją duszę. - o dziwo w jej głosie nie było słychać gniewu, a zaniepokojenie. - Na szczęście Razjel pojawił się przy nim zanim stało się najgorsze. Jednak nie jest już Strażnikiem. Stracił swą moc i ochronę jaką otrzymał od mojej siostry. To dlatego Ziona obdarzyła go swoją własną.
- Czy są jakieś zasady tracenia duszy? - spytał. - Bo określenie 'oddał' jest wieloznaczne.
- Zazwyczaj osoba musi wyrazić zgodę na jej oddanie. Można jednak ją do tego zmusić, namówić, okłamać co do wagi takiego czynu... Opcji jest wiele. W przypadku Morbiusa chodziło o zwykłą wymianę.
- Cyrograf? - Zhaaaw był sam zaskoczony, że słyszał kiedyś to słowo. - Dusza za jakieś... dobra?
- W tym wypadku za chwile przyjemności w ramionach kobiety.
Niezła musiała być, pomyślał Zhaaaw.
- Muszę przyznać - powiedział - że nie wyobrażam sobie kobiety wartej takiej zamiany. Bez obrazy - dodał.
- Gdyż nie spotkałeś do tej pory Ferie. To sprytne istoty potrafiące wykorzystać męskie słabości. Z drugiej strony... - Przeniosła spojrzenie na Morbiusa. - Może jego własna dusza nie znaczy dla niego wiele.
- Otchłanie również kolekcjonują dusze? - spytał.
- Oczywiście. - powróciła spojrzeniem do Zhaaawa. - Jednak Ziony nie musisz się obawiać.
Skierowany na Samaelę wzrok Zhaaawa był kwintesencją znaku zapytania.
- Jej klan nie potrzebuje dusz - wyjaśniła anielica przy czym zerknęła na obiekt ich rozmowy.
- A do czego są komuś potrzebne dusze? - zaciekawił się Zhaaaw. - I czemu akurat im nie? Mają ich tyle na składzie?
- Dusze ... - poświęciła chwilę by zastanowić się nad odpowiedzią. - Zależy od istoty. Niektóre za ich pomocą chcą przeżyć emocje zwykłego życia, zdobyć moc, władzę, czyjeś oddanie i wierną służbę. Niektóre umowy wymagają jej jako zapłaty.
- A ty? Do czego byś użyła takiej duszy? Też by móc odczuć smak zwykłego życia? - Pytanie było nietaktowne, ale w końcu była to jedyna okazja by zyskać nieco ciekawych informacji.
- Tak, lecz nie tylko - odpowiedziała szczerze. - Moc, która szła by z nią w parze jest niemal tak samo kusząca. Czyżbyś czynił jakieś plany? - zapytała rzucając mu zaciekawione i bez wątpienia głodne spojrzenie.
- Związane z moją duszą? - spytał. - Owszem. Jak najdłużej zachować ją na swoim miejscu. Mam wrażenie, że ona się bardzo dobrze czuje tam, gdzie jest. A o co chodzi z tą mocą? Masz chyba dość własnej?
- Rozsądne plany - skinęła głową. - Moc duszy jest inna, szczególna. Skupienie w jednym miejscu lub naczyniu większej ilości dusz... - roześmiała się. - Potęga która by za tym szła nawet mnie przeraża. Niemniej jest kusząca.
- Pozbierać kilka w jednym miejscu? - upewnił się Zhaaaw. - Coś takiego jest możliwe? Jak?
- To nie jest możliwe - odparła. - Powstawały plany i wielu łakomiło się na taką moc jednak nikomu się to nie udało.
- Jak rozumiem, to dobrze? Zbyt wiele mocy w jednym ręku... Wielka władza i wielka odpowiedzialność. To by musiał być wyjątkowy ktoś, by nie ulec... pokusie. Władza nad światem i takie tam... Niewyobrażalna potęga. Ciekawie brzmi, ale mnie to jakoś nie pociąga - stwierdził.
- To dobrze, oznacza bowiem że pożyjesz dłużej.
- Kto za wysoko sięga, zostaje w taki czy inny sposób powstrzymany?
- Tak, zazwyczaj przez moc, po którą sięga. Nie tak łatwo opanować duszę, nawet gdy ma się do czynienia tylko z jedną. Setki czy tysiące... To po prostu jest niemożliwe.
- Ci, co usiłują to zrobić, są albo bardzo odważni, albo szaleni. Wiedząc, czym ryzykują... - nie dokończył.

***

- Jak się nimi kieruje, Ziono? - spytał, spoglądając na nieco nietypowe wierzchowce. Znaczy - dla niego nietypowe. Inni byli do nich przyzwyczajeni, chociaż nie wszyscy mieli do nich taki czuły stosunek, jak Ziona. - Myślą, mową, czynem?
Nie bardzo wyobrażał sobie kierowanie naciskiem kolan. Nawet ostrogi by nie pomogły.
- Za pomocą łańcuchów - odpowiedziała Otchłanka ani na chwilę nie przestając głaskać łba jednego z wierzchowców.
Łańcuchy były, owszem. Ale nawet najlepiej ułożony wierzchowiec potrzebował czegoś więcej, niż samej uzdy i wędzidła.
- Tylko? I rozumieją wszystko? To chyba trzeba mieć wyczucie... A jak sprawić, żeby przyspieszyły? Albo poleciały?
- Beringi nie latają. Są hodowane jako wierzchowce. Prowadzenie ich, tak, wymaga wyczucia lecz przede wszystkim siły. Łańcuchy muszą być cały czas napięte. Jeżeli je poluzujesz, zatrzymają się. Jeżeli naciągniesz mocniej, przyspieszą.
Zhaaaw pokręcił głową. Dokładnie na odwrót, niż można by się spodziewać.
- To musi być dość męczące. Można... jakoś przytwierdzić do siodła te łańcuchy? Jeśli nie, to jak ktoś się zmęczy to nie ma mowy o tym, żeby mógł jechać.
- Zostało to przewidziane. Po obu stronach siodła znajdują się bolce na które można nałożyć ogniwa łańcuchów.
- A dlaczego tylko jeden jeździec? Wszak Bering wygląda na to, że mogłyby unieść setkę osób?
- Dla wygody, głównie. Poza tym przy większej ilości jeźdźców Beringi robią się nerwowe.
- Jakiś rodzaj telepatii? - zdziwił się Zhaaaw. - Bo przecież nie ciężar...
- Nie nazwałabym tego telepatią. Większa ilość jeźdźców zwiększa ilość wysyłanych przez nich sygnałów. Jeżeli są sprzeczne lub różnią się od siebie, wierzchowiec się gubi.
A zatem coś te smoki odbierały. Warto było wiedzieć. I myślć o nich pozytywnie.
- Są przyjaźnie nastawione do otoczenia? Czy też kopią, gryzą, za bardzo machają ogonem, zioną ogniem? - Zhaaaw zadał kolejne pytanie.
- Nie zioną ogniem, czasem mogą kopnąć. Lepiej też nie zbliżać się do nich od tyłu gdyż reagują na to dość nerwowo. Ich ogony są mocno umięśnione zatem owa nerwowość bywa bolesna, w najlepszym wypadku. Mogą ugryźć i robią to z przyjemnością w trakcie walki. Jednak tych tutaj nie powinieneś się obawiać.
- Jak rozumiem, mimo wszystko nie powinienem ich głaskać, ani karmić kawałkami cukru? - zażartował.
- Masz rację co do drugiej części twego pytania, panie. Poczynając od tego iż nie masz kawałka cukru zaś kończąc na tym, że one go nie jadają. Jeżeli jednak pragniesz go pogłaskać... - Ziona wyciągnęła dłoń w kierunku Strażnika. - Podejdź.
- A co jedzą? - spytał, korzystając z zaproszenia.
- Głównie mięso i owoce - odpowiedziała.
Zhaaaw spojrzał na wyciągniętą w jego stronę dłoń Otchłanki.
- Parzysz? - spytał, unosząc brwi.
- Tylko gdy zajdzie taka potrzeba. - Uśmiechnęła się łagodnie i cofnęła dłoń. - Dotknij jego pyska tylko uważaj by twoje palce nie znalazły się za blisko zębów. Ich skóra jest delikatna w dotyku lecz niezwykle mocna. Bardzo ciężko ją przebić. - tłumaczyła nie zważając na pogardliwe i dość głośne prychnięcie Razjela. - Gdy jeden z nich umiera wykorzystujemy ją do szycia. Wasze siodła są nią pokryte.
- Niektórzy ich nie lubią, jak widzę. - Zhaaaw skorzystał z sugestii Otchłanki i pogłaskał pysk Beringa. Oczywiście starając się nie stać się elementem diety smoka.
- By polubić Beringi trzeba je poznać, a to dość trudne gdy się z nimi nie przebywa. - odpowiedziała przysuwając twarz do bardzo blisko bestii i spoglądając jej w oczy. - Gdy jednak je poznasz, nie oprzesz się ich pięknu.
- Czy mogłabyś przestać mizdrzyć się z tymi bestiami? - Razjel najwyraźniej zaczął tracić cierpliwość.
- Warto lubić stworzenia, na których się jeździ - powiedział Zhaaaw. - Poza tym... Co, według ciebie, jest z nimi nie tak? Widywałem brzydsze stworzenia. I o gorszym charakterze.
Ludzi o gorszym charakterze też widywał, i to niejednego.
- Powiedzmy, że to kwestia zaufania. - spojrzenie rzucone w stronę Ziony nie pozostawiało cienia wątpliwości co do tego, kogo tyczą się słowa anioła.
- No, to jest pewien argument - odparł Zhaaaw. - Dziękuję ci, Ziono. Nie chciałbym nadwyrężać... twojej uprzejmości.
Skinęła głową jednak nie odpowiedziała.
Zhaaaw z przyjemnością podyskutowałby z Razielem na temat uprzedzeń, ale w obecności Ziony raczej nie wypadało pytać, jakie uwagi pod adresem Otchłanki ma czarnopióry Skrzydlaty. Poza tym miał w pamięci słowa Samaeli.
Nie należało stawać pomiędzy niektórymi osobami.

***
Chociaż posłania kusiły, a rozsądek nakazywał spędzenie kilku chwil na odpoczynku, Zhaaaw postanowił spędzić kilka chwil na dworze. Noc, być może, pozwoliłaby ujrzeć niebo. Czy prawdą było, że Ziemi towarzyszył satelita? Księżyc?

Chmury nadal zasnuwały niemal całe niebo nie pozwalając dojrzeć co znajduje się nad nimi. Jednak nie było ciemno, cała pustynia zdawała się promieniować lekkim, czerwonawym światłem. W oddali, po prawej stronie można było zaobserwować raz po raz przecinające niebo, rozbłyski. Nieco bliżej, na jednej z niższych skał, zwrócona w tamtą stronę siedziała Otchłanka. Wierzchowce zajmowały niemal całą wolną przestrzeń ciągnącą się od owej skały i odbijającą w lewo, aż do następnej. Wszystkie sprawiały wrażenie pogrążonych w głębokim śnie.
- Co to takiego? - spytał cicho. Żałował, że nie ma lornetki. Miał co prawda dobry wzrok, ale nie na tyle dobry, by zobaczyć szczegóły i powody owego rozbłyskowego pokazu na tle chmur.
- Główne przejście do Otchłani, panie. - Ziona zwlekała z odpowiedzią przez dłuższą chwilę. Nie odwróciła się w stronę pytającego ani nie wykonała żadnego ruchu.
- Ziono, czy mogłabyś sobie darować tego 'pana'? Chyba że wolisz, żebym mówił 'pani Ziono'?
Drgnęła słysząc jego propozycję.
- Nie mogę, panie. W hierarchi tego świata zajmujesz wyższą ode mnie pozycję. To byłoby uchylenie etykiety, za które w Otchłani spotkałaby mnie surowa kara.
Zhaaaw rozłożył bezradnie ręce.
- W takim razie cofam propozycję. Co prawda nie jesteśmy w Otchłani, ale nie będę pani zachęcać do łamania jakichkolwiek zakazów.
- Bez pani, proszę. - Ziona odwróciła głowę by zerknąć na wejście do szałasu po czym powróciła do obserwowania błysków. - W innym gronie taki zwrot byłby na miejscu, lecz nie teraz.
- Skomplikowane. - Skomplikowane stosunki społeczne i różnego typu utrudniające życie hierarchie uważał za głupotę. - Co zatem ty tu robisz? Skoro obecne tu grono niezbyt ci odpowiada? I pewnie wolałabyś znaleźć się tam. - Wskazał na wejście do Otchłani.
- Zostałam wezwana by ułatwić wam drogę przez pustynię. Mylisz się jednak sądząc, że wolałabym przebywać w Otchłani. Dużo milsze są mi te pustkowia i moje Beringi.
- Lubisz je, co widać. One ciebie też. Nigdy się ich nie bałaś? - spytał. Nie znali się z Zioną na tyle długo, by miał prawo wypytywać o przyczyny opuszczenia przez nią rodzinnych stron
- Wychowuję je od chwili w której się wykluły. Trenuję, dbam o ich dietę. - czułe spojrzenie na chwilę spoczęło na leżących bestiach. - Nie, nigdy nie napawały mnie strachem. Są słabsze ode mnie, a co za tym idzie, odpowiadam za ich bezpieczeństwo.
- Potrzebna im ochrona? - spytał Zhaaaw. - Wyglądają na takie, które dadzą sobie radę zawsze i z każdym.
- Nie zawsze i nie z każdym. Na pustyni żyją stworzenia, które bez problemu mogłyby pokonać jednego czy nawet całą tą grupę. Głównym zagrożeniem są smoczyce. Również smoki, przynajmniej niektóre ich rodzaje. Demony, niektórzy mieszkańcy Otchłani, istoty podziemia...
- I wtedy ty interweniujesz?
- To mój obowiązek.
Zhaaaw nie bardzo mógł sobie wyobrazić Ziony walczącej z czymś większym i groźniejszym od smoka, ale nie miał również zamiaru prosić jej o demonstrowanie zdolności... bojowych.
- Masz broń, tak jak nasi skrzydlaci towarzysze, czy stosujesz inne metody?
- Nie posiadam miecza, jeżeli o to pytasz. Moja moc nie jest aż tak widowiskowa.
- Mam nadzieję, że nie będę musiał oglądać jej w działaniu - powiedział Zhaaaw. - Jak rozumiem, podczas naszej podróży możemy się spotkać te demony, smoczyce i inne groźne istoty?
- Tak, głównie smoczyce, które rozpoczęły właśnie okres składania jaj. - Odwróciła się by nie mówił do jej pleców i spojrzała na niego zdziwiona starannie przy tym unikając kontaktu wzrokowego. - Trochę za późno na nadzieję. Rozumiem jednak iż mówiłeś o pełnej mocy.
- Mówiłem po prostu o niechęci do spotkania się z czymkolwiek, co będzie wymagać użycia twej mocy - odparł. - Jeśli używasz jej w innych celach, to jest mi to obojętne. W końcu jesteś dorosła i wiesz, co robić. Na dziecko z zapałkami zdecydowanie nie wyglądasz. - Uśmiechnął się.
Odwzajemniła uśmiech aczkolwiek nieco niepewnie.
- Również mam nadzieję, że nie będzie potrzeby by jej użyć. Gdyby jednak takowa zaistniała, ucieczka nie będzie najgorszym rozwiązaniem - oznajmiła po czym zwinnie zeskoczyła na ziemię. - Pozostali zaczną się niepokoić. Nie chciałabym byś miał problemy. Odejdę by nie przeszkadzać w podziwianiu nocy, jednak proszę byś nie oddalał się zbytnio. - Pochyliła głowę czyniąc jednocześnie zwyczajowy gest przyłożenia dłoni do piersi.
- Nie, zostań. - Zhaaaw uniósł dłoń. - To ja już znikam. Do jutra, Ziono.
Już miał się odwrócić gdy pomyślał, że jednak zada ostatnie pytanie.
- Co ciekawego zobaczyłaś we mnie, Ziono?
- Chłód - odpowiedziała niemal natychmiast. - Jednak zobaczyłam też ciepło. Dawne i dobrze ukryte.
- To pierwsze jest całkiem trafne - powiedział. - A to drugie... W zasadzie mnie cieszy. Lubisz lód, Ziono?
- Nie mam zbyt wielu okazji by z nim obcować, panie. Nie mogę więc odpowiedzieć na twe pytanie.
- No cóż...
Wbrew temu, co można by sadzić, nawet na pustyni można znaleźć, rozsiane w powietrzu, odrobinki wody. Niedostrzegalne dla zwykłych zmysłów, ale posłuszne niektórym prawom. Zhaaaw wyciągnął przed siebie rękę, z wnętrzem dłoni uniesionym do góry.
Po chwili, jakby znikąd, zaczął się na dłoni Strażnika formować... lodowy kwiat.
Otchłanka zauroczona wpatrywała się w białe, parujące płatki powstałego z niczego kwiatu.


- Jest piękny... - wyszeptała po czym uniosła wzrok by złączyć go ze spojrzeniem Strażnika. - Czy jesteś w stanie mi zaufać? - zapytała z powagą w głosie.
- Razjel ci nie ufa, ale Samaela - tak. W dodatku ponoć nie jesteś zainteresowana moją duszą. Myślę zatem, że mogę ci zaufać - powiedział po chwili namysłu.
- Myli się osoba, która twierdzi że nie jestem zainteresowana twoją duszą, panie. - odpowiedziała, a jej oczy zaczęły lśnić. - Jednak nie tak jak pozostali. Nie zdradzę twego zaufania.
Kwiat na dłoni Zhaaawa zaczął się rozpływać wnikając w jego skórę. Strażnik poczuł ten sam chłodny powiew, który towarzyszył ich pierwszemu spotkaniu. Tym razem odczucie było znacznie silniejsze i łączyło się z ukłuciami bólu towarzyszącymi wnikaniu wody w jego ciało. Począwszy od dłoni jego skóra zaczynała twardnieć i lśnić niczym stworzona z mlecznego kryształu. Gdy proces dobiegł końca, a spojrzenie Otchłanki uciekło w bok, mógł dokładniej obejrzeć efekty zaufania rogatej kobiecie. Każdy widoczny fragment skóry zamienił się w lodową powłokę, która lekko parując pod wpływem ciepła otaczała go mleczną mgiełką. Ból zniknął pozostawiając po sobie tylko słabe wspomnienie.
W pierwszej chwili, przez ułamek sekundy, pomyślał, że tak już zostanie na zawsze. Co byłoby idealne przy poklepywaniu po pupach ognistych dziewczyn (chroniłoby przed poparzeniem), ale w życiu codziennym byłoby mało przydatne. Nawet na ognistej pustyni.
Zaraz jednak spróbował użyć swego daru do przekształcenia tej lodowej warstwy. Ta, posłuszna woli Strażnika, nagle przestała parować, a potem zwiększyła swoją objętość. Nadszedł czas eksperymentów. Lód otaczający dłoń zamienił się w kubek, ten w talerz, by po chwili przekształcić się w lśniącą, zgrabną tarczę.
Kolejny wytwór fantazji Zhaaawa już nie był taki piękny. Najwyraźniej tworzenie lodowego miecza wymagało albo więcej precyzji, albo więcej treningu. Ale, co musiał przyznać, lodowe ostrze miało dużo większą wytrzymałość, niż oderwane z dachu sople.
Gdzieś na pograniczu świadomości istniała wiedza, że Ziona mu się przygląda, że reszta kompanii rozmawia o czymś na tyle głośno, że głosy dochodzą nawet tutaj

Po pół godzinie intensywnej pracy miał wreszcie coś, co jako tako przypominało miecz.


Do golenia niezbyt by się nadawało, ale w porównaniu z pierwszą wersją...
Między jego ostrzem. a mieczami aniołów istniała prawdziwa przepaść, ale Skrzydlaci mieli wieki, na szlifowanie swoich umiejętności i tworzenie arcydzieł, zaś on... miał małe doświadczenie i trochę talentu. Trochę więcej, niż trochę.
Wbił miecz w stwardniałą od gorąca ziemię. Ostrze nie weszło jak w masło, ale nie złamało się. I, jak sie okazało, nawet odrobinę nie stępiło.
Miał ochotę wypróbować jego jakość na skale, ale taki eksperyment nie obyłby się bez hałasu, a on nie miał zamiaru ściągać sobie Skrzydlatych na kark.
Pozostała do sprawdzenia jeszcze jedna sztuczka. Miecz, który trzeba było tworzyć w ciągu kilkunastu minut z pewnością nie był bronią idealną. Samaela wyciągała swój z niebytu w ułamku sekundy.
Tym razem musiał się odrobinę skupić, by miecz raczył zniknąć. Niestety próba przywołania go w ciągu czasu, jaki zajmuje mrugnięcie, dało efekt... dość żałosny. Dość szybko zrozumiał, że taka 'zabawa' wymaga maksymalnego skupienia, zanim stworzenie jakiegoś przedmiotu stanie się automatycznym odruchem.
Wizualizacja, staranna wizualizacja, a potem działanie. Stworzenie czegoś co się znało, stworzenie czegoś po raz trzeci, czy czwarty... Dzięki temu nowy twór był bliższy ideałowi.
Spojrzał w stronę Ziony ciekaw, jak ocenia jego postępy, lecz Otchłanka siedziała z opuszczoną głową, jakby drzemała. Jej tatuaże przyblakły, niemal zniknęły.
Zhaaaw przyklęknął przy niej.
- Co ci się stało? - spytał, zły na siebie, że zajęty nowymi umiejętnościami nie zwrócił na Zionę wcześniej uwagi.
Uniosła lekko głowę starannie omijając spojrzeniem jego oczy.
- To nic, jestem zmęczona. - Odpowiedziała próbując wstać jednak niezbyt jej to wyszło gdyż wylądowała z powrotem na ziemi. - Zaraz do siebie dojdę. Czy przebudzona moc sprawuje się wystarczająco dobrze?
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? - Zhaaaw wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. - Może chociaż zaprowadzić cię do Beringów? A moc sprawuje się wspaniale. Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć.
- Nie, dam sobie radę. Gdybyś jednak mógł nie wspominać o moim udziale w tym wydarzeniu. - Nie skorzystała z wyciągniętej w jej kierunku ręki, zamiast tego oparła się o skałę by nieco wygodniej ułożyć ciało. - Niektórym mogłoby się to nie spodobać.
- Obiecuję, Ziono. I dziękuję ci.
- Spokojnej nocy, panie.
- Wzajemnie, Ziono.

Zhaaaw skłonił z szacunkiem głowę, a potem ruszył w stronę szałasu.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-03-2011, 20:25   #32
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Zbliżali się do umówionego miejsca. Widać już było wyraźnie zarysy czterech postaci.
"Drużyna" - zaśmiała się gorzko w myślach uświadamiając sobie, że ma walczyć o nie wiadomo co z nie wiadomo kim u boku ludzi - i nie tylko - których w ogóle nie zna.
" W imię czego do cholery?"
Zdziwiła się, zauważywszy, że nie ma wśród nich Izaaka. Czwartą osobą okazałą się być rogata panna z piekła rodem. Otchłanka. I już na pierwszy rzut oka widać było, że nie darzą się z Kamaelem zbytnią sympatią.
" Nie ma to jak zgrana kompania."
Uśmiechnęła się nieznacznie do Strażników i czarnoskrzydłej anielicy. Chciała skinąć głową na powitanie, natrafiła jednak na spojrzenie Ziony. W jej zimnych, błękitnych, nie pasujących jakoś do reszty piekielnej układanki oczach zapłonął prawdziwy ogień. Zapłonął rozlewając się po ciele Miji, wdzierając się wgłąb, dochodząc do tajemniczego, niezbadanego obszaru zwanego duszą. Uczucie to nie należało do najprzyjemniejszych, balansowało na cienkich granicach strachu, ekscytacji i zaskoczenia. Wzrok kobiet spotkał się na krótką chwilę, która wydawała się jednak rozciągać w czasie, przekraczać względnie bezpieczne granice tu i teraz.
Błysk złocistego światła przerwał niespodziewanie to dziwne połączenie sprowadzając Strażniczkę do rzeczywistości.
- Witaj Ziono - zdołała wydusić na powitanie.

Zaraz po tym pojawiła się ich zguba w towarzystwie anioła, którego miała już echmmmm, przyjemność poznać. Zguba wyglądała jak wylizana, przeżuta, połknięta i wyrzygana, ale lepsze to niż nic. Chyba.

***

- Czemu wyciągnąłeś miecz? - zapytała znienacka po kilkunastu minutach marszu.

- Chodzi ci o powitanie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Yhmm - skinęła głową. Wzrok miała skierowany przed siebie.

- Wolałbym by twoja dusza się zbytnio nie zmieniła. Ziona czasem nie panuje nad swoją mocą. To bywa niebezpieczne dla takich jak ty. Obiecałem cię chronić, czyż nie? - Posłał w jej stronę łagodny uśmiech.

- Obiecałeś - przytaknęła. - Nie wiedzieć czemu - dodała zaraz bardziej do siebie niż do niego. - To było dziwne wiesz... to jej spojrzenie. Tak, jakby widziała co masz w środku. Uczucie nie do opisania.

- Jej moc właśnie tak działa. Ziona jest... inna. Potrafi zajrzeć w twoją duszę i wykorzystać to co tam znajdzie przeciwko tobie lub dla ciebie. Dlatego zazwyczaj jej spojrzenie omija oczy istot, z którymi ma do czynienia. Jednocześnie nie musisz się przy niej obawiać tego co grozi ci gdy przebywasz w moim towarzystwie. - Widać było, że taki stan rzeczy niekoniecznie mu odpowiada. - Jej nie interesuje sama dusza.

"Potrafi zajrzeć w duszę, nieźle."
Gdyby nie wszystkie dziwne rzeczy, które działy się w tym nieznanym świecie w ciągu ostatnich kilku godzin wybałuszyłaby pewnie oczy ze zdziwienia próbując jednocześnie złapać szczękę opadającą na wysokość kolan. Tymczasem przyjęła informację do wiadomości sygnalizując to ruchem głowy. - Ostrzegasz mnie przed sobą? - zapytała z lekkim rozbawieniem w głosie. - A wracając do Ziony. Myślisz, że mogłaby mi powiedzieć co zobaczyła w mojej - zamilkła na chwilę robiąc niedowierzającą minę - duszy?

- Przypominam tylko o niebezpieczeństwie, które ci przy mnie zagraża. - sprostował. - Zapytaj ją jeżeli chcesz.

- Tak po prostu? I myślisz, że odpowie? No i nie będzie to dość - uśmiechnęła się - nietaktowne z mojej strony. Nie chciałabym podpaść dziś kolejnej osobie - rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę Samaeli.

- Będzie musiała odpowiedzieć i wierz mi, że to zrobi. Nie ma zbytniego wyboru. - odpowiedział po czym dodał z cieniem zadowolenia w głosie - Jest w tym gronie osobą o najniższej pozycji.

- Hmm dało się zauważyć, że jest dość, powiedzmy posłuszna - zerknęła na Otchłąnkę. - Zapytam - stwierdziła - ale jeszcze nie teraz. Jeśli widzi prawdę, mogłoby być dość ciekawie. Ktoś mówi ci jaki jesteś paranoja. Dziwny ten wasz świat.

- Były czasy gdy wszystko wyglądało inaczej. Liczę na to, że dzięki waszej misji świat z przeszłości powróci. Nie mogę pozwolić sobie by zaniedbać obowiązki względem twojej osoby. - posłał w jej stronę krótkie, uwodzicielskie spojrzenie. - Szczególnie niektóre z nich...

- Obyś się nie przeliczył - odpowiedziała z ledwo wyczuwalną nutką smutku w głosie. - Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań - uśmiechnęła się delikatnie.

- Pozwól, że sam o tym zdecyduję - było jasne, że nie ma zamiaru brać pod uwagę jej zdania na ten temat.

- Yhmmm - wydusiła słysząc jego ton. - Nie bądź taki pewny siebie.

Jedyna odpowiedź na jej słowa stanowił pobłażliwy uśmiech na ustach anioła.

- Aha - powiedziała lekko zbita z tropu po czym wyprzedziła Skrzydlatego. Dałaby sobie uciąć rękę, że odprowadza ją jego czujny wzrok.
Przyspieszyła kroku. Po chwili znalazła się przy Otchłance, która szła na przedzie tej dziwacznej karawany. - Dużo drogi jeszcze przed nami? - zagadnęła z uśmiechem równając krok z przewodniczka.

- Wkrótce powinniśmy dojść na miejsce, pani. -
Pochyliła głowę z szacunkiem i odbiła nieco w prawą stronę tak by nie iść zbyt blisko Strażniczki.

Skrzywiła się lekko słysząc "pani" z ust Otchlanki. - Nie mów do mnie pani - pokręciła głową. - Proszę - dopowiedziała. - Ziono - zaczęła dość niepewnie po chwili milczenia. - Słyszałam o Twojej mocy... o tym, co potrafisz -ponownie zamilkła. - Możesz mi powiedzieć co zobaczyłaś? - spytała w końcu bez owijania w bawełną.

- Nie mogę. Mimo iż nie należysz do tego świata to dzięki ochronie, którą posiadasz twoja osoba znajduje się wyżej w hierarchii, pani - odpowiedziała po czym, po chwili marszu w milczeniu, kontynuowała. - Ogień, głównie. Jednak twoja dusza jest skomplikowana. Jest w niej ból i poczucie winy. Ukrywają się też moce, które nie powinny być dane żadnemu śmiertelnikowi. To wyjątkowa i bardzo piękna dusza. Racz wybaczyć lecz nie dziwię się wyborowi Kamaela.

- Wyborowi? - spojrzała na Zionę unoszę brew. - Nie dziwisz się że chce mojej duszy?

- Nie. Na jego miejscu dokonałabym tego samego wyboru - w głosie Ziony nie było słychać wahania. - Opieranie się pokusie musi go drogo kosztować - dodała.

Mija westchnęła głęboko. - Skoro wybrał, to musi wiedzieć jaką mam duszę. Też ją zobaczył?

- O ile mi wiadomo nie posiada takiej umiejętności. Zapewne kierował się emocjami, które od ciebie, pani promieniują.

- Emocjami, fakt tych zawsze miałam w nadmiarze -
uśmiechnęła się nie chcąc ciągnąć już tego tematu. - Dziękuję Ci Ziono - skinęła lekko głową. - A, coś jeszcze. Ta wasza hierarchia. Komu ja powinnam mówić per pan czy pani?

- Każdemu ze skrzydlatych, pani. Na tym świecie to oni sprawują władzę.

- Błagam nie mów do nie pani! Hmmm, a gdybym powiedziała wyraźnie, że nie życzę sobie byś tak do mnie mówiła?

- Przykro mi lecz nie mogę posłuchać tego rozkazu. Jeżeli jednak jest to takie ważne, wkrótce dołączy do nas osoba, która może mi go wydać, a ja nie będę mogła odmówić.

- Super - uśmiechnęła się do rozmówczyni. - I jeszcze raz dzięki.

W odpowiedzi Otchłanka pochyliła głowę z szacunkiem jednak nie odezwała się. Rudowłosa Strażniczka pozwoliła, by przewodniczka wyprzedziła ją nieco. Szła teraz sama gdzieś na przedzie tej dziwnej wycieczki. Czuła zmęczenie.

***


Droga przez pustynię nie dłużyła się zbytnio. Pochłonięta myślami Mija zdziwiła się lekko widząc, ze w końcu dotarli do celu. Przywitały ich dziwaczne bestie, które służyć miały za wierzchowce. Pomysł średnio się jej podobała, ale jakoś nie miała potrzeby wyrażenia tego w jakikolwiek sposób. Weszła do dużego szałasu, doszła do przeciwległej ściany i usiadła na stojącym w koncie prowizorycznym łóżku.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 20-03-2011, 15:37   #33
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Wrócił. Można było tak to nazwać. Pierwsze chwile upływały bardzo boleśnie. Czuł się jakby przeżywał największy kac w życiu. Feria zniknęła, zabił ją ten anioł. Początkowo był tak zdezorientowany, że nie rozumiał tego co się stało. Chciał nawet rzucić się na przybysza, który tak brutalnie rozprawił się z jego ukochaną. To uczucie szybko jednak przeszło. Był zbyt słaby na jakiekolwiek działanie i z każdą upływającą sekundą więzy łączące go z Ferią blakły, pozostawiając go w coraz większym zakłopotaniu. Nie chciał podążać za nieznajomym. Nie miał sił, motywacji, chęci, był pusty. Pusty od środka. Tak jakby Feria zabrała mu coś, coś ważnego. Jakąś część jego jestestwa. Zaczynał czuć się bardziej jak maszyna, może tak właśnie czują się cyborgi? Na pozór jest w nich wiele człowieczeństwa jednak im także brakuje im czegoś co czyniłoby z nich ludźmi. Zawsze chwytał życie za gardło i dusił z niego tyle ile się da. Byle tylko zabawić się. Byle tylko przeżyć kolejną godzinę tak jakby miała być ostatnia. Od kiedy kilka lat temu dowiedział się co mu jest postanowił, że tak właśnie chce spędzić życie. Zawsze był lekkomyślny, ale dopiero wtedy zapomniał co to strach. Teraz nie czuł nic. No może poza wstydem, zakłopotaniem, złością na samego siebie, że tak łatwo dał się podejść. Anioł wyraźnie nim się brzydził a co gorsze Izzak czuł, że zasłużył sobie na to. Upadł na ziemię i postanowił, że nie idzie dalej. Po prostu nie idzie. Skrzydlaty szydził z niego, kopał leżącego jak to mówią ludzie, ale jemu już nie zależało. Nie wtedy kiedy w jego piersi pustka wiała tak przenikliwie. Tak do głębi. Przez moment przyszło mu przez myśl, żeby rzucić się na niesamowitą broń, którą dzierżył jego wybawca. Miecz błyszczał i zapraszał. Skrócił by jego męki w mgnieniu oka. Tylko, że nie taką śmierć sobie zamarzył. Miał niczego nie żałować a ostatniej godziny z całą pewnością żałował. Z tą myślą, której się uczepił odpłynął w ciemność po raz kolejny tego dnia. Budził się dwa razy. Sen sprawił, że faktycznie czuł się silniejszy, choć wciąż musiał wyglądać żałośnie. Poza tym dziwna pustka przypominała o sobie na każdym kroku. Chciał zapytać o to anioła, prosić o wskazówkę co ma robić dalej jednak czuł, że lepiej będzie jak to brzemię będzie nosił sam. W głębi duszy – chciałoby się powiedzieć. Pamiętał jednak te słowa, które sam wypowiadał z takim przekonaniem. Oddaję moją duszę w twoje ręce pani. To było absurdalne, głupie, zupełnie nie w jego stylu. Jak mógł zrobić to co zrobił i ile czasu upłynęło od tej chwili minuty, godziny, dni? Zdawało mu się, że to było inne odległe życie. W końcu wyszli na światło. Zostawiał za sobą to co się tam stało. Musiał chociaż spróbować inaczej wiedział, że zwariuje. Wkrótce ich oczom ukazała się reszta grupy. Zhaaawa i milczącego rogacza rozpoznał od razu. Samaela przeszła ponowną przemianę, widział już ją taką, ale nie mógł sobie przypomnieć na pewno kiedy. Rudowłosa Mija także zdawała się jakaś odmieniona, bardziej szczęśliwa? Sądząc po nowym aniele, który nie odstępował jej nawet na krok to on był przyczyną jej zachowania. Miłość w takim miejscu? Brzmiało to prawie tak niezwykle jak jego własna historia. Grupę zamykała dziwna, co prawda rogata istota, lecz w niczym nie przypominająca znajomego Strażnika. Długi ogon z tyłu zdawał się potwierdzać pierwsze wrażenie. Wyglądała bardziej na demona niż na anioła i chciał chwycić za sztylet na wspomnienie o Feri. Coś go jednak zatrzymało, wstrzymał a następnie cofnął dłoń. Jeśli nikt z obecnych jeszcze jej nie zaatakował to może mylił się. Ostatnio mylił się odnośnie wielu spraw. Feria wydawała się piękniejsza i uczciwsza od aniołów, więc może nie oceniało oceniać innych po wyglądzie? Przemówiła zanim zdążył się odezwać i swoje słowa skierowała nie do niego tylko do anioła, który mu towarzyszył. Znał teraz jego imię, Razjel.. . Zapamięta je, ma przecież dług do spłacenia. Rozmawiali o nim, przy nim. Nie bardzo mu się to podobało, ale czuł że nie zasłużył sobie na nic lepszego. O czym ona mówiła? Ochrona? Nie chciał się sprzeczać. Mimo, że kusiło go by powiedzieć, że obejdzie się bez jej darów to nie chciał wyjść na bardziej ignoranckiego człowieka w oczach tych istot. Nie mógł spojrzeć w oczy swoim towarzyszom. A najgorsze było spojrzenie przenikliwe niebieskie oczy Ziony. Bo tak zwrócił się do niej Razjel. Co prawda sam jej dotyk był przyjemny i czuł się dzięki niemu lepiej to fala emocji, która niosło za sobą owo spojrzenie nie było już takie miłe. Krótka chwila i wiedział, że ona wie. Ona wie to co on sam dobrze wiedział i co mógł wiedzieć jedynie Razjel. Nie wiedział jak to możliwe, ale skrzywił się i uciekł spojrzeniem w bok.
-Bądź powitany Izzaku Morbiusie.
Nie potrafił stwierdzić co kryje się za tymi słowami. Czuł jedynie wstyd. Na szczęście pustka, którą w sobie nosił zdawała się być odrobinę mniejsza. Może wciąż istniało w nim wciąż trochę człowieczeństwa? Nie czuł się już Strażnikiem, ale wciąż mógł być człowiekiem a to wcale nie tak mało jak kiedyś mógłby sądzić.

---

Szacunek i zaufanie jakim anioły obdarzały Zionę z początku go zaskoczył. Kim była ta istota? Mimo wyraźnych skomplikowanych stosunków pomiędzy nimi to właśnie jej przypisano przywództwo nad grupą. Mieli dotrzeć do wierzchowców. Nie mógł wyobrazić sobie po co im one skoro wśród nich znajduje się tyle skrzydlatych, które przecież mogły bez trudy przetransportować całą grupę, ale może było to poniżej ich godności albo istniał inny powód. Zostali także ostrzeżeni, wchodzili na niebezpieczne terytorium. Morbius nigdy nie widział smoka ani smoczycy. Wątpił czy byłby w stanie odróżnić płeć gdyby spotkał takie stworzenie. Znał tylko opowieści z legend. Opowieści równie niezwykłe co przerażające jeśli okazałyby się prawdą. Mimo to nie czuł strachu. Pragnął znów poczuć, że żyje nawet jeśli miałby przypłacić to życiem. Droga upłynęła mu powoli na rozmyślaniu a właściwie odganianiu niechcianych myśli. Nawet nie zauważył kiedy zaczęło się ściemniać a oni dotrali do celu wędrówki. Wierzchowce były na pewno czymś innym niż się spodziewał. Pierwsze słowo, które przychodziło mu do głowy brzmiało: ogromne. W pierwszej chwili pomylił je ze smokami, ale najwyraźniej były czymś innym. Może jakimś kuzynem tych groźnych latających stworzeń o których tyle słyszał. Te wydawały się być o wiele łagodniejsze. Ledwo zauważały przybyłych i wydawało się im być obojętne to, że posłużą za środek transportu. Były jednak piękne na swój sposób. Morbius nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym stworzeniem. Nagle świat zaczął sprawiać wrażenie jakby mógł skrywał o wiele więcej rzeczy. Kiedyś jego życie sprowadzało się tylko do Center a właściwie do jej najbiedniejszej części. Takie życie mu wystarczało, dostarczało emocji i szczęścia w jego rozumieniu. Teraz było to tylko odległym wspomnieniem. Szybko skierowali się na odpoczynek podczas którego pojawił się nowy wzbudzający sporą sensację gość. Abbadon, ten budził niepokój także jego. Potężne czarne skrzydła ze skóry, muskularne ramiona, wygląd typa z pod ciemnej gwiazdy. Z całą pewnością należało mieć go na oku. Reszta najwyraźniej była podzielona w ocenie.

---

Położył dłoń na policzku jednej ze bestii nazwanych Beringami przez Zionę. Starał się robić to powoli, spokojnie by obie strony mogły się ze sobą oswoić, ale Berling wydał z siebie tylko jakiś gardłowy pomruk, który można było rozumieć na wiele sposobów po czym polizał Morbiusa wielkim językiem przewracając go na ziemię. Zaczął wycierać z twarzy jego ślinę. Spoglądając na swojego wierzchowca zdawało mu się że stworzenie dobrze się bawi. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się podnosząc z ziemi.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 20-03-2011, 20:11   #34
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Rad-Onoth wzdrygnął się niezauważenie, gdy po jego kręgosłupie przebiegł prąd, wywołany spojrzeniem Otchłanki. On również zwrócił na nią swoje czarne oczy, sondując ją dokładnie. O ile jego towarzysze na pierwszy rzut oka wydawali się podobni aniołom, to Ziona zdawała się raczej jemu pokrewna, niż komukolwiek innemu. Mimo wyraźnych kontrastów w budowie fizycznej, Segundus czuł, że na tym świecie, umierającym i pokrytym bliznami wojen potężnych istot, odnalazł pierwiastek własnego gatunku w osobie tej Otchłanki. A może to on był jej pierwiastkiem? Któż może to wiedzieć…
Do grupy dołączyło kilka innych osób. Rudowłosa kobieta-Strażnik, którą Semperis znał, prowadziła się w towarzystwie anioła. Emocje które malowały się na jej twarzy były dla Strażnika… inne niż normalnie. Mimo że mieszkał na Center jakiś czas i często obracał się w towarzystwie ludzi, pracował dla nich, ba! nawet pił z nimi czasem, jednak nigdy nie był dobry w rozpoznawaniu ich emocji po wyrazie twarzy. Kiedy próbował zgadywać, mylił się mniej więcej w 49% przypadków. Bardzo niezadowalający wynik. Pojawiło się także więcej aniołów. Jeden z nich, imieniem Razjel (Semperis słyszał jak go nazywają inni, ale nie był pewien wymowy tego słowa w swoim wykonaniu), ku zaskoczeniu Mortholanina przywiódł ze sobą czwartego członka ich grupy. Zaskakujące! Jednak człowiek nie wydawał się niezmieniony. Wcześniej, z tego co zapamiętał Segundus był raczej radosny, jak na realia swojej rasy i chętnie wdawał się w interakcję z istotami płci przeciwnej. Teraz zdawał się raczej przygaszony, zmatowiały… Semperis uśmiechnął się, gdy jego umysł podał mu skojarzenie: dzieci z Małego Gro-H’Sa powiedziały by, że człowiek ten wygląda jak stary Djurr. Trafność tego porównania zawsze zaskakiwała Rad-Onotha i przyprawiała o dobry humor, a teraz nie roześmiał się tylko dzięki sile woli. No, może tylko mały uśmiech zmienił jego mimikę…
Wędrówka przez dłuższy czas odbywała się pieszo. Dopiero po jakimś czasie Ziona pokazała im stworzenia, które określali mianem „wierzchowców”. Po wyrazach twarzy swoich towarzyszy, Semperis wywnioskował, że słowo „wierzchowiec” nie na co dzień oddaje potężnego, skrzydlatego gada. Jednak te „rumaki” mimo wszystko zdawały się perfekcyjnie przygotowane do swego zadania. Semperis podszedł do jednego z nich. Potężny pancerny jaszczur był od niego dużo większy, jednak stał spokojnie, nie okazywał agresji, czy zdenerwowania jego obecnością. Mortholanin wiedział, że jest wyczuwany – nozdrza stwora poruszał się delikatnie. Ostrożnie, uważając by żaden z pazurów nie naruszył łusek, Semperis dotknął szyi wierzchowca. Z kolejnej rozmowy do której się nie włączył dowiedział się, że bestie te nazywają się tutaj Beringami. „W wolnej chwili…” pomyślał „…muszę spróbować przetłumaczyć tę nazwę.”.
Przy sposobności postoju Ziona zadeklarowała, że noc spędzi wśród Beringów, nie wśród ludzi i aniołów. Nic w tym dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę subtelną nutę wrogości, którą „niektórzy” raczyli innych „niektórych”. Semperis przypatrywał się przez pewien czas odpoczywającym towarzyszom, zwrócił uwagę na coraz lepszy nastrój Razjela, który tendencje zwyżkowe przejawiał od chwili wyjścia Ziony. Wkrótce, nie zwracając niczyjej uwagi Semperis wyszedł z szałasu także. Nie podszedł jednak do Otchłanki, którą zobaczył kawałek dalej, w towarzystwie wszystkich dziesięciu Beringów. Nie wiedział, jak można by zacząć rozmowę, dyplomatyczne przeszkolenie jakie odebrał nie zakładało luźnych pogawędek na jałowym pustkowiu z kobietą innej rasy w otoczeniu niebezpiecznych gadów używanych jako zwierzęta pod wierzch. Mimo wszystko chciałby kiedyś porozmawiać z Zioną. Może ona rzuci nieco światła na jego teorię o ich dalekim pokrewieństwie? Być może… Kiedyś…
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 20-03-2011, 22:38   #35
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zhaaaw

Ktoś im chyba źle życzył, skoro natrafili na smoczycę. Nawet ich smoki o tym wiedziały. Przynajmniej ten, na grzbiecie którego siedział Zhaaaw. Koniecznie chciał usłuchać polecenia, czy też propozycji, którą rzucił nie wiedzieć kto...
Ucieczka była w zasadzie dobrym pomysłem. W końcu jedna smoczyca nie mogła gonić naraz dziesięciu smoków. Góra jednego...
Z trudem powstrzymał Beringa, który uważał, że lepiej niż jeździec wie, co zrobić w takiej sytuacji i sięgnął po broń.
Pistolet wyglądał żałośnie mizernie w porównaniu ze smoczycą. Świadomość, że jednym pociskiem można było powalić słonia, była średnio pocieszająca.
- Nie szarp się! - warknął niemalże na kręcącego się niespokojnie Beringa.
Nie wiedzieć czemu stanął mu przed oczami widziany kiedyś obraz... Rycerz zabijający smoka. Tylko że tamten miał konia, zbroję, lancę...
Używanie broni palnej zdało się nagle Zhaaawowi nieco niesportowe. Co innego dostać się na grzbiet smoczycy i wbić miecz. Przebić się przez grube płyty pancerza, kości... Wrazić lśniące ostrze w mózg zionącej ogniem bestii i na zawsze ugasić ten płomień.
Ciekawe tylko, który ze Skrzydlatych podrzuciłby go na grzbiet bestii...
- Uciekamy, czy trzeba ją... powstrzymać? - krzyknął w stronę Ziony.
- Uciekajcie! - Odkrzyknęła Ziona, jednocześnie zeskakując z wierzchowca i wydając mu rozkaz w niezrozumiałym, syczącym języku. Bestia natychmiast posłuchała odbijając w lewą stronę i pędząc goniona strachem. Podobnie postąpiły skrzydlate istoty, jedna po drugiej zeskakując z Beringów i odsyłając je za tym, należącym do Otchłanki.


Morbius

Uciekać? No tak wydawało się to logiczne. Właściwie tylko wariat postąpiłby inaczej. Jak to możliwe, że istniały jeszcze takie istoty? Tyle jeśli chodzi o legendy w pierwszej chwili skierował wierzchowca by podążał za resztą próbując oddalić się od nadlatującej skrzydlatej śmierci. Zaraz jednak szarpnął ogromne lejce w bok zawracając wprost na smoczycę.
-Uciekajcie. Spróbuję ją zatrzymać.
Wiedział jak to brzmi. Wiedział, że pewnie wydaje im się wariatem, poczuł jednak że tylko tak uda mu się wypełnić pustkę po swojej duszy. Poczuł jak wiatr uderza mu w twarz, powiewając włosami, kiedy Bering nabierał prędkości. Dziś zajrzy śmierci w oczy, może nie jako Strażnik, lecz jako człowiek.
Odwaga i głupota. Obie te cechy mają niekiedy zwyczaj występować jednocześnie co nie zawsze dobrze się kończy. Szarża Morbiusa zakończyła się równie nagle co zaczęła. Smoczyca, widząc pędzącego w jej kierunku osobnika, nabrała głęboki wdech po czym rozwarła swą paszczę, z której wypłynął strumień ognia kierując się wprost w nadciągającego Strażnika. Bering, wbrew nakazowi jeźdźca, zmienił kierunek jazdy w ostatniej chwili jednak niewiele to pomogło. Wrzeszczące z bólu zwierzę, starając się ugasić płomienie trawiące jego ciało, przewróciło się na bok wyrzucając Izaaka z siodła wprost pod szpony smoczycy.



W międzyczasie nie zawracając sobie głowy zmarnowanym Strażnikiem, dwa anioły - Razjel oraz Kamael, poderwały się w powietrze z lśniącymi mieczami w dłoniach. Ziona, nie licząc Morbiusa, najbliżej stojąca bestii istota, zapłonęła żywym ogniem po czym ruszyła biegiem, starając się złapać spojrzenie smoczycy.
Abbadon oraz Samaela zdawali się nie interesować walką. Ich spojrzenia utkwione zostały w kierunku z którego przybyli. Wkrótce również reszta osób pozostałych na ziemi poczuła jej coraz mocniejsze drgania.

Zhaaaw miał świadomość, że powinien iść na pomoc Izzakowi, jednak zachowanie Abbadona i Samaeli zdawało się sugerować, że spotkanie smoczycy to nie wszystkie nieprzyjemności, z jakimi mieli się zetknąć. Chętnie by posiedział i popatrzył na Zionę zamienioną w płonącą kobietę, ale coś mu mówiło, że tracenie na to czasu byłoby mało rozsądne.
Czyżby ktoś lub coś podążało ich śladem? Coś tak wielkiego, że nawet na grzbiecie Beringa Zhaaaw odczuwał wstrząsy? Zbliża się trzęsienie ziemi, czy też idzie ku nim jakiś olbrzym?
- Co to jest takiego? - zwrócił się do Samaeli?
- Bariera upada. - zamiast Samaeli odpowiedź na pytanie Strażnika, padła z ust Abbadona. Anielica przytaknęła ruchem głowy. W dłoniach skrzydlatych istot jednocześnie pojawiły się lśniące miecze.
Zbyt wiele to Zhaaaw na temat Bariery nie wiedział, ale miał świadomość, że jej upadek nie przyniesie nic dobrego.
- Czyli powinniśmy się pospieszyć? - wskazał za siebie, w stronę smoczycy.
- Tak. Zarówno z tym przeciwnikiem jak i ruszeniem w dalszą drogę. - tym razem głos zabrała Samaela. - Najlepiej by było gdybyście zostawili ją nam, a sami ruszyli dalej.
- Jeśli sie nią zajmiecie i Ziona się zgodzi... - Zhaaaw nie miał nic przeciwko temu, by Skrzydlaci własnoręcznie pokroili smoczycę na kawałki - możemy ruszyć do tego Celu.

Ziony nie bardzo było jak zapytać gdyż znajdowała się tuż przed paszcza bestii. Również Kamael nie próżnował. Dzierżąc złoty miecz i tarczę, która jakimś sposobem znalazła się w jego dłoni, natarł na smoczycę. Zrywając kontakt wzrokowy z Otchłanką, ognista dama uniosła pysk wprost na spotkanie z białoskrzydłym aniołem.


Chwilę odwrócenia uwagi smoczycy, Ziona wykorzystała na podbiegnięcie do Morbiusa. Niemal natychmiast tuz przy jej boku zjawił się Razjel, podnosząc nieprzytomnego Strażnika i unosząc go w górę. Widocznie aniołowi było pisane zostanie osobistym ratownikiem Izaaka.
Drgania ziemi stawał się na tyle mocne, że ci których uwaga nie była skupiona na walce z bestią, mogli zauważyć drobne pęknięcia na powierzchni ziemi. Abbadon krzyknął coś, co było całkiem niezrozumiałym warkotem. W odpowiedzi, aczkolwiek niechętny, dał się słyszeć okrzyk Ziony, która biegiem ruszyła w ich stronę. Również Razjel zaszczycił ich swym powrotem podlatując do Zhaaawa i przekazując mu Morbiusa.
- Zajmij się tym - rozkazał po czym wystrzelił w stronę bariery, a w jego ślady, po krótkiej chwili, poszła Samaela.
- Ziono zajmij się doprowadzeniem ich do jeziora. - Tym razem rozkaz padł z ust Abbadona. - Kamael pojedzie z wami. Ruszajcie... - Nie czekając na odpowiedź wzbił się w powietrze by zastąpić walczącego ze smoczycą jasnego anioła.
Wbrew temu, co mówiła wcześniej Ziona, Bering nie zareagował na pojawienie się drugiego jeźdźca. Czyżby dlatego, ze Morbus był nieprzytomny?
Prawdę mówiąc Izzakowi przydałby się dobry lekarz, a jeszcze lepiej - odpowiednio wyposażony szpital, ale Zhaaaw nie sądził, by coś takiego istniało w pobliżu. A teraz nie było czasu nawet na to, by opatrzyć rany Izzaka. Przerzucił go przez grzbiet Beringa, pilnując równoczenie, by ranny nie spadł.

Ziona ruszyła w stronę wierzchowca dosiadanego przez Semperisa.
- Pozwolisz, że przejmę kierowanie twym wierzchowcem, panie? - Mimo dość niesprzyjających warunków pokłoniła się i przystanęła wyczekująco.
- Prowadź go równo i szybko, bym mógł strzelać.- Rzekł Semperis utrzymując twarz bez wyrazu i zwolnił Otchłance miejsce przed sobą w siodle. Sięgnąl po broń i odbezpieczył ją. Był przyzwyczajony do broni cięższej, jednak jego celność nie pozostawiała zastrzeżeń.
Otchłance nie trzeba było dwa razy powtarzać. Płonąca kobieta zęjeła miejsce z przodu pozwalając by ciało Semperisa otulił ogień, o dziwo nie powodujący obrażeń.
W chwilę później, tuż po wyjątkowo mocnym wstrząsie, do ich grona dołączył Kamael zajmując miejsce tuż za Miją.
Ruszyli.

Zostawiwszy za sobą smoczycę i walczacego z nią Abbadona, skierowali się w stronę widniejących w oddali gór. Niebo raz po raz rozjaśniały błękitne błyskawice. Pękająca ziemia zmuszała do ciągłych skrętów i zmian w raz obranym kursie. Wkrótce na ich głowy zaczął spadać czarny pył, który po kilku kolejnych rozbłyskach przemienił się w deszcz białych i czarnych piór.

Jakimś cudem udało się im bezpiecznie dotrzeć do podnóża pierwszej góry. Ziona zatrzymała wierzchowca po czym zgrabnie z niego zeskoczyła. Już nie płonęła jednak jej tatuaże wciąż pozostawały bardzo wyraźne i lekko drgające.
- Tu zostawimy Beringi. Dalszą drogę musimy pokonać pieszo. - Oznajmiła z niepokojem zerkając na spektakl rozgrywający się za nimi. Ziemia drżała, pękała i wydawała z siebie przedziwne jęki. Czarne opary dymu wydobywały się z powstałych kraterów, z których zaczęły wychodzić pokryte pancerzami bestie. Niektóre miały na swych grzbietach płonących jeźdźców dzierżących w dłoniach długie, czarne miecze. Niebo zdawało się płonąć. Błyskawice przecinały je raz za razem, a każdej towarzyszył huk i krzyk, docierający do uszu drużyny.
- Tyle czasu czekali na tą walkę... - w głosie Kamaela pobrzmiewał smutek.
- Nareszcie dostali to, czego tak bardzo pragnęli. - zgodziła się z nim Ziona. - Musimy iść. - dodała po chwili.
Anioł skinął głową zgadzając się z jej słowami. Mimo ewidentnej niecierpliwości Ziony trzeba było odczekać chwilę nim Kamaelowi udało się doprowadzić Morbiusa do stanu względnej uzywalności.

Wykute w skale schody zaprowadziłyich do mrocznego wejścia prowadzącego w głąb szerokiego korytarza. Otchłanka po raz kolejny zapłonęła dzięki czemu droga stała się łatwiejsza. Ściany ozdobiono licznymi malowidłami, wykonanymi wprawną dłonią artysty. Były tam umieszczone zarówno sceny z codziennego życia jak i te, przedstawiające walkę. Mimo iż wykonano je bardzo starannie to jednak dopiero po paru metrach Strażnicy zdali sobie sprawę, że rozpoznają uwiecznione na nich twarze. To byli oni. Ich narodziny, dzieciństwo, a wreszcie pod koniec drogi, dorosłość. Całe życie każdego z nich namalowane przez nieznanego malarza, wieki temu....
Ostatnią z namalowanych scen była sala z różami, a tuż za nią wyjście z tunelu, które zaprowadziło ich wprost w buchające ogniem jezioro lawy i małą wysepkę tkwiącą pośrodku. Jedynym łącznikiem był bardzo niepewnie wyglądający most wykonany ze splecionych ze sobą lin i grubych desek.
- Oto wasz cel. - oznajmiła Ziona.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 27-03-2011, 15:06   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zdarzały się takie sytuacje, że ktoś musiał zostać z tyłu, by inni mogli iść dalej. Widocznie teraz również doszło do takiej sytuacji... i nie warto było dyskutować. Widać cel, jaki mieli osiągnąć, by ważniejszy, niż życie takiego czy innego Skrzydlatego.
Cel... Można by o nim myśleć i myśleć, ale to i tak nie miałoby znaczenia. Skoro nawet Samaela nie miała pojęcia, co takiego powinni zrobić Strażnicy, to skąd on miał to wiedzieć? Liczyć na intuicję? Szczęście?
Zabawne...

Jak się wnet okazało, czasu na rozmyślania nie było zbyt dużo. Bering nie był zachwycony sytuację ogólną, z wstrząsami ziemi na czele, oraz sytuacją szczegółową - obecnością smoczycy i dodatkowego jeźdźca, w związku z czym trzeba było nieco się przyłożyć do tego, by smok-wierzchowiec kroczył tam, gdzie chciał jego jeździec.
Na szczęście droga kończąca się u podnóża gór przebiegła bez problemów - ani nic nie stanęło przed nimi, ani nic nie spadło im na plecy. A stwory, które gdzieś tam z tyłu zaczęły wychodzić spod ziemi, były zbyt daleko, aby im zaszkodzić. Przynajmniej w tej chwili.
- Co to jest? - Zhaaaw zwrócił się do Ziony. Mieli troszkę czasu, bo Kamael usiłował postawić Izzaka na nogi. Strażnik, potraktowany smoczym płomieniem, nie poddawał się od razu procedurom leczącym. - Lub może kto to jest?
- To istoty z Otchłani. One również chcą wziąć udział w walce. - Otchłanka bacznym spojrzeniem śledziła coraz to nowe stwory, które wyłaziły na powierzchnię.
- Powalczą z nami, czy z każdym, kto się nawinie? - spytał Zhaaaw. - Zaczną nas gonić?
- Nie znam odpowiedzi na twoje pytania. Wszystko zależy od tego który nimi dowodzić będzie.
- Cóż... Lepiej zatem się pospieszyć i nie nasuwać im się przed oczy.


Galeria wewnątrz korytarza stanowiła dla niego całkowite zaskoczenie. Ktoś bardzo dokładnie obserwował całe jego życie...
Na obrazkach były sceny, których on sam wcale nie pamiętał. Kolekcja obrazków, przypominająca album rodzinny. Albo też, jeśli ktoś w to akurat wierzył, sąd, jakiemu każda dusza miała zostać poddana po śmierci.
- Ktoś się nieźle przyłożył - z uznaniem pokiwał głową.
Przeniósł wzrok na sąsiednie obrazy. Można tam było dostrzec Miję, Izzaka, Semperisa. Nie był osamotniony...
Niestety, nie było widać ani jednej sceny z przyszłości. Widocznie nikt nie zadbał o to, by podsunąć mu odpowiednie rozwiązanie. A z tego wynikało, że w najbliższej przyszłości będzie musiał podejmować ważne decyzje na ślepo.

- Prawdziwe osiągnięcie sztuki konstrukcyjnej - powiedział cicho, patrząc na wiszący mostek. Z tonu było widać, że zachwyt na widok tego dzieła jest od niego bardzo, bardzo daleko.
- Jeżeli na to zasłużycie to się utrzyma. Most ten przepełniony jest magią podobnie jak całe to miejsce. - Kamael nie krył swej niechęci do tego by puszczać Miję sam na sam ze Strażnikami.
- Sprawiedliwi przejdą po pajęczym moście, pod nieprawymi zawali się stalowy - mruknął Zhaaaw. - Skrzydła by się przydały...
- Nie mogę wam pomóc. - Na dowód prawdziwości twierdzenia Kamael podszedł nieco bliżej do mostu i uniósł dłoń. Błękitne błyskawice rozeszły się od miejsca, w którym się znalazła, obejmując najbliższą okolicę fosforyzującym blaskiem. Gdy anioł cofnął się, a jego dłoń straciła kontakt z niewidoczną barierą, światło zgasło.
- Każdy na własną rękę. - Zhaaaw był, w widoczny sposób, daleki od zachwytu. - Czyli wy zostajecie tutaj, a my idziemy? - Zdawać się mogło, że Kamael trafił na tabliczkę z napisem “Tylko dla personelu”.
Anioł skinął głową potwierdzając słowa Strażnika.
- W takim razie dziękuję za miłą wycieczkę - powiedział Zhaaaw, wyciągając rękę do Ziony. - I do zobaczenia po powrocie - dodał. Prawdę mówiąc nie sądził, by był przed nim jakiś powrót. Raczej wyglądało to na drogę w jedną stronę. Ale odwrotu chyba już nie miał.
Zamiast ująć jego dłoń, pokłoniła się nisko po czym cofnęła o krok.
- Będę czekała na twój powrót panie.
- Do zobaczenia, Kamaelu.

Anioł całkiem zignorował słowa Strażnika skupiając swą uwagę na Miji.
Zhaaaw uśmiechnął się leciutko do Ziony, a potem szepnął:
- Panie przodem... - Z odrobiną ironii w głosie.
Wbrew tym słowom ruszył jako pierwszy w stronę mostu. Tuż przed wejściem na pierwszą deskę zrzucił na ziemię plecak. Sprawiedliwość sprawiedliwością, a cierpliwości drewna czy sił wyższych nie należało nadwyrężać.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-03-2011, 23:59   #37
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Cicho, tak cicho i spokojnie. Szałas ogarniały przyjemna ciemność i ciepło.
Miękka skóra otulała zwinięta na posłaniu ciało Strażniczki. Mimo zmęczenia i sprzyjających do odpoczynku warunków nie mogła zmrużyć oka.
Targana wewnętrznym niepokojem wierciła się po łóżku próbując znaleźć odpowiednią pozycję. Nic z tego. Sen nie przychodził.
Wstała ostrożnie, tak, by nie zbudzić pozostałych. Pistolet włożyła za pas, bezużyteczny dla niej nóż zajmował jedno z pustych miejsc po shurikenach. Wyszła cicho. Rozejrzała się po okolicy. Na zewnątrz było znacznie jaśniej. Pustynia lawy spowita czerwonym półmrokiem miała dość jednostajny krajobraz. Niedaleko szałasu spały Beringi. Ruszyła w ich kierunku spodziewając się, że gdzieś w pobliżu odpoczywa Otchłanka.

- Witaj Ziono - powiedziała cicho będąc jeszcze dość daleko od niej.

Otchłanka uniosła się z posłania by powitać Miję z należnym szacunkiem.
- Pani...? - w jej głosie dość wyraźnie zabrzmiało zdziwienie na widok kobiety. - Czy coś potrzeba?

Skrzywiła się lekko słysząc "Pani", uznała jednak, że nie ma sensu tego komentować. - Obudziłam Cię? - zapytała lekko przepraszającym tonem.

- Nie, nie spałam. - Mogła to być zarówno prawda jak i fałsz.

- Nie możesz spaś? -
zapytała unosząc brew. - To zupełnie jak ja - w jej głosie smutek mieszał się ze zdenerwowaniem.

- Czy coś się stało, pani? -
wyraźna troska pojawiła się w wyrazie twarzy Ziony.

- Nie, nie martw się - odpowiedziała szybko zdziwiona miną Otchłanki. -Po prostu coś mnie dręczy - wzięła głęboki oddech. - Wiesz - zaczęła - kiedy powiedziałaś, że zobaczyłaś we mnie ogień. O co Ci chodziło? Czy to ma jakiś związek z moją... mocą? - dodała dość nieśmiało.

- Tak pani - na chwilę nie dłuższą niż serca jedno uderzenie uniosła głowę by spojrzeć w oczy Strażniczce po czym pospiesznie ponownie ją opuściła. - Aczkolwiek nie do końca. Ognień ten nie tylko z mocy pochodzi ale i z samej natury twojej, pani. Dlaczego pytasz?

- Pytam... właściwie sama nie wiem. Coś mnie nosi od środka i myślałam, że to może to - powiedziała bardzo szybko. - Nie masz tak czasem?

- Uczono mnie panować nad emocjami. Jednak rozumiem co osoba taka jak ty pani, może czuć wrzucona w chaos tej ziemi - ponownie na chwilę odważyła się zerknąć w oczy Miji. - Mogę w tym pomóc, a raczej sprawić by stało się to użyteczne dla ciebie.

- Możesz sprawić, by co? By moje moce były większe? - zaśmiała się w myślach, uświadamiając sobie, że jej moc w porównaniu z tym, co potrafią anioły, czy Ziona to jakaś kpiną.

- Dokładnie - skinęła lekko głową by dodatkowe potwierdzenie swym słowom zapewnić. - Wasze moce zdają się być pączkami którym nie dane było zakwitnąć. To może negatywnie wpływać na działanie zarówno ich jak i was samych. To stan nienaturalny...

- Chcesz przez to powiedzieć, ze hmm... zagrażamy samym sobie? Nie bardzo rozumiem Ziono - powiedziała szczerze siadając na ziemi niedaleko posłania Otchłanki.

- Nie zagrażacie samym sobie. To nie tak... Te moce powinny być znacznie większe. Powinny rozwinąć się i w tym momencie sięgać znacznie dalej niż sięgają. Powinnaś pani móc kontrolować swój ogień i wykorzystywać go w znacznie większym stopniu. - Odpowiedziała nadal stojąc.

- I możesz mi w tym pomóc? - zapytała podnosząc na nią wzrok. Przez chwilę pomyślała, że mogłaby być naprawdę kimś.

- Tak, ale to wymaga zaufania. Poza tym nie jestem pewna jak na zmianę zareaguje Kamael. Może nie być szczególnie zachwycony wiedząc, że pozwoliłaś mi pani na wtargnięcie w twą dusze. - Po chwili wahania przysiadła na posłaniu, w pewnym oddaleniu od Strażniczki.

Ciałem MIji wstrząsną lekki dreszcz na słowa o duszy. I o Kamaelu. - Moja moc będzie potrzebna do - zerknęła na jej oczy - wykonania zadania, prawda?

Umknęła spojrzeniem zanim zdążyły się połączyć.
- Tak, jednak nie wiem w jaki sposób. Nikt tego nie wie poza wami.

Zaśmiała się gorzko. - Uwierzysz, jeśli powiem, ze my też nie wiemy?

- Wiecie - w jej głosie nie było wątpliwości. - Z tym, że wciąż nie zdajecie sobie sprawy z odpowiedzi. Na to przyjdzie czas gdy przekroczycie barierę i dotrzecie do celu.

- Yhmm - mruknęła. - W sumie dobrze, że ktoś w to wierzy - próbowała się uśmiechnąć, na jej twarzy pojawił się jednak dziwny grymas. - A jeśli się nie uda? jakie będą konsekwencje dla waszego świata, bo dla nas jak sądzę dość jasne.

- Konsekwencje będą różne, w zależności od wyborów których dokonacie. Może to być unicestwienie, otwarcie bram, chaos... Zwycięstwo jednej lub drugiej strony. Nawet objęcie władzy przez Otchłań będzie możliwym efektem waszych działań. Kto wie...

- Super - stwierdziła ponuro. - Ziono, pomóż mi. Wszystkim nam zależy żeby się udało...

-Zatem wbrew życzeniom Kamaela zgadzasz się zaufać komuś takiemu jak ja? - Ziona doszła najwyraźniej do wniosku iż należy się upewnić co do decyzji kobiety.

- Wbrew życzeniu Kamaela? - prychnęła - a czy on może mi jakoś pomóc, pomóc wszystkim? - Wiesz, średnio interesują mnie wasze relacje, kto kogo lubi i nie lubi. I dlaczego. To chyba teraz nie ma większego znaczenia.

- Może, dlatego tu jest. Podobnie jak pozostali. - Usta Ziony ułożyły się w lekki uśmiech. - Nasze wzajemne relacje również mają znaczenie dla tej misji, nie można ich tak po prostu zignorować. - Przerwała na chwilę. W miarę mijania kolejnych sekund jej tatuaże nabierały coraz żywszej barwy. - Skoro jesteś zdecydowana pani będę zmuszona poprosić cię byś spojrzała w moje oczy i spróbowała nie uciec wzrokiem w razie bólu, który może się pojawić.

Pokiwała powoli głową. - Myślisz, że Kamael naprawdę może mieć coś przeciwko temu? - wyrwało się z jej ust. Nie czekała jednak na odpowiedź, zawstydzona nieco swoim pytaniem spojrzała w oczy Otchłanki.

- Będzie miał - odpowiedź padła tuż przed tym jak błękitne oczy Ziony napotkały spojrzenie Strażniczki. Wrażenie było nieco podobne do tego, które towarzyszyło przy pierwszym ich spotkaniu. Mija poczuła jak jej ciało ogarniają płomienie, których nie potrafiła dostrzec. Gdzieś wewnątrz kobiety rozbłysł, z początku maleńki i ledwo wyczuwalny, z każdą chwilą przybierający na sile, blask. Rozprzestrzeniał się wnikając w każdą komórkę ciała Strażniczki by wreszcie wydobyć się na zewnątrz. W tej samej chwili jej skóra zapłonęła i tym razem można było dostrzec owe płomienie. Zajęły ubranie wcale go nie naruszając. Zwiększyły swą moc skrywając je pod sobą, tak iż zamiast zwyczajowego stroju, miała na sobie tylko i wyłącznie drgające języki ognia. Po chwili sama stała się takim płomieniem złożonym z setek pomniejszych. Sterowane przez spojrzenie Otchłanki przybierały różne formy, jednocześnie w umyśle Miji pojawiały się instrukcje co czynić i jak, by móc nimi władać. Gdy połączenie między ludzką kobietą, a Zioną zostało przerwane przez tą ostatnią, Strażniczka poczuła przez chwilę dziwną pustkę, którą wkrótce wypełniła świadomość swej własnej mocy. Przebudzeniu mocy, wbrew ostrzeżeniom Otchłanki, nie towarzyszył żaden ból.

Czuła się dziwnie, zdecydowanie. Nieswojo. Coś się zmieniło, tego była pewna. - Już? - zadało dość głupie pytanie, ale to było pierwsze co przyszło jej do głowy. Chyba była w lekkim szoku.

- Na większe zmiany jestem w tej chwili za słaba. Udzielenie ochrony jak i podobny proces przeprowadzony nie tak znowu dawno temu, nieco nadwyrężyły moją moc. - Faktycznie Ziona nie znajdowała się w najlepszym stanie o czym mógł świadczyć chociażby brak tatuaży czy powolność ruchów gdy odgarniała kosmyk włosów. - Pierwsza część twej mocy została przebudzona.

- Ziono? Czy Ty się tłumaczysz -
zapytała niedowierzająco. - Chodziło mi o to, że spodziewałam się bólu, czegoś... nie wiem - przerwała bacznie obserwując Otchłankę. - Dobrze się czujesz? - zapytała wyraźnie zaniepokojona.

- Proces został poprawnie wykonany. To dlatego nie czułaś bólu. Gdybym spróbowała obudzić pozostałe moce... Wiem jak ważne jest by działały w pełni jednak nie mogłam zmusić się by zaryzykować. - Nie mogło być cienia wątpliwości co do tego, że Ziona się tłumaczy. - Nic mi nie będzie. - zapewniła w odpowiedzi na ostatnie pytanie.

-Wierze, ale nie wyglądasz najlepiej - naprawdę ją to martwiło - mogę Ci jakoś pomóc? Nie sądzisz, że szałas będzie lepszym miejscem na odpoczynek? - spojrzała na nią z troską.

Rogatej kobiecie udało się nie wybuchnąć śmiechem mimo iż musiało ją to dużo kosztować.
- Nie pani, tu będzie mi znacznie lepiej. Nie martw się o mnie. To minie - po tonie można było wywnioskować iż jej słowa stanowiły nieco inne powiedzenie “dobranoc”.

-Skoro tak mówisz - wstała niechętnie mierząc ją uważnie wzrokiem - sama wiesz, co jest dla Ciebie najlepsze... Dziękuję Ziono - powiedziała po chwili. - Mam nadziej, ze Twój wysiłek nie poszedł na marne, że będę wiedziała co z tym zrobić.

- Nie wątpię w to pani.

- Do widzenia -
skinęła głową i ruszyła powoli w stronę szałasu. Otchłanka najwyraźniej nie chciała jej towarzystwa.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 28-03-2011, 13:22   #38
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Most nawet nie drgnął gdy pierwszy ze Strażników postawił na nim swą stopę. Trwał niewzruszenie kłam zadając swemu wątłemu wyglądowi. Dopiero gdy rogaty mężczyzna niewidzialną barierę przekroczył drgnęły liny, a wraz z nimi cała konstrukcja. Szybko jednakże wszystko się uspokoiło pozwalając drużynie na dalszą drogę. Mimo iż do jeziora lawy było dość blisko, to jednak nie męczyło ich gorąco. Równie dobrze mieć pod sobą mogli zwykłą wodą wypełniony zbiornik. Języki ognia zdawały się omijać wąski pas przestrzeni, jakby chroniony był lub zbyt plugawy by nawet płomień odważył się go dotknąć. Na deskach, które jedyną barierę stanowiły między grupą, a śmiercią, ktoś wprawną dłonią znaki wyrysował. Za każdym razem gdy Zhaaaw przekroczył kolejne drewienko, znak pokrywał się lodem. Gdy mijała je Mija, płonęły żywym ogniem. Przy Morbiusie niemal całkiem zanikały by zaiskrzyć dla rogatego Semperisa. Wszystko było jakby dla nich i tylko dla nich przygotowane.

Dotarcie do końca mostu zabrało niewiele czasu. Zhaaaw który zapobiegliwie przyspieszył kroku gdy ruszyli za nim pozostali, jako pierwszy stanął na porośniętej soczyście zieloną trawą ziemi. Za pasem przypominającym niewielką polanę ciągnął się gęsty las. Grube pnie drzew ciasno oplatały pnącza ciemno-zielonego bluszczu. Liczne krzaki pokrywały białe kwiaty, zaś pod nimi można było dojrzeć dorodne, ciemno-fioletowe owoce. Panowała cisza. Nie wiał wiatr, który mógłby poruszyć liśćmi. Nie słychać było ptaków, które swymi trelami mogłyby zakłócić spokój tego miejsca. Również małych zwierząt ani owadów nigdzie dostrzec nie było można.
W krótkiej chwili gdy oczy Strażnika chłonęły ów widok, a uszy starały się wyłowić najlżejszy chociaż szmer, idąca za nim Mija opuściła most i stanęła obok. Morbius właśnie postawić miał swą stopę na bezpiecznym gruncie gdy liny most utrzymujące stęknęły, po czym z głośnych hukiem odpadły od podtrzymujących je słupów. Deski, jedna po drugiej spadać zaczęły wprost w głodną lawę, która witając je raz za razem krwiście czerwonymi słupami ognia wybuchała.
Wpierw jedna by za nią druga podążyć mijały sekundy w trakcie których Izaak czuł jak stopa, która nie zdążyła pewnie znaleźć się na ziemi, zsuwa się z niej, a wraz z nią całe jego ciało. Odruchowo wyrzucił przed siebie ręce by spróbować przechylić ciało w bezpieczną stronę gdy natrafiły one na coś pewniejszego. Mija czas w którym Morbius zsuwał się w dół poświęciła na rozstrzygnięcie czy ratowanie go stanowi dla niej niezbezpieczeństwo. Chwilę w której dłonie Strażnika wystrzeliły do przodu, wybrała na tą, w której decyzję ową podjęła. W ostatniej chwili przyklękła i wyciągnęła dłoń by złapać za nadgarstek Izaaka. Uchwyt był pewny, mężczyzna dość lekki. Zaparła się stopami, dodatkowo drugą dłonią uchwyt na nadgarstku Izaaka wzmacniając. Zhaaaw również nie próżnując przyklęknął obok kobiety by drugą dłoń Morbiusa złapać i korzystając ze swej męskiej siły, wciągnąć go na stały grunt.
Niestety dla czwartego towarzysza wyprawy wszelka pomoc okazała się zbyt późna. Zniknął, a wraz z nim most który był jedynym łącznikiem wyspy z światem zewnętrznym.

*****




Na schody natknęli się gdy tylko przekroczyli linię pierwszych drzew. Podobnie jak most nie stanowiły one tworu najnowszej technologii jednak w przeciwieństwie do owego mostu, tu lawy nigdzie nie było widać. Droga na górę była krótka. Gdyby któremuś z nich chciało się zliczyć stopnie, które pokonali, wyszłoby że było ich dokładnie sześćdziesiąt dziewięć.
Za schodami była brama, a właściwie sam łuk kamienny za którym widać było wykładaną kamieniami, prowadzącą do ruin ścieżkę.


Budowla stojąca w centralnym miejscu placu, do którego dotarli prowadzeni kamienną drogą, do najnowszych nie należała. Kamienne filary, zdobne niegdyś teraz ujawniały światu tylko drobną część swego niegdysiejszego piękna. Mimo wszystko wejście prezentowało się stabilnie, a i dach nie wyglądał na taki, który za chwilę runąć miałby na głowy ewentualnych gości.
Wnętrze świątyni prezentowało się dość okazale. Ściany, nie nadgryzione zębem czasu pyszniły się zdobnymi malowidłami przedstawiającymi sceny z historii świata. Były tu zarówno wielkie wojny jak i czasu pokoju. Była śmierć i były narodziny. Zarówno gwiazd jak i zwykłych, szarych ludzi. Obrazy zmieniały się na oczach Strażników w coraz to nowe twory układając jakby dłoń mistrza nigdy swej pracy nie zaprzestała.

Na samym środku komnaty, do której wkroczyli, stał stół. Był to mebel prosty z kamienia wyciosany i w znaki podobne do tych na moście, przyozdobiony.


Każdy z nich zalśnił własnym blaskiem odpowiednim do mocy posiadanej przez każdego Strażnika. Buchnął więc płomień, pojawił się również lodowy kwiat. Trzeci znak zniknął. Gdy to się stało wiatr lekki, ożywczy powiał od strony sufitu, a na środku stołu pojawiła się szczelina. Z niej to wydobył się blask który z początku całą trójkę oślepił. Gdy ich oczy ponownie zdolność widzenia odzyskały okazało się że w komnacie pojawił się kolejny element.


Był nim miecz nieco dziwnej budowy. Otaczały go płomienie, a na samym ostrzu wyraźnie odcinał się lodowy poblask. Ciszę pomieszczenia wypełniły głosy. Były ich setki o ile nie tysiące. Każdy z nich w jakiś sposób bliski Strażnikom. Każdy znajdujący odzew w ich duszach.
Wraz z mieczem pojawiły się trzy postacie.


Pierwszą z nich był mężczyzna dzierżący kosę. Mimo iż nie widać było jego twarzy skrytej pod kapturem to jednak wydał się im dziwnie znajomy. Gdy przemówił wszelka niepewność zniknęła. Bez wątpienia był tym, którego spotkali w sali róż.
- Zatem udało się wam tu dotrzeć. Byłem pewien waszego sukcesu - w jego głosie zabrzmiało zadowolenie ale i lekka kpina. - Przed wami ostatni etap. Jedyne co musicie zrobić by wydostać się z tej planety i zyskać niewyobrażalną moc to podnieść ten miecz i mi go oddać. To niewiele biorąc pod uwagę wielkość zapłaty, nie sądzicie?


Po mężczyźnie, który zamilkł i wyczekująco wyciągnął w ich stronę dłoń, przemówiła dziewczynka.
- On ma rację. Możecie się stąd wydostać i powrócić do waszego życia. Możecie zyskać przy tym wielką moc lub - jej głos na chwilę umilkł. - Lub stracić wszystko to co do tej pory udało się wam osiągnąć. Za propozycją mego poprzednika idzie ryzyko. Ja oferuję wam możliwość rezygnacji z wyboru i zapomnienia. Powrócicie do świata który był wam drogi. Odzyskacie rodziny, życie, przeszłość taką, jaka być powinna. Wystarczy że oddacie mi miecz.



Na końcu przemówiła kobieta.
- Oboje mają rację. Możecie zyskać władzę lub normalne życie bez zagrożeń jakie niesie ze sobą bycie tym kim jesteście. Gdy oddacie im miecz zyskacie coś lub coś stracicie. Moja oferta jest inna. Chcę byście go zniszczyli i uwolnili dusze w nim zaklęte. Pragnę by świat odzyskał swą wolność. By powrócił na swój właściwy tor. Nie obiecuję wam władzy ani powrotu do dni szczęśliwych. Nie obiecam wam nawet, że jakiekolwiek szczęście stanie się waszym udziałem. Jedyne co podąża za spełnieniem mego życzenia to nadzieja. Proszę więc - zniszczcie ten miecz.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 28-03-2011, 14:55   #39
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Most widać uznał go za wystarczająco sprawiedliwego. A może Zhaaaw dobrze zrobił, ruszając jako pierwszy? W każdym razie pod jego stopami nawet jedna deska nie zadrżała. Co nie znaczyło, że tak zostanie na zawsze, skoro inni, zamiast chwilę poczekać i nie przeciążać dość starej konstrukcji, jak głupcy rzucili się na most. Jakby nie wiedzieli, że lepiej zachować większe odstępy, albo nawet iść pojedynczo, czekając, aż pierwsza osoba znajdzie się na drugim brzegu.
Zhaaaw przyspieszył, by jak najszybciej przebyć niebezpieczny obszar. Nie miał zamiaru zachwycać się pląsającymi w dole językami lawy, ani też przejmować się faktem, że most reagował na jego obecność pojawianiem się lodowych znaków. Dopóki nic go nie zrzuciło z mostu w dół, wolał traktować wszystko co się działo jako coś całkowicie normalnego.

Gdy wreszcie udało mu się dostać na coś, co można by nazwać stałym lądem, odetchnął z ulgą. Wiara wiarą, sprawiedliwość sprawiedliwością, ale coś twardego pod stopami to było coś dobrego...
Świat po drugiej stronie mostu był bardziej przyjemny dla oka, niż to, co zostawił za plecami. Zajęty obserwacją otoczenia nie od razu zobaczył, że zaczyna się coś złego. Na odgłos pękających lin odwrócił się w stronę, gdzie przed chwilą jeszcze plątanina lin i kombinacja desek stanowiły przejście nad ognistą, przerośniętą przepaścią.
Dla Semperisa było za późno. Nawet cud nie zdołałby wyciągnąć rogatego mężczyzny z zachłannych objęć lawy. Ale dla Izzaka była jeszcze szansa.
Zhaaaw chwycił Morbiusa za rękę i pomógł wyciągnąć Strażnika na brzeg.
Żegnaj, Semperisie, pomyślał, stając na chwilę nad przepaścią i patrząc w dół. Chwila poświęcona na ostatnie pożegnanie.
Życie Strażników było nieustannie związane z ryzykiem.

Las stanowił oazę spokoju. Zdecydowany kontrast między wstrząsami targającymi tamtą stronę świata czy tańcem lawy w głębi przepaści. Aż warto było usiąść na chwilkę, odetchnąć świeżym powietrzem, zadumać się...
Zhaaaw przezwyciężył nagłą chęć i ruszył do przodu po schodach, stanowiących jedyną drogę przez las.
Świetlana droga ku przeszłości, pomyślał z przekąsem, stawiając stopę na pierwszym stopniu.

Schody, wbrew początkowym oczekiwaniom, nie ciągnęły się w nieskończoność, do nieba. Doprowadziły wędrowców do bramy, kamiennego łuku.
Coś budownictwo nie stało tu na najwyższym poziomie...
Kolejna refleksja związana była ze stanem kolejnej budowli. Cóż z tego, że była produktem wielowiekowej tradycji rozwoju sztuki, skoro jej stan aktualny pozostawiał wiele do życzenia. Doprowadzenie jej do stanu dawnej świetności wymagałoby miesięcy, jeśli nie lat, ciężkiej pracy wielu specjalistów. Ale, ku niewyrażonej głośno uldze Zhaaawa, nie rozsypywała się na jego oczach.
W środku było zdecydowanie lepiej, jakby czas zatrzymał się za progiem. Kolorowe obrazy przyciągały wzrok. Ruchome widoczki przedstawiały sceny z różnych miejsc i czasów. Niestety, ta wersja telewizji nie miała możliwości wyboru kanałów i, mimo usiłowań Zhaaawa, nie chciała pokazać tego, co on chciałby zobaczyć. A że z występującymi tam postaciami nie dało się porozmawiać, zatem nie pozostawało nic innego do zrobienia jak tylko iść dalej.

Najwyraźniej byli oczekiwani. W każdym razie on i Mija, bowiem to na ich pojawienie zareagowały znaki - lód i ogień. Morbius... chyba po stracie duszy przestał być Strażnikiem, skoro jego znak pojawił się i natychmiast zniknął. Jaką więc rolę miał wypełnić? Bo trudną sądzić, by zjawił się tu tylko w charakterze zwykłego ozdobnika. Lub dlatego, że wszytko, co złożone z trzech, jest doskonałe... Do doskonałości chyba wiele im brakowało.
Nagły błysk zmusił Zhaaawa do opuszczenia powiek. Gdy ponownie otworzył oczy w komnacie zaszły małe zmiany... Nie dość, że przybyły kolejne osoby, troje Skrzydlatych, to jeszcze na stole pojawił się miecz. Wspaniały oręż, przy którym broń Skrzydlatych, Samaeli czy Kamaela, wydawała się dziecięcymi zabawkami.
Wymarzony oręż dla każdego wojownika. Ogień i lód... Zhaaaw czuł całym sobą, jak miecz go wzywa.

Skrzydlate postaci zaczęły przedstawiać swoje oferty. Całkiem jak w legendzie, którą kiedyś Zhaaaw słyszał. O złotym jabłku i trzech boginiach. Tu też zapłata za wskazanie Wybrańca miała być hojna. Jednak Zhaaaw przestał się zastanawiać nad nagrodą, gdy padła informacja o tym, z czego stworzony jest miecz.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-03-2011 o 14:59.
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2011, 13:40   #40
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dusze? Czyje dusze? - spytał Zhaaaw. - I kto je zamknął w tym mieczu?
- Dusze wybranych
- padła odpowiedź dziewczynki.
- Zaklęte połączoną mocą - dodała kobieta.
- Dwójki wybrańców - w głosie mężczyzny pobrzmiewała duma.
- Jacyś dwaj wybrańcy... Ale dowcipne... A może tak jakieś dokładniejsze informacje? Bardziej ze wskazaniem na konkretną osobę? - spytał Zhaaaw przez zaciśnięte zęby.
- Lucyfera - oznajmiła dziewczynka, a skrzydlata kobieta pochyliła głowę. - Mefistofiel - tym razem lekko pochyliła się głowa mężczyzny.
- Nie powiem, że mi miło - odparł Zhaaaw. - A ty? - spojrzał na dziewczynkę.
- Stworzyciel - odpowiedziała kobieta.
- Zdrajca - dopowiedział mężczyzna.
Dziewczynka nic nie rzekła.
- Piękna broń... - powiedział Zhaaaw. - Można by ją sprawdzić w działaniu? - spojrzał na Mefistofela z wyraźnym brakiem sympatii.
- Gdy użyjesz Pojednania stracisz możliwość wyboru. - Słowa padły z ust dziewczynki.
- Świat na wieki pogrąży się w chaosie gdy zginie jedno z nas - dopowiedziała Lucyfera.
- Oddasz mu swą duszę zwiększając jego moc. Użyj... - kusił Mefisto.
- Na wieki w chaosie... I gdzie tu elementarna sprawiedliwość? Taki dupek kradnie cudze dusze i może pozostać bezkarny? - spytał Zhaaaw.
- Nikt nie pozostaje bezkarny - rozległ się głos dziewczynki.
- Kara zawsze następuje - dodała kobieta.
- Niekiedy jednak nie równa się przewinieniu - rzucił wściekle Mefisto.
- Czujesz się dotknięty? Pokrzywdzony? - W głosie Zhaaawa zabrzmiała ironia. - A ciebie czemu zwą zdrajcą? - zwrócił się do dziewczynki.
- Ten spór was nie dotyczy - rzekła kobieta.
- A jak niby inaczej nazwać istotę bez honoru, samolubną i na wskroś zepsutą? - Mefisto nieco mocniej za styl kosy chwycił.
Dziewczynka nie odpowiedziała.
- Mówisz o sobie, złodzieju dusz? - Zhaaaw spojrzał na Mefista. - Zabawne, że tak źle oceniasz innych. A skoro ten spór między wami nas nie dotyczy, to po co my, jako ktoś, kto ma któremuś z was wręczyć miecz?
- Nie ja tę drogę obrałem
- padła odpowiedź z ust mężczyzny na pierwsze z pytań Strażnika.
- Zostaliście wybrani przez Kronikarza - na drugie pytanie odpowiedziała dziewczynka.
- Wybierzcie... - dodała kobieta.
- Za sam pomysł z zamknięciem dusz w mieczu posłałbym was w najgłębsze czeluście piekieł. - Pełnym odrazy wzrokiem spojrzał na Mefista, potem na Lucyferę. - Jak zniszczyć to... coś? - wskazał głową miecz.
- Wystarczy chcieć - odrzekła dziewczynka.
- Czyżbyś do mego królestwa mnie wysyłał? - kpiąco odparł Mefisto.
- Czy tak brzmi wasz wybór? - chciała się upewnić Lucyfera.
- Wystarczyłoby mi, że tam będziesz siedzieć i nie wystawiać nosa, przy okazji wypłakując oczęta za mieczem - odparł Zhaaaw.
Na te słowa odpowiedź nie padła. Zamiast tego obrazy na ścianach zamiast nadal pokazywać życie istot zamieszkujących wszechświat zmieniły się by ukazać ziemię. Po chwili zlały się w jeden twór ukazujący miejsce bitwy. Ciała, niektóre przerażająco znajome, inne całkiem nieznane, spowijały popękaną ziemię. Krew mieszała się z czernią i bielą tysięcy skrzydeł. Niektórzy wciąż walczyli wybijając się nawzajem.
- Kto powiedział że kiedykolwiek je opuściłem? - zadał pytanie Mefisto. - Serce mego królestwa jest tam gdzie ja. Jak ci się podoba Strażniku?
- Ktoś dał ci za dużo przestrzeni życiowej, Mefisto. Świat z tobą wydaje mi się miejscem kiepskim do zamieszkania
- odparł Zhaaaw. - Jak dla mnie, odpadasz w przedbiegach. Zachciałbyś łaskawie opuścić to zgromadzenie jako niemile widziany gość?
- Nikt nie odejdzie
- dziewczynka kategorycznie nie zgodziła się na propozycję Strażnika.
- Gdzie chciałbyś bym się udał? - z kpiną i groźbą w głosie odparł Mefisto.
- Spory nic nie wniosą. Podejmijcie decyzję - ponagliła Lucyfera.
- Ja już podjąłem - odparł Zhaaaw. - Czyżbym mówił niewyraźnie?
- Decyzja ma być wspólna
- oznajmiła dziewczynka.
- Jednomyślna - dodała kobieta.
- Oraz wyrażona przez działanie - zakończył Mefisto.
Gdybym więcej osób spadło, nie byłoby kłopotów... Ktoś zdaje się czegoś nie dopilnował, pomyślał Zhaaaw.
- Zdaje się, że wystarczyło chcieć - mruknął. - Jaką mam gwarancję, że to z was, które dostanie miecz, spełni obietnicę? Wszak sami z was zdrajcy, kłamcy i dranie...
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172