Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2011, 23:35   #19
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
16 października. 2011 roku. Carson City w stanie Nevada.



Trumpy rozkaszlał się na dobre. Znów kaszlał krwią. Było coraz gorzej. Noce bywały coraz chłodniejsze. Tak chłodne, że nie wiedział jak da radę przetrwać zbliżającą się zimę. Nie był już młodzieniaszkiem. Stary płaszcz dawał tylko śladową ochronę przed mrozem. Zresztą nawet gdyby miał najcieplejsze z możliwych ubrań to i tak na niewiele by mu się to zdało. Trumpy zdecydowanie nadużywał alkoholu. Pił z wielu powodów. Zapytany o nie mógł w każdej chwili wymienić co najmniej kilka. Raz zapytany o to powiedział, że piję żeby nie myśleć o swojej żonie.

-To normalne, pewnie była dla ciebie kimś ważnym.

-A gdzie tam panie. Takiej jędzy spotkać by pan nie mógł idąc nocą przez Sodomę albo inne Reno.

-Ha... No dobra od dzisiaj przestanę narzekać na swoją starą.


-Ale wiesz pan co? Taaa... Czasem mi tej jędzy naprawdę brakuje.

Pił bo był alkoholikiem i to był właściwie najważniejszy powód.
Pił całą wiosnę żeby uczcić jej piękno.

-Wiesz pan co? Aż się łezka kręci w oku jak widzę te listki na drzewkach, gruchające gołąbki i dziewczynki zbierające bazie.

W upalne lato pił bo jak mówił:


-Bo przez to słońce suszy go w gardzieli jak jasna cholera.


Jesienią dopadała go depresja kiedy myślał za dużo o minionych i przyszłych sprawach.
-Szaro, deszczowo i do dupy, ot co! No to goleniem sobie na poprawę humoru?

I w końcu zimą pił najwięcej.

-Panie jak tu nie pić? Jak teraz to tylko wódeczka rozgrzewa kości.

To go zgubiło. Przykryty kocem i gazetami przez kilka godzin trząsł się z zimna. Nikt kto nie spał na ulicy nie może sobie nawet w przybliżeniu wyobrazić tego co czuł Trumpy. Gdzieś w alejce na tyłach włoskiej restauracji „Luigi & Marian” przebiegł szczur bardziej najedzony od niego. Trumpy przełknął głośno ślinę na jego widok, ale ten zupełnie zignorował człowieka idąc załatwić swoje ważne szczurze sprawy. Bezdomny pociągnął spory łyk z butelki. Poczuł rozlewające się po całym ciele przyjemne ciepło. Wytrzyma do rana. Z całą pewnością. Alkohol rozgrzeje go i uchroni przed zimnem. Tak sobie powtarzał i faktycznie z każdym łykiem było coraz lepiej.

---

8 godzin później

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vdkmhquF60o[/MEDIA]

Słuchawki na uszach pozwały mu się skupić. Łatwiej mu się myślało kiedy muzyka zagłuszała wszystko inne. To było takie proste. Nikt się nie połapie w tym, że to właśnie on sprzedaje prochy. Nikt nie będzie podejrzewał o to 15 latka. Jak go złapią po prostu powie, że zmusili go jacyś faceci w czarnym bmw. Grozili mu a on po prostu się bał. Włoży w tą opowieść odpowiednią ilość serca. Oczywiście matka potwierdzi, że jej syn jest najbardziej przykładnym dzieckiem na świecie. Uwierzą mu. Dorośli to takie osły. Zaśmiał się sam do siebie, zdjął plecak z ramion i skręcił w uliczkę za włoską restauracją. O tej porze nikt nie powinien tu być no chyba, że jakiś bezdomny. Wyjął z plecaka niewielki woreczek wysypał jego zawartość na gazetę po czym zaczął dzielić biały proszek na mniejsze części i pakować zabezpieczone z powrotem do plecaka. Jak dobrze pójdzie to niedługo zostanie najbogatszym chłopakiem w szkole a wiadomo, że laski lecą na kasę. Może ma szansę nawet u Jennifer Landet? Czuł się jakby cały świat wkrótce miał leżeć u jego stóp. Zanim jednak wyszedł z uliczki kątem oka zarejestrował jakiś ruch. Jego wzrok padł na stos gazet, które przykrywały starannie jakiś większy kształt. Podchodząc bliżej spostrzegł wystającą nogę z dziurawym znoszonym butem. Pewnie jakiś włóczęga. Pełno ich było w mieście. Zresztą tak jak wszędzie. Powinien być bardziej ostrożny. A co jeśli gościu obudziły się wcześniej i zobaczył towar? Musiałby go sprzątnąć. Poczuł się pewniej z tą myślą. Dodała mu odwagi chociaż w głębi wiedział, że to kolejne kłamstwo które sobie wmawiał. Może to lekka paranoja spowodowana posiadaniem przy sobie takiej ilości amfy, ale coś mu tutaj nie grało. Kopnął nogę nieznajomego. Brzydził się go dotknąć, ale człowiek to człowiek. Może potrzebował pomocy. Żadnej reakcji. Może, jest zalany w trupa? Przeszło mu przez myśl.

-Ej facet pobudka.


Cholera a co jeśli facet naprawdę jest trupem? Jeśli wykitował i będzie w tym wszystkim jakiś związek z nim to mogą zadawać pytania. Powinien przecież być w szkole. Nie pękł by przed psami, ale powiadają, że stary Tom zawsze widział przez ludzi na wylot i wywęszył każde kłamstwo. Po namyśle wolał nie ryzykować. Wyszedł z uliczki i wykonał telefon z budki dwie przecznice dalej odkładając słuchawkę w momencie kiedy urocza recepcjonistka – najpewniej Alice Jennings – poprosiła go o przedstawienie się.

---


Dzień później. Najniższe piętro Szpitala Miejskiego w Carson City. Kostnica.


Chad był dupkiem. Naprawdę niezłym dupkiem, tak przynajmniej wspomniały go dziewczyny które miały niezbyt miłą przyjemność go poznać. Nie przeszkadzało mu to jednak zaliczać kolejnych panienek. W dodatki załapał się ostatnio na nieźle płatną robotę. Pilnowanie kostnicy. Katalogowanie ciał. Sprzątanie podłogi i różne takie. Nie miał tu zbyt wiele towarzystwa. No jeśli nie liczyć zmarłych, którzy byli raczej mało interesującymi rozmówcami. Wszystko ma jednak swoje zalety. Chad nie raz sprowadzał tu na dół jakąś młodą stażystkę, studentkę, pacjentkę czy po prostu zwykłą przypadkową poznaną dziewczynę imponując jej śnieżnobiałym uśmiechem, wyuczonym manieryzmem i wdziękiem, który długo ćwiczył przed lustrem. Posiadał podstawową wiedzę medyczną, którą zdobył przez dwa semestry medycyny. Mimo to daleko mu było do autorytetu i kompetencji jakie przypisał sobie, żeby zrobić wrażenie na dziewczynach.

-Panie doktorze, jest pan pewien, że...


Drobna blondynka w kolorowej bluzeczce i spodniach idealnie podkreślających kształt jej pośladków spojrzała na Chada z niepokojem. Podobnie jak większość ludzi, która była tu po raz pierwszy odczuwała zrozumiały niepokój.

-Judy... Judy... Nie bój się o nic. Obiecuję ci, że się tobą zajmę. Mówmy
sobie po imieniu tak będzie wygodniej.




Zdecydowanie się ją zajmie. Uśmiechnął się bardziej do siebie niż do niej, ale dziewczyna odebrała to jako deklarację bezpieczeństwa. Przekręcił klucz zamka i zamknął drzwi za sobą kiedy już oboje byli w środku. Lampy rozświetliły całe sporej wielkości pomieszczenie. W powietrzu panował przenikliwy chłód, zapewne by spowolnić tempo rozkładu zwłok. Na ścianie na wprost wisiała reprodukcja dobrze znanego obrazu najwidoczniej ktoś z pracowników albo bardzo lubił sztukę albo miał specyficzne poczucie humoru. Przez dwie przeciwległe do siebie ściany ciągnęły się rzędy opisanych i zasuniętych szuflad. Część nich skrywała ciała, część była zupełnie pusta i czekała na nowych lokatorów. Ścianę na, której wisiał obraz zajmował również zlew, wyposażenie patologów: fartuchy, rękawiczki, maski, substancje mające zastosowanie medyczne i w końcu przyrządy do wykonywania sekcji zwłok. Miejsce to było pedantycznie wysprzątane co było jedną z nielicznych prawdziwych zasług Chada. Dyrekcja szpitala konsekwentnie przestrzegała norm sanitarnych i póki chciał tu pracować, trzeba było się dostosować.

-A więc tak wygląda tu na dole...



-To jest właśnie deska do krojenia... Hmm to taki branżowy żart.


Chad posłał jej sprawiając, że zarumieniła się obficie. Podszedł do metalowego stołu na środku pomieszczenia i podciągnął do góry dodatkową lampę, która podczas sekcji dawała dodatkowe światło.

-Przecież to straszne... Nie boisz się tych wszystkich... Ciał?

-Głuptasie, przecież to tylko ciała. Ktoś musi to robić. Oddaje tym ludziom ukłon w stronę ich życia, mogąc zrobić dla nich przynajmniej tyle...


Nie rozumiał jak laski, mogły lecieć na te teksty żywcem wzięte z brazylijskiej telenoweli, ale widać mogły.Zbliżył się do niej i odgarnął kosmyk włosów z twarzy. Tym razem trafił mu się niezły okaz. Poprowadził ją do stołu podnosząc z podłogi i sadzając ją na nim. Nie protestowała. Nawet wtedy kiedy po pierwszych pocałunkach zaczął odpinać jej bluzkę.

-Słyszałeś to?

-Słyszałem? Co słyszałem?


Nie mógł ukryć rosnącej irytacji. Nie teraz kiedy już się podniecił. Doświadczenie podpowiadało mu, żeby chociaż spróbował zachować spokój.

-Nic nie słyszę. Pewnie ci się zdawało...


Teraz już sam to usłyszał. Coś jakby ktoś uderzył albo kopnął w drzwi. Może to gościu z drugiej zmiany albo któryś z chłopaków z góry stroił sobie z niego żarty. Kostnica miała być pusta co najmniej przez godzinę. Chyba, że ktoś zapomniał mu czegoś powiedzieć. Na czoło wystąpiły mu małe kropelki potu.

-O cholera...

-Co się dzieje? Chad..? Doktorze?

-Ubieraj się. Już.


Podszedł do drzwi i już miał je otwierać kiedy głuchy odgłos powtórzył się. Tym razem był pewny, że nie dochodził zza drzwi. Wydobywał się z jednej z szuflad na zwłoki. Brzmiało to niedorzecznie, ale nie było po prostu innego wyjaśnienia. Dźwięk dawał o sobie znać kilkanaście sekund brzmiąc coraz wyraźniej gdy Chad zbliżał się do jego źródła. Stanął przed szufladą, która z całą pewnością nie była pusta. Napis na przyklejonej tabliczce głosił:

-John Doe. 16.10.11. No ładnie musieli go tu przywieźć wczoraj kiedy miałem wolne.

Czyżby ci idioci pochwali kogoś żyjącego? Nie to niemożliwe, nikt nie był na tyle głupi. Nawet on potrafił odróżnić sztywniaka od żyjących. Nagłe uderzenie wewnątrz szuflady zatrzęsło nią lekko i sprawiło że pseudo lekarz podskoczył i otarł spływający mu po twarzy pot. Zbierz się do kupy Chad. Ktoś za to beknie, ale na pewno nie on. Może nawet będzie bohaterem i udzieli kilka wywiadów o tym jak uratował człowieka skazanego na śmierć? Ta myśl dodała mu odwagi. Otworzył szufladę i z rozszerzonymi oczami wpatrywał się w ciało mężczyzny ok. 50-60 lat. Na pozór wszystko było w porządku. Przynajmniej z medycznego punktu widzenia. Jedna noga lekko mu drżała. Mogło to być spowodowane jakimiś pośmiertnymi skurczami, impulsami z mózgu jeśli data zgonu nie była znowu tak odległa. Tyle zapamiętał ze studiów. No i to by w sumie wiele wyjaśniało. Uspokoił się trochę i już miał z powrotem zasuwać szufladę kiedy złapał wzrokiem jego spojrzenie. Oczy mężczyzny były otwarte, dziwnie puste, ale spoglądały na niego ze zrozumieniem i wyraźnie wodziły za nim. Początkowo tylko gapił się z niedowierzaniem po czym wyciągnął mężczyznę i przeniósł go na stół.

-Odejdź dziewczyno. Ten człowiek żyje!

-O mój Boże.


Judy przyłożyła dłonie do ust i kręciła z niedowierzaniem głową. Jej obecność nie była mu na rękę. Będzie musiał jakąś ją spławić, ale w pierwszej kolejności musiał jakoś pomóc temu facetowi. Przyłożył głowę do jego piersi stwierdzając, że z całą pewnością nie słyszy bicia jego serca. I co on miał do diaska zrobić? Sekundy mogły dzielić go od bohatera do głupka, który z innymi idiotami przyczynił się do śmierci tego gościa. Postanowił, że ich nie zmarnuje. Położył dłonie w okolicę mostka na klatce piersiowej i zaczął mocno naciskać. Po 30 naciskach z lekkim obrzydzeniem, ale jednak rozchylił usta mężczyzny wpuszczając na dwa wdechy sporą porcję własnego powietrza do jego płuc. Nie zdarzyło się absolutnie nic, więc Chad powtórzył od nowa całą podręcznikową procedurę. Kiedy wykonywał kolejny wdech powietrza, odskoczył odruchowo do tyłu.

-Kurwa!

-Co się stało? Halo? Ogłuchłeś czy co?


Chad odwrócił się w końcu do dziewczyny ukazując niewielkie rozcięcie na wardze z którego strużki krwi padały na idealnie wysprzątaną podłogę.

-Gość mnie ugryzł.

---

11 grudnia 2011 roku. Okolice lotniska Carson City.

-A niech mnie.

-Co się dzieje mamo?

-Nic kochanie, wracaj do auta.

-Ale mamo....

-Ale już!


Mary nie zwróciła uwagi na gniewne pomruki pod nosem córki. Przed lotniskiem zgromadził się tłum osób, które blokowały im przejazd. Wyglądało na to, że ktoś zamknął bramę i nie spodobało się to sporo osobom. Od kilku tygodni świat staczał się nad istną krawędź. Nie chciała nawet myśleć o tym co zostawiła za sobą w domu. Nie mówiła jej czemu opuścili tak szybko dom cioci Mary. Musiała być twarda i nie rozklejać się, nie kiedy mała patrzy. Prawdą było to, że po prostu bała się tego co wydarzyło się w domu jej siostry i jej męża. Coś było nie tak, ludzie napierali na tą bramę tak bezmyślnie, niezdarnie mogła zobaczyć już to z daleka. Zaniepokoiła się, ale jechała dalej.Na szczęście jej córka była na tyle pochłonięta odtwarzaczem mp3, że nie dostrzegała okropności, które działy się w okół.W momencie kiedy kilka głów z tłumu odwróciło się w ich stronę i wtedy nie było wątpliwości, że to coś dopadło także ich. To samo co stało się z Mary. Zbiorowe szaleństwo? Jakaś choroba? Nie zastanawiała się, zadziałał instynkt. Błyskawicznie wrzuciła wsteczny i wykręciła żeby zawrócić do miasta. Kilka stworów zaczęło iść w kierunku auta, ale zaraz zostawili je za sobą.

-Mamo? Co robimy? Mieliśmy przecież odebrać...

-Nie teraz Kate proszę.

Nie będzie mogła wiecznie jej chronić. Czuła w powietrzu, że świat mógł przekroczyć krawędź o której myślała. Jeśli tych stworzeń jest więcej to gdzie mogła się udać? Wcześniej słyszała tylko plotki a teraz sama nie wiedziała co o tym myśleć. Gdyby tylko Alan już tu był.
Tylko, że go nie było. Gdzie do cholery był jej mąż. W myślach zaczęła obwiniać o to Tommego, pewnie znowu wpędził go w jakieś kłopoty. Musiała teraz myśleć o ich córce. Słyszała o tym jak burmistrz miasta oferował schronienie w ratuszu. Z tego co pamiętała to jest tam jakiś schron atomowy. Powinno być tam w miarę bezpiecznie o ile zdoła tam dotrzeć. Przycisnęła mocniej pedał gazu i wrzuciła kolejny bieg.
Nie wiedziała o młodym Latynosie obserwującym ją przez lornetkę na dachu budynku.Zakrzyknął coś po hiszpańsku do zgromadzonych w dole postaci, które po chwili zaczęły szykować się do drogi. Ktoś miał zdecydowanie inne plany niż ona.


 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 17-03-2011 o 21:29.
traveller jest offline