Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2011, 21:39   #43
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
W „Siedmiu Flaszkach”, karczmie, w której przebywała ostatnimi dniami, czuła się świetnie. Piwo mieli tu dobre, jedzenie, mimo nieprzyjaznej pory roku, dość sute i smaczne a ludzie! Dearbhail prawie każdy wieczór spędzała na śpiewach i tańcach. Zdążyła zaprzyjaźnić się z mieszkającymi chwilowo w karczmie podróżnymi, gdy tylko ci przemogli się do tej ‘baby w gaciach’ jak ją nazywali. Zapewne, gdyby paradowała w sukni, nie podchodzili by do niej jak do jakiegoś dziwadła. Ale wiedziała, że w damskich fatałaszkach wygląda śmiesznie. Ze swoim wzrostem przekraczającym nieznacznie przeciętny kobiecy oraz dosyć chłopięcą sylwetką w sukni wyglądała po prostu nie na miejscu. A w męskim stroju czuła się naturalnie i swobodnie.

Podobało się jej tutaj i to bardzo. Tak bardzo, że przedłużała swój pobyt w tym miejscu jak długo tylko mogła. Kiesa jeszcze nie świeciła pustkami więc dziewczyna mogła sobie pofolgować. A później? Gdy zabraknie pieniędzy? Do głowy przychodziły jej najprzeróżniejsze pomysły począwszy od pomagania w karczmie za nocleg i wyżywienie, przez połączenie sił z miejscowym grajkiem – który dumnie nazywał się bardem – i dawanie razem występów na robocie w stajni kończąc. Jak zwykle, pomysłów miała mnóstwo.

Jej humor ważyła tylko jedna sprawa.

Ginar.

Na początku zebrała się w sobie i postanowiła, że nie będzie w to ingerować. To nie jej biznes, kropka!
Drugiego dnia nie wytrzymała. Jej pokój sąsiadował z pokojem krasnoluda i złożyła mu wizytę. Dalej, jak to zresztą zawsze było, poszło już gładko. Dearbhail zaprzyjaźniła się z wojownikiem z Morii. Krasnolud, na początku przyjemny jak koci język po kilku rozmowach okazał się być całkiem ciekawym kompanem. Rohirce serce krajało się, gdy patrzyła na jego stan i żałowała, że nie spotkała krasnoluda w innych okolicznościach. Wiedziała, że wtedy na pewno by się dogadali i spędzali wieczory na wspólnym piciu piwa i śpiewaniu piosenek.

Ale z Ginarem było gorzej z dnia na dzień. Tego wieczora, gdy karczmarz wykonał swój codzienny rytuał wrzeszczenia na krasnoluda postanowiła odwiedzić chorego przyjaciela.
Wchodząc po schodach rozmyślała, co zrobić. Jak zwykle jej duszą targały sprzeczne myśli. Z jednej strony nie chciała opuszczać Fornost i „Siedmiu Flaszek” – dobrze się tu czuła, świetnie bawiła i z jakiegoś powodu wydawało się jej, że jest zobowiązana do pomocy Ginarowi. Jednak jej niespokojny charakter nie pozwalał jej siedzieć w jednym miejscu tyle czasu. Chciała osiodłać konia, zabrać manatki i wyruszyć dalej w świat. Gdzie? Wszystko jedno! Byle by do przodu, byle by znaleźć coś ciekawego.

Przerwała rozmyślania, gdy znalazła się przed pokojem Ginara. Z uśmiechem wparowała do środka. I chociaż krasnolud wyglądał bardzo źle, nie dała po sobie poznać, że poruszył ją ten widok. Wesoła podeszła do leżącego.

To, co wydarzyło się później, nie mieściło się w jej głowie. Gdy Ginar wyzionął ducha, Dearbhail z przestrachem zerwała się z łóżka i wybuchła płaczem. Czuła się rozbita – pierwszy raz widziała martwą osobę, pierwszy raz ktoś umarł na jej rękach. Myśli dziewczyny absurdalnie dla całej sytuacji zaczęły krążyć wokół duszy krasnoluda. Przecież miał jakąś ważną i cenną przesyłkę, z której go okradziono. A jeśli jego dusza nie zazna spokoju? I jeszcze dał jej jakiś pierścień, jeśli będzie ją prześladować?

Niepewnie, trzymając go na wyciągniętej dłoni, spojrzała na pierścień. Był... piękny! Nie znała się na biżuterii, ale nawet na jej chłopski gust był cudowny. Tak ładnie grawerowany, przypominał łabędzia. Dearbhail podobały się te ptaki. Widziała je tylko raz, ale zachwyciły ją.

W pierwszym odruchu pomyślała, że taki pierścień może być wiele wart. Nie miała tylu pieniędzy, żeby opłacić siebie i wszystkich wydatków związanych z pobytem i pogrzebem Ginara.

Otarła oczy z łez, pociągnęła nosem. Rzuciła się do drzwi a potem pędem na dół. Rozejrzała się za karczmarzem.

- Panie Mablung! – zawołała. – Mogę pana prosić na chwilkę?

- No co tam się urodziło?! - zapytał pochodząc.

- Proszę za mną na górę - powiedziała już ciszej, gdy karczmarz się z nią zrównał. - Pan Ginar... Ekhm... on zmarł - słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. - Ja wiem, że on miał u pana dług. Ile on wynosił?

- Przeszło pięć sztuk złota! - złapał się za głowę blady widząc trupa w łóżku.

Przygryzła wargę.

- Zapłacę ten dług. Proszę mi tylko powiedzieć, macie tu w mieście jakiegoś jubilera? Albo kogoś, kto zajmuje się biżuterią? Gdzie ma warsztat?

- Mamy tu jubilera, warsztat nazywa się “Złota Rybka”...

Rzucając krótkie: “Dziękuje” Dearbhail udała się szybkim, zdecydowanym krokiem w stronę drzwi.

- Ale proszę pani! Nie wie pani jeszcze jak tam dojść!

Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Na jej policzki wystąpił rumieniec. Jak zwykle narwana, nie pomyślała o tym, żeby poczekać aż karczmarz wytłumaczy jej drogę.

- Racja. Przepraszam, po prostu chciałam już tam iść.

- Ale jest wieczór... dziś jubiler już nie pracuje.

Zrezygnowana Dearbhail pokiwała głową. Wysłuchała, jak ma dojść do jubilera, po czym przeprosiła karczmarza i udała się do swojego pokoju. Leżąc w ciemnościach na wygodnym łóżku jej myśli błądziły wokół spraw życia i śmierci. Ale i słowa Ginara nie dawały jej spokoju. W pierwszej kolejności musiała zapłacić jego dług. Nie chciała, żeby jego dusza nie zaznała spokoju i nękała potem dziewczynę po wsze czasy. Nie miała pieniędzy, a zdecydowanie nie tyle.

Pozostało jej tylko jedno! Wymienić pierścień na złoto jak najszybciej i uregulować rachunek. Za tą srebrną błyskotkę dostanie pewnie z 5 sztuk złota!

Następnego dnia rano udała się pod wskazany adres zaraz po szybkim śniadaniu. Zakład „Złota Rybka” to było coś. Karczmarz nie wysłał jej do podrzędnego pasera, ale do prawdziwego jubilera. Dearbhail z podziwem oglądała wnętrze zakładu. Stojący za ladą staruszek od razu skradł jej serce, tak sympatyczne wyglądał. Z ciężkim sercem oddała miecz ochroniarzowi, po czym podeszła do lady, uśmiechając się przyjaźnie.

- Dzień dobry! Przyszłam do pana z prośbą o pomoc w pewnej sprawie. Czy zajmuje się pan może wyceną biżuterii? A w tym temacie będąc to również jej skupem. W każdym bądź razie, mam tu taki pierścień i chciałabym żeby rzucił pan na niego okiem, czy to jest coś warte? - podeszła do lady i pokazała jubilerowi pierścień, który dostała od Ginara.

Jubiler bez słowa przez długi czas przyglądał się pierścieniowi, później jeszcze dłużej lustrował Dearbhail.

- Zanim przejdziemy do konkretów panienko powiedz skąd masz ten sygnet? - staruszek zapytał uprzejmie, ale bez nuty służalczości. - Pamiątka może rodzinna? - dodał wyjmując z oczodołu lupkę z powiększającym szkłem.

- Nie... To nie do końca pamiątka rodzinna. Otrzymałam go w spadku. Ale przecież to tylko pierścień. Ładny, to fakt. Srebrny, bo srebrny ale pierścień - zakończyła prostodusznie.

- Taaak.. Spadek. Wartość tego jest względna. - odpowiedział rzeczowo. - Dla jednych pięć sztuk złota, ale dla właściciela to może i pięćset albo i więcej... Ale cóż to za herb na nim? Hm? - zapytał z udawanym zaskoczeniem i jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi ciągnął dalej - Nie wiesz? - stwierdził raczej opierając się na ladzie - Ha! Tak jak nie wiesz, że to jest nietypowe i rzadko wyrabiane, lecz zapewniam cię panno, złoto. Prawda? Taaak. - pokiwał siwą głową. - Masz szczęście, że do szanującego się rzemieślnika trafiłaś, a nie jak do pasera. Albo pecha... Teraz mów jeszcze raz, bo więcej nie zapytam, a straż miejską zawołam. On kogo masz ten pierścień? - zapytał spokojnie uśmiechając się miło - Gdyby to był spadek dziewczyno, to byś do mnie z nim nie przychodziła, pytając czy to jest coś warte... A to dlatego, że to pierścień rodu książęcego Dol Amroth. Panienka z Rohanu zapewne wysoko urodzona... - powątpiewając zmierzył wojowniczkę od stóp do głów. - Na złodziejkę nie wyglądasz, ale wybacz... na arystokratkę... zważywszy na wszelkie okoliczności, bynajmniej również. Zatem słucham i niech to będzie tym razem prawda, bo nie przed mną zaraz tłumaczyć się będziesz. - mrugnął poufale pokazując w uśmiechu dwa złote zęby na przedzie i ręką przykrył pierścień na blacie.

Słuchała jego wywodu z rosnącym przerażeniem. Tego się nie spodziewała - myślała, że to zwykła błyskotka, którą wymieni na pieniądze i zapłaci dług Ginara. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że skoro krasnolud sam nie dał karczmarzowi tego pierścienia jako zapłaty to znaczyło, że sygnet jest ważny. Kiedyś zabije mnie ten mój brak rozumu, pomyślała Dearbhail, zła na samą siebie.

- Proszę pana, złodziejem nie jestem i nie mam zamiaru nic ukrywać. Mieszkam chwilowo w tutejszej karczmie, “Siedem Flaszek” się zwie. Przebywał tam też pewien krasnolud z Morii, pan Ginar. Zeszłej jesieni został napadnięty i otruty i od tamtego momentu leżał chory. Przez ostatnie dni zaprzyjaźniliśmy się, chciałam mu pomóc. Ale było dla niego za późno - tu przełknęła ślinę - i wczoraj pan Ginar zmarł. Zanim umarł powiedział mi, że napaść i otrucie były spowodowane tym, że miał w posiadaniu jakaś ważną przesyłkę, którą mu zabrano. Poprosił też, żebym spłaciła jego dług u karczmarza Mablunga, dając mi ten pierścień.

Tak więc to, co powiedziałam jest prawdą. Jaki by nie był, dla pana Ginara był to majątek i przekazał go mi, z prośbą o zapłatę długu. - patrzyła jubilerowi prosto w oczy, bez cienia strachu czy zakłopotania.

- Masz dziecko szczęście, że znam się na ludziach. I na krasnoludach też, bo to moi najlepsi klienci. Tak się składa, że Ginara znałem... - posmutniał - A w twoich słowach fałszu nie czuję. Mogę ci zapłacić dwieście złotych monet - powiedział odkrywając sygnet. - Lepiej chyba nigdzie nie znajdziesz.

Dearbhail zamrugała oczami. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza. Nigdy nie pomyślałaby, że TAKĄ cenę otrzyma za ten pierścień! Ale z drugiej strony... Jubiler sam powiedział, że to pierścień rodu książęcego. Nie widziała powodu, żeby mu nie wierzyć. I chociaż nie była chciwa, to pokiwała głową, na zgodę.

- Ale ród książęcy Dol Amroth? - Zapytała z nie dowierzaniem. - Niesamowite!

- Zgadza się. To flaga księcia. Zatem przejdźmy do konkretów. - powiedział wyjmując papier i pióro - Umiesz pisać? - zapytał podsuwając przedmioty w stronę Dearbhail - Napisz mi tu wszystko cos mi zeznała i podpisz się, a ja ci wypłacę sto koron. Drugie tyle odbierzesz od mojego partnera w Bree skoro w mieście jesteś przejazdem. Wręczysz mu list ode mnie i wypłaci pozostający balans. Albo czekaj w Fornoscie zanim sprawdzę kilka ważnych informacji, to potrwa ze dwa tygodnie co najmniej, bo choć wierze, że prawdę mówisz, to zanim sam sobie kłopot na głowę ściagnę sam muszę się zabezpieczyć. Umowa stoi?

Dearbhail uśmiechnęła się przepraszająco.

- Przykro mi, ale nie bardzo umiem pisać w waszym języku. Ale mogę się podpisać pod gotowym dokumentem! I poza tą drobną nie dogodnością umowa stoi.

Jubiler wystawił papier z oświadczeniem i podał jej do podpisania, razem z pokwitowaniem za przyjęcie sygnetu oraz oświadczenie dla Dearbhail, że przyjęła zaliczkę w wysokości 100 złotych monet.

Podpisała oba dokumenty, uprzednio czytając je na tyle, na ile była w stanie. Zastanowiła się chwilę. Podróż do Bree? Ciekawy pomysł.

- Ile zajmuje podróż z Fornostu do Bree? - zapytała. Wolała spędzić te dwa tygodnie na podróżowaniu w tę i z powrotem, niż siedzeniu w “Siedmiu Flaszkach”

-Koniem kilka dni.

Dearbhail jakby nie słuchała jego odpowiedzi, pogrążona w swoich myślach. Co chwila mruczała coś pod nosem.

- W porządku. Rozumiem pana sytuację i to, że chce pan sprawdzić co nie co - zwróciła się bezpośrednio do jubilera. - Ale dwa tygodnie to dużo. Zwłaszcza, jeśli to miałyby być co najmniej dwa tygodnie. Dlatego też umówmy się tak - ten czas jest wystarczający, aby obrócić w tę i z powrotem z Fornostu do Bree. Wyskoczę na te kilka dni a potem wrócę, aby pokazać się panu. Będzie pan miał czas na sprawdzenie, czego pan tam potrzebuje a i ja nie będę się kisić w pokoju w “Siedmiu Flaszkach”.

- Nie wiem czy zrozumiałem dobrze coś masz na myśli, - odpowiedział zbity z tropu jubiler - tak szybko mówisz panienko, że wolę się upewnić. Znaczy, że do mojego partnera jedziesz po resztę gotówki, a później tak czy inaczej wracasz do mnie? Niech i tak będzie. Myślałem, żeś na szlaku to ułatwić obu stronom chciałem. Jak chcesz wrócić to będę może wiedział już więcej, jak chcesz się upewnić, jak ja, skąd Ginar wszedł w posiadanie pierścienia. Jeśli sygnet trafił w ręce Ginara będąc wcześniej skradzionym, to ja odzyskam swoje pieniądze z nawiązką, które ty otrzymałaś wtedy jako znaleźne. W obu przypadkach nikt stratny nie będzie. - uśmiechnął się zabierając pierścień. - W czymś jeszcze mogę ci służyć? Może biżuterię mogę zaoferować? - zapytał przez ramię w drodze na zaplecze, a wróciwszy po dwóch minutach wręczył Dearbhail pokaźny mieszek brzęczących monet. - Mam piękne naszyjniki i bransolety w sam raz pasujące do takiej ładnej dziewczyny.

Uśmiechnęła się.

- Dokładnie tak. Sama z ciekawości dowiem się, jaka była historia tego pierścienia, skoro okazał się być tak szlachetny. A nie ma sensu, żeby siedzieć w karczmie i życie marnować na czekaniu. Kilka dni podróży dobrze mi zrobi. Nie, dziękuję – odparła na jego propozycję kupna jakiejś błyskotki – biżuterię zostawmy kobietom, które są jej warte i mają się nią jak pochwalić. Do widzenia więc, pokażę się panu, jak tylko wrócę!

Wychodząc pomachała jeszcze staruszkowi na do widzenia i odebrała swoją broń od siedzącego przy drzwiach ochroniarza.

Drogę do „Siedmiu Flaszek” przebyła w rekordowym tempie. Skierowała się od razu do swojego pokoju. Przebrała w czyste ubranie, na które założyła zbroję, spakowała porozrzucane po pomieszczeniu rzeczy. Dopiero gdy upewniła się, że wszystko ma, porozdzielała otrzymane pieniądze na kilkanaście mniejszych części i pochowała w różnych miejscach garderoby i juków.

Opuściła bez żalu pokój. Zatrzymała się tylko na korytarzu i spojrzała ze smutkiem na drzwi pokoju, w którym jeszcze wczoraj mieszkał Ginar. Stała przez chwilę w ciszy, po czym żwawym krokiem ruszyła na dół.

Zapłaciła karczmarzowi za swój pobyt, oraz zgodnie z obietnicą uregulowała dług Ginara z nadwyżką prosząc Mablunga, żeby urządził krasnoludowi zacny pogrzeb. Gdy kwestie finansowe były już rozliczone udała się do stajni. Osiodłała Hazelhoof’a i nucąc pod nosem wesołą piosenkę skierowała konia w kierunku Gościńca a tam już prosto do Bree. Plan był prosty – żeby nie jechać na próżno postanowiła odebrać od tamtejszego jubilera resztę należności. A może i nocleg w Bree? Gospoda „Pod Rozbrykanym Kucykiem” zostawiła u niej miłe wspomnienie z ostatniego pobytu w mieście. A w końcu po kilkudniowej podróży Hazelhoof’owi należeć się będzie odpoczynek i porządny posiłek.

Wiedziała, że planowanie czegokolwiek bardzo dokładnie nie ma sensu. Dlatego postanowiła skromnie – do Bree, spędzić tam dzień, odebrać należność a potem z powrotem do Fornostu. A co wyjdzie po drodze, to się już zobaczy.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Zekhinta : 18-03-2011 o 23:51.
Zekhinta jest offline